5/25/2015

Rozdział 23

7 lutego 2015 / 8 lutego 2015
94 dni / 93 dni
Zanim opowiem wam to, co wydarzyło się w nocy z siódmego na ósmego, to wiedzcie, że miałam gorszy dzień. Bardzo gorszy. Musiałam się wyżyć, to wszystko. Nie, nie mówię o cięciu się, ale to, co zrobiłam, było przejawem masochizmu. Teraz słuchajcie.
Była sobota, późny wieczór. Miałam naprawdę dosyć. Od poprzedniego dnia babcia robiła mi wyrzuty za kiepską ocenę z matematyki, na dodatek Jace był nie w humorze i na wszystkich warczał, Luke się do mnie nie odzywał, bo znowu się pokłóciliśmy, a Calum, Michael i Ashton byli zajęci. Amelii nie było nawet w kraju, więc nie mogłam do niej pójść.
Miałam po dziurki w nosie bezczynnego leżenia na łóżku, więc zerwałam się z pościeli, zebrałam włosy i związałam je w kucyk, po czym zeszłam na dół biorąc po drodze papierosy, zapalniczkę, telefon, portfel i strzykawkę z insuliną, założyłam buty i kurtkę ignorując natarczywe pytania ze strony babci, gdzie idę o takiej późnej porze i wyszłam z domu. Jeśli zastanawiacie się, dlaczego wzięłam tradycyjne szlugi a nie elektryka, to nie miałam już innego wyjścia: babcia znalazła e-papierosa i mi go skonfiskowała.
Wracając, nie wiedziałam nawet, gdzie chciałam iść, po prostu szłam przed siebie patrząc na własne buty. Po około pięciu minutach zapaliłam papierosa i zaczęłam się nim zaciągać następnie puszczając kółka z dymu. Wiedziałam, że robię coś głupiego wychodząc z domu tak późno zważając na to, że ten psychopata jeszcze się nie odczepił, ale wtedy o tym nie myślałam. Potrzebowałam odpocząć od wszystkich z mojego otoczenia i odetchnąć świeżym powietrzem.
Szłam tak przez około dwadzieścia minut. Nie wiem, jak, ale finalnie znalazłam się przed wejściem do jednego z pubów. Odchyliłam głowę i spojrzałam na neon nad drzwiami, po czym rzuciłam szluga na ziemię, zgasiłam go butem i weszłam do środka. W budynku było zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz, w końcu był luty. Wchodząc zdjęłam z siebie grubą kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. 
Rozejrzałam się po lokalu. W boksach siedziało kilku podejrzanych typów, a przy barze siedział facet w garniturze, który wyglądał, jakby nie był prany od wieków.
Nie zraziło mnie to. Zdecydowanym krokiem podeszłam do baru i poprosiłam barmana o drinka. Nie bałam się tego, że mnie wylegitymuje, ten bar był jednym z tych, w którym wszyscy mieli w nosie komu sprzedają alkohol. Wiedziałam o tym, ponieważ Amy mi kiedyś opowiadała.
Przesiedziałam tam dobre dwie godziny zachowując się jak rasowy mężczyzna, który topi problemy w alkoholu, ale naprawdę miałam to gdzieś. Byłam już nieźle wstawiona kiedy dosiadł się do mnie ten facet w garniturze, którego przyuważyłam wcześniej. Byłam zdziwiona, że przesiedział tyle czasu w tym pubie i jeszcze sobie nie poszedł.
- Miło cię widzieć po tak długim czasie, Sam. Co u taty? - mężczyzna zapytał patrząc prosto na mnie. Byłam tak zdziwiona, że ledwo wydukałam to, co chciałam powiedzieć.
- Skąd pan mnie zna? - na moje pytanie facet zaczął się śmiać jakbym powiedziała coś śmiesznego
- Przychodziłem do waszego domu odkąd twoja matka wyszła za Tony'ego. Nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz, byłaś malutka. - stwierdził wypijając trochę piwa ze swojego kufla
- Po co pan mnie zaczepia? - stwierdziłam, że może jeśli zachowam się jak potulne dziecko, to sobie pójdzie
- Co u twojego ojca, Sam?
- Nie żyje, po co chcesz to wiedzieć? - wkurzył mnie tym pytaniem, dlatego odpuściłam sobie formy grzecznościowe i spojrzałam mu prosto w oczy wzrokiem, po którym chłopcy zazwyczaj uciekali gdzie pieprz rośnie
- O, nagle przeszłaś na ty. Powiedziałem coś nie tak? - facet zapytał sarkastycznym tonem
- Zamknij się z łaski swojej. - już się we mnie gotowało, a alkohol, który przyswoiłam rozwiązał mi język
- Rodzice nie nauczyli cię szacunku dla starszych?
- Nie dla takich chujów jak ty.
- Oj, nieładnie! Jak to brzmi z ust takiej damy? - znów sarkazm
- Odpierdol się. - czułam, że zaraz wybuchnę
- Chcesz wiedzieć, co twój ojciec zrobił? Jaki był? Był gnojem, który uważał się za władcę wszechświata, oto cały Tony, droga Sam. Wiesz, co ten skurwysyn zrobił? Zwolnił mnie! Za nic! - mężczyzna podniósł głos i zaczął użalać się nad sobą jak pięcioletnie dziecko
- Na pewno miał powód, na przykład twoje zarozumialstwo.
- Nie, właśnie nie miał powodu. Wywalił mnie na zbity pysk z firmy bez żadnego wyjaśnienia, rozumiesz? Skurwiel jebany! Dobrze, że nie żyje, należało mu się! - w tym momencie puściły mi hamulce. Nie miałam samokontroli, nie myślałam o konsekwencjach, po prostu wstałam, zamachnęłam się i przypierdoliłam temu facetowi prosto w twarz. Mężczyzna zleciał z krzesła pod wpływem uderzenia, a ja stałam tam z uniesioną pięścią dysząc z wściekłości. Barman był na zapleczu, więc nawet się nie zorientował, że coś się działo.
Facet szybko się podniósł, otarł twarz i z uśmieszkiem samozadowolenia złapał za moje włosy i szarpnął nimi tak, że stałam zgięta w pół.
- Co, hamulce ci puściły? Nie jesteś już takim aniołkiem jak kiedyś, z resztą zawsze byłaś temperamentna. Chcesz zobaczyć, co się dzieje, kiedy mi puszczają hamulce? - nie myśląc nad tym, co robię i jakie to może pociągnąć za sobą konsekwencje, wyrwałam się i splunęłam prosto na jego twarz. Ten otarł ślinę rękawem, po czym złapał mnie za rękę nie pozwalając mi uciec. Nikogo oprócz nas nie było już w pubie, barman pewnie by mnie nie usłyszał, poza tym nie chciałam wyjść na słabą wołając o pomoc. Wiem, głupie, ale alkohol robił swoje. Kiedy wypijam za dużo zawsze mam idiotyczne pomysły i nagle robię się odważniejsza.
Mężczyzna spojrzał na mnie wściekły, po czym zamachnął się i uderzył prosto w moją twarz. 

Poczułam, jak się przewracam, a na języku rozpoznałam metaliczny posmak krwi. Musiał mi przeciąć wargę, uderzenie było naprawdę mocne.
Upadłam na podłogę z głośnym łoskotem, a facet nie zamierzał przestawać. Kopał mnie w plecy i w brzuch, okazyjnie obrywałam też w twarz. Próbując zminimalizować obrażenia zwinęłam się w kłębek i założyłam ręce na kark czekając, aż ktoś przyjdzie mi pomóc, ale nikt się nie pojawiał. W końcu usłyszałam kroki dochodzące z zaplecza, a po chwili po pomieszczeniu rozległ się krzyk barmana. Uderzenia nagle ustały, a właściciel wyrzucił tego chuja na ulicę. Nie zwracając uwagi na ból rozchodzący się po całym moim ciele podniosłam się z podłogi i udając, że nic mi nie jest pożegnałam się z barmanem i wyszłam na zewnątrz uprzednio zakładając kurtkę. Skierowałam się do domu Hemmingsa licząc na to, że pomimo stanu wojennego przyjmie mnie do siebie. Nie mogłam wrócić do domu w takim stanie, a podświadomie liczyłam na to, że alkohol rozwiąże mi język jeszcze bardziej i zbiorę się do tego, by opowiedzieć mu co wydarzyło się tamtego wieczoru, kiedy odprowadzałam go do domu. Oczywiście spacer nie mógł się odbyć bez wypalenia kolejnych dwóch szlugów na ukojenie nerwów.
Dotarłam pod mieszkanie Hemmingsa po pół godzinie. Zawahałam się przez chwilę, po czym nacisnęłam dzwonek czekając na to, aż Luke otworzy drzwi. Mentalnie przygotowywałam się na oschłe "Czego chcesz?" i błaganie go o to, żeby mnie przechował. Tak, straciłam resztki godności.
Jednak kiedy mój przyjaciel otworzył drzwi, najpierw rozchylił usta, prawdopodobnie po to, by się zapytać co tu robię o takiej porze, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć musiał zauważyć, jak wyglądałam, dlatego bez słowa przepuścił mnie w drzwiach. Kiedy już weszłam do środka, chłopak zamknął mieszkanie i spojrzał na mnie z troską.
- Zanim zaczniesz wygłaszać kazania, to to ja zaczęłam bójkę z facetem, z którym nie miałam szans, okej? Wiem, że jesteśmy skłóceni, ale nie wrócę tak do domu, a reszta gdzieś wyszła. - wyrzuciłam z siebie wszystko na jednym wydechu
- Nawet gdybyśmy byli od razu po kłótni nie wyrzuciłbym cię z mieszkania w takim stanie, Sam, pomyśl. Chodź do łazienki, musimy cię ogarnąć. - uśmiechnęłam się do niego, po czym przetrawiłam to, co powiedział i zmartwiałam
- Co, jest tak źle?
- Widziałaś się w lustrze? - Hemmings próbował być zabawny, ale mu nie wychodziło
- No nie. - odpowiedziałam niepewnie. Chyba wolałam siebie nie widzieć.
- No właśnie. Chodź. - mówiąc to Luke złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w kierunku łazienki. 
Tam posadził mnie na sedesie, przyniósł apteczkę pierwszej pomocy i uklęknął przede mną. Uważnie obserwowałam każdy jego ruch mogąc bezkarnie na niego patrzeć. Chłopak najpierw nasączył chusteczkę wodą i zaczął zmywać z mojej twarzy zaschniętą już krew jednocześnie ze mną rozmawiając.
- Jakim cudem wdałaś się w bójkę?
- Byłam w pubie i jakiś obcy facet się przypierdolił i zaczął obrażać tatę, puściły mi nerwy, więc go uderzyłam i tak jakby przeceniłam swoje możliwości samoobrony. - na moje słowa Luke zaśmiał się pod nosem
- Sam, ty nie masz żadnych umiejętności samoobrony. - najgorsze w tym wszystkim było to, że miał świętą rację
- Dlatego je przeceniłam.
- Piłaś? - to pytanie było gwoździem do mojej trumny
- Tylko trochę. - zapadła wymowna cisza, pod którą się ugięłam - Oj dobra, bardzo trochę. Ale jeszcze nie jestem wstawiona. Przynajmniej się nie chwieję. I mówię wyraźnie. - za wszelką cenę próbowałam udowodnić swoją trzeźwość
- Wiesz, że nie powinnaś dużo pić, zapomniałaś, że masz cukrzycę? - troska pobrzmiewała w głosie Hemmingsa
- Nie, ale od czasu do czasu mi wolno. - powiedziałam krzyżując ręce na klatce piersiowej i udając znawcę w sprawie cukrzycy
- Czy ja wiem, powinienem cię zabrać do lekarza.
- Oj przestań, nic mi nie będzie. Mi nigdy nic nie jest. - na moje nieszczęście Luke właśnie w tym momencie przytknął wacik nasączony wodą utlenioną do rozcięcia na moim policzku, na co syknęłam głośno
- No właśnie widzę.
- Zamknij się, to nie ty się biłeś.
- Sam, zadałaś jeden cios znając ciebie. - Luke ponownie zaśmiał się pod nosem, jakbym była bardzo zabawna
- Ale udany! Zwaliłam go z krzesła. - dyskutowałam z nim jak głupia
- Ta, jasne. - Luke stwierdził niedowierzając w moje słowa
- No tak! Żebyś to widział! - wykłócałam się niczym małe dziecko. Kolejne słowa już cisnęły mi się na usta, ale wtedy Hemmings nasączył patyczek higieniczny wodą utlenioną i przycisnął go do rozciętej wargi, co sprawiło, że zamilkłam jak zaklęta. Chłopak uniósł się do pozycji stojącej pochylając się nade mną, pewnie było mu tak wygodniej. Obserwowałam jego twarz bardzo uważnie.
W końcu Luke odłożył patyczek na półkę i spojrzał na mnie z góry. Poczułam, jak coś cieknie mi z ust i nie, nie była to moja ślina. Umiem się opanować. Przyjaciel starł tajemniczą ciecz z mojej brody i dolnej wargi, a ja zorientowałam się, że to krew cieknąca ze skaleczenia podrażnionego przez patyczek.
Moje serce waliło jak oszalałe, w końcu kciuk Hemmingsa znajdował się na moich wargach, a ja mnie powoli opuszczał zdrowy rozsądek, który nie tak łatwo było odzyskać po urodzinach Jace'a.
Nie spodziewałam się tego, że to nie ja, a Luke zrobi pierwszy krok.
I tym razem oboje byliśmy trzeźwi.
No powiedzmy, ale nie byłam tak pijana, żeby następnego dnia zapomnieć o tym, co miało miejsce.
Luke pochylił się jeszcze bardziej, zabrał rękę z moich ust, po czym zawisł na chwilę oddalony dosłownie centymetry od mojej twarzy, jakby badał, jak na to zareaguję. Siedziałam cicho jak mysz pod miotłą.
Po kilku sekundach oczekiwania, które mi wydały się wiecznością, on w końcu przycisnął swoje wargi do moich.
Straciłam wszelkie opanowanie.
Moją pierwszą reakcją było pochylenie się do przodu, następnie wplotłam dłoń w jego włosy pragnąc przysunąć go jeszcze bliżej siebie. Hemmings z kolei umiejscowił swoją rękę pomiędzy moimi łopatkami.
Po mojej głowie kołatała się jedna myśl: "Najwyższy czas."
Nawet gdyby któreś z nas jakimś cudem by tego nie zapamiętało, wtedy byłam pewna, że powtórzyłabym to bez wahania następnego dnia.
Trwaliśmy tak nie wiem jak długo, ale nie spieszyło mi się z kończeniem. Miałam wrażenie, że serce zaraz wypadnie mi z klatki piersiowej, tak mocno biło.
Nie pamiętam, które z nas oderwało się od drugiego pierwsze, ale mam wrażenie, że to byłam ja. 
Pewnie dlatego, że zabrakło mi powietrza.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z Hemmingsem, po czym odezwałam się jako pierwsza ledwo artykułując pełne zdania.
- O tym nie zapominajmy, co? - Luke przez chwilę się nie odzywał. Nie wiem, czy był zszokowany, czy co, ale nieważne
- Czyli co? - zapytał zdezorientowany
- Jak to "czyli co"? Nie pocałowałeś mnie po nic chyba, nie? - zadałam retoryczne pytanie
- No nie, ale ostatnim razem...
- Ale od ostatniego razu to ja sobie coś uświadomiłam, okej? - wyznałam prawie szeptem
- Co? - chłopaka wyraźnie zamurowało, ponieważ z trudem wydukał jedno słowo
- No to.
- Czy ja dobrze myślę? - w tamtym momencie zaczęłam go przeklinać w myślach
- Nie czytam ci w myślach, ale po twojej minie sądzę, że tak, dobrze myślisz. - na chwilę zapadła cisza, po której chłopak wydukał zdanie, którego spodziewałam się najmniej
- Jak my powiemy chłopakom? - na jego twarzy malował się wyraz czystego przerażenia
- Luke, półmózgu, to tylko zejście się, nie jestem z tobą w ciąży. - spróbowałam zażartować, co okazało się mało udanym wyjściem
- No dobra, ale mogę się założyć, że będziemy obiektem żartów przez najbliższy miesiąc.
- Wiesz co, mam to gdzieś, dzwonię do Clifforda i mu mówię. - wypowiedziałam to, co pomyślałam i zabrałam się do realizacji planu
- Co?
- To! Nie powstrzymasz mnie! - krzyknęłam łapiąc telefon i wybierając odpowiedni numer. Luke zaczął mnie gonić po mieszkaniu prawie natychmiastowo, ale miałam chwilową przewagę. Zdążyłam się połączyć i jak tylko usłyszałam głos przyjaciela po drugiej stronie słuchawki, wykrzyczałam najszybciej jak potrafiłam.
- Luke i ja się zeszliśmy, roznieś wieść, Clifford mój posłańcu!
- Sam, jesteś pijana? - Michael zapytał prawie natychmiastowo
- Zniewaga! Nie, tylko trochę pod wpływem, ale ja na serio. - nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, ponieważ Luke zaszedł mnie od tyłu, wyrwał telefon z ręki i przerwał połączenie
- Ej! - dałam upust mojemu oburzeniu
- Czyli teraz jesteś moją dziewczyną, tak? - Hemmings zadał pytanie, jakby ta sprawa nie była oczywista
- Jeszcze pytasz?
- Upewniam się. Wiesz, jak się czekało dwa lata. - Luke stwierdził prawdopodobnie będąc pewnym, że mnie to zdziwi
- Jeśli myślisz, że właśnie mnie zaskoczyłeś, to się mylisz. Powiedziałeś mi o tym jak byłeś wstawiony. - wyrzuciłam z siebie z szybkością światła
- Co?
- Przestań to tak powtarzać! - powiedziałam podniesionym głosem jednocześnie całując go w czubek nosa. To było dziwne, ale czułam się tak, jakbyśmy byli razem od dłuższego czasu, a nie od kilku minut, dlatego w ogóle się nie krępowałam. Za to Hemmings nie mógł się przemóc.
- Hej, Hemmings, przyjmij to do wiadomości, jesteśmy razem, okej? Ty łącz się z mózgiem, a ja pójdę po lód na to oko, będę miała jutro śliwę jak nic. - powiedziałam kierując się w stronę kuchni i robiąc dokładnie to, co zapowiedziałam. Po kilku minutach w progu pojawił się Lucas we własnej osobie.
- Przyswoiłeś to już? - zapytałam przykładając ściereczkę z lodem do oka. Chłopak nie odpowiedział, tylko po prostu podszedł do mnie i przytulił tak, że myślałam, że mnie udusi całując czubek mojej głowy.
- To chyba znaczy tak. - wydusiłam uśmiechając się, po czym Hemmings puścił mnie nie oddalając się nawet o centymetr. Staliśmy tak blisko siebie jak wtedy w łazience. Spontanicznie wspięłam się na palce i po raz kolejny pocałowałam go w nos. Krótko po tym ziewnęłam i bez słowa chwyciłam chłopaka za nadgarstek ciągnąc go w stronę sypialni, gdzie wciąż bez słowa rzuciłam się na pościel i wtuliłam się w niego jak w pluszaka.
Zasnęłam z nosem wtulonym w jego koszulkę, szczęśliwsza niż nigdy dotąd.

___________________________________________________________________________________

Opóźniona o jeden dzień, ale jestem z obiecanym rozdziałem. Rooks ożyło, cieszycie się? Dziękuję za wszystko, miśki, jesteście najlepsi :* Zachęcam do komentowania, do zobaczenia za tydzień xx

5/17/2015

Rozdział 21

31 grudnia 2014 / 1 stycznia 2015
125 dni / 124 dni

Im bliżej było do Nowego Roku, tym w większą paranoję wpadałam. Pamiętałam o telefonie, w którym mój prześladowca ostrzegał mnie, że wraz z Nowym Rokiem zaczną się nowe problemy, a ja miałam już zdecydowanie dosyć problemów. Na Sylwestra chciałam zostać w domu, ale oczywiście chłopcy mieli odmienne plany od moich i udało im się namówić mnie na to, żebym poleciała razem z nimi do Sydney, żeby uczcić tam Nowy Rok. Od śmierci rodziców czułam lekki dyskomfort na samą myśl o lataniu samolotem, ale przyjaciołom w końcu udało się przekonać mnie do tej wycieczki. Gdy już się zgodziłam, stwierdziłam, że w sumie chciałabym spędzić tam Sylwestra, ponieważ to właśnie w Sydney są najpiękniejsze fajerwerki na tą okazję.

Nie dałabym się przekonać do tego pomysłu gdyby nie to, że nasze relacje z Luke'iem powróciły do normalności. Nie chciałabym spędzić kilku godzin na pokładzie samolotu razem z nim gdybyśmy wciąż byli pokłóceni, ale dzięki Bogu kryzys został zażegnany już kilka dni po jego powstaniu. Jakoś udało nam się dogadać i powrócić do dawnych stosunków, co, przyznaję, nie było proste.

Wracając, trzydziestego pierwszego grudnia czekał nas długi dzień. Wszyscy przylecieliśmy na miejsce poprzedniego dnia, żeby nie przychodzić na imprezę wymęczeni lotem. Plusem było to, że przyjęcie miało odbyć się w domu jednego z przyjaciół chłopców, więc przynajmniej nie spadł na nas obowiązek sprzątania następnego dnia.

Denerwowałam się przyjęciem. Nie znałam przyjaciół chłopaków, nie wiedziałam też, gdzie znajduje się miejsce imprezy. Byłam także mocno zestresowana samym dniem zważając na ostrzeżenie, które otrzymałam wcześniej. Wiem, że się powtarzam, ale ta kwestia nie dawała mi spokoju tamtego wieczoru.

Na miejsce przybyliśmy spóźnieni około piętnaście minut. Gdy tylko weszliśmy do domu, gospodarz przywitał nas, a Luke zaczął oprowadzać mnie po domu jednocześnie przedstawiając gościom. Aż do tamtej pory nie wiedziałam, że moi przyjaciele mieli tylu znajomych w Sydney. Z tego, co zdążyłam zauważyć to z większością nie utrzymywali stałych kontaktów, widywali się tylko okazjonalnie. Mimo tego byłam pod wrażeniem tego, że Hemmings był w stanie zapamiętać wszystkie imiona.

Przyjęcie rozkręciło się na dobre dopiero kilka minut przed północą. Wszyscy zaczęli się świetnie bawić, a kiedy zostały dwie minuty do 2015, wyszliśmy na taras i odliczając czekaliśmy na fajerwerki. Razem z chłopakami staliśmy prawie przy balustradzie, więc widok mieliśmy świetny. Znalazłam się pomiędzy Luke'iem a Ashtonem. Wszyscy krzyczeliśmy jak szaleni, a liczby wymawiane przez nas tylko się zmniejszały.

Wiecie, jest taka swego rodzaju tradycja, która, z tego co wiem, funkcjonuje najlepiej w krajach anglojęzycznych. Chodzi o to, że z momentem wybicia nowego roku powinno się kogoś pocałować. W innym wypadku człowiek naraża się na rok samotności. Nigdy nie wierzyłam w te bzdury, większość ludzi których znałam także nie przywiązywała do tego zbytniej uwagi, ale tradycja całowania została. Nie przeczę, to fajna rzecz kiedy spędzasz Nowy Rok z chłopakiem czy dziewczyną, a tamtego wieczoru przekonałam się, że ten zwyczaj ma też swoje minusy. Między innymi taki, że kiedy w momencie wybicia północy stoisz obok osoby, o której wiesz, że jej się podobasz a ona podoba się tobie, a na domiar złego oboje jesteście przyjaciółmi i nie chcecie tego psuć, sytuacja robi się co najmniej niekomfortowa.

Jak tylko usłyszałam bicie zegara, które było słyszalne dzięki temu, że dom przyjaciela chłopaków znajdował się niedaleko miejsca, w którym odbywały się uroczystości, rzuciłam ukradkowe spojrzenie w stronę Luke'a. Szybko odwróciłam wzrok kiedy zorientowałam się, że on też na mnie patrzy. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu pozwalając światłu fajerwerków prześwitać przez powieki. Po chwili z powrotem otworzyłam oczy i po prostu patrzyłam na sztuczne ognie udając, że nic się nie stało.

Po tym, jak skończył się pokaz fajerwerków udaliśmy się do salonu. Przez ten cały czas nuciłam "Auld Lang Syne", starą, szkocką pieśń którą tradycyjnie śpiewa się w Sylwestra. Była śpiewana i tym razem, słyszałam ją z balkonu. Miałam wyciszony telefon, więc nie wiedziałam, że dostałam pięć sms-ów dopóki nie wyjęłam urządzenia z kieszeni spodni. Pierwsze trzy sms-y pochodziły od kolejno Jace'a, Amy i Chan, wszystkie z życzeniami noworocznymi. Najpierw odpisałam przyjaciołom, a potem odebrałam pozostałe dwie wiadomości.

Właśnie wtedy koszmar zaczął się na nowo.

Te dwa sms-y zostały wysłane z nieznanego numeru, a ich treść brzmiała kolejno:

" Pamiętasz moje ostrzeżenie? Ja zawsze dotrzymuję obietnic. Nastał Nowy Rok, szykuj się na Nowe Problemy"

" Jeśli myślisz, że twoi rodzice to jedyne osoby, które zginą, to się mylisz"

Byłam przerażona. Wiedziałam, że nie mogłam nic zrobić, bo przecież nie wiedziałam kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Zgłoszenie tego policji też nie rozwiązałoby sprawy a tylko by ją pogorszyło, a tego właśnie chciałam uniknąć. Po kilku głębszych wdechach udało mi się trochę uspokoić i postanowiłam na razie nic nikomu nie mówić o tych sms-ach, To znaczy miałam zamiar się tym podzielić z przyjaciółmi, ale nie na imprezie, nie chciałam im psuć zabawy. Zdecydowałam też, że udawanie, iż nic się nie wydarzyło do końca naszego pobytu w Australii nie jest złym rozwiązaniem, więc szybko schowałam telefon do kieszeni i dołączyłam do chłopaków. Nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, gdzie ich znaleźć, bo odpowiedź była oczywista - kuchnia. Jeśli nie było ich w salonie, to mogli być tylko tam. Dosiadłam się do nich i zaczęłam słuchać ich kłótni o, jak zwykle, rzecz, która nie była wcale ważna.

- Dobra, przyznawać się, kto zjadł ostatni kawałek pizzy. - Michael zaczął wskazując na już puste tekturowe pudełko

- Czemu zakładasz, że to któreś z nas? Tu jest z setka osób!

- Bo to wy cały czas tu siedzieliście? - Mikey odpowiedział sarkastycznie, natomiast ja sięgnęłam po miskę popcornu stojącą na blacie i słuchałam dalej

- Ale to jeszcze nie znaczy, że to my? - Ashton włączył się w dyskusję

- Nie udawaj, Irwin, masz winę wypisaną na czole.

- Nie powiem, kto tutaj ma ketchup na palcach. - Ash zrzucił podejrzenia na Luke'a

- Ej, to nie ja! Jadłem pizzę, ale nie ostatni kawałek! - Hemmings z kolei usiłował się bronić

- A masz świadków? Alibi? - Clifford podszedł do sprawy niczym policjant z dwudziestoletnim stażem, a ja dławiłam się śmiechem

- Michael, ty spierdolino arabska, alibi na czas zjedzenia pizzy? Co, dochodzenie będziesz robił? - Calum spróbował uświadomić Michaela, że to, co odwala jest zarazem śmieszne i niedorzeczne, ale ten nie dał się przekonać

- A żebyś wiedział! Chciałem zjeść chociaż jeden kawałek!

- Nie prościej zamówić kolejną pizzę zamiast się kłócić? - nie wytrzymałam i podsunęłam pomysł, który został przyjęty z entuzjazmem

- O, dobry pomysł. Dobra, podejrzani mogą się rozejść, sprawa uległa przedawnieniu. - Mikey zażartował, po czym sięgnął po telefon i odszedł na bok

- Co my byśmy bez ciebie zrobili, Sammy? - Ashton zapytał patrząc się na mnie

- Nie wiem, pewnie prowadzilibyście dochodzenie. - odpowiedziałam wzruszając ramionami i uśmiechając się. Wtedy poczułam wibracje w kieszeni i wiedząc, kto to, nie wyjęłam telefonu. Nie zamierzałam sprawdzać wiadomości przy chłopakach.

- Muszę iść do łazienki, zaraz wracam. - oznajmiłam, po czym faktycznie skierowałam się na piętro, gdzie znajdowała się łazienka. Weszłam do pomieszczenia, zamknęłam drzwi i odczytałam sms-a. Wiedziałam, że to będzie kolejna groźba lub ostrzeżenie, ale nie spodziewałam się czegoś takiego kalibru.

" Wiem, gdzie jesteś, uważaj na znajomych"

Odebrało mi mowę. Myślałam, że wylatując poza granice kraju byłam bezpieczna, ale grubo się pomyliłam. Szybko schowałam telefon i jak oparzona wpadłam do kuchni.

- Co się stało? - Luke jako pierwszy zareagował

- Muszę wam coś powiedzieć. Teraz. - powiedziałam kładąc nacisk na ostatnie słowo

- Chodźmy na zewnątrz, tutaj jest za dużo osób. - zaproponował Calum, po czym cała nasza piątka była w drodze na trawnik przed domem. Jak tylko wyszliśmy, opowiedziałam im o sms-ach, a konkretnie o tym jednym sprzed chwili.

- Nie wiem, co moglibyśmy zrobić, przeze mnie wszyscy są zagrożeni. - na koniec stwierdziłam starając się zachować spokój

- To nie twoja wina, że jakiś psychol się na ciebie uwziął, ale fakt, musimy coś zrobić bo jeszcze komuś się coś stanie. - Ashton zabrał głos w sprawie

- Wiem, ale co? Nie ewakuujemy całego domu, no bo gdzie?

- Może po prostu trzymajmy się razem i miejmy oczy dookoła głowy. - Michael zasugerował rozwiązanie

- Przecież nie ogarniemy wszystkich na raz, a nie możemy wezwać policji. - Luke odpowiedział zaniepokojonym głosem

- A masz lepszy pomysł? - Cal zapytał z nadzieją i śladem pretensji

- No... nie.

- No właśnie. Na razie trzymamy się tego, co powiedział Mikey, może potem wymyślimy coś na szerszą skalę. - Hood podjął decyzję za całą grupę, a Clifford uśmiechnął się zadowolony z powodzenia jego pomysłu

- Wracajmy do środka. - zasugerowałam przestraszona myślą, która właśnie przyszła mi do głowy. Ten facet może wciąż być na zewnątrz, a my stojąc tyłem do otwartych drzwi jesteśmy łatwym celem.

- Okej, pamiętajcie: nie rozdzielamy się, jak ktoś chce iść do łazienki, to odprowadzamy go pod drzwi i czekamy. - Ashton poinstruował nas rzeczowym tonem

- Jasne, panie generale. - Clifford zażartował tak, jakbyśmy nie ustalali czegoś, od czego mogły zależeć nasze życia

- To nie jest śmieszne, Michael.

- Wiem przecież, zluzuj. Chciałem trochę rozluźnić atmosferę, Chryste. - Clifford odpowiedział wykonując obronny gest rękoma jednocześnie wyrażając irytację głosem.

Z powrotem weszliśmy do środka pilnując siebie nawzajem. Usiedliśmy razem na stołkach barowych w kuchni i po prostu obserwowaliśmy. Szukaliśmy osoby, której zachowanie mogło nam wydać się podejrzane, ale nie udało nam się dostrzec nikogo takiego. Do czasu, aż z tarasu rozległy się strzały.

Zanim chłopcy zdążyli mnie powstrzymać, już biegłam w kierunku zamieszania. Dotarłam tam w ekspresowym tempie, przedarłam się przez tłum gapiów, a to, co zobaczyłam przyprawiło mnie o mdłości.

Na samym środku tarasu leżał gospodarz imprezy. Na samym środku jego czoła widniał ślad po kuli, a z głowy powoli sączyła się krew skapując na drewno i tworząc rozległą, czerwoną kałużę. Szybko odwróciłam głowę i wydostałam się z tłumu tylko po to, by niemal od razu wpaść w ramiona Hemmingsa. Dosłownie wpaść, bo nie widziałam, gdzie idę.

- Co tam się stało? - Luke zapytał patrząc mi w oczy z przerażeniem delikatnie mną potrząsając

- Ten skurwiel zabił gospodarza. - po moich słowach zapadła cisza, którą przerwał dopiero Calum

- Kurwa jego jebana mać! Dzwonię na policję, i tak ktoś musi to zrobić! - Hood wybuchnął, po czym odszedł na bok wyciągając telefon z kieszeni. Nie kłóciłam się z nim, wiedziałam, że i tak ktoś by to zrobił.

Policja przyjechała dosyć szybko. Ustalili, kto widział całe zajście i zabrali te osoby na komisariat żeby je przesłuchać. Nas zostawili w spokoju kiedy zeznaliśmy, że nie widzieliśmy samego morderstwa.

Wylecieliśmy z Australii najszybciej jak się dało, chcieliśmy być już w domu. Na domiar złego ten psychol wciąż katował mnie wiadomościami, z których każda kolejna była gorsza od poprzedniej.

Dzięki Bogu jak tylko przeszłam przez próg domu, sms-y się skończyły. Jakby miał mnie męczyć tylko w Sydney. Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, ale jednak było to dosyć dziwne.

Oczywiście przemilczałam całe zajście z morderstwem przed rodziną, nie mogłam im powiedzieć. Wolałam nie myśleć, jakie konsekwencje ten facet mógł z tego wyciągnąć.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za trochę więcej niż miesiąc było mi dane przeżyć jedne z bardziej niebezpiecznych i naładowanych strachem dni  mojego życia.

___________________________________________________________________________________

Powróciłam po ponownie horrendalnej przerwie, za co przepraszam. Dołożę wszelkich starań (aka przypilnuję samą siebie), żeby takich obsuw już nie było. Jutro pojawią się odpowiedzi na pytania, a w niedzielę już nowy rozdział, wracamy do normalnego toku. Oczywiście dziękuję za wszystkie wyświetlenia :* Do następnego xx

Rozdział 22

25 stycznia 2015 / 26 stycznia 2015
107 dni / 106 dni

Urządzanie imprezy urodzinowej starszego brata i najlepszego przyjaciela w jednym w poniedziałek to horrendalnie zły pomysł, ale co ja miałam do gadania? To Jace zadecydował, a Calum został powiadomiony na ostatnią chwilę.

Tak czy owak, były urodziny i Caluma i Jace'a, a z tego co wiedziałam, to ten drugi planował jakieś wielkie wydarzenie na ten dzień. Nie powiedział mi nawet słowa, więc nie miałam bladego pojęcia o co chodzi, ale to mi powierzono kwestię zaproszenia gości. W tym można mi było zaufać, ponieważ i tak znałam znaczącą większość przyjaciół Jace'a i wiedziałam, kogo brat nie chciałby widzieć na swoim przyjęciu urodzinowym.

Przez cały dzień przygotowania szły pełną parą. Nawet Ed pomagał, a babcia zobowiązała się zabrać młodsze rodzeństwo do swojego domu poza miastem na czas imprezy. O ile Ed był dużym obciążeniem, o tyle oboje chcieliśmy, żeby Robert uczestniczył w imprezie, ale temu z kolei stanowczo zabroniła babcia, a my nie mieliśmy nic do gadania.

Większość zaproszonych osób potwierdziła swoje przybycie, co ucieszyło nas oboje. Gdy chłopcy także zobowiązali się do przyjścia uśmiech wkradł mi się na twarz. Co jak co, ale oni po pijaku to był dopiero niezły widok. Ashton zaczynał się do wszystkich przytulać i robił się nadto ckliwy, Michaelowi coś odpierdalało, Calum próbował udowodnić to, jak bardzo nie jest pijany co zazwyczaj kończyło się próbami powstrzymania go od stawania na głowie, a Luke stawał się aż za bardzo szczery. Mówił wszystko to, co mu ślina na język przyniosła. A ponieważ nie mogłam pić za dużo ze względu na wadliwą trzustkę, zazwyczaj byłam wystarczająco trzeźwa żeby to wszystko zapamiętać i się z nich bezwstydnie śmiać. Później niektórych z tych historii mogłam spokojnie użyć do przyjacielskiego szantażu.

Tak więc zapowiadał się ciekawy wieczór. Calum i chłopcy przyszli jako pierwsi ze względu na to, że ich o to poprosiłam. W końcu każdy, kto powiedział, że się pojawi został uprzedzony o tym, iż to też impreza dla Hooda, a byłoby głupio gdyby ktoś przyszedł zanim obaj solenizanci byliby na miejscu.

Pierwsze osoby zjawiły się trochę po dwudziestej, a towarzystwo zostało skompletowane niecałe pół godziny później. Wtedy przyszedł czas na torty.

Szybko odszukałam wzrokiem najbliższego przyjaciela, którym okazał się być Ashton i bez słowa zaciągnęłam go do kuchni. Dopiero tam wytłumaczyłam mu, po co mi był potrzebny.

- Ashton, musisz mi pomóc. Musimy wnieść dwa torty na raz, a są za ciężkie żebym wniosła je sama.

- Jasne, nie ma sprawy. - Irwin opowiedział z uśmiechem na twarzy odgarniając kosmyki włosów, które opadły mu na oczy. Wspólnie zapaliliśmy świeczki, a gdy wszystko było gotowe, szybko wymknęłam się do piwnicy i wyłączyłam korki. Musiałam to zrobić, gdybym po prostu zgasiła światło w salonie ktoś zaraz zapaliłby je z powrotem. Jak najszybciej wróciłam do kuchni, wzięłam tort Jace'a i w miarę równym tempie weszliśmy do salonu. W tamtym momencie jedynym źródłem światła były właśnie świeczki na ciastach, a o to chodziło. Kiwnęłam głową w stronę Irwina, co było znakiem, który wcześniej ustaliliśmy i w tym samym momencie zaczęliśmy śpiewać "So lat", tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich, co sprawiło, że goście ustawili się w mniej więcej okręgu wokół stołu zostawiając dla nas przejście i wypychając solenizantów na środek, prawie wpychając ich na stół. Wtedy wszyscy dołączyli się do naszego śpiewania, więc zrobiło się trochę głośno, ale kiedy piosenka się skończyła, zapadła cisza.

- Pomyślcie życzenia. - powiedziałam prawie szepcząc. Calum szybko zdmuchnął świeczki, ale Jace zastanawiał się przez chwilę, po czym uśmiechnął się sam do siebie i poszedł w ślady Hooda. Po pokoju rozniosła się fala oklasków, którą Jace uciszył krzykiem.

- Hej, proszę o ciszę! Chciałbym coś ogłosić! - jak na zawołanie wszyscy zamilkli, a chłopak wszedł na stół tak, żeby nie zrzucić tortów - Stwierdziłem, że nie ma co czekać, więc chcę spełnić moje urodzinowe życzenie właśnie teraz. - kilka pisków podekscytowania - Dlatego chciałbym się o coś zapytać. - poczułam, jak moje serce przyspiesza. Chyba wiedziałam, co zaraz miało paść z ust brata. Szybko obejrzałam się przez ramię, za mną stała Chandler.

- Chandler Michelle Warewick, czy wyjdziesz za mnie? - spojrzenia wszystkich skierowały się na Chan, a tłum się rozstąpił. Dziewczyna oniemiała, patrzyłam na nią cały czas. Zorientowałam się, że trzeba ją popchnąć do jakiegoś działania, bo sama by się nie ruszyła, dlatego obeszłam ją i zaprowadziłam pod sam stół, gdzie Jace pomógł jej wejść na blat. Tam uklęknął przed nią, wyciągnął pierścionek z kieszeni i ponownie się odezwał.

- Więc jak będzie, Chan? Wyjdziesz za mnie i spełnisz moje urodzinowe życzenie? - nastąpiła chwila ciszy, która po chwili została przerwana przez Chandler rzucającą się w ramiona mojego brata tym samym zrzucając ich ze stołu

- To chyba znaczy "Tak", nie? - Michael zapytał głośno, czym wywołał salwę śmiechu. Przyjaciele pomogli wstać z kanapy świeżo zaręczonym, ponieważ Chan zdołała potwierdzić, że tak, rzucenie się na mojego brata było formą powiedzenia "Tak" i impreza zaczęła się na dobre. Pokroiliśmy torty, alkohol zaczął się lać, a wszyscy zaproszeni bawili się niesamowicie.

Około pierwszej w nocy chłopcy byli już mocno wstawieni, z czego Luke ucierpiał najbardziej. Było pewne, że nie będzie nic pamiętał następnego dnia, a kac nie da mu spokoju. W końcu to, co mówił zaczęło się robić mocno żenujące, zdecydowałam, że jako osoba najbardziej trzeźwa z całego towarzystwa odprowadzę go do domu, bo w końcu od tego są przyjaciele.

Gdy już udało mi się pomóc Hemmingsowi w założeniu butów, które, na nasze nieszczęście, były wiązane i pomyślnemu założeniu kurtki przez niego, wyszliśmy na zewnątrz, gdzie Luke rozpoczął swój monolog, którego nie zamierzałam mu przerywać. Aż do pewnego momentu. Ale o tym później.

- Wiesz, lubię zimę, jest tak zimno i śnieżnie. W Australii nigdy nie ma śniegu, dlatego lubię Kansas, bo jest śnieg. Jesteśmy w Kansas, prawda? W ogóle czemu Kansas czyta się normalnie, a Arkansas nienormalnie, to nienormalne? Zima byłaby fajniejsza, gdyby było trochę cieplej, ale dalej był śnieg, nie? Wiesz, że w Australii robi się bałwany z piasku? Nie lubię piasku, jak wracam z plaży to jest wszędzie. W ogóle wszyscy mi mówią, że wyglądam, jakbym umiał surfować, a nie umiem surfować, wiesz? W ogóle nie lubię pływać. I brzydzę się ryb. Mają takie śliskie i błyszczące łuski. Jak twoje włosy, tylko twoje włosy nie są śliskie i ohydne. Są tylko błyszczące. W ogóle masz bardzo ładne włosy, wiesz, Sam? Zawsze mi się podobały. W ogóle cała jesteś ładna. Wiesz, że prawie odkąd się poznaliśmy to się w tobie podkochuję? Prawie od samego początku. Ale ćśśś, nikomu nie mów, bo to tajemnica. Wiedzą tylko chłopaki. - w tym momencie stanęłam w miejscu. Niby wiedziałam, że dla Luke'a nie jestem tylko przyjaciółką, ale jednak usłyszenie od niego samego, iż znaczę dla niego więcej to było całkowicie coś innego, no i zaskoczył mnie tym. Czułam się tak, jakby ktoś spuścił na mnie bombę z rewelacjami.

I nagle mój mózg się wyłączył. Po prostu, jakbym zignorowała zdrowy rozsądek. Jakbym nie panowała nad własnym ciałem.

Co takiego zrobiłam? Popchnęłam go na ścianę, chwyciłam go za kark i bez słowa zaczęłam go całować jakby to był mój ostatni dzień na ziemi. Luke na początku stał osłupiały, ale po chwili zaangażował się w tą szaloną sytuację tak mocno jak ja. Jego ręka szybko znalazła się w moich włosach przyciągając mnie jeszcze mocniej, a druga dłoń zaczęła błądzić po plecach. Czułam chłód bijący od kolczyka w wardze Hemmingsa, rumieńce wypływające na policzki, gorąco rozpływające się po moim ciele i przyjemne uczucie w podbrzuszu, które najczęściej określane jest mianem
"motylków". Byłam jednocześnie szczęśliwa i zdziwiona własnym zachowaniem.

Ale niestety musiał nadejść ten moment, w którym rozsądek powrócił. Kiedy to nadeszło, szybko oderwałam się od Luke'a, poprawiłam włosy i chrząknęłam.

- Wow, to było coś. Znowu chcesz, żebyśmy udawali, że nic się nie zdarzyło? - Hemmings stwierdził bawiąc się kolczykiem

- I tak jutro nie będziesz tego pamiętał.

- A co jeśli będę?

- Cóż, wtedy będzie to znaczyło, że jesteśmy parą, prawda?

- No tak. - między nami zapadła niezręczna cisza, ale nie trwała długo - Chciałbym to pamiętać.

- Też chciałabym, żebyś to pamiętał, bo mogę się nie odważyć na takie coś po raz drugi. - wyznałam zgodnie z prawdą.

Resztę spaceru kontynuowaliśmy w ciszy. Do mieszkania Hemmingsa doszliśmy w niecałe dziesięć minut. Odprowadziłam go aż do klatki schodowej, gdzie udało mu się pocałować mnie ponownie na dobranoc, jak to ujął, po czym skierowałam się prosto do domu po drodze zastanawiając się, co ja najlepszego narobiłam. Cóż, na początku byłam zdegustowana swoim impulsywnym zachowaniem, ale złapałam się na tym, że naprawdę miałam nadzieję na to, że Luke faktycznie będzie wszystko pamiętał z rana.

Chyba nie muszę dodawać, że nie, nie zapamiętał niczego z naszego spaceru, a rano dzwonił do mnie żeby się spytać, jak dostał się do domu, a ja nie miałam odwagi powiedzieć mu o tym, co się wydarzyło.

"We're going in circles again and again"

___________________________________________________________________________________

Stało się, znaczy, prawie ;) Wytrzymajcie jeszcze trochę tego kręcenia się w kółko, już naprawdę mało brakuje. Przypominam o hashtagu #Thunderff, nie ukrywam że liczę na ruch po dzisiejszym rozdziale ;) Oczywiście dziękuję wszystkim czytającym i komentującym, jesteście najlepsi, jak zawsze <3 Do niedzieli :*

5/06/2015

Rozdział 20

24 grudnia 2014
132 dni

Przez całe życie nienawidziłam Świąt Bożego Narodzenia. Nawet jako dziecko nie cierpiałam tego święta, uważałam, że ludzie zapomnieli o tym, co tak naprawdę liczyło się w te dni. To znaczy uwielbiałam dostawać prezenty i tak dalej, ale nie lubiłam całej otoczki wokół tego. Moja rodzina nie była też zbytnio religijna, więc nie chodziliśmy na pasterkę, ale wiedziałam, że Boże Narodzenie powinno być świętem spędzanym w gronie najbliższych, nie rozumiałam komercjalizmu otaczającego te dni.

Ale w te Święta wszystko się odwróciło. Nagle Boże Narodzenie stało się moim ulubionym dniem w roku.

Tego roku chciałam zmusić chłopaków, żeby pojechali do Sydney i spędzili Święta z rodziną, ponieważ już od jakiegoś czasu spędzaliśmy ten czas roku razem, ale oni jak zwykle mieli swoją własną wizję. Zamiast wybrać się do rodziny, ściągnęli rodzinę do siebie. W ten sposób mogłam poznać ich rodziców twarzą w twarz i nie musieliśmy się rozstawać, co mi pasowało. Wolałam ich mieć przy sobie. Minusem było to, że dzięki temu razem z babcią miałyśmy dwa razy więcej roboty, ale co to dla nas. Poza tym i tak nie było gorzej niż na Dziękczynienie, bo nie zlatywała się cała rodzina, tylko jej najbliższa nam część, czyli krótko mówiąc ci, którzy byli na pogrzebie plus potomstwo oczywiście. Normalnie by mi to przeszkadzało, ale wtedy było to tylko ułatwieniem. Ed miał mieć zajęcie na czas nudnej dla dzieci kolacji Wigilijnej.

Oprócz chłopców, ich rodzin i mojej rodziny miała się zjawić Chan. Dziewczyna Jace'a już od dawna spędzała z nami Święta, a powód był bardzo prosty: jej rodzina mieszkała w Londynie. Nie było by w tym żadnego problemu, gdyby nie to, że nie zaprosili jej ani razu.

Tak więc już kilka dni przed Bożym Narodzeniem przygotowania szły pełną parą. Wszyscy mieliśmy wolne, więc staraliśmy się jak najbardziej pomóc. Nawet Ed starał się jak mógł i wykonywał czynności, które był w stanie wykonać. Robert i Jace też pomagali, a chłopcy wpadali codziennie i rezydowali w kuchni starając się nie zniszczyć tego, co udało nam się zrobić przy okazji wspierając babcię w prostych czynnościach, jak na przykład wyrabianie ciasta. Obdzwoniłam wszystkich gości by ustalić co kto ma zamiar przynieść. Przecież nie mogliśmy dopuścić do powtórek.
Wreszcie w dzień Bożego Narodzenia wszystko było gotowe. Wszyscy byliśmy już wyszykowani i siedzieliśmy w salonie czekając na pierwszych gości. Oczywiście chłopcy razem z rodzinami zjawili się jako pierwsi, następnie przyszła moja rodzina, a na końcu Chan. Wszyscy usiedliśmy do stołu już zastawionego potrawami i zaczęliśmy jeść rozmawiając między sobą. Goście zostali sobie przedstawieni jeszcze przed kolacją, więc wszyscy znali się przynajmniej z imienia. Młodzież i dorośli zostali poniekąd odseparowani - siedzieliśmy na drugim końcu stołu. Ed i reszta dzieciaków tylko coś przegryźli i polecieli się bawić do pokoju pięciolatka, co, umówmy się, pasowało wszystkim.

Kolacja przebiegła bez zbędnych zakłóceń.  Oczywiście sytuacja między mną a Hemmingsem pozostawiała wiele do życzenia, ponieważ kręciliśmy się w wiecznym kole zażenowania i zawstydzenia. Nie chciałam, żeby nasza relacja tak wyglądała, więc postanowiłam, że będę musiała z nim porozmawiać, czy tego chciałam czy nie. Poza tym po naszej stronie stołu w zasadzie nie działo się nic oprócz nie ustających żartów i jeżdżenia po sobie nawzajem.

Posiłek zakończył się około dwudziestej trzeciej. Dzieci były już zmęczone, Ed słaniał się na nogach, więc naturalną koleją rzeczy było zabranie ich przez gości i powrót do miejsc, w których zdecydowali się zostać na czas Świąt. Rodziny chłopaków też poszły do domu, ale sami przyjaciele zostali, żeby mi trochę pomóc. Chan też poszła do domu.

Gdy wynosiłam talerze do kuchni udało mi się złapać Hemmingsa, który akurat wtedy nic nie robił. To znaczy nie pomagał, bo robić to robił - oglądał zdjęcia na szafce w salonie. Odniosłam zastawę, wróciłam do salonu i chwyciłam go za ramię. Luke podskoczył, nie spodziewał się nikogo.

- Musimy porozmawiać. Jak skończymy sprzątać to przyjdź do mnie do pokoju, dobrze? - spojrzałam mu prosto w oczy czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony

- Jasne. - chłopak uśmiechnął się nieznacznie, po czym powrócił do oglądania zdjęć. Zostawiłam go samemu sobie i odeszłam w kierunku kuchni by pomóc w zmywaniu tych naczyń, które nie zmieściły się do zmywarki. Moje myśli cały czas zaprzątała perspektywa rozmowy z Hemmingsem. Próbowałam wymyślić coś, co mogłam powiedzieć żeby sprostować sprawę jednocześnie nikogo tym nie raniąc.

Zamyślona chciałam schować suchą już patelnię do szafki, więc obróciłam się, żeby to zrobić. Problem polegał na tym, że nie zauważyłam Jace'a, który akurat w tamtym momencie stał centralnie za mną, czego skutkiem było uderzenie starszego brata patelnią prosto w głowę. Jako że byłam całkowicie pewna, iż za mną nikogo nie ma, Jace oberwał dosyć mocno. Zaskoczona wypuściłam patelnię z dłoni i zaczęłam mówić do brata jednocześnie łapiąc go za ramię.

- Jace, nic ci nie jest? O Boże, przepraszam, to niechcący, mogłeś mnie tak nie podchodzić od tyłu! - wszyscy obecni od razu do nas podeszli, a Jace tylko stał w miejscu trzymając się za skroń. Nagle poderwał głowę do góry, czym zaskoczył nas wszystkich i powiedział coś, co sprawiło, że Wigilia Bożego Narodzenia stała się moim ulubionym dniem w roku.

- Sam, pamiętam wszystko. - wszyscy zamarliśmy. Jace przez tyle czasu nie miał żadnych wspomnień z przeszłości, a teraz z niczego nam oznajmił, że wspomnienia wróciły.

- Co? - jedno słowo uciekło z moich ust. Nie dowierzałam. To znaczy, jasne, bardzo chciałam brata z powrotem, ale kiedy ten moment już nadszedł, nie mogłam w to uwierzyć.

- Jak? Od uderzenia patelnią? - za sobą usłyszałam szept Michaela

- Nie, to znaczy, nie wiem. Sam mnie uderzyła, zabolało, ale to chyba nie od tego. Stanąłem jak wryty, złapałem się za głowę, postałem chwilę i nagle coś zaskoczyło. Jakby trybik wpadł we właściwą zapadkę, rozumiecie? - Jace starał się nam to wytłumaczyć, ale wszyscy pozostawaliśmy w szoku

- Na serio pamiętasz? Wszystko? - tym razem to Calum zaczął się upewniać

 - Tak, po co miałbym was okłamywać, co?

- Przepraszam, Jace, ale muszę cię sprawdzić. - stwierdziłam przestraszona, że ta chwilowa radość okaże się bezsensowna

- Pytaj o co chcesz.

- Kiedy są urodziny Chan? - to była jedna z niewielu informacji, których mu nie przekazałam. Nigdy się o to nie pytał, a ja nie widziałam potrzeby mówienia mu o tym.

- Szesnastego lipca. - odpowiedział z pewnością w głosie. Odpowiedź była poprawna.

- O mój Boże, mam brata z powrotem. - stwierdziłam nieświadoma, że wypowiedziałam to na głos, po czym nie myśląc za długo przytuliłam starszego brata z całej siły. Od tamtej pory wszystko w domu miało wracać do dawnego porządku, oczywiście wyłączając rodziców. W tamtym momencie odzyskaliśmy cząstkę dawnego życia.

- Tak, ja też się cieszę, ale mogłabyś mnie puścić, bo trochę brakuje mi tlenu. - zero reakcji z mojej strony - Sam? Sammy? Puść mnie no. Albo przynajmniej nie próbuj zabijać. - zaśmiałam się cicho, po czym faktycznie puściłam Jace'a uśmiechając się do niego

- Dobrze, że jesteś z powrotem.

- Przecież nigdzie nie byłem, to moja pamięć wyjechała na wakacje.

- Tak, ale to tak, jakbyś to nie był prawdziwy ty, rozumiesz?

- Nie, weź ze mnie zejdź, nie jestem filozofem jak ty.

- Też cię kocham, durniu. - odpowiedziałam, na co wszyscy się zaśmiali. Brat uśmiechnął się do mnie, zmierzwił mi włosy dłonią i zaczął chować naczynia szafek. Zbiorowisko jeszcze chwilę stało zaskoczone, po czym wszyscy wyrazili swoją radość w ten czy inny sposób, a następnie wrócili do swoich dawnych zajęć. Po krótkiej chwili w drzwiach pojawił się Luke.

- Co się stało? - jego twarz wyrażała czystą ciekawość. Spojrzałam na pozostałe osoby zebrane przy szafkach i zmywaku, których spojrzenia były skierowane na mnie, jakby wiedzieli o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia. Westchnęłam ciężko, odłożyłam talerze, które akurat miałam w dłoniach na blat, otarłam ręce o spodnie i wyszłam z pomieszczenia po drodze łapiąc Luke'a za nadgarstek oraz prowadząc go na górę, do mojego pokoju. Pchnęłam stopą uchylone drzwi, weszłam do środka i już puszczając przyjaciela usiadłam na łóżku. Ten nie czekając na zaproszenie przysiadł się do mnie. Czułam na sobie jego spojrzenie, nawet nie musiałam na niego patrzeć. Wlepiałam wzrok we własne dłonie, które splecione ulokowałam na kolanach.

- Jace odzyskał pamięć, dlatego było takie zamieszanie w kuchni. - powiedziałam uśmiechając się i odrywając spojrzenie od rąk jednocześnie przenosząc je na twarz Hemmingsa

- Naprawdę? Jace pamięta wszystko? - wyraz niedowierzania odmalował się na jego twarzy

- Tak. Luke, odzyskałam brata. - odpowiedziałam szczerząc się jak głupi do sera, po czym pchana emocjami przytuliłam się do przyjaciela. Ten niemalże natychmiast otoczył mnie ramionami. A jeszcze kilka minut wcześniej narzekałam na barierę między nami, która wtedy runęła. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Chwilę po tym, jak wydostałam się z jego uścisku zrobiło się niezręcznie, a bariera powróciła. Zachowywaliśmy się jak dzieci, a ja miałam tego dosyć już po kilku dniach, a co dopiero gdybyśmy mieli się tak zachowywać przez dłuższy czas.

Wstałam z łóżka i zaczęłam chodzić po pokoju raz po raz zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. w końcu zaczęłam rozmowę, którą chciałam odbyć z Luke'iem.

- Posłuchaj, aktualnie kręcimy się jak idioci. Cokolwiek nie powiemy czy nie zrobimy wywołuje to zażenowanie, a ja tego nie chcę. Nie możemy po prostu zachowywać się jak dawniej?

- Sam, jak chcesz się zachowywać jak dawniej po tym, co zrobiłem? Nie da się o tym tak po prostu zapomnieć i udawać, że nic takiego nie miało miejsca. - chłopak mówił spokojnie, nie odrywając wzroku od mojej twarzy

- Wiem, ale nie chcę tego zażenowania, rozumiesz? Nie chcę rozmawiać z tobą czy przytulać się do ciebie żeby zaraz po tym odwracać wzrok, to nie jest w porządku.

- Ja też tego nie chcę, ale to jest nieuniknione. Czy tego chcesz czy nie tak będzie przez jakiś czas, a my nic na to nie poradzimy, musimy jakoś przejść przez tą fazę.

- Luke, rozumiem, wiem, ale ty nie rozumiesz. Ja się boję, że ta faza nie minie, a nie chcę tracić najlepszego przyjaciela. - zaczynałam się denerwować, a to nie zwiastowało nic dobrego

- A kto powiedział, że mnie stracisz, co? Czemu z góry zakładasz, że cię opuszczę? Że ktokolwiek cię opuści? - Luke powiedział wstając ze swojego miejsca i podchodząc do mnie

- Bo po katastrofie uświadomiłam sobie, że każdy prędzej czy później odchodzi, a ja nie mogę nic z tym zrobić i to mnie przeraża! Przeraża mnie ta świadomość! - wściekła zaczęłam krzyczeć na przyjaciela, nie zwracając uwagi na to, że potem mogłam tego żałować

- Cóż, może ja i chłopaki nigdy nie odejdziemy, nie wzięłaś tego pod uwagę?! - Hemmings odpowiedział krzykiem, co na chwilę odebrało mi mowę, ale po chwili odzyskałam rezon

- Nie mów tak, Luke, bo prędzej czy później zrobicie to! Jeśli nie z własnej woli, to i tak kiedyś umrzecie zostawiając mnie!

- Teraz zachowujesz się jak egoistka wiesz? Każdy prędzej czy później umiera, a to, że tobie się to nie podoba, nie znaczy, że nie umrzemy! Wszyscy musimy żyć ze świadomością, że tak naprawdę nie wiemy, kiedy umrą nasi bliscy, ale ty trochę przesadzasz, wiesz? - jego słowa zabolały. Jako mój najlepszy przyjaciel wiedział, że moją wadą, z którą starałam się walczyć był okazjonalny egoizm.

- Och, dzięki za udzielone wsparcie, Hemmings, serio, właśnie takich słów oczekiwałam po przyjacielu!

- Przyjaciel przede wszystkim powinien być szczery i właśnie taki staram się być! Jeśli tego nie widzisz to już nie moja wina! - z jego niebieskich oczu biło zdenerwowanie i lekka irytacja, ale nie dało się zauważyć ani śladu chęci zranienia kogokolwiek. Nawet kłócąc się Luke nie chciał sprawić mi przykrości.

Po tych słowach uświadomiłam sobie, że Luke miał świętą rację. Wzięłam kilka głębszych oddechów, po czym ponownie się odezwałam.

- Okej, uspokójmy się, nie chcę kłótni.

- Ja też, ale chyba na to za późno. - chłopak stwierdził już trochę uspokojony

- Na czym stoimy?

- Stoimy na tym, że zachowujesz się jak rozpieszczone dziecko. - od razu po tym, jak to powiedział, na jego twarzy pojawił się wyraz zniesmaczenia, podejrzewam, że własnymi słowami

- Luke! - krzyknęłam oburzona

- Przepraszam, Sam, ale taka jest prawda! "Nie chcę, żebyście umarli.", posłuchaj tego z nie swojej perspektywy i powiedz mi, jak to brzmi! - zamilknęliśmy na chwilę, a ja zrobiłam dokładnie to, o co prosił. Miał rację, co do wszystkiego.

- Jak rozwydrzone dziecko.

- Właśnie. - Hemmings wziął kilka głębokich wdechów, pociągnął grzywkę do góry, opuścił dłoń i podszedł do mnie kładąc rękę na moim ramieniu

- Przepraszam, Sam, nie chciałem. - spojrzał na mnie wzrokiem, który spokojnie można było wsadzić do katalogu 'Wzrok przejechanego psa'.

- Nie, to ja przepraszam, miałeś rację. Zachowuję się jak rozwydrzony dzieciak. - odpowiedziałam przejeżdżając dłonią po policzku.

W pokoju zapadła niezręczna cisza, którą Luke przerwał dopiero po chwili.

- Pewnie jesteś zmęczona, pójdę już. - powiedział drapiąc się po karku i kierując się do wyjścia. Nie chciałam, żeby sobie szedł, ale stwierdziłam, że na razie to najlepsze wyjście.

- Mhm. Zadzwonię jutro rano.

- Jasne, będę czekał.

- Okej. To pa. - pożegnałam go bez żadnych emocji w głosie

- Pa. - chłopak wyszedł z pokoju, a ja rzuciłam się na łóżko i jęknęłam głośno. Byłam wściekła i na siebie i na niego, miałam serdecznie dosyć wszelkich kłótni. Jedyne, czego chciałam, to położyć się spać i udać, że nic się nie stało.

Zanim poszłam się umyć zeszłam na dół by sprawdzić, czy zostało jeszcze coś, w czym mogłabym pomóc. Okazało się, że wszystko zostało już zrobione, a ja dostałam zezwolenie na pójście spać. Wzięłam szybki prysznic, zmyłam makijaż, przebrałam się w piżamę i weszłam pod kołdrę. Jeszcze przed zaśnięciem wzięłam telefon i napisałam krótkiego sms-a do Hemmingsa, nawet nie licząc na to, że mi odpowie.

Już przysypiałam kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Otwierając jedno oko wzięłam telefon do ręki, odblokowałam ekran i przeczytałam sms-a od przyjaciela. Uśmiechnęłam się i odłożyłam telefon na stolik obok łóżka. Mogłam zasnąć spokojnie.

Do: Luke
Od: Ja

Dobranoc x

Do: Ja
Od: Luke

Dobranoc, Sammy x

___________________________________________________________________________________

Wróciłam po dłuższej przerwie :D Przepraszam za opóźnienie, ale kilka rzeczy mi przeszkodziło. Następny rozdział wstawię jutro albo w piątek, a dwudziesty pierwszy już tradycyjnie w niedzielę i wracamy do stałego rytmu. Jesteśmy mniej więcej w połowie Thundera, szybko minęło :P Oczywiście jak zawsze dziękuję za wszystkie wyświetlenia  i komentarze, jesteście >>>> No i prawie 4k wyświetleń, słyszycie mój fangirling? *_* Zapraszam do zostawiania opinii w komentarzach i do następnego, aniołki xx