11/11/2014

Prolog


23 listopada 2014

Było późne popołudnie, większość mieszkańców Lawrence została w domach. Na zewnątrz szalała burza, co jakiś czas rozbrzmiewał huk gromu. Pewien barista pracujący w kawiarni znajdującej się na rogu dwóch ulic niespokojnie wyglądał przez okno czyszcząc filiżanki. Pomyślał o swojej dziewczynie, która pewnie siedziała w domu opatulona w koce. Nie wiedział jednak, że dosłownie za kilka minut całe jej życie miało legnąć w gruzach.
       

Pewna blondynka siedziała na kanapie w salonie. Czekała na telefon od rodziców, mieli zadzwonić, kiedy wylądują. Nerwowo ściskała komórkę w obu dłoniach. Nagle ciemne pomieszczenie rozświetlił błysk pioruna. Dziewczyna drgnęła i naciągnęła na siebie narzutę, która leżała na sofie. Kiedy burza się zaczęła, pogasiła wszystkie światła i wyłączyła wszelkie urządzenia elektroniczne w całym domu. To, że budynek znajdował się w okolicy, w której rosło mnóstwo drzew wcale nie pomagało w zwalczeniu jej irracjonalnego lęku. Spojrzała na wyświetlacz aparatu i zaczęła się niepokoić. Powinni wylądować już pół godziny temu, czemu jeszcze nie dzwonili? Wybrała numer trzęsącymi się dłońmi, jednak nikt nie odebrał. Pozostawało jej cierpliwie czekać. Kiedy już miała spróbować porozmawiać z rodzicami po raz drugi, ktoś zaczął energicznie pukać w drzwi wejściowe. Przekonana, że to jej chłopak przyszedł potowarzyszyć jej podczas tej okropnej pogody, wstała i powłócząc nogami podeszła do drzwi. Otworzyła je i stanęła jak wryta. Ku jej zdumieniu na progu domu czekał na nią ojciec Fletchera, jej chłopaka. Nie było to powodem jej zdziwienia. Fakt, że mężczyzna był ubrany w mundur tak ją zaskoczył. To mogło oznaczać tylko jedno: nie przyszedł do niej z wizytą towarzyską.


- Sam, mogę wejść? – policjant był cały mokry od stania na deszczu. Dziewczyna otworzyła drzwi szerzej, by mężczyzna mógł wejść do środka. Ten przekroczył próg i zdjął z głowy przemoczoną czapkę. Dziewczyna zamknęła za nim drzwi i szybko odwróciła się twarzą do swojego gościa.

- Coś się stało? Czemu jest pan w mundurze? – Sam szybko zadała pytania, które ją dręczyły. Mężczyzna spojrzał na nią ze smutkiem w oczach, jednak szybko odwrócił wzrok i popatrzył w stronę salonu.

- Wyłączyłaś telewizor, prawda? – dziewczyna zmarszczyła brwi

- Tak, ale co to ma wspólnego z pańską wizytą?

- To wyjaśnia, dlaczego jeszcze nic nie wiesz. – Sam cofnęła się nieznacznie przeczuwając najgorsze

- Nie wiem o czym? – w tym momencie dzwonek do drzwi rozbrzmiał ponownie. Zirytowana kolejnym nieproszonym gościem dziewczyna ruszyła w kierunku wejścia do budynku. Szybkim ruchem otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła kto stał na zewnątrz.

- Luke, wchodź do środka, szybko! – jej przyjaciel usłuchał i już po chwili stał w hallu. Samantha zamknęła drzwi po raz kolejny tego wieczoru i odwróciła się w stronę swoich gości.

- Jesteś cały mokry, po co fatygowałeś się aż tutaj w taką pogodę? – Sam zaplotła ręce na wysokości klatki piersiowej i cierpliwie czekała na wyjaśnienia od dopiero co przybyłego chłopaka.

- Jak to „po co”? Przyjechałem tutaj jak tylko dowiedziałem się, co się stało! Nie jest ci chociaż przykro?! – skonsternowana dziewczyna cofnęła się o krok

- Czemu miałoby mi być przykro? – oczy Luke’a niemalże natychmiastowo zrobiły się wielkie jak spodki. Chłopak obrócił górną część ciała w stronę przysłuchującego się całej rozmowie policjanta.

- Czemu jej nic nie powiedziałeś? Chyba po to tu przyszedłeś, prawda? – Sam doskoczyła do swojego przyjaciela i złapała go za ramię

- O czym mi nie mówicie? O czym nie wiem?! – Luke spojrzał się niepewnie na mężczyznę, który po krótkiej chwili zastanowienia kiwnął głową w geście aprobaty. Wtedy też chłopak zwrócił swoją uwagę na dziewczynę kurczowo trzymającą go za rękę.

- Sam, myślę, że lepiej będzie, żebyś najpierw usiadła. – Samantha posłała przyjacielowi swoje słynne „Spojrzenie, które mogłoby zabić gdyby miało ręce”

- Nie żartuję. Chodźmy do salonu. – Luke chwycił jej drobną dłoń i poprowadził prosto do kanapy. Sam usiadła i cierpliwie czekała na wyjaśnienie sytuacji. Policjant także wszedł do pomieszczenia. Stanął w kącie i obserwował rozwój wydarzeń. Chłopak przykucnął przed siedzącą dziewczyną i położył swoje dłonie na jej kolanach.

- Twoi rodzice mieli dzisiaj wrócić z podróży służbowej, tak? – Sam pokiwała głową – Samolot, którym lecieli został przejęty przez terrorystów. Okazało się, że na pokładzie był jakiś super ważny polityk. Kiedy nie dostali tego, czego chcieli, roztrzaskali samolot o ziemię. Przeżyło jedenaście osób. – dziewczyna wpatrywała się w Luke’a z wyczekiwaniem, mając nadzieję na dobrą wiadomość – Twoich rodziców nie było wśród nich.
      

 Cały dom pogrążył się w przerażającej ciszy.

4 komentarze:

  1. To jest Super !!! Bardzo mi się podoba i dalej będę nękać o następne rozdziały :D Świetne a czas na tłumaczenia bardzo fajny, nie wiem co Ty od niego chcesz ;) <3 !! <3 czekam z niecierpliwością ;)

    BH

    P.S.
    Wstawiałam już komentarz ale chyba się nie przyjął ... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, przyjął się, ale jest w stronie ogłoszenia parafialne ;) I btw, dziękuję :* I dalej twierdzę, że czas na tłumaczenia tak z dupy się tam znalazł xD

      Usuń
  2. No dobra, jestem.
    A więc tak mam do ciebie minus za wielkość czcionki.
    Widziałam natomiast rozdział trzeci ( tak kątem oka...)
    I mam nadzieje, że tylko na tym będę musiała robić crlt +.
    Prolog oczywiście był przeze mnie przewidziany ( nie wcale nie dlatego, że już go czytałam...)
    Jest oczywiście wszystko ładnie, tam chyba miałaś kilka literówek.
    Ale to nie istotne!
    Istotne jest to, że jej rodzice zrobili jebut samolotem!
    I mamy sierotkę....
    Ups. Chyba cieszę się z nieszczęście.
    Ale to postać fikcyjna (mam nadzieje), więc Bóg mi wybaczy;)
    Idę się zawiesić na następnym ;)


    Sativa lub Indica lub Indica Sativa ewentualnie Kinga ...

    OdpowiedzUsuń
  3. no to się zaczyna :O <3

    OdpowiedzUsuń