11/17/2014

To nie jest rozdział, którego szukacie

CHCIAŁABYM WAM WSZYSTKIM SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ ZA 100 WYŚWIETLEŃ :D
Trochę głupio się czuję, bo inne blogi świętują 1000 wyświetlenia, ale hej! To mój pierwszy blog, ma dopiero prolog i jeden rozdział a mnie łatwo zadowolić :D (jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało)
Tak więc jeszcze raz:











DZIĘKUJĘ
Btw, pomysł na nazwę posta nie należy do mnie, prawa autorskie należą do bloga przyczajona logika ;)

11/14/2014

Rozdział 1

UWAGA!
Ponieważ chyba nikt z was nie czyta ogłoszeń parafialnych (nie gniewam się, w kościele też nikt ich nie słucha xD ), to postanowiłam was pięknie poprosić o zostawianie komentarzy przed właściwą treścią tego oto posta.
Podoba się = pięknie proszę o komentarz
Nie podoba się = też pięknie proszę o komentarz, żebym mogła coś poprawić :)
I mówię (a tak właściwie to piszę) wam już teraz, żebyście nie czuli się zbytnio skołowani: tylko prolog był pisany w formie trzecioosobowej. Cała reszta ff (może z drobnymi wyjątkami, ale o tym będę informować) będzie pisana z punktu widzenia Sam.
Koniec ględzenia, indżojcie ;)


 [tu powinna być kreska oddzielająca ogłoszenie od rozdziału, ale nie umiem takowej wstawić, więc użyjcie wyobraźni]


25 października 2014
29 dni przed katastrofą
       
Ludzie dzielą się na dwa typy: takich, którzy wstają przed południem i takich, którzy potrafią spać do czternastej. Na moje nieszczęście należę do tej drugiej grupy. Czemu nieszczęście? Ponieważ jakimś cudem wszystkie osoby, z którymi się zadaję są na stałe przypisane typowi pierwszemu, co zazwyczaj kończy się budzeniem mnie. A to nie jest dobry pomysł.
       

Był dwudziesty piąty października. Rano. Godzina dziewiąta. Niczego nieświadoma smacznie spałam w swoim cieplutkim łóżku, próbowałam odespać wyczerpujący tydzień w szkole. Aż tu nagle dzwoni mój telefon leżący na szafce nocnej. Moją pierwszą reakcją było chwycenie komórki i rzucenie nią przez pokój, co miało być manifestacją mojej złości. Ku mojemu zadowoleniu aparat ucichł, jednak po krótkiej chwili rozdzwonił się ponownie. Wściekła odgarnęłam kołdrę, zwlekłam się z łóżka i jak najszybciej podeszłam do telefonu jednocześnie wyklinając osobę, która ośmieliła się mnie obudzić o takiej porze. Nie patrząc na wyświetlacz odebrałam połączenie.

- Czego?

- Jakie miłe powitanie z samego rana! – w słuchawce odezwał się znajomy głos

- No właśnie w tym problem! Jest rano, do cholery! – westchnęłam pod nosem – Dajcie mi się chociaż raz wyspać! – mój rozmówca roześmiał się

- Nie ma mowy. Ubieraj się, za pięć minut będziemy pod twoim domem.

- Czekaj, co? Michael, powiedz, że żartujesz!

- Do zobaczenia! – mój przyjaciel rozłączył się zanim zdążyłam mu zrobić awanturę. Rzuciłam telefon na łóżko i poderwałam się z podłogi. Podbiegłam do szafy, chwyciłam pierwsze ubrania, jakie wpadły mi w ręce i pognałam do łazienki, która oczywiście była zajęta. Jak zawsze, kiedy mi się spieszyło. Zaczęłam walić otwartą dłonią w drewniane drzwi. Po chwili z pomieszczenia dobiegł mnie głos starszego brata.

- Co jest?!

- Jace, wyłaź! Spieszy mi się!

- Dopiero co wszedłem! – moja cierpliwość powoli sięgała granic

- Mam pięć minut, wychodź!

- Nie! Trzeba było wstać wcześniej!

- Ugh! Nie możesz chociaż raz ustąpić mi łazienki, kiedy tego potrzebuję?!

- Nie! – usłyszałam czyjeś kroki i odwróciłam głowę. Mama właśnie wchodziła po schodach. Przyszła na górę prawdopodobnie po to, żeby nas uciszyć

- Co się tutaj dzieje?

- Mamo, Jace nie chce mnie puścić do łazienki! – dokładnie w momencie, w którym skończyłam zdanie z pomieszczenia wyszedł mój brat z szerokim uśmiechem na ustach

- Że niby ja nie chciałbym wpuścić mojej kochanej młodszej siostrzyczki do łazienki? Ja, jej najlepszy starszy brat? – idiota nie dość, że zrobił ze mnie choleryczkę, to jeszcze specjalnie stał w przejściu, żebym nie mogła wejść do środka

- Warto było robić taką awanturę, Sam? – mama jak zwykle brała stronę Jace’a

- Ale on…

- Podobno się spieszysz?  - westchnęłam głośno, przecisnęłam się pod ramieniem mojego kochanego braciszka i z trzaskiem zamknęłam za sobą drzwi. Wzięłam najszybszy prysznic w życiu, ubrałam się niemal przekraczając prędkość światła, wybiegłam z łazienki i zgarniając wszystkie potrzebne rzeczy po drodze, zbiegłam po schodach na dół. Szybko wrzuciłam wszystko do torby leżącej na komodzie, założyłam kurtkę i buty i nie żegnając się z nikim wyszłam głównymi drzwiami. Samochód należący do Ashtona stał zaparkowany na chodniku. Podbiegłam do auta i otworzyłam tylne drzwi od prawej strony, po czym wsiadłam na swoje miejsce. Cała ekipa znajdowała się na swoich miejscach.

- Dobra, dwa pytania. Po pierwsze: kto wpadł na genialny pomysł jechania gdzieś o dziewiątej rano? Po drugie: czy ktoś mi powie, co się dzieje?

- Tak, nam też jest ciebie miło widzieć Sammy. – Calum siedzący na lewo od kierowcy odezwał się pierwszy

- I jest sześć po dziewiątej. Spóźniłaś się. – tym razem to Michael zabrał głos. Ponieważ między nami siedział Luke, nie miałam jak go walnąć.

- Luke, wyświadcz mi przysługę i zdziel ode mnie naszego kolegę z tęczą na głowie, dobrze? – chłopak bez wahania wykonał moją prośbę, co spowodowało głośny protest ze strony Michael’a i równie głośny śmiech trzech pozostałych pasażerów pojazdu.

- Ała! Zwariowałeś?! – oburzony pokrzywdzony zaczął masować sobie bok jednocześnie wychylając się do przodu i posyłając mi i Luke’owi mordercze spojrzenie. W odpowiedzi posłałam mu całusa, na co Michael tylko przewrócił oczami by po chwili wrócić do swojej poprzedniej czynności – wgapianiem się w ekran telefonu. Moja wcześniejsza złość spowodowana ranną porą pobudki gdzieś wyparowała, a zastąpił ją dobry humor. Chłopcy zawsze wiedzieli, jak mnie rozchmurzyć. Co nie zmieniało faktu, że wciąż nie wiedziałam, co robiłam w samochodzie Ashtona.

- Czy mogę się wreszcie dowiedzieć, gdzie jedziemy?

- Do ZOO. – odpowiedź kierowcy mnie zatkała

- G-gdzie? W Lawrence nie ma ZOO!

- Wiem, dlatego jedziemy do Topeki. – nie wierzyłam w to, co właśnie usłyszałam

- Mógłbyś powtórzyć? Jedziemy do innego miasta tylko po to, żeby popatrzeć na zwierzątka?

- Po co kazałaś mu powtarzać, skoro wszystko idealnie usłyszałaś? – bez zastanowienia walnęłam Caluma w głowę za jego komentarz

- Jezu, zluzuj!

- Cicho bądź, jeszcze nie skończyłam. – w wyobraźni widziałam, jak Hood przewraca oczami – Któremu przyszło to do głowy? – Hemmings nieśmiało podniósł rękę do góry. Westchnęłam cicho. Mogłam się tego domyśleć. Czasami Luke miał pomysły niczym pięciolatek, ale znałam go już na tyle długo, żeby do tego przywyknąć i obracać takie sytuacje na moją korzyść. Tak zrobiłam i wtedy.

- Czekajcie, skoro i tak dalej stoimy pod domem, to skoczę po Eda. Nigdy nie był w ZOO, a zawsze mnie o to męczył. – szybko wysiadłam z auta i weszłam do domu. Tata porządnie zdziwił się na mój widok.

- Jeszcze nie pojechałaś?

- Nie. Okazało się, że chłopaki wpadli na prześwietny pomysł, żeby pojechać do Topeki do ZOO, więc zabieram ze sobą Eda. – tata spojrzał na mnie i uniósł brwi do góry w wyrazie zdziwienia

- Przypomnij mi, ile lat mają twoi przyjaciele?

- Trzy razy po osiemnaście i raz dwadzieścia. – mój przybrany rodzic  wybuchnął śmiechem a ja wbiegłam schodami na górę i skręciłam w prawy korytarz. Weszłam w pierwsze drzwi na lewo i ujrzałam najmłodszego członka naszej rodziny bawiącego się zabawkami na dywanie. Na ścianach widniała tapeta przedstawiająca bohaterów filmu „Auta” a łóżko młodego było w kształcie wyścigówki. Podeszłam do brata i kucnęłam przed nim. Dziecko od razu zwróciło na mnie swoje duże, brązowe oczy.

- Zgadnij, gdzie zabiera cię twoja super siostra. – w jego oczach ujrzałam nadzieję na to, że powiem magiczne słowo „ZOO”

- Do zwierzątek? – kiwnęłam głową. Maluch zrobił wielkie oczy uśmiechając się szeroko, po czym wstał i zaczął skakać po całym pokoju jednocześnie piszcząc ze szczęścia. Zaczęłam się śmiać, Ed wyglądał komicznie. Wtedy do pokoju weszła mama.

- Co to za hałasy? – pięciolatek natychmiast podbiegł do naszej rodzicielki i uczepił się jej lewej nogi

- Mamo, mamo, Sam zabiera mnie do ZOO!  - kobieta spojrzała się na mnie z wdzięcznością na co ja machnęłam ręką

- Tak? To świetnie, kochanie! Chodź ze mną, dam wam coś do jedzenia. – mama wyszła z pokoju trzymając mojego młodszego brata za rączkę. Po kilku minutach wyszłam z pokoju Eda i zeszłam na dół. Skierowałam się do kuchni, gdzie zastałam mamę robiącą nam kanapki na cały dzień.

- Mogę pomóc? – kobieta rozejrzała się po kuchni. Jej wzrok spoczął na zlewie pełnym brudnych naczyń.

- Rozładuj i załaduj zmywarkę.

- Jasne. – zabrałam się do roboty jednocześnie rozmawiając z mamą

- Jak tam w szkole? – westchnęłam

- Lepiej nie mówić. Zadają nam tyle, że już nie mam siły tego odrabiać. I fizyczka się na mnie uwzięła.

- A co u Amelii?

- W porządku. Z tego co mi mówiła ostatnio to próbuje sobą zainteresować takiego jednego ze starszej klasy, ale chyba jej nie bardzo wychodzi. – rodzicielka spojrzała na mnie z zaciekawieniem

- Czemu? Przecież jest bardzo bystra i ładna.

- Tak, ale on nie potrafi czytać sygnałów. Wiesz, jacy są faceci. – mama się roześmiała po czym wróciła do rozmowy

- Jak już mówimy o facetach, to co u chłopców?

- Też dobrze. Ostatnio chodzą bardzo z siebie zadowoleni, bo udało im się załatwić występ w klubie w przyszłą niedzielę.

- To świetnie! – moja rodzicielka zawsze zawzięcie kibicowała chłopakom w rozwoju ich kariery

- Mhm. A Michael znowu się przefarbował. Na czerwono tym razem.

- Boże, on niedługo wyłysieje! – częste zmiany koloru włosów Clifforda były niezmiennym tematem naszych żartów

- Prędzej zabraknie mu kolorów do farbowania. – mój komentarz wywołał w kuchni salwę śmiechu, po której obie zamilkłyśmy. Ja skończyłam wykonywać powierzone mi zadanie, a mama wręczyła mi do ręki pięć papierowych torebek z jedzeniem. Oczywiście nie mogła się powstrzymać przed zadbaniem o to, żeby cztery jamy chłonąco-trawiące czekające na mnie w samochodzie nie były głodne. Ja nie wiem, gdzie oni to wszystko mieszczą, naprawdę. Pocałowałam kobietę w policzek po czym weszłam do salonu, wzięłam Eda za rączkę, pożegnałam się z tatą, pomogłam się ubrać bratu i wyszłam z domu już drugi raz tego ranka. Maluch podskakiwał zamiast iść, tak bardzo się cieszył, że jeszcze nie ochłonął. Kiedy podeszłam do samochodu, Luke otworzył mi drzwi od środka. Najpierw zajęłam się pozbyciem papierowych toreb z lewej ręki.

- Trzymajcie, mama zrobiła wam jedzenie na dzisiaj. – każdy z chłopaków chwycił torebkę jakby była ósmym cudem świata. Dopiero wtedy wsiadłam do auta i wzięłam młodszego brata na kolana. Teraz to on trzymał nasze zaopatrzenie. Zamknęłam drzwi a Ashton zapalił samochód i wyjechał na ulicę. Wychyliłam się do przodu. Moim oczom ukazał się Michael przeglądający zawartość papierowej torebki z zachwytem w oczach.

- Powiedz swojej mamie, że ją kocham. – komentarz Clifforda rozbawił wszystkich pasażerów łącznie z Edem, który śmiał się mimo tego, że pewnie jeszcze nie rozumiał tego rodzaju żartu. Przez pozostałą część półgodzinnej jazdy wygłupialiśmy się wspólnie, a Luke i Michael na zmianę zabawiali mojego brata. Mały uwielbiał całą czwórkę, chłopaki mają rękę do dzieci.

Przyglądałam się temu wszystkiemu od czasu do czasu żartując i śmiejąc się, jednak coś nie dawało mi spokoju. Dręczyło mnie wrażenie, że tamtego dnia stanie się coś, co będzie początkiem końca. Cóż mogę powiedzieć? Niewiele się pomyliłam.

[insert line here]

Przepraszam, że tak przeciętnie :/ Obiecuję, że w następnym rozdziale będzie się więcej dziać :)

11/11/2014

Prolog


23 listopada 2014

Było późne popołudnie, większość mieszkańców Lawrence została w domach. Na zewnątrz szalała burza, co jakiś czas rozbrzmiewał huk gromu. Pewien barista pracujący w kawiarni znajdującej się na rogu dwóch ulic niespokojnie wyglądał przez okno czyszcząc filiżanki. Pomyślał o swojej dziewczynie, która pewnie siedziała w domu opatulona w koce. Nie wiedział jednak, że dosłownie za kilka minut całe jej życie miało legnąć w gruzach.
       

Pewna blondynka siedziała na kanapie w salonie. Czekała na telefon od rodziców, mieli zadzwonić, kiedy wylądują. Nerwowo ściskała komórkę w obu dłoniach. Nagle ciemne pomieszczenie rozświetlił błysk pioruna. Dziewczyna drgnęła i naciągnęła na siebie narzutę, która leżała na sofie. Kiedy burza się zaczęła, pogasiła wszystkie światła i wyłączyła wszelkie urządzenia elektroniczne w całym domu. To, że budynek znajdował się w okolicy, w której rosło mnóstwo drzew wcale nie pomagało w zwalczeniu jej irracjonalnego lęku. Spojrzała na wyświetlacz aparatu i zaczęła się niepokoić. Powinni wylądować już pół godziny temu, czemu jeszcze nie dzwonili? Wybrała numer trzęsącymi się dłońmi, jednak nikt nie odebrał. Pozostawało jej cierpliwie czekać. Kiedy już miała spróbować porozmawiać z rodzicami po raz drugi, ktoś zaczął energicznie pukać w drzwi wejściowe. Przekonana, że to jej chłopak przyszedł potowarzyszyć jej podczas tej okropnej pogody, wstała i powłócząc nogami podeszła do drzwi. Otworzyła je i stanęła jak wryta. Ku jej zdumieniu na progu domu czekał na nią ojciec Fletchera, jej chłopaka. Nie było to powodem jej zdziwienia. Fakt, że mężczyzna był ubrany w mundur tak ją zaskoczył. To mogło oznaczać tylko jedno: nie przyszedł do niej z wizytą towarzyską.


- Sam, mogę wejść? – policjant był cały mokry od stania na deszczu. Dziewczyna otworzyła drzwi szerzej, by mężczyzna mógł wejść do środka. Ten przekroczył próg i zdjął z głowy przemoczoną czapkę. Dziewczyna zamknęła za nim drzwi i szybko odwróciła się twarzą do swojego gościa.

- Coś się stało? Czemu jest pan w mundurze? – Sam szybko zadała pytania, które ją dręczyły. Mężczyzna spojrzał na nią ze smutkiem w oczach, jednak szybko odwrócił wzrok i popatrzył w stronę salonu.

- Wyłączyłaś telewizor, prawda? – dziewczyna zmarszczyła brwi

- Tak, ale co to ma wspólnego z pańską wizytą?

- To wyjaśnia, dlaczego jeszcze nic nie wiesz. – Sam cofnęła się nieznacznie przeczuwając najgorsze

- Nie wiem o czym? – w tym momencie dzwonek do drzwi rozbrzmiał ponownie. Zirytowana kolejnym nieproszonym gościem dziewczyna ruszyła w kierunku wejścia do budynku. Szybkim ruchem otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła kto stał na zewnątrz.

- Luke, wchodź do środka, szybko! – jej przyjaciel usłuchał i już po chwili stał w hallu. Samantha zamknęła drzwi po raz kolejny tego wieczoru i odwróciła się w stronę swoich gości.

- Jesteś cały mokry, po co fatygowałeś się aż tutaj w taką pogodę? – Sam zaplotła ręce na wysokości klatki piersiowej i cierpliwie czekała na wyjaśnienia od dopiero co przybyłego chłopaka.

- Jak to „po co”? Przyjechałem tutaj jak tylko dowiedziałem się, co się stało! Nie jest ci chociaż przykro?! – skonsternowana dziewczyna cofnęła się o krok

- Czemu miałoby mi być przykro? – oczy Luke’a niemalże natychmiastowo zrobiły się wielkie jak spodki. Chłopak obrócił górną część ciała w stronę przysłuchującego się całej rozmowie policjanta.

- Czemu jej nic nie powiedziałeś? Chyba po to tu przyszedłeś, prawda? – Sam doskoczyła do swojego przyjaciela i złapała go za ramię

- O czym mi nie mówicie? O czym nie wiem?! – Luke spojrzał się niepewnie na mężczyznę, który po krótkiej chwili zastanowienia kiwnął głową w geście aprobaty. Wtedy też chłopak zwrócił swoją uwagę na dziewczynę kurczowo trzymającą go za rękę.

- Sam, myślę, że lepiej będzie, żebyś najpierw usiadła. – Samantha posłała przyjacielowi swoje słynne „Spojrzenie, które mogłoby zabić gdyby miało ręce”

- Nie żartuję. Chodźmy do salonu. – Luke chwycił jej drobną dłoń i poprowadził prosto do kanapy. Sam usiadła i cierpliwie czekała na wyjaśnienie sytuacji. Policjant także wszedł do pomieszczenia. Stanął w kącie i obserwował rozwój wydarzeń. Chłopak przykucnął przed siedzącą dziewczyną i położył swoje dłonie na jej kolanach.

- Twoi rodzice mieli dzisiaj wrócić z podróży służbowej, tak? – Sam pokiwała głową – Samolot, którym lecieli został przejęty przez terrorystów. Okazało się, że na pokładzie był jakiś super ważny polityk. Kiedy nie dostali tego, czego chcieli, roztrzaskali samolot o ziemię. Przeżyło jedenaście osób. – dziewczyna wpatrywała się w Luke’a z wyczekiwaniem, mając nadzieję na dobrą wiadomość – Twoich rodziców nie było wśród nich.
      

 Cały dom pogrążył się w przerażającej ciszy.