4/20/2015

AKCJA REAKTYWACJA

Okej, tak jak obiecałam witam was z nową akcją z okazji 10 tys. wyświetleń, za które oczywiście wam bardzo dziękuję <3

Ponownie bawimy się w pytania, ale na innej zasadzie. To ja zapiszę gotowe pytania, a wy musicie tylko napisać, do kogo mają być pytania no i oczywiście numerki pytań. Pytania możecie zadawać tu (zarówno w komentarzach jak i w wiadomościach prywatnych), jak i na twitterze (moje prywatne konto: @angels_play, konto ff: @ThunderffNews)

Lista pytań:

1. Czy posiadasz jakieś znaki szczególne, o których nie wiemy (nie były wspomniane)?

2. Czy masz jakichś wrogów (w tym pytaniu pomijamy psychola, bo o nim wszyscy wiedzą, że jest wrogiem)?

3. Czy jesteś przesądna/przesądny?

4. Czy masz swoje tradycje/przyzwyczajenia, bez których nie możesz się obejść?

5. Czy jesteś od czegoś uzależniony/uzależniona?

6. Co chcesz robić w przyszłości/jakie masz plany?

7. Jak wygląda twój pokój?

8. Czego się boisz?

9. Czy masz jakieś sekrety, o których nie wie absolutnie nikt? Jeśli tak, to jakie?

10. Jakiej muzyki słuchasz?

11. Jakie są twoje preferencje co do książek?

12. Jakie jest twoje podejście do nauki?

13. Co się denerwuje w ludziach?

14. Czy prowadzisz pamiętnik?

15. Jaki jest twój sposób na zrelaksowanie się?

16. Co się ekscytuje?

17. Na co czekasz/czego nie możesz się doczekać w przyszłości?

18. Jak ci się podoba twoja praca, o ile jakąś masz?

19. Kim jesteś w szkole (do jakiej grupy społecznej należysz)?

20. Czy masz jakieś uprzedzenia?

21. Co cię stresuje?

22. Czy masz jakieś obsesje?

23. Jakie jest twoje zdanie o sobie?

24. Jakie jest twoje pismo?

25. Czy jesteś na coś uczulona?

26. Jakieś przewlekłe choroby?

27. Rzeczy, które irytują cię, gdy robią je inni, ale nie możesz ich kontrolować (np. ktoś jedzie
samochodem i zajeżdża ci drogę)?

28. Co trzymasz w schowku w samochodzie?

29. Masz jakieś talenty?

30. Grasz na jakimś instrumencie?

31. Jakie są twoje wady, a jakie zalety?

32. Miejsca, które lubisz i z jakich powodów?

33. Ulubione wspomnienia?

34. Wiek, o który ludzie zazwyczaj mnie posądzają.

35. Ktoś, za kim tęsknisz i dlaczego (w przypadku Sam pytanie nie obejmuje rodziców).

36. Ktoś, kogo kochasz i dlaczego.

37. Rzeczy, które cię kręcą u osób przeciwnej płci.

38. Pięć rzeczy, bez których nie mogłabyś/mógłbyś żyć.

39. Dziesięć przypadkowych faktów o tobie.

40. Coś, w czym jesteś tragiczny/tragiczna.

41. Twój najbardziej żenujący moment?

42. Coś, co powinnaś/powinieneś powiedzieć dawno temu?

43. Ulubione słowo?

44. Ktoś, kim chciałabyś/chciałbyś być.

45. Masz jakieś złe nawyki? Jeśli tak, to jakie?

46. Najseksowniejsza osoba, która natychmiast przychodzi ci do głowy.

47. Gdzie chciałbyś/chciałabyś żyć?

48. Przedmioty szkolne, w których jesteś/byłaś/byłeś dobry/dobra?  

49. Kierunek studiów, który chciałabyś/chciałbyś obrać?

Jak widzicie pytania mają bardziej na celu lepsze poznanie bohaterów, ale mam nadzieję, że was to nie zniechęci ;)

Tradycyjnie na zadanie ich macie dwa tygodnie. Zamykam zgłaszanie pytań czwartego maja, chyba, że ktoś zgłosi się do mnie z problemem, który uniemożliwi mu przesłanie pytań w terminie. Wtedy przesunę termin ;)

Do przeczytania, aniołki :*

4/19/2015

Rozdział 19

19 grudnia 2014
137 dni

W tamten piątek nie poszłam do szkoły. Powód był bardzo prosty. W końcu udało się załatwić
wszystkie formalności związane z pogrzebem rodziców, który miał się odbyć właśnie tego dnia. Nie chciałam tego, ale wiedziałam, że nie mogę zwlekać dłużej.

Nadszedł czas, żeby dociągnąć to do ostatecznego końca.

Razem z babcią podjęłyśmy decyzję o gościach, którzy mieli się zjawić na mszy. Zaprosiłyśmy tylko najbliższą rodzinę z Teksasu, w co wliczały się dwie siostry taty i brat i siostra mamy. Wraz z małżonkami oczywiście. Zaprosiłam też chłopców i Amelię, wolałam mieć kogoś przy sobie.

Jace i Robert także mieli się pojawić. Edem miała się zająć przyjaciółka babci, mały nie mógł pójść na taką ceremonię. Był po prostu za mały.

Naprawdę nie chciałam tam jechać. Nie miałam ochoty na ponowne wysłuchiwanie kondolencji i pocieszeń od osób, które w ogóle mnie nie znają. Nie chciałam patrzeć, jak trumny z ciałami mojej rodziny zostają opuszczone do dołu i zasypane ziemią. No i naprawdę, naprawdę nie chciałam wygłaszać mowy przed wszystkimi zgromadzonymi. Ten przykry obowiązek spadł na mnie, jako na najstarsze z dzieci, które pamięta zmarłych. Miałam jeden powód, dla którego byłam gotowa zrobić wszystko by uniknąć wystąpienia przed gośćmi na stypie: nie miałam ochoty rozkleić się przed nimi wszystkimi. Jasne, to głupie, bo przecież to normalne, że ludzie płaczą przy takich rzeczach, ale mimo wszystko miałam wrażenie, iż nie będę w stanie się opanować i cichy płacz szybko przerodzi się w histerię.

Chwile przed wyjazdem spędziłam na szwendaniu się po domu bez żadnego konkretnego celu. Po prostu chodziłam od pokoju do pokoju nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Wyszykowałam się w ostatniej chwili, co tak właściwie nie było dla mnie niczym nowym.

Podróż do kościoła nie należała do przyjemnych. Prowadziła babcia, a jedyną osobą, która nie płakała, był Jace. I to nie dlatego, że nie było mu przykro. Po prostu nie wiedział, po kim ma rozpaczać. Przecież nie znał tych ludzi, nie pamiętał ich.

Gdy już dotarliśmy pod budynek, w którym miała odbyć się msza, większość zaproszonych osób już czekała na dziedzińcu. Kiedy wysiadłam z auta od razu udałam się na poszukiwania przyjaciół, starając się przemknąć między ludźmi niezauważoną. Niestety zostałam dostrzeżona przez dwie ciotki, które niemalże od razu porwały mnie w swoje ramiona i zaczęły się rozwodzić nad tym, jaka to wielka tragedia spotkała tą rodzinę oraz że musi mi być bardzo ciężko. Jakimś cudem udało mi się grzecznie umknąć denerwującym kobietom, co pozwoliło mi na wznowienie poszukiwań.

Chłopaków i Amy znalazłam pod samym wejściem do kościoła. Podeszłam do nich i przytuliłam każdego z osobna.

- Jak się czujesz? - Luke przerwał ciszę panującą wśród nas

- Źle. Chciałabym, żeby było już po wszystkim. - odpowiedziałam wzdychając

- Hej, Vel, jakoś to przetrwamy. Może potem gdzieś pójdziemy żeby ci poprawić humor.

- Dzięki, Ash. - wtedy nad naszymi głowami rozległ się dźwięk dzwonów. Msza miała się za chwilę zacząć.

- Chodźmy do środka, nie chcę spóźnić się na pogrzeb własnych rodziców. - powiedziałam szybko i weszłam do środka. Chłopcy i Amy szli zaraz za mną. Usiadłam w jednej z ławek znajdujących się na tyle budynku, jak najdalej od ołtarza. Wiedziałam, co tam stoi. Dwie otwarte trumny. Nigdy nie lubiłam tego zwyczaju. Wolałam zapamiętać rodziców żywych, a nie martwych i przygotowanych przez pracownika domu pogrzebowego.

Usiedliśmy tak, że miałam Luke'a po swojej lewej i Amy po prawej. Gdy babcia dostrzegła, gdzie siedzę, szybko zagoniła Jace'a i Roberta do ławki przed nami, gdzie sama usiadła niedługo potem.

Msza nie trwała długo. Nawet nie wiem, co mówił ksiądz, nie słuchałam go. Rozglądałam się po rodzinie zgromadzonej na uroczystości. Większość z nich płakała, ale niektórzy po prostu patrzyli się w przestrzeń bez żadnego wyrazu twarzy. Jakby byli w szoku. Ja sama znalazłam się w stanie otępienia. Nie byłam w stanie się na niczym skupić, po prostu siedziałam tam i gapiłam się na wiązankę kwiatów położonych przed ołtarzem. Wiedziałam, że akurat tą ozdobę położyła tam jedna z sióstr taty, co uznałam za dziwne. Kompozycja składała się z tulipanów i stokrotek - dwóch jedynych gatunków kwiatów, których tata nie cierpiał. Sądziłam, że kto jak kto, ale jego rodzina powinna o tym wiedzieć.

Gdy nadszedł czas na przemieszczenie się na cmentarz w pochodzie za karawanem poczułam, jak nogi się pode mną uginają, Na chwilę straciłam równowagę, ale szybko ją odzyskałam. Chwila, której chciałam uniknąć najbardziej miała za chwilę nadejść. Zakopanie tych trumien oznaczało definitywny koniec, zamknięcie tematu.

Rodzice zostali pochowani niedaleko miejsca, w którym leżała siostra Amelii. Mała Katie zmarła kilka dni po porodzie, lekarze nie do końca wiedzieli, dlaczego. Nas z Amy wtedy nie było jeszcze na świecie, więc ruszało nas to tylko kiedy byłyśmy małymi dziećmi.

Potem wszyscy udaliśmy się na stypę, która miała odbyć się w restauracji znajdującej się niedaleko kościoła. Myślę, że większość osób tylko na to czekała, ponieważ zarówno w kościele, jak i na zewnątrz było porażająco zimno. Usadzono nas na piętrze, przy stole tak dużym, że wszyscy spokojnie się mieścili. To ja ustalałam miejsca, w których wszyscy mieli siedzieć, więc ja znalazłam się prawie u szczytu stołu, gdzie swoje miejsce miała babcia. Na przeciwko siebie miałam Jace'a, po którego prawej siedział Robert. Ja natomiast miałam obok siebie Luke'a. Dalej siedzieli Calum i Ashton, a Amy i Michael znaleźli się na przeciwko nich. Rozplanowałam to tak, żeby mieć w miarę dobry kontakt z każdą ważną dla mnie osobą.

W naszym wewnętrznym kręgu umówiłam się z babcią, że ona zacznie mówić pierwsza. Owszem, to na mnie spadł obowiązek przemowy jako jednego z dzieci, ale ona także musiała coś powiedzieć. W końcu była matką Tony'ego. Babcia zwróciła na siebie uwagę gości siedzących przy długim stole stukając widelcem o pusty kieliszek, po czym odeszła od stołu i skierowała się w stronę podestu, który został przygotowany właśnie na przemówienia. Weszła po dwóch stopniach, odwróciła się twarzą do nas i zaczęła mówić. W sali panowała cisza..

- Moi drodzy, zebraliśmy się tutaj przy smutnej okazji. Jak doskonale wiecie Grace i Tony odeszli z tego świata. Przeżyłam swoje, ale jeszcze nigdy nie było mi dane odczuć bólu po stracie dziecka. Teraz mogę powiedzieć, że nigdy nie czułam się tak strasznie jak w dniu katastrofy. To uczucie jest nie do opisania. Ale nie zebraliśmy się tutaj, żebyście słuchali mojego użalania się nad sobą. Tony był wspaniałym człowiekiem. Wychowałam go na uprzejmego i pracowitego mężczyznę, któremu udało się osiągnąć sukces. Grace z kolei... Grace była uroczą osóbką. Przeszła dużo rzeczy w życiu, ale mimo tego optymizm jej nie opuszczał. Lubiłam ją i cieszyłam się, że mój syn wziął za żonę tak cudowną kobietę. Oboje byli niesamowitymi ludźmi i dobrymi rodzicami. Ich dzieci są tutaj z nami. Nie wszystkie rzecz jasna, jedno jest za młode na pogrzeby. Sam będzie mówiła zaraz po mnie, więc poznacie nieco inny punkt widzenia na to wszystko. Pewnie świeższy. Ale teraz mówię ja, a jeszcze nie skończyłam. To, że ta dwójka ludzi odeszła to naprawdę wielka strata. Nie tylko dla nas, ale także dla ich przyjaciół i osób, z którymi mieli do czynienia. Niestety musimy sobie uświadomić, że ludzie rodzą się i umierają, a my nie możemy tego zmienić. Dlatego nie smućmy się, tylko ruszmy dalej, bo nie pozostaje nam nic innego, jak pogodzenie się z ich śmiercią. - po tych słowach starsza kobieta usiadła na swoim miejscu. Wtedy dotarło do mnie, że nadeszła moja kolej. Poczułam, jak serce bije mi straszliwe szybko, jednak musiałam to zrobić.

Powoli wstałam ze swojego miejsca opierając się dłońmi o blat stołu. Na chwiejących się nogach odeszłam od strefy bezpieczeństwa, którą tworzyli przyjaciele i podeszłam do 'mównicy'. Miałam wrażenie, że zaraz upadnę albo zejdę na zawał serca. Trzęsącymi się dłońmi wyjęłam z kieszeni marynarki pogniecioną kartkę, rozprostowałam ją i wzięłam głęboki oddech. Spojrzałam na ludzi, którzy wlepiali swój wzrok prosto we mnie. Nawet nie zaczęłam mówić, a już miałam dosyć. Wtedy przeniosłam swoją uwagę na chłopaków i Amy. Luke trzymał oba kciuki podniesione do góry, Amy pokazywała dłońmi, bym zaczęła mówić. Ashton i Calum uśmiechali się zachęcająco, a Mikey... coż, nie wiem, co on próbował mi przekazać, ale na pewno miał dobre intencje.

Odchrząknęłam i zaczęłam mówić.

- Szczerze mówiąc to nie wiem, od czego zacząć. Nie będę mówić o tym, co czuję, bo nie po to się tutaj zebraliśmy. Mam przygotowaną przemowę na kartce, ale nie chcę jej czytać, więc będziecie zmuszeni słuchać mojego bełkotu i jąkania się. Wiem, że każdy z nas przeżył tą stratę na swój sposób. Jedni płakali przez naprawdę długi czas. Inni po prostu zamknęli się w sobie. Jednak nie zapominajmy, co to wszystko ma na celu. Mówię tutaj zarówno o naszym spotkaniu jak i o całej otoczce towarzyszącej śmierci. Celem jest pogodzenie się ze stratą, tak jak mówiła babcia, ale nie jest łatwo. Możemy odczuwać bolesną dziurę w sercu, której nikt nie zapełni, bo nie ma dwóch takich samych osób. Nie będę was pocieszać, że to przejdzie, bo nie przejdzie, ale po pewnym czasie nauczycie się z tym żyć. Nie zapomnicie, po prostu wpadniecie w rutynę, w której w pewnym momencie zabrakło tych dwóch osób i przyzwyczaicie się do tej straty. Do myśli, że ich tu już nie ma i nigdy nie będzie. - poczułam pierwsze łzy spływające po policzkach, a głos zaczął mi drgać - Na razie nie chcecie jeszcze przyjąć tego do świadomości, ale tak się stanie. - zrobiłam pauzę, po czym zaczęłam nowy temat - Moim najwcześniejszym wspomnieniem z mamą i Tonym jest ich wesele. Miałam cztery lata, ale zapamiętałam kilka rzeczy. To, jak dobrze się bawili i jak cudownie razem wyglądali. Wtedy odniosłam wrażenie, że zostali dla siebie stworzeni. Pamiętam też suknię mamy. Była cu... - przerwałam w połowie zdania. Nagle odniosłam wrażenie, że ktoś obcy jest na sali i mnie obserwuje. Dostałam gęsiej skórki, a moją skórę zrosił zimny pot. Zaczęłam oddychać zdecydowanie za szybko. Kątem oka dostrzegłam twarz mężczyzny w oknie.

Było pozamiatane. Jeszcze przed chwilą łapałam za dużo powietrza w płuca, co niespodziewanie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie byłam w stanie odetchnąć, miałam wrażenie jakby ktoś położył mi kowadło na klatce piersiowej. Zaczęły się zawroty głowy, nie miałam się o co oprzeć. Miałam ochotę krzyczeć, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie choćby najmniejszego dźwięku. Przerażenie mną zawładnęło, bałam się o życie własne i osób dookoła. Nie mogłam się opanować, płakałam i nawet nie wiedziałam, dlaczego. Moje ciało przestało się mnie słuchać, pojawiły się niekontrolowane drżenie, a ja nagle odniosłam wrażenie, że świat mnie otaczający nie jest prawdziwy. Że wszystko jest ustawione, na nic nie mam wpływu i jestem tylko wymysłem czyjejś wyobraźni. Poczułam, jak uginają się pode mną kolana, ale nie uderzyłam nimi o podłogę. Ktoś złapał mnie w talii. Nie docierały do mnie żadne dźwięki, widziałam ludzi poruszających ustami, ale nic nie słyszałam. Widok na salę zasłonił mi Luke, chłopak uklęknął przede mną kładąc swoje dłonie na moich ramionach. Dopiero gdy delikatnie mną potrząsnął zaczęłam odbierać dźwięki.

- Sam, co się dzieje?! - nie krzyczał, po prostu mówił podniesionym głosem. Nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że nie chciałam, po prostu nie mogłam.

- Chcesz wyjść na zewnątrz? - nie, on tam był. Nie mogłam wyjść na zewnątrz! Zaczęłam histerycznie kręcić głową, a problemy z oddychaniem ponownie zmieniły się w hiperwentylację. Luke zaczął podnosić się z podłogi, a ja przestraszona że odejdzie, złapałam go za rękaw marynarki i pociągnęłam w dół. Ten posłusznie powrócił do swojej poprzedniej pozycji, ale zamachał ręką na kogoś stojącego za mną, prawdopodobnie na osobę, która mnie złapała. Okazało się, że był nią Jace. Hemmings wyszeptał mu coś do ucha, a mój brat donośnym i stanowczym głosem poprosił wszystkich, żeby opuścili salę. Ludzie zaczęli wychodzić z budynku rozmawiając między sobą, a ja schowałam twarz w dłoniach. Za sobą usłyszałam głos Michaela.

- Luke, co się dzieje?

- Nie wiem do końca, ale wydaje mi się, że Sam ma atak paniki. - na dźwięk własnego imienia poderwałam głowę do góry i spojrzałam na chłopaka przede mną. Udało mi się wykrztusić dwa słowa zanim ponownie zaczęłam się dusić łzami.

- Pomóżcie mi.

- Jasne, że ci pomożemy. Co się dzieje? Dlaczego się boisz? - w zasięgu mojego wzroku pojawił się Calum, który zadał te pytania

 - Widziałam go w oknie. Jest tutaj. - mówienie sprawiało mi niemałą trudność

- Kto? Ten prześladowca? - Hood ponownie zadał pytanie. Na dźwięk określenia mężczyzny, który mnie nękał wpadłam w jeszcze większą paranoję. Widząc to, co się ze mną dzieje Luke szybko przyciągnął mnie do siebie jednocześnie opieprzając Caluma za to, że wspomniał tego faceta. Na plecach poczułam czyjąś dłoń, która okazała się należeć do Ashtona.

- Hej, Sammy, dasz sobie radę, słyszysz? Mamy pójść sprawdzić, czy ktoś jest na zewnątrz? Znaczy oprócz gości.

- Nie. Zostańcie. - wymamrotałam w koszulę Luke'a próbując unormować oddech. Byłam wyczerpana, najchętniej poszłabym spać.

- Wyjdę i powiem im, żeby wracali do domów. Nie ma sensu ich tutaj trzymać. - po tych słowach Jace wyszedł z pomieszczenia żeby zrobić dokładnie to, co powiedział, że zrobi.

- Pójdziemy podjechać samochodem pod wejście, trzeba cię odwieźć do domu. - Ashton, Calum i Michael nawet nie dali mi czasu na zaprotestowanie, tylko po prostu wstali i poszli. Odniosłam wrażenie, że nie do końca mi wierzyli.

- Luke, wierzycie mi, prawda?

- Jasne, że tak. Przecież nie miałaś halucynacji. - jego zapewnienie mnie uspokoiło. Poczułam, że chłopak chce wstać, ponieważ rozluźnił uścisk. W odpowiedzi oplotłam rękoma jego tułów tym samym nie pozwalając mu na oddalenie się.

- Proszę, nie idź. - wiedziałam, że jeśli zostanę sama, to atak może wrócić, a tego naprawdę nie chciałam

- Sam, muszę iść do chłopaków, mam kluczyki od samochodu. - moje serce ponownie przyspieszyło. Zaczynało się. Znowu.

- Błagam. - wydukałam jedno słowo przez ściśnięte gardło, po czym wpadłam w słowotok. Nie wiem, jakim cudem wyrzuciłam z siebie tyle słów, skoro miałam problemy z opanowaniem znów przyspieszonego oddechu.

- Luke, proszę, jak stąd pójdziesz to znowu wpadnę w panikę i nie będę mogła się uspokoić, musisz zostać, boję się jak głupia, nie mogę tu siedzieć sama, Chryste Panie już się zaczęło, nie... -

Hemmings przerwał mi czymś, czego w życiu bym się nie spodziewała. A przynajmniej nie z jego strony.

Pocałował mnie.

Nie mówię o całusie w policzek, o nie. On po prostu pocałował mnie tak, jak chłopak całuje dziewczynę.

To nie było nachalne czy natrętne. Niespodziewane, a i owszem, ale nie natrętne. Hemmings najzwyczajniej w świecie złączył nasze wargi w geście, który przyprawił mnie o zawrót głowy. Zrobiło mi się gorąco, a moje ręce miały ochotę przyciągnąć go jeszcze bliżej, wbrew temu, co podpowiadał mi rozsądek.

Niestety, a może jednak stety, zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować Luke odsunął się ode mnie, wyswobadzając się z uścisku i wstał z klęczek wyciągając ku mnie dłoń, by pomóc mi się podnieść. Przyjęłam jego pomoc, więc już po chwili stałam na własnych nogach.

Rozsądek zaczął przejmować kontrolę.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałam licząc na szczerą odpowiedź

- Stwierdziłem, że to jedyny sposób na to, żebyś się uspokoiła i przestała mówić. - jego policzki pokrył delikatny rumieniec - Przepraszam, nie powinienem był.

- Po prostu o tym zapomnijmy, dobrze? Jesteś dla mnie przyjacielem i nie chcę, żeby to się zmieniło. - gdy mówiłam te słowa miałam wrażenie, że okłamywałam samą siebie. Przecież już ustaliłam, że łączy nas coś więcej niż przyjaźń. Jedynym moim problemem było nazwanie tego po imieniu i przyznanie się przed samą sobą.

- Jasne, nie ma sprawy. Chodźmy do domu. - Hemmings złapał mnie za rękę i poprowadził ku wyjściu.

***

Wieczorem analizowałam dokładnie wszystko, co wydarzyło się tego dnia. Doszłam do wniosku, że tamten facet albo mi się przywidział, albo był jakimś bezdomnym, który szukał resztek jedzenia w koszach na śmieci, więc niepotrzebnie wpadłam w panikę. Z kolei to, co zrobił Luke i co działo się ze mną podczas pocałunku było zupełnie inną kwestią. Nie miałam już co ustalać, wiedziałam, co do niego czuję. Wiedziałam też, że na pewno nie jestem mu obojętna, nie byłam ślepa. Jedyny problem tkwił we mnie samej. Dlaczego?

Myślałam przyszłościowo. Nie chciałam tracić przyjaciela gdyby nasz związek by nie wypalił.

Pozostawała jeszcze jedna kwestia.

Nie potrafiłam zaakceptować myśli o kolejnej zmianie, nawet gdyby miała to być zmiana na lepsze.

Może i byłam głupia, bo w końcu wiedziałam, czego chcę, ale przeszkadzał mi w tym strach. A dobrze wiemy, że strach jest trudnym przeciwnikiem.

___________________________________________________________________________________

Tak, kocham was męczyć. Mam wrażenie, że zaczynam to przeciągać, ale oni nie mogą się tak po prostu zejść, bo byłoby nudno :P Oczywiście tradycyjnie już dziękuję za wszystko: wyświetlenia i komentarze (dziękuję tej jednej osobie, która zostawiła komentarz, tajemnicza osóbko: you made my day) Informacja o następnej zabawie, o której wspominałam w poprzednim rozdziale pojawi się jutro, bo szczerze mówiąc to dzisiaj mi się już nie chce o tym pisać (ale leń ze mnie, możecie mnie pobić za to). Czekam na wasze opinie w komentarzach, których jestem bardzo ciekawa po tym, co się dzisiaj działo ;)

4/12/2015

Rozdział 18

12 grudnia 2014 / 13 grudnia 2014
144 dni / 143 dni


Dwa dni przed wyjazdem do Austin dostałam od Caluma sms-a z informacją na temat dnia i godziny wyjazdu. Chłopcy zaplanowali wycieczkę na piątek około trzeciej rano, więc czekała nas podróż nocą. Lepiej dla nas, mniej korków. Wszystko zostało ustalone z babcią, która zgodziła się na wycieczkę pod warunkiem, że wrócę przed dwudziestą czwartą w niedzielę. Nam to jak najbardziej pasowało, i tak mieliśmy zamiar wrócić wcześniej. Dodatkowym plusem było to, że przy takim obrocie spraw nie mogłam iść do szkoły w piątek.

Jeśli chodzi o Roberta to starałam się zmienić mój stosunek do niego, co powoli dawało efekty.
Owszem, brat dalej miał mi za złe, co nie było niczym dziwnym, ale zauważył to, że próbowałam przezwyciężyć te wszystkie lata pogardzania nim. Przyznaję, na początku było ciężko, ale im dłużej traktowałam go bardziej jak człowieka, a mniej jak niechcianą rzecz, tym łatwiej nam było dogadać się ze sobą.

Oczywiście nie powiedziałam o całej aferze z narkotykami reszcie rodziny, zdecydowałam się kryć Roberta. Poza tym miałam poczucie winy, że chłopak w pewnej części przeze mnie stoczył się na dno. Dlatego milczałam.

Ale wracamy do naszej wycieczki do Teksasu. Tak jak wspominałam wcześniej jechaliśmy nocą. Mogłam się spodziewać tego, że w tym towarzystwie nie dane mi będzie się chociaż zdrzemnąć. W połowie drogi chłopcy urządzili sobie wielką bitwę na poduszki, która skończyła się postojem z powodu latającego po całym aucie pierza, którego trzeba było się pozbyć.

Oprócz tego cała reszta podróży upłynęła na wygłupach różnego rodzaju, a ja już po pół godzinie nie wytrzymywałam ze śmiechu. Ale cóż, sama sobie wybrałam takich przyjaciół i nie żałowałam. Przynajmniej było wesoło.

Celem naszej wycieczki był dom, w którym mieszkałam przed przeprowadzką. Oczywiście został zniszczony w pożarze, ale rodzice go odnowili jakiś czas temu. Stwierdzili, że może być przydatny kiedy zapragną wrócić.

Cóż, raczej już tam nie wrócą.

Ale teraz przynajmniej nie musieliśmy wynajmować pokoi w hotelach.

Pomijając to, że dojazd na miejsce trwał ponad dwanaście godzin, to całkiem fajnie się jechało. Nie było korków, dokładnie tak, jak przewidziałam. Nie wyobrażam sobie ile byśmy spędzili w samochodzie gdyby się okazało, że na ulicach jest tłok. Chyba żadne z nas by tego nie wytrzymało.

Na miejscu byliśmy około czwartej wieczorem. Gdy wysiadłam z samochodu i ujrzałam budynek, który kojarzył mi się głównie z bliznami na plecach poczułam gulę w gardle. Przełknęłam głośno ślinę, zabrałam z bagażnika swoje rzeczy i wmaszerowałam do domu jako pierwsza. Miałam przywilej posiadania kluczy, więc to do mnie należało otworzenie drzwi.

Dawno nie ruszane zawiasy zaskrzypiały gdy pchnęłam drzwi do środka. Niepewnie przekroczyłam próg i rozejrzałam się po przedpokoju. Wszystko było dokładnie tak, jak zapamiętałam. Wciąż się wahając poszłam do swojego pokoju, który w przeciwieństwie do tego, który miałam w Lawrence znajdował się na parterze. Plakaty wciąż wisiały na swoich miejscach, wystrój też się nie zmienił. Odłożyłam torbę na łóżko i już odrobinę pewniej wróciłam do salonu, w którym czekali chłopcy.

- Dobra, Calum śpi na górze w pokoju Jace'a, Ashton na dole w pokoju moich rodziców, a Luke... ty śpisz w pokoju Roberta. Zmieścisz się, miał łóżko normalnych rozmiarów.

- A czemu nas rozstawiasz po kątach? I czemu jako jedyny śpię na górze? - Calum zaprotestował

- Bo po pierwsze: to ja mam klucze, a po drugie: strasznie chrapiesz i trzeba cię odseparować. - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy. Michael, Ash i Luke próbowali się nie roześmiać, a Hood udawał obrażonego.

- Sam, tak jakby o mnie zapomniałaś. Mam spać w budzie czy jak? - Clifford upomniał się o swoje prawa

- Przepraszam, Mikey. - powiedziałam śmiejąc się - Na dole jest jeszcze pokój gościnny, będziesz tam spał. - Pokazałam przyjaciołom, gdzie w tym domu znajdują się łazienki i ich pokoje. W zasadzie miałam na tym skończyć oprowadzanie, ale Michael domagał się, bym pokazała im kuchnię i w ten oto sposób spędziliśmy pół godziny na siedzeniu na krzesłach przy wysepce. Ja w końcu się poddałam i poszłam spać, uprzednio oczywiście biorąc prysznic.

Pomimo zmęczenia nie mogłam zasnąć. To było dla mnie strasznie dziwne, powrót do miejsca, w którym spędziłam tyle lat. Przynajmniej w Austin panowała normalna temperatura, a nie to co w Lawrence. W dniu, w którym przyjechaliśmy były 62°F*, więc nie musieliśmy spać opatuleni kołdrami.

Gdy w końcu zasnęłam, przyśnił mi się pożar. Przeżywałam to wszystko na nowo, tą panikę, strach, ból i poczucie bezsilności. Obudziłam się zlana potem. Nie byłam pewna, czy czasem nie krzyczałam przez sen, ale nie usłyszałam kroków, więc mogłam spokojnie stwierdzić, że wszyscy dalej spali. Zwlokłam się z łóżka, narzuciłam na siebie sweter, w którym przyjechałam, założyłam buty i wyszłam przed dom. Pamiętałam, że na lewej ścianie zawsze rosła winorośl, po której zwykłam wspinać się na dach, więc moim pierwszym ruchem było właśnie skierowanie się w tamtą stronę.

Moja pamięć mnie nie zawiodła. Roślina wciąż była na swoim miejscu. Ostrożnie zaczęłam się wspinać, jak w dzieciństwie. Po niedługim czasie udało mi się wleźć na dach, gdzie po prostu przysiadłam na dachówce zapierając się stopami tak, aby nie spaść. Objęłam rękoma podkurczone kolana opierając na nich brodę i po prostu siedziałam. Chłodny, nocny wiatr rozwiewał mi włosy i suszył wciąż mokrą skórę. Patrzyłam na otaczające mnie domy. W niektórych wciąż paliło się światło, gdzieś pies szczekał zapamiętale. Nic się nie zmieniło.

Westchnęłam zadowolona. Przynajmniej tam mogłam udawać, że nic się nie stało i wszystko jest po staremu. Wtedy do głowy przyszła mi pewna myśl. Wspomnienie tak dokładniej. Kiedy jeszcze tam mieszkałam przyjaźniłam się z chłopcem z domu na przeciwko. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy wyjechałam próbowaliśmy podtrzymać kontakt, ale nie wyszło. Zapragnęłam go znów zobaczyć, byłam ciekawa, czy go poznam. Nie widzieliśmy się od pięciu, prawie sześciu lat. Jak byliśmy mali nasze mamy były święcie przekonane, że zostaniemy parą gdy podrośniemy. Cóż, ich niedoczekanie. Oczywiście miałam też drugiego przyjaciela, Toma. Z nim też urwał mi się kontakt, Usłyszałam o nim ponownie dopiero z ust Fletchera tego feralnego dnia.

Wzdrygnęłam się na to wspomnienie i szybko je od siebie odgoniłam. Nie miałam ochoty na zaprzątanie sobie głowy tym idiotą.

Podskoczyłam w miejscu gdy usłyszałam, że ktoś wspina się na dach. Siedziałam zmrożona strachem, niezdolna nawet wykrzyczeć jednego prostego "Pomocy". Nie miałam gdzie uciec, w głowie już robiłam sobie wyrzuty, że tam wlazłam.

Okazało się, że niepotrzebnie, ponieważ tajemniczą osobą był nie kto inny, jak Michael. Chłopak bez słowa przysiadł się do mnie i spojrzał w niebo.

- Wystraszyłeś mnie. Myślałam, że ktoś będzie chciał mnie zabić.

- Czemu tutaj weszłaś? Jest ciemno, mogłaś spaść z tej liany.

- To winorośl, debilu.

- Jeden pies, i to zielone i to zielone. No? - Clifford ponaglił mnie ciekawy mojej odpowiedzi

- Miałam zły sen, musiałam się przewietrzyć. - odpowiedziałam wzruszając ramionami

- A no tak, nie mogłaś wyjść na ganek, bo tak jest bardziej filmowo. - za ten komentarz zafundowałam Mikey'mu kuksańca. Nie pytałam, skąd wiedział, jak tu wejść, bo mu kiedyś opowiadałam.

- A co ci się tak właściwie śniło?

- Nic takiego. - nie chciałam o tym mówić i tak, wiem, że to beznadziejnie głupie, ale po prostu nie chciałam i już

- Sam, nie daj się prosić. - Michael zaczął jęczeć - No weeeź no, prooooszę.

- Michael, nie chcę o tym mówić, rozumiesz? To nic osobistego, po prostu nie chcę. - powiedziałam wlepiając wzrok w tenisówki na moich stopach

- Okej, w takim razie po prostu posiedzę sobie tu z tobą. - chłopak stwierdził pewnym siebie głosem

- Znudzi ci się po dwóch sekundach.

- Wcale nie, zobaczysz. - od tej wypowiedzi siedzieliśmy w ciszy. Tylko czekałam na słowa kapitulacji z ust Clifforda, ale na nic. Ja wciąż obserwowałam domy dookoła, a on patrzył się w gwiazdy. Dobrze było mieć kogoś bliskiego przy boku. Już myślałam, że Michael faktycznie się nie odezwie, ale właśnie wtedy z jego ust wydobyły się te magiczne słowa.

- Możemy iść? Nudzi mi się tutaj. Tylko nie mów "a nie mówiłam". - zapytał drapiąc się po kolanie

- Okej, schodzimy. Ja pierwsza. - stwierdziłam i ześlizgnęłam się po roślinie, Nie wiem, jakim cudem wytrzymywała nasz ciężar, ale jakoś nigdy się nie ułamała.

Szybko weszliśmy do środka starając się być jak najciszej. Już byłam w swoim pokoju, gdy usłyszałam niewiarygodnie głośny łomot w kuchni, a po chwili po całym domu rozległo się głośne
 "Kurwa!" wykrzyczane przez Michaela. Szybko wskoczyłam do łóżka, poczochrałam włosy, a kiedy usłyszałam, że Ashton też jest już w kuchni, wstałam i udając zaspaną podążyłam na miejsce zdarzenia. W międzyczasie Luke także zdążyłam tam dotrzeć, a Calum właśnie schodził po schodach.

- Clifford, ty spierdolino, co robisz o tej porze w kuchni? - Hood oczywiście odezwał się jako pierwszy

- Obudziłem się i zachciało mi się pić! - prawie się uśmiechnęłam, ale zamaskowałam to ziewnięciem. Udawanym oczywiście.

- A musiałeś przy tym wszystkich budzić zwalając misę z blatu? - Ashton przejął pałeczkę oskarżyciela kładąc wspomnianą misę na miejsce

- Samo tak wyszło. - Michael wzruszył ramionami. Czas, bym przejęła inicjatywę.

- Dobra, chodźmy spać, nie ma po co tutaj sterczeć. - stwierdziłam kierując się z powrotem do pokoju. Za plecami usłyszałam pomruk zgody z moją opinią i wszyscy rozeszli się do pokoi. Położyłam się na łóżku i nakryłam się cienkim kocem, pod którym zazwyczaj spałam gdy byłam w tym domu. Mój ukochany kocyk miałam ze sobą, ale był za gruby, więc włożyłam go sobie pod głowę.

Zasnęłam bardzo szybko. Na dobre obudziłam się około pierwszej w południe. Wyciągnęłam insulinę z torby, wstrzyknęłam ją sobie, odłożyłam strzykawkę na stolik nocny i wyszłam z pokoju. Skierowałam się do kuchni, gdzie cała czwórka pasożytów kuchennych już jadła śniadanie w zupełnej ciszy, co było do nich zupełnie nie podobne.

- Co tak cicho? - zapytałam już na wejściu

- Bo nie chcieliśmy cię budzić. - Luke szybko odpowiedział

- Jakoś normalnie wam to nie przeszkadza. - wygłosiłam najświętszą prawdę

- Bo wiesz, dzisiaj mamy dzień dobroci dla zwierząt. - Calum stwierdził patrząc na mnie z wyzwaniem w oczach. Ja natomiast bez słowa podeszłam do niego i wcisnęłam mu głowę w talerz pełen jajecznicy.

- Ten dzień właśnie dobiegł końca. Kto zrobił wam śniadanie? Przekupiliście jakąś staruszkę z dzielnicy? - wszyscy oprócz Caluma prychnęli śmiechem. Hood w międzyczasie próbował pozbyć się jedzenia z twarzy

- Ja. - Ashton odezwał się dumnie podnosząc rękę do góry

- Do tej pory nawet nie sądziliśmy, że on potrafi czegoś nie spalić. - Calum chyba niczego się nie nauczył, bo tym razem oberwał bananem w twarz, od Irwina oczywiście. Miałam wrażenie, że ryzyko wybuchu wojny na jedzenie jest bardzo bliskie, więc szybko podałam Hoodowi mokrą ścierkę.

- Będziesz jadła?

- Jasne, ale za chwilę. - musiałam jeszcze trochę poczekać, aż insulina zacznie działać. Postanowiłam nie tracić czasu, więc poszłam wziąć prysznic i doprowadzić się do stanu, w którym mogłabym wyjść do ludzi. Na tamten dzień planowałam sprawdzenie, czy Dean wciąż mieszkał tam, gdzie pięć lat temu.

Gdy już byłam gotowa wróciłam do kuchni i zjadłam śniadanie. Szczerze to spodziewałam się, że jajecznica będzie ledwo jadalna, ale okazała się zaskakująco dobra. Potem spędziłam całą godzinę na wyganianiu tych czterech leni z domu. Gdy w końcu udało nam się wyjść na zewnątrz była prawie piętnasta.

Od razu po zamknięciu drzwi od domu przeszłam na drugą stronę ulicy, weszłam na ganek i zadzwoniłam dzwonkiem. Czekałam na jakąś reakcję, ale nic nie słyszałam. Już chciałam sobie iść, kiedy drzwi otworzył mi chłopak, który mógł być w moim wieku. Jednak niepewna, czy to Dean, grzecznie zapytałam.

- Hej, um, czy jest może Dean Weight?

- Tak, to ja. A ty to...? - uśmiechnęłam się kiedy potwierdził, że to jednak on

- Sam. Sam Novell, bawiliśmy się razem jak jeszcze tu mieszkałam. - wyrzuciłam to wszystko na jednym wydechu. Dean przez chwilę stał oniemiały, a potem nagle mocno mnie przytulił. Czułam się trochę nieswojo w takiej bliskości z nim po tak długim czasie rozłąki, dlatego w miarę szybko wyswobodziłam się z jego uścisku i cofnęłam na wygodną dla mnie odległość.

- To są moi najlepsi przyjaciele. Michael, Calum, Ashton i Luke. - przedstawiłam chłopaków wskazując dłonią na tego, którego imię właśnie padało z moich ust - Chcesz gdzieś z nami iść?

- Jasne! Tak długo cię nie widziałem, opowiadaj co u ciebie!

- Opowiemy ci wszystko po drodze. - stwierdziłam schodząc za chłopakami ze schodków i machając na Deana ręką, by za nami poszedł. Ten tylko zamknął drzwi i już był przy nas.

Naszym celem była stara szopa stojąca niedaleko placu zabaw w centrum miasta. Ta szopa była naszym stałym miejscem spotkań gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Po drodze wspólnie z chłopakami opowiedziałam mu to, co działo się w moim życiu po przeprowadzce, oczywiście pomijając bardziej osobiste rzeczy jak amnezja Jace'a czy zerwanie z Fletcherem. Niby znaliśmy się tyle lat, ale po tak długiej rozłące straciłam do niego zaufanie. To znaczy nie do końca, ale wolałam nie mówić o wszystkim. Potem to Dean streścił nam to, co działo się u niego. Wtedy kochani idioci stwierdzili, że to idealny moment, by się ze mnie ponabijać, więc zaczęli opowiadać najbardziej żenujące historie z mojego życia, których niestety znali sporo, ponieważ w większości byli ich częścią. Ja oczywiście dopowiadałam co nieco, ale to oni dzierżyli batutę. Gdy umilkli skorzystałam z okazji na odwet i tym razem to ja ich pogrążałam.

Rozeszliśmy się do domów około siedemnastej. Nasza ekipa musiała wcześnie wstać następnego dnia, by wrócić do Lawrence o jakiejś ludzkiej godzinie, więc nie było szans na dłuższe spotkanie.

Resztę wieczoru spędziłam na graniu w Monopoly z tą czwórką dekli, którzy nie są w stanie znieść porażki i co rusz wmawiali mi, że gram na kodach. Oczywiście przy grze było całe mnóstwo śmiechu.

Położyliśmy się spać około dwudziestej, czyli zadziwiająco wcześnie jak na nas. Już leżąc w łóżku myślałam o tym, że ta wycieczka dużo mi dała i chyba taki był zamiar przyjaciół. Odpoczęłam od tej całej sytuacji w Lawrence i mogłam się zrelaksować.

Tak przynajmniej myślałam, gdy obudziłam się po dwudziestej trzeciej i zachciało mi się pić. Poszłam do kuchni, zapaliłam światło i ujrzałam białą kartkę na blacie. Spokojna sięgnęłam po nią, myśląc, że któryś z chłopców zostawił mi wiadomość.

Gdy ujrzałam znany mi już charakter pisma miałam ochotę zwrócić zawartość żołądka.

"Nie myśl, że jeśli wyjedziesz, to się mnie pozbędziesz. Zawsze podążam za tobą.
                                                                                                      Doskonale wiesz, kto"


Po przeczytaniu tego zachciało mi się płakać z frustracji, jednak zrezygnowana wróciłam do pokoju trzymając papier w garści i kompletnie zapominając o niedawno jeszcze palącej potrzebie napicia się. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie zaznam spokoju, dopóki ten człowiek nie będzie wąchał kwiatków od spodu.

Ale nie zamierzałam go zabić. Po pierwsze nawet nie wiedziałam, kim jest, ale ważniejszy powód był inny.

Nie chciałam stać się potworem żądnym zemsty.

___________________________________________________________________________________

* 62°F = około 17°C

Więc przybywam z nowym rozdziałem, tym razem na czas :D  Ale szczerze to mi się trochę odechciewa to pisać, jak widzę waszą aktywność pod rozdziałami. Znaczy dziękuję osobie, która zostawiła ten jeden komentarz, naprawdę z całego serduszka dziękuję. No i dziękuję za przekroczenie 3500 wyświetleń <3 Do następnego :*

4/06/2015

Rozdział 17

7 grudnia 2014
149 dni

Wszystko powoli wracało do normalnego trybu. Nie musiałam pilnować braci, babcia się tym zajęła. Zastępowała nam rodziców, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Wiem, że to niby jej obowiązek, ale równie dobrze mogła nas zlać. Codziennie dbała o to, żeby Ed bezpiecznie trafiał do przedszkola, a potem do domu. Mało tego, to ona powiedziała mu, że rodzice mogą nie wrócić. Po tej rozmowie mały spędził u mnie na kolanach chyba dwie godziny zalewając się łzami tym samym łamiąc mi serce, ale on nie mógł żyć w wiecznej nadziei na powrót mamy i taty.

Jace uczył się wszystkiego na nowo. Poznawał swoich przyjaciół, uczył się rozkładu domu i próbował przypomnieć sobie cokolwiek ze swojego dawnego życia. Niestety na próżno. Ustaliliśmy, że do czasu aż odzyska pamięć miałam pełnić rolę jego kompendium wiedzy, wiedziałam o nim prawie wszystko. Znałam go najlepiej z całej rodziny, oczywiście oprócz rodziców, ale ich już nie było.

Przy łóżku postawiłam sobie zdjęcie całej naszej rodziny zrobione na któryś wakacjach. Jace nie miał wtedy kolczyka w nosie, moje zęby zdobił aparat ortodontyczny, którego szczerze nienawidziłam, Robert jak zawsze wyglądał na wyjątkowo znudzonego, a dwuletni wtedy Ed śmiał się do kamery. Patrzyłam na to zdjęcie przed snem, lubiłam je. Byliśmy na nim wszyscy. Czasami jeszcze zdarzało mi się usypiać płacząc, ale takie incydenty były już prawie rzadkością. Kilka razy budziłam Hemmingsa telefonem, bo nie mogłam zdzierżyć leżenia w samotni, więc rozmawiałam z nim.

Ale to nieważne. Wszystko wracało do normy. Powoli, ale jednak. Na razie pieniądze na środki na życie czerpaliśmy z oszczędności rodziców, ale mimo tego, że było ich całkiem sporo, kiedyś musiały się skończyć. Wszyscy o tym wiedzieli, dlatego już siódmego grudnia podjęłam się pracy w małym sklepie muzycznym. Jeszcze nigdy nie pracowałam, nie było takiej potrzeby, ale mimo wszystko cieszyłam się, że przynajmniej miałam spędzać te kilka godzin tygodniowo w miejscu, które lubiłam.

Starałam się obserwować zachowanie Roberta. Bałam się, że może zrobić coś głupiego w ramach odreagowania śmierci rodziców. Pozował na takiego, po którym wszystko spływa jak po kaczce, ale wiedziałam, że w głębi został zraniony. Znałam go lepiej niż większość osób, w końcu to mój brat.

Zaczęłam nabierać podejrzeń kiedy Robert nie opowiadał nam co działo się w szkole. Zawsze był trudny w obcowaniu, ale odkąd pamiętam był bardziej niż chętny do chwalenia się nowymi znajomościami zawartymi w murach tej właśnie instytucji. Jednak od niedawna milczał. Nie chciał nic mówić, zamknął się w sobie, nie pozwalał nikomu wchodzić do pokoju. Zaczęłam coś podejrzewać, więc udałam się na małe śledztwo.

Pierwszym krokiem było zwolnienie się z zajęć w szkole, żebym mogła prześledzić, co robi mój brat w tygodniu. Potem zadzwoniłam do Caluma i ściągnęłam go pod budynek liceum Roberta dołączając do przyjaciela chwilę później.

Cóż, okazało się, że bezczynne siedzenie i czekanie, aż ktokolwiek wyjdzie ze szkoły okazało się wyjątkowo nudne, więc zajęliśmy się rozmową tym samym próbując odwrócić naszą uwagę od zimna.

- Sam, wytłumacz mi jeszcze raz co my tu do cholery robimy? - Calum zapytał lekko zirytowany

- Mam pewne podejrzenia co do Roberta. - odpowiedziałam zbierając włosy w kucyk i przewiązując je gumką

- Jakie dokładnie?

- Ten gówniarz chyba się wplątał w coś nielegalnego. - zdmuchnęłam niesforny kosmyk włosów z twarzy

- Skąd wiesz? On chyba nie jest aż tak głupi. - Hood ewidentnie próbował odwieść mnie od pomysłu inwigilowania brata, ale musiałam to sprawdzić dla własnego spokoju ducha

- No nie wiem, Calum. Nigdy nie był zdroworozsądkowy, teraz mogło mu odpierdolić po całości.

- Zobaczymy. Po to tu przyszliśmy. Ale wiedz, że jak się okaże, że siedzieliśmy w tym mrozie po nic, to cię zabiję. - nastąpiła chwila ciszy przerwana przez Hooda - A tak na serio to nie, bo za bardzo cię lubię i chłopaki by mnie ukatrupili, a ja chcę jeszcze trochę pożyć, dziękuję bardzo. - po jego wypowiedzi parsknęłam śmiechem

- Chłopaki to nic, Amy by cię pogrzebała żywcem. - stwierdziłam i oboje zaczęliśmy się śmiać trochę za głośno

- A Luke by mnie odkopał, sklonował, zabił wszystkie klony z powrotem zakopał. - Cal odparł zapożyczając kwestię z filmu "Madagaskar"

- Co, nie! Luke by tego nie zrobił, to do niego nie pasuje. Poza tym czemu założyłeś, że wkurzyłby się bardziej niż Amy? - zapytałam ciekawa odpowiedzi

- Boże, Sam, ty ślepa jakaś jesteś. - Calum stwierdził wyglądając przy tym jakby wygłaszał dogmaty wiary*

- Dzięki, Calum, też cię lubię. - odpowiedziałam sarkastycznie

- Powinienem trzymać język za zębami, dlatego nic nie powiem, ale i tak jesteś ślepa. W chuj ślepa. - i na tym skończył się ten temat. Wielokrotnie próbowałam wyciągnąć z niego, o co mu chodziło, ale w końcu dałam spokój. Siedzieliśmy w ciszy, a ja myślałam nad tym co powiedział mi Hood, Wtedy mnie olśniło.

Czy to było możliwe?

Nie. To na pewno nie to. To nie mogło być to, o czym pomyślałam. Nie chciałam mieć racji. Nawet nie spytałam Cala czy dobrze myślę, wolałam nie wiedzieć. Jeszcze otrzymałabym odpowiedź twierdzącą.

Kolejne trzy godziny spędziliśmy na graniu w gry słowne i opowiadaniu sobie sucharów. W końcu wszyscy uczniowie zaczęli wychodzić z gmachu szkoły. Większość szła w grupach trzyosobowych kierując się w różne strony, ale udało mi się zauważyć, że mój brat niemalże od razu udał się na tyły budynku. Szturchnęłam Caluma w ramię pokazując machnięciem głowy gdzie poszedł Robert. Wstaliśmy z ławki, na której siedzieliśmy i oboje poszliśmy w tym samym kierunku co on. Gdy zauważyłam tego gówniarza niewiele przed nami szybko schowałam się za rogiem ciągnąc za sobą Hooda. Udało mi się podsłuchać wystarczająco, żeby wiedzieć, jakie zajęcie znalazł sobie mój brat.

Nie ten pierwszy raz miałam rację. Robert faktycznie robił coś nielegalnego.

Wyglądało na to, że ten gówniarz zaczął handlować narkotykami.

Mając w nosie reakcję jego starszych kolegów wyszłam zza rogu, szybkim i zdecydowanym krokiem podeszłam do Roberta od tyłu i pociągnęłam go za kołnierz kurtki sprawiając, że towar, który trzymał w ręku upadł na ziemię. Pozostali chłopcy szybko chwycili narkotyki i zwiali. Ja natomiast przyszpiliłam brata to siatki ogradzającej teren szkoły. Byłam wkurwiona, czułam, jak robię się czerwona od tej złości. Robert tylko patrzył się na mnie obojętnym wzrokiem.

- Kurwa, już zupełnie cię popierdoliło?! To jest nielegalne, czymś takim możesz sobie przesrać przyszłość, nie rozumiesz tego?! Dilerzy bardzo szybko sami popadają w nałóg, chcesz tego dla siebie?! Chcesz?! Pomyśl, jak by się czuli rodzice! - krzyczałam z całych sił, musiałam odreagować i wbić mu coś do głowy. Wiedziałam, że postępowałam żałośnie prawie wyżywając się na własnej rodzinie, ale mnie poniosło.

Po moim ostatnim zdaniu w młodym coś pękło. Odepchnął mnie od siebie i odszedł od siatki.

- Nawet nie waż się poruszać tematu rodziców, Sam! Zrobiłaś coś, żeby było mi łatwiej sobie z tym poradzić?! Cokolwiek?! Nie, kurwa, nawet palcem nie ruszyłaś, tylko obserwowałaś! Oni byli jedynymi ludźmi w tej rodzinie, którzy jeszcze nie spisali mnie na straty i ciągle zachęcali mnie do nauki, a ty i Jace umiecie tylko na mnie narzekać i krzyczeć w razie czego! A ty?! Ty jesteś z nich wszystkich najgorsza, bo widzisz tylko czubek własnego nosa! Pamiętasz dzień przed moim sprawdzianem poprawkowym z matmy?! Zacząłem się uczyć, naprawdę chciałem zdać, ale ty musiałaś przyprowadzić Fletchera i cały wieczór musiałem słuchać waszych jęków! Oprócz nas nie było nikogo w domu więc stwierdziłaś, że ci wszystko kurwa wolno!

- Robert, ja.. - to we mnie uderzyło. Mocno. Wszystko, co mówił mój brat było prawdą i do tamtej pory nie zwracałam na to uwagi. Czułam się z tym podle.

- Nawet nie próbuj się tłumaczyć, Sam! Idę do domu, zostawcie mnie w spokoju! - chłopak krzyknął i odszedł w odpowiednim kierunku, a ja stałam tam jak słup soli. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że Robert tak się czuł. W moich oczach zaczęły gromadzić się łzy, które szybko spłynęły po policzkach. Płakałam ponieważ czułam się winna, ponieważ mój własny brat mnie nienawidził i ponieważ  wiedziałam, że to wszystko prawda, a nie chciałam, żeby tak było.

Poczułam dłonie Caluma na moich ramionach. Przyjaciel obrócił mnie twarzą do siebie i widząc, że płaczę, mocno przytulił.

- Sam, nie płacz. Jeszcze można to naprawić.

- Nie, Cal, spierdoliłam, rozumiesz? Dopuściłam do tego, że mój własny brat mnie nienawidzi, nie
pomogłam mu, jestem kurwa samolubną dziwką. - wymamrotałam w kurtkę Hooda ledwo panując nad drżeniem głosu

- Sammy, hej, nieprawda. Popełniłaś kilka błędów, prawda, ale każdy popełnia błędy. Nawet taki zajebisty człowiek jak ja. - zaśmiałam się przez łzy. Poczułam, jak Cal sięga ręką do kieszeni ubrania, prawdopodobnie po to, żeby wyjąć telefon.

- Brooks, posłuchaj. Muszę iść, bo mam ważne spotkanie, ale nie zostawię cię tutaj samej. Luke mówił, że idzie na spacer, powinien być gdzieś niedaleko. Zadzwonię i poproszę, żeby przyszedł, okej? Poczekam z tobą, aż się pojawi. - Cal przedstawił mi plan gry troskliwym głosem, a ja tylko skinęłam głową. Wtedy chłopak wybrał numer i przyłożył komórkę do ucha

- Luke, przychodź na tyły liceum. - chwila przerwy - Jak to którego? Hemmings, jest tylko jedno liceum w tym mieście! - znowu cisza - Awaryjna sytuacja. Bardzo awaryjna. - ponownie chwila ciszy, po której Hood rozłączył się i schował telefon na miejsce.

- Powiedział, że zaraz będzie. Ten idiota się mnie spytał do którego liceum ma przyjść, rozumiesz? No debil nie człowiek. - uśmiechnęłam się na te słowa. Cała ta czwórka wiedziała co powiedzieć, żeby mnie rozweselić.

Odkleiłam się od Cala, otarłam oczy wierzchem dłoni i wspólnie czekaliśmy na Hemmingsa. Hood położył mi rękę na plecach i zaczął je pocierać pokazując mi, że mnie nie zostawia.

Po około dziesięciu minutach Luke pojawił się przy bramie szkoły. Z Calem specjalnie wyszliśmy przed budynek, żeby blondyn nie miał problemu ze znalezieniem nas. Gdy tylko Hemmings nas dostrzegł niemalże podbiegł i zaniepokojony zaczął pytać, co się stało. Calum wziął go na bok i wytłumaczył co zaszło, ale robił to tak głośno, że słyszałam każde słowo stojąc dwa metry dalej. Po stosunkowo krótkim czasie podeszli do mnie, Hood się ze mną pożegnał i udał się niewiadomo gdzie. Luke z kolei po prostu przytulił mnie tak mocno, że prawie się dusiłam. Bez zastanowienia oplotłam ręce wokół jego talii i zagrzebałam twarz w materiale jego kurtki. Co prawda było mi już trochę lepiej, ale wciąż nie czułam się rewelacyjnie.

Żadne z nas nie odezwało się ani słowem, po prostu tam staliśmy wtuleni w siebie i tak w zasadzie to nam to wystarczało.

Po jakimś czasie Luke wypuścił mnie z niedźwiedziego uścisku, którym mnie obdarzył, złapał moją dłoń i bez słowa zaczął mnie gdzieś prowadzić. Dopiero po chwili zorientowałam się, że idziemy w stronę domu. Nie chciałam tam iść, jeszcze nie wtedy. Robert tam był, wciąż nabuzowany, a ja nie chciałam kolejnej kłótni, która mogła mieć dużo gorsze skutki niż mój płacz.

Gwałtownie się zatrzymałam. Hemmings oczywiście to odczuł, więc odwrócił się w moją stronę z skonsternowaniem w oczach.

- Co się stało? Nie chcesz iść do domu? - jego głos był kojący

- Nie. Tam jest Robert, nie chcę kolejnej kłótni. Proszę, chodźmy do ciebie. - to najczęściej u Luke'a przesiadywała większość towarzystwa, a ja liczyłam, że natrafię na chłopców i tym razem. Oczywiście na Caluma nie liczyłam, przecież miał jakieś ważną rzecz do załatwienia.

- Jasne. - chłopak odpowiedział spokojnie i ruszył w przeciwnym kierunku.

Spacer nie zajął nam długo. Gdy weszliśmy do mieszkania Hemmingsa okazało się, że tym razem nikogo tam nie ma. Szybko zdjęłam buty ze stóp i powiesiłam kurtkę na wieszaku, po czym wiedząc, że mogę się tam czuć jak u siebie skierowałam się do sypialni i po prostu padłam na łóżko. Już po chwili dołączył do mnie Luke kładąc się obok mnie.

- Chcesz herbaty czy coś? - nie odzywałam się, po prostu pokręciłam głową - Mogę coś zrobić? Cokolwiek?

- Zadzwoń proszę do Jace'a i powiedz mu, że zostaję u ciebie. W razie czego przedstaw się zanim zaczniesz mówić, może cię nie poznać po głosie. - odpowiedziałam lekko zachrypniętym głosem

- Jasne. - przyjaciel wyjął telefon z kieszeni i po odbyciu krótkiej rozmowy z moim bratem schował urządzenie z powrotem - Więc co robimy?

- Nie wiem. Chcę po prostu sobie poleżeć. - przekręciłam głowę tak, żeby patrzeć nie na sufit tylko na twarz chłopaka - Poleżysz ze mną?

- Mhm. - podparłam się na łokciach i podciągnęłam w głąb łóżka, ponieważ do tej pory moje nogi od kolan w dół znajdowały się poza meblem. Ułożyłam się na pościeli i przymknęłam oczy. Bardzo szybko poczułam, że Luke zrobił to samo co ja. Musiał położyć się bardzo blisko mnie, bo jego oddech łaskotał mnie w twarz. Rozwarłam powieki i przełknęłam głośno ślinę. Położył się znacznie bliżej mnie niż sądziłam. Znaczy tak, wiedziałam, że musi być blisko, ale nie spodziewałam się tego, że nasze twarze prawie stykały się nosami. Mimo bezsensownego zdenerwowania, które mnie ogarnęło, spojrzałam mu w oczy.

- Sam, pomyślałem sobie, że przydałby ci się odpoczynek. - Hemmings stwierdził lustrując moją twarz wzrokiem. Jego spojrzenie utkwiło na dłuższą chwilę na moich wargach, a w pokoju nagle zrobiło się gorąco.

- Co ci chodzi po tej głowie, Hemmings? - postanowiłam zachowywać się tak, jakby nic się nie działo

- Zdążyłem już spytać się twojej babci, stwierdziła, że to dobry pomysł.

- Przejdź do rzeczy, inaczej dostaniesz poduszką.

- Zorganizowaliśmy z chłopakami wycieczkę do Austin. Znaczy oni pomogli, bo to był mój pomysł, bo chyba przydałaby ci się wycieczka do rodzinnego stanu, prawda? - zauważyłam, że Luke był zdenerwowany tym, iż mi o tym mówił. Jakby bał się, czy ten pomysł mi się spodoba. Uśmiechnęłam się.

- Jasne, że tak. To super pomysł, dzięki. Uściskałabym cię, ale jestem trochę zmęczona. - powiedziałam czując, że zaraz odpłynę

- Nie ma problemu. Idź spać, musisz trochę odpocząć.

- Mhm, ale zostań. - wymamrotałam już pół śpiąc

- Nigdzie nie idę. - poczułam jego dłoń odgarniającą kosmyk włosów z mojej twarzy. Mając wszystko gdzieś przeturlałam się na lewo tak, że teraz leżałam do niego plecami. Luke szybko zareagował i przyciągnął mnie do siebie, przerzucając rękę przez moją talię i opierając ją na boku jednocześnie zagrzebując twarz w moich włosach, które zdążyłam rozpuścić podczas naszej drogi do tego mieszkania. Skuliłam nogi podwijając je pod siebie.

Tuż przed zaśnięciem usłyszałam, że Luke nuci jedną z ich autorskich piosenek. Ponieważ chwilę później odpłynęłam, nie zdążyłam skojarzyć tytułu, ale było coś tam o zasypianiu pod tym samym niebem.

___________________________________________________________________________________

* dogmat wiary - prawda wiary

Znowu spóźniona, przepraszam :/ Dziękuję za to, że macie jeszcze do tego cierpliwość ;) I oczywiście dziękuję za wyświetlenia, stuknęło 3000 wyświetleń, wow *_* Zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzach i tweetowania pod hashtagiem #Thunderff :) A, zapomniałabym. Chciałabym wam wszystkim życzyć radosnych świąt, spełnienia marzeń, spotkania idoli, sukcesu w życiu i co tam jeszcze chcecie ;) Do następnego :*

Jeszcze jedna sprawa: skarby, spędzam nad pisaniem tego naprawdę dużo mojego wolnego czasu i byłoby mi miło, gdybyście to uszanowali i zostawili po sobie chociaż jedno słowo w komentarzu, naprawdę. To nie zajmuje wam wiele czasu i wysiłku, w przeciwieństwie do pisania rozdziałów. Nie proszę o komentarze na pół strony, tylko o chociaż jedno słowo, np. "Fajne". Cokolwiek!