2/24/2015

Akcja wymyślona przed chwilą

Huhu, dobra: organizuję pewnego rodzaju akcję: do przyszłej soboty możecie zadawać pytania dowolnym postaciom z Thundera, obojętnie gdzie. Może to być w komentarzach pod dowolnym rozdziałem tutaj, na Wattpadzie, na tt lub na moim prywatnym asku, do którego zaraz podam link. Jest jeden warunek: przed pytaniem musi być w jakiś sposób zasygnalizowane, do kogo jest ono kierowane. Odpowiedzi zostaną opublikowane jako oddzielny rozdział o nazwie "Q&A".

PRZYPOMINAM: CZAS DO SOBOTY ZA TYDZIEŃ!

Miłego wymyślania pytań :)

ask.fm/angels_play  <<< A tu macie link do tego aska :)

2/23/2015

Rozdział 11

20 listopada 2014
3 dni przed katastrofą

Ostatnie dwa dni były spokojne. Nic się nie działo, żadnych podejrzanych zdarzeń, zero. Jakby psychol nagle odpuścił. Bałam się tej ciszy, miałam wrażenie, że to cisza przed burzą. Wszyscy trzymaliśmy się ustalonych wcześniej zasad, które następnego dnia po naszym spotkaniu przekazałam Fletcherowi. Do tej pory zastanawiałam się, jak wyciągnąć z niego prawdę dotyczącą nocy w klubie. Nie chciałam, żeby kłamał mi prosto w oczy, bo ja zawsze byłam z nim szczera. Czasami zatajałam prawdę, to fakt, ale tylko w ekstremalnych sytuacjach, takich jak przyjęcie niespodzianka czy wiadomość o tym, że jakiś wariat się na mnie uwziął. Mniejsza. Gdy Caine zapytał się mnie, czy nie chciałabym wyjść z nim do klubu, od razu się zgodziłam. Dawno nie spędzaliśmy czasu tylko we dwójkę, czego, szczerze mówiąc, mi brakowało. Nie winiłam go za to, wiedziałam, że pracuje, a ja nie chciałam być powodem, dla którego wyrzucą go z roboty.

Tak cieszyłam się, że spędzę czas ze swoim chłopakiem, że zapomniałam o jednej istotnej kwestii. Rodzice i Jace tamtego dnia wylatywali do Londynu, więc wieczorem musiałam być na lotnisku, a przecież nie mogłam zostawić Eda i Roberta samych w domu. O ile Ed nie zrobiłby nic głupiego, o tyle szesnastolatek pewnie zwołałby całą szkołę i urządził melanż życia. A ja musiałabym to wszystko sprzątać. Nie mogłam też nie pojechać na lotnisko, bo miałabym jesień średniowiecza. Byłam w kropce, nie mogłam się rozdwoić. W końcu stanęło na tym, że musiałam zrezygnować ze spotkania z Fleem. Cztery godziny przed tym, jak miałam się stawić pod klubem, zadzwoniłam do niego by wszystko odwołać. Odebrał po dłuższej chwili.

- Hej, co się stało? - jego głos rozbrzmiał po drugiej stronie słuchawki

- Boże, przepraszam, ale zapomniałam, że rodzice i Jace dzisiaj wylatują, więc muszę być na lotnisku i nie mogę się z tobą spotkać. - wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu. Przez kilka sekund tkwiliśmy w ciszy, którą przerwało westchnienie chłopaka.

- No tak, jak zawsze nie masz dla mnie czasu. - Caine powiedział głosem pełnym wyrzutu i zawodu. Zatkało mnie.

- Że co proszę? To ja zawsze staję na głowie, żeby się z tobą spotkać, ale to TY zawsze wszystko odwołujesz, Fletcher! Po raz pierwszy odwołałam nasze spotkanie! - byłam oburzona. Wszystko, co mówiłam, było świętą prawdą. Zawsze gdy dzwoniłam żeby go gdzieś wyciągnąć, on zbywał mnie krótkim "Pracuję.", albo "Nie mogę.". Powoli zaczynałam mieć tego dość, a wtedy to wszystko ze mnie wypłynęło.

- To nie moja wina, że pracuję, Sam! Za każdym razem, kiedy chcę z tobą pobyć sam na sam, ty jesteś umówiona z chłopakami! Skoro masz do mnie tak duże pretensje, to może zacznij chodzić z którymś z nich, co?!

- No przepraszam wielkiego hrabiego, że mam innych znajomych oprócz niego! Nie wiem, jak ja śmiałam mieć przyjaciół i się z nimi widywać! - darłam się tak głośno, że mój głos słyszeli chyba po drugiej stronie miasta

- Wiesz co, mam dosyć twoich dziecinnych wymówek, Sam, może zadzwoń, jak dorośniesz! - Caine doskonale wiedział, że nie lubiłam, gdy mi przypominano, że jestem od niego młodsza

- Jak na razie to ty zachowujesz się jak rozwydrzony nastolatek w tym związku!

- Dość tego. Następnym razem nie zgadzaj się na wyjście przed sprawdzeniem w kalendarzu, co robisz. Pa. - chłopak pożegnał się ze mną chłodnym tonem i zakończył połączenie

- Pierdol się, Fletcher! - wciąż zła krzyknęłam w przestrzeń jednocześnie nerwowo ciągnąc za kosmyki włosów opadających mi na twarz. Miałam ochotę walić dłońmi w ściany albo coś rozwalić, ale nie mogłam zrobić żadnej z tych rzeczy, więc energicznym krokiem wyszłam z domu, zakładając buty w biegu i trzaskając drzwiami. Szłam chodnikiem wpatrując się we własne trampki, które miarowo obijały się o bruk. Kierowałam się w stronę kawiarni, w której pracował Fletcher, a miałam ku temu pewien powód. Niby wiem, że związki powinny być oparte na zaufaniu, ale miałam wrażenie, że Caine nie za każdym razem pracował. Dlatego też miałam zamiar sprawdzić, w jakich godzinach miał zmiany. Zdawałam sobie sprawę z tego, że postępowałam co najmniej nie w porządku w stosunku do chłopaka, ale kierowała mną ciekawość i niechęć do myśli, że Flee mógł mnie okłamywać przez cały czas.

Na miejsce dotarłam po mniej więcej dziesięciu minutach. Przystanęłam przed drzwiami i po prostu tam sterczałam jak jakieś nie wiem co. Włożyłam dłonie do kieszeni bluzy i spojrzałam na neon obwieszczający wszystkim przybywającym, że właśnie wchodzą do kawiarni o nazwie "Java Place". Stojąc tam nagle zrobiło mi się głupio, że w ogóle wpadłam na pomysł sprawdzania Fletchera, więc po krótkim namyśle odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść przed siebie, w stronę przeciwną do domu. Nie miałam ochoty tam wracać, chciałam pobyć trochę na świeżym powietrzu. Zdążyło mi się zrobić zimno, bo byłam przerażająco inteligentna i nawet nie wzięłam ze sobą kurtki, ale tak na dobrą sprawę to jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Cóż, teraz byłam w ciągłym ruchu, a wtedy, kiedy czekałam na chłopaków i Amy stałam w miejscu.

Wracając, szłam przed siebie z rękoma w kieszeniach mając w głębokim poważaniu, która jest godzina i czy ktokolwiek wie, gdzie jestem. Właśnie łamałam jedną z ustanowionych zasad, ale potrzebowałam tego. Chwili samotności. Wiedziałam, że spacerując samotnie narażałam się na niebezpieczeństwo, ale miałam dziwne przeczucie, że nic się nie wydarzy tamtego dnia.

Odchyliłam głowę do góry, przystanęłam i zamknęłam oczy głęboko oddychając. Po krótkiej chwili na moje czoło spadła pojedyncza kropla deszczu, szybko po niej pojawiły się kolejne. Zimne drobinki wody rozbijały się o moją twarz przynosząc swego rodzaju ukojenie. Lubiłam deszcz, ale tylko wtedy, gdy nie towarzyszyły mu pioruny i błyskawice, których panicznie się bałam. Stałam na środku chodnika z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem na twarzy. Od czasu do czasu ktoś mnie potrącał jednocześnie mamrocząc ciche przekleństwa pod nosem, ale nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Ze swego rodzaju transu ocknęłam się, gdy zorientowałam się, że jestem cała mokra. Zaśmiałam się pod nosem z własnej głupoty, naciągnęłam kaptur na włosy i ruszyłam w drogę powrotną. Oczywiście musiałam wdepnąć w kałużę, więc do domu wróciłam w przemoczonych butach i już nie w tak dobrym humorze, w jakim rozpoczynałam 'wędrówkę' do moich czterech ścian. Deszcz sprawił, że uspokoiłam się do granic własnych możliwości. Zepsuła to ta feralna kałuża, która ponownie wywołała u mnie wściekłość, ale przynajmniej na chwilę byłam spokojniejsza. Gdy byłam mniej więcej w połowie drogi powrotnej, deszcz ustał.

Cóż, spodziewałam się, że po przekroczeniu progu domu zastanę tam rodziców pakujących walizki, ale ku mojemu zdziwieniu cała rodzina stała w przedpokoju najwidoczniej czekając tylko na mnie. Awantura wisiała w powietrzu. Nie odzywając się nawet słowem ponownie wyszłam na zewnątrz przytrzymując reszcie drzwi. Gdy już wszyscy znajdowali się poza domem, zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam w stronę samochodu. Samochód były już odbezpieczony, więc pomogłam Edowi w zapięciu pasów i zamknęłam za nim drzwi. Wtedy poszłam na tył pojazdu, żeby pomóc w pakowaniu bagaży. W pewnym momencie usłyszałam, jak Robert wsiada do auta. Nawet nie kiwnął palcem przy całym procesie załadowywania walizek.

Gdy wszystko było na swoim miejscu, wsiedliśmy na należne nam miejsca i ruszyliśmy. Wciąż nikt się nie odzywał, atmosfera była tak gęsta, że mogłabym ją przeciąć nożem. Woda skapywała z moich ubrań na tapicerkę, a ja wciąż czekałam na krzyki rodziców, które nie nadchodziły. Wolałabym to mieć za sobą, ale nie zaczynałam rozmowy, nie byłam masochistką.

Podróż na lotnisko zajęła nam trochę ponad pół godziny. Wszyscy wysiedliśmy z samochodu i po przetransportowaniu bagaży do środka wielkiego budynku nadszedł czas na pożegnania. Jako pierwszy wyrwał się Robert, pewnie chciał to mieć jak najszybciej za sobą. Szybko przytulił mamę, uścisnął dłoń ojca, rzucił zdawkowe "Cześć" starszemu bratu i już go nie było. Potem przyszła moja kolej. Najpierw podeszłam do Jace'a. Bez skrępowania przytuliłam się do niego mocząc koszulkę, którą miał na sobie. Niby wyjeżdżał tylko na trzy dni, ale już wtedy wiedziałam, że będę tęsknić.

- Trzymaj się, mała. Dasz sobie radę, tylko nie daj sobie wejść na głowę Robertowi, okej? - Jace poklepał mnie po plecach, a ja oderwałam twarz od jego ubrania

- Jace, mną się nie da łatwo manipulować. Dam sobie radę. Masz mi przywieźć coś fajnego, słyszysz? - puściłam brata i odeszłam na krok

- Jasne, już lecę. - chłopak uśmiechnął się cwaniacko

- I tak mi coś przywieziesz. - zaśmiałam się, bo oboje wiedzieliśmy, że to prawda. Jace głośno wypuścił powietrze z nosa, co było pewną namiastką śmiechu. Odwróciłam się od brata klepiąc go w przedramię i podeszłam do rodziców.

- Pa, mamo. Baw się dobrze. - kobieta przyciągnęła mnie do siebie, przytulając krótko i puszczając po chwili.

- Dziękuję, słonko. Pamiętaj, żeby nie dać sobie wejść na głowę. - mama patrzyła się na mnie z niepokojem. Nic dziwnego, po raz pierwszy miałam zostać z rodzeństwem gdy w pobliżu nie było Jace'a. Zastanawiało mnie tylko, gdzie wyparował jej gniew, chociaż w sumie mama nigdy nie była typem osoby, która długo się złościła. Za to tata to zupełnie inna historia.

- Wiem, damy sobie radę. - kątem oka spojrzałam w bok. Ed właśnie żegnał się z bratem. Wzięłam głęboki oddech i spojrzał i skierowałam wzrok na ojczyma. Nie wyglądał na szczęśliwego.

- Pa, tato. Miłej wycieczki. - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy. Nie bałam się jego gniewu, po prostu nie lubiłam, gdy był na mnie zły. Podeszłam bliżej i pocałowałam go w policzek, po czym wróciłam na poprzednie miejsce. Tata tylko zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem podając kluczyki do samochodu.

- Porozmawiamy, gdy wylądujemy, Sam. Miłej zabawy z rodzeństwem. - jego ton nie zdradzający żadnych emocji zwiastował mój koniec.

- Dzięki. - odburknęłam pod nosem na tyle cicho, żeby on nie mógł tego usłyszeć po czym odeszłam na bok dając czas Edowi na pożegnanie się z rodzicami. Mimo tego, że mama i tata wyjeżdżali dosyć często, to mały wciąż płakał jak na pięciolatka przystało: rzewnie i głośno. Dopiero po kilku całusach od mamy i zapewnieniach, że szybko wrócą od Jace'a, najmłodsza latorośl tej rodziny się uspokoiła i odprowadzona przez najstarszego brata grzecznie przytruptała do mnie. Chwyciłam chłopczyka za rękę i wyprowadziłam z budynku lotniska.

Wieczór upłynął mi na bawieniu się z Edem, pilnowaniem Roberta, żeby nie zrobił nic głupiego razem z odrabianiem lekcji i wkuwaniem do sprawdzianu z biologii, który czekał mnie następnego dnia. Mogłam odetchnąć dopiero, kiedy rodzeństwo łaskawie położyło się spać. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam, było wzięcie szybkiego prysznicu włącznie z umyciem włosów i przebranie się w piżamę, na którą składał się luźny T-shirt i czarne legginsy. Po wysuszeniu siana na mojej głowie związałam pasma w wysoki kucyk i wróciłam do pokoju. Tam walnęłam się na łóżko i sięgnęłam po telefon. Sama jeszcze nie wiedziałam, co chciałam zrobić, bo przepraszać Fletchera na pewno nie zamierzałam. To on był mi winien przeprosiny. Po kilku sekundach wgapiania się w komórkę, urządzenie zaczęło wibrować. Podskoczyłam przestraszona, ale szybko odebrałam przytomniejąc.

 - Halo?

- Hej, Sam. - w słuchawce usłyszałam głos Caine'a

- Cześć. Po co dzwonisz? - odpowiedziałam trochę chłodniej niż zamierzałam. Moim celem było udanie, że wciąż byłam zła.

- Ja... Przepraszam. Naskoczyłem na ciebie w zasadzie bez powodu, bo to przecież nie twoja wina, że musiałaś pożegnać się z rodzicami. Naprawdę jest mi głupio. Wybaczysz mi? - w jego głosie słyszałam autentyczną skruchę. Zamilknęłam na chwilę pozorując zastanawianie się.

- Sam? Jesteś tam?

- Przeprosiny przyjęte, Fletcher. Przepraszam cię, ale muszę już kłaść się spać, mam jutro ciężki dzień. - powiedziałam zerkając na budzik stojący na szafce nocnej. Wskazywał pięć minut po dwudziestej trzeciej.

- Jasne, dobranoc, Sammy. Kocham cię. - ton jego głosu zdradzał, że poczuł ulgę, że mu odpuściłam. Mogłabym to ciągnąć dłużej, ale nie byłam suką. Chyba.

- Ja ciebie też, Flee. - odparłam i zakończyłam połączenie. Odłożyłam telefon na szafkę, wstałam z łóżka, uchyliłam okno i wróciłam na mebel zagrzebując się pod kołdrą. Nie cierpiałam sypiać przy zamkniętych oknach.

Odpłynęłam bardzo szybko. Nie pamiętam, żeby coś mi się śniło, ale tuż przed straceniem świadomości do głowy wpadła mi jedna myśl.

Jak często samoloty się rozbijają?

___________________________________________________________________________________

Przybywam z jedenastką :D Zbliżamy się do wydarzeń z prologu wielkimi krokami ;) Dziękuję za 40 komentarzy i ponad 2000 wyświetleń *_* Btw, pod ostatnim rozdziałem zanotowałam niską aktywność w postaci komentarzy, ale ja nic nie mówię, to tylko przyjacielska aluzja ;) Przypominam o hashtagu na tt: #Thunderff ;) Trzymajcie tak dalej, słońca :D Dobranoc i do następnego :)

2/14/2015

Walentynkowy shot

Luke od kilku dni był w Sydney, gdzie spędzał czas ze swoją rodziną. Sam już straciła nadzieję na to, że spędzi Dzień Zakochanych, znany także pod nazwą Walentynek, ze swoim chłopakiem. W związku z tym dziewczyna postanowiła spędzić tenże dzień z najlepszymi przyjaciółmi. Wszyscy zebrali się w domu Novell około godziny piętnastej. Nie upłynęło wiele czasu zanim Michael wpadł na jeden ze swoich genialnych pomysłów.

- Hej, zagrajmy w "Pięć sekund całowania"! - chłopak wpadł do pokoju podekscytowany, jednak jego ogłoszenie spotkało się ze zdezorientowanymi spojrzeniami przyjaciół.

- W co? Clifford, co ty brałeś? - Calum pierwszy zareagował

- Jeszcze nic. No weźcie, będzie niezła zabawa! - czerwonowłosy zachowywał się jak pięciolatek podczas wycieczki do wesołego miasteczka

- Okej, niech będzie, tylko na czym ta gra polega? Nie będę się lizała z żadnym z was, ostrzegam. - Sam uległa ujmującej radości przyjaciela jednocześnie zaznaczając swoje prawo do nietykalności osobistej

- Tak, wiemy, tylko Luke ma prawo do lizania się z tobą, spoko. - Ashton zarobił kuksańca w bok za wyrażenie swojej opinii. Dokuczanie przyjacielowi nie sprawiało Sam żadnego problemu, ba, robiła to z uśmiechem na ustach.

- Dobra, przed chwilą wymyśliłem tę grę, ale okej. Plan jest taki: jedna osoba siada na krześle z zasłoniętymi oczami, a reszta z nas wybiera sobie po jednym przedmiocie. I ta osoba, która ma zasłonięte oczy musi całować przedmiot przez pięć sekund, a potem musi zgadnąć, co to było. To jak? Gramy? - Calum, Ashton i Sammy popatrzyli po sobie, po czym zgodnie kiwnęli głowami

- Gramy. Ja idę po coś na oczy, a wy skołujcie krzesło. Możecie wziąć jedno z tych, które stoją w jadalni. - po tych słowach dziewczyna szybko skierowała się do swojego pokoju, gdzie udało jej się wygrzebać czerwoną bandamkę z szafy. Kiedyś materiał należał do Irwina, ale któregoś dnia chłopak niechcący zostawił przedmiot w domu Sam, więc ta go sobie przywłaszczyła. Zadowolona z wyników poszukiwań, zeszła na dół. Zastała tam Ashtona siedzącego na krześle i Michaela i Caluma grzecznie czekających na coś, czym mogliby przesłonić kumplowi oczy.

- Macie. To jedyne, co znalazłam. - Novell podeszła do nich i podała im bandamkę. Ash na jej widok ucieszył się niemiłosiernie.

- Hej, szukałem jej! Już myślałem, że ją zgubiłem! - wykrzyknął uradowany, gdy chłopcy zasłaniali mu pole widzenia. Z twarzy perkusisty nie schodził uśmiech.

- Dobra, zaczynamy. Kto pierwszy? - Calum przejął funkcję patrona operacji

- Ja mogę. Czekajcie, idę po coś do odgadnięcia. - Sammy zgłosiła się na ochotnika i pomaszerowała w stronę kuchni. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Po krótkiej chwili dostrzegła kiwi leżące w misie na owoce, więc niemal bez zastanowienia chwyciła rzecz, której Ashton nienawidził. A Sammy doskonale sobie z tego zdawała sprawę. Wróciła do salonu idąc sprężystym krokiem i z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy. Gdy Michael i Calum dostrzegli, co dziewczyna ma w dłoni, unieśli kciuki do góry w geście aprobaty dla jej niecnego planu. Samantha stanęła obok Ashtona i przytrzymała kiwi pięć centymetrów przed jego twarzą, na wysokości warg.

- Zaczynaj. - gdy tylko Irwin usłyszał komendę rozpoczynającą grę pochodzącą z ust Sam, pochylił się do przodu tym samym natrafiając na znienawidzony przez siebie owoc. Chłopak nieznacznie się skrzywił, ale grymas bardzo szybko zmienił się w uśmiech spowodowany gromkim śmiechem wszystkich obecnych. Gdy Calum skończył odliczanie, Ash odsunął się od przedmiotu, który teraz miał na sobie ślady jego śliny.

- To było kiwi?

- Tak! - wszyscy krzyknęli zgodnie jednocześnie śmiejąc się jeszcze głośniej. Potem przyszła kolej Michaela, który z kolei przystawił Ashtonowi parówkę do ust. Może nie tyle, co przystawił, a zaczął nią okładać przyjaciela po twarzy. Apogeum śmiechu osiągnęli, gdy Calum zaczął się drzeć, żeby Ash to pocałował, na co Irwin odpowiedział "Ale to jest w poprzek!" pełnym desperacji głosem. Wtedy Sam popłakała się ze śmiechu. Warto wspomnieć, że śmiech Samanthy jest dosyć specyficzny. Dziewczyna zazwyczaj nie śmieje się na głos, tylko cicho chichocze, ale kiedy już zaśmieje się całym ciałem, osoby, które jej nie znają, patrzą się na nią co najmniej dziwnie. Powodem jest zniewalająco głośny śmiech Novell, co nie stoi mu na przeszkodzie w byciu uroczym, jak to Hemmings ujmuje.

Kolejną salwę wesołości wywołał Calum, który postanowił podstawić samego siebie do pocałowania. Skończyło się na tym, że Hood zaczął się śmiać, po czym rozpoznał go Irwin, ale dla żartów zaczął zbliżać się w stronę Caluma z miną pedofila jednocześnie krzycząc "O tak!". Jednak Cal odsuwał się w tym samym tempie, w którym zbliżał się do niego Ash, więc w rezultacie basista otrzymał całusa w policzek, który nie trwał nawet dwóch sekund, bo chłopak odsunął się błyskawicznie wycierając twarz dłonią.

Wtedy kolejka Ashtona jako "zgadywacza" się skończyła. Kolejną ofiarą została nasza Sammy. Dziewczyna usiadła potulnie na krześle, dała się oślepić i cierpliwie czekała, aż podetkną jej coś pod usta. Pierwszą rzeczą był kiszony ogórek, to zgadła od razu. Potem trafiła na arbuza. Była zdziwiona prostotą tych wszystkich owoców, bo spodziewała się czegoś ohydnego albo czegoś, czego szczerze nienawidziła. Owszem, nie przepadała za ogórkami we wszelakiej postaci, jednak nie mogła powiedzieć, że ich nie cierpi. Potem nastąpiła chwila przerwy, podczas której nic się działo. Sam usłyszała tylko, że ktoś wszedł do domu, ale to pewnie Jace wrócił od Chandler. Chwilę później do jej uszu dotarły dźwięki kroków.

- Dobra. Zasadą tej zabawy było to, że nie możesz dotykać przedmiotów, prawda? - Brooks pokiwała głową - Zasady się zmieniły. Przed sobą masz przedmiot, który musisz odgadnąć, ale możesz go dotykać. Jedziesz, Sam.

Nie czekając na zaproszenie, dziewczyna wyciągnęła dłonie przed siebie. Najpierw jej palce napotkały czyjeś włosy. No właśnie, czyjeś. To nie był przedmiot. Przejechała dłonią w dół. Czupryna była postawiona do góry.

Czyżby...

Sam szybko skarciła się za tę myśl. Nie, to nie mógł być on. On był za granicą.

Dziewczyna kontynuowała odkrywanie twarzy nieznajomego. Delikatnie jeździła palcami po policzkach, zbadała kontur nosa, a gdy wreszcie przejechała dłonią po jego ustach, była pewna.

Po lewej stronie jego dolnej wargi wyczuła coś zimnego pod palcami.

Znała to uczucie.

To był kolczyk, który znała aż za dobrze.

Miała wrażenie, że jej serce zaraz wyrwie się z klatki piersiowej. Jednym zdecydowanym ruchem zerwała z oczu bandamkę i go zobaczyła.

Luke kucał przed nią uśmiechając się swoim najpiękniejszym uśmiechem, który uwielbiała. W prawym policzku pojawił się uroczy dołeczek. Jej walentynka przybyła na czas.

Sam prawie spadła z krzesła próbując się przytulić do swojego chłopaka. Skończyło się na tym, że dziewczyna niezdarnie runęła na Hemmingsa przygwożdżając go do podłogi.

- Myślałam, że nie przyjedziesz. - Novell wyszeptała patrząc Hemmingsowi w oczy

- I miałabyś spędzić Walentynki beze mnie? Jeszcze czego. - Luke uniósł dłoń i założył dziewczynie za ucho niesforny kosmyk blond włosów, przenosząc rękę na jej policzek. Twarz Sam rozjaśnił uśmiech sięgający jej oczu. Pięknych, szaro-zielonych oczu, które tak kochał. Nie czekając dłużej, Samantha opuściła głowię i okalając twarz chłopaka dłońmi, zetknęła swoje wargi z jego. Oboje tęsknili za tym uczuciem, które wypełniło ich w tamtej chwili. Uczuciem, że są bezpieczni, że są przez kogoś kochani aż do granic możliwości i że znaleźli swoją drugą połówkę. Ich usta pasowały do siebie perfekcyjnie, jak dwa kawałki układanki. Kolczyk Hemmingsa sprawiał, że Novell czuła zimno metalu w jednym miejscu, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. To był jej Luke, a bez kolczyka nie był już taki sam.

Przepełniony radością pocałunek przerwało chrząknięcie Ashtona.

- Może znajdźcie sobie własny pokój, my tu nadal jesteśmy. - Sam oderwała się od swojej walentynki, zeszła z chłopaka, wstała z ziemi i pomogła wstać blondynowi. Gdy już oboje stali na nogach, Luke położył dłoń na talii dziewczyny przysuwając ją bliżej siebie i całując czubek jej głowy. Zagłębił nos w jej włosach i wziął głęboki wdech delektując się zapachem, którego tak bardzo mu brakowało w Sydney. JEJ zapachem.

- Dobra, my się zmywamy, a wy spędzajcie Walentynki jak tam sobie chcecie. Tylko nie zapomnijcie posprzątać kondomów. - Calum wypędził pozostałych członków zespołu samemu udzielając parze jednej ze swoich złotych rad. Oboje cicho zachichotali, a chwilę potem dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami.

- Więc, co robimy? - dziewczyna zapytała śmiało patrząc Hemmingsowi w oczy. Te cudowne, niebieskie oczy, w których mogłaby utonąć.

- Co tylko chcesz. - Brooks nie powiedziała nic. Zamiast tego w przytuliła się do Luke'a całując go w policzek.

- Tęskniłam za tobą. - wyznała po chwili ciszy głosem przepełnionym radością

- Ja za tobą też, Rooks. - użył przezwiska, które uwielbiała, bo to on sam je wymyślił, gdy zaczęli się spotykać - Wspólny maraton filmowy ci pasuje?

- Jasne. - Sam kiwnęła głową.

Gdy wszystko było już przygotowane, para usiadła wygodnie na kanapie. Nie liczyło się dla nich nic, oprócz faktu, że każde z nich miało ukochaną osobę tuż obok siebie.

I tyle im wystarczyło.

___________________________________________________________________________________ 

Mam nadzieję, że się podobało :) Rooks to mój OTP od dzisiaj xD Pisząc tego shota miałam takie feelsy, że ło Jezu :P Zapraszam do komentowania ;) Życzę wam wszystkim wspaniałych Walentynek z drugą połówką, a jeśli jej nie macie, to cudownego wieczoru z komputerem i pizzą ;) Oraz żebyście znaleźli Walentynkę do następnego roku :) Przypominam o hashtagu: #Thunderff Trzymajcie mi się tam, aniołki xx

Rozdział 10

Przypominam o hashtagu na tt: #Thunderff Liczę na was, miśki, tweetujcie i dawajcie znać ;)

___________________________________________________________________________________

18 listopada 2014
5 dni przed katastrofą

Nie wiem, ile czasu spędziłam panikując tamtego dnia, ale uspokoiłam się zadziwiająco szybko. Już o trzeciej nad ranem byłam całkowicie ogarnięta. Co mi pomogło? Myśl, że moja panika tylko pogorszy sytuację, a na pewno nie przyczyni się do poprawienia jej.

Chłopcy zostali ze mną do samego rana, mimo moich natrętnych próśb i nalegań, żeby poszli odpocząć. Stwierdzili, że nie mogą mnie teraz zostawić samej. Opuścili dom dopiero wtedy, gdy Jace wrócił od Chandler - jego dziewczyny. Po nieprzespanej nocy nie miałam na nic siły, więc położyłam się do łóżka i próbowałam zasnąć. W zasadzie w nosie miałam fakt, że powinnam szykować się do szkoły. Nie miałam zamiaru pojawić się w tym znienawidzonym budynku, przynajmniej nie przez następne kilka godzin. Zagrzebałam się pod kołdrą i po prostu leżałam. Nie mogłam usnąć, pomimo tego, że bardzo tego pragnęłam. Po prostu nie byłam w stanie. Gdy tylko zamykałam powieki, przed oczami stawał mi obraz kobiety prowadzącej serwis informacyjny wypowiadającej te straszne słowa.

Przeleżałam pół dnia. Wszyscy próbowali się ze mną skontaktować, ale odrzucałam połączenia. Chciałam być sama, potrzebowałam czasu, by przywyknąć do myśli, że naraziłam wszystkich moich bliskich. Około dwunastej rano ktoś zadzwonił do drzwi, ale nawet się nie podniosłam, żeby sprawdzić, kto to. Nie interesowało mnie to, i tak bym tego kogoś nie wpuściła. Cała rodzina miała klucze do domu, oczywiście oprócz Eda, ale pięciolatka zazwyczaj odbierał Jace. Miałam niebywałe szczęście, że mogłam zostać sama, bo Robert poszedł do kolegi na noc i mieli razem pojechać do szkoły, Ed był u babci, a najstarszy z nas wyszedł około pół godziny po tym, jak wrócił. Rodzice natomiast byli za granicą i mieli wrócić dopiero dzisiaj wieczorem.

Gdy wybiła piętnasta miałam dosyć bezczynnego leżenia. Zresztą i tak musiałabym wstać, bo Amy napisała do mnie, że spotykamy się u niej wieczorem bez pytania o to, czy się pojawię i czy w ogóle mam czas. Miałam tam być i koniec. Mało ją obchodziło to, że we wtorki miałam korki z matematyki.

Wstałam z łóżka, wyszykowałam się i wyszłam z domu ze słuchawkami na uszach. Specjalnie wyszłam dużo wcześniej, bo przed spotkaniem z przyjaciółmi chciałam jeszcze odwiedzić jedno miejsce. Niewiele myśląc skierowałam się w stronę Lawrence Memorial Hospital. To może wydać się dziwne, ale lubiłam tam chodzić kiedy w moim życiu pojawiały się problemy. W szpitalu zawsze uświadamiałam sobie, że innym ludziom przydarzają się o wiele gorsze rzeczy.

Spacer zajął mi piętnaście minut, czyli tyle, co zwykle. Wchodząc do budynku wyjęłam słuchawki z uszu i wyciszyłam telefon, Po cichu szłam korytarzami szukając konkretnego oddziału. Gdy zobaczyłam srebrną tabliczkę na drzwiach, przystanęłam. To nie było to, co miałam nadzieję znaleźć, ale miałam przeczucie, że powinnam tam wejść. Pchnęłam ciężkie, metalowe drzwi i powoli ruszyłam przed siebie. Znalazłam się na dziale onkologii. Rozejrzałam się. Na krzesełkach ustawionych przy ścianach siedziało mnóstwo ludzi. Niektórzy płakali, jeszcze inni siedzieli w ciszy patrząc się na drzwi prowadzące do sal. Nagle małe dziecko podeszło do mnie i złapało za nogę. Ukucnęłam by znaleźć się na tym samym poziomie co dziewczynka.

- Jesteś bardzo ładna. - dziecko wypaliło od razu. Uśmiechnęłam się ciepło, szczerość maluchów rozbrajała mnie za każdym razem.

- Dziękuję. Ty też jesteś śliczna. - mała miała kręcone, czarne włosy i duże, zielone oczy - Jak się nazywasz?

- Charlie. A ty?

- Sam. Gdzie są twoi rodzice, Charlie? - nowa znajoma ukazała ząbki w promiennym uśmiechu jednocześnie łapiąc moją dłoń

- Chodź, pokażę ci. - Charlie zaprowadziła mnie na prawie sam koniec korytarza, po czym przystanęła przy szklanych drzwiach - Otworzysz je? Nie dosięgam do klamki. - z wahaniem chwyciłam klamkę w dłoń i przekręciłam kulkę. Zamek puścił. To, co zobaczyłam, ścisnęło mnie za serce. W sali leżała dwójka ludzi, mężczyzna i kobieta. Oboje wyglądali mizernie - podkrążone oczy, wychudzone twarze i sine usta. Jednak gdy dziewczynka wbiegła do pokoju, dwójka pacjentów uśmiechnęła się radośnie.

- Mamo, tato, mam nową znajomą! Nazywa się Sam! - mała wskazała na mnie swoją malutką rączką i pociągnęła za sobą w stronę rodziców. Przełknęłam ślinę. Nie umiałam rozmawiać z umierającymi ludźmi, zawsze w którymś momencie nie byłam w stanie dalej ciągnąć dyskusji.

- Dzień dobry, Sam. Przepraszam za Charlie, ona po prostu bardzo lubi czyjeś towarzystwo. - kobieta uśmiechnęła się do mnie

- Nie, nic się nie stało, naprawdę. Mam młodszego brata, chyba w jej wieku, Przyzwyczaiłam się. - szybko zaprzeczyłam i uniosłam kąciki ust w zakłopotanym uśmiechu

- Charlie, idź do babci, dobrze? Musicie coś zjeść, już czas na obiad. - dziewczynka posłusznie ruszyła w stronę drzwi

- Do zobaczenia, Sam! - przed wyjściem pożegnała się ze mną, a po chwili już jej nie było

- To może ja też już pójdę, nie chcę robić problemu. - obróciłam się w stronę wyjścia z sali, ale zatrzymał mnie głos matki Charlie

- Nie, zostań. Wyprosiłam Charlie, bo muszę z tobą porozmawiać. - zdziwiona spojrzałam na schorowaną kobietę, która tak po prostu powiedziała, że musi ze mną porozmawiać. Jakbyśmy znały się od dawna.

- Usiądź proszę. - zajęłam miejsce na krześle stojącym pod przeciwległą ścianą, zgodnie z poleceniem ojca dziewczynki

- Dlaczego mnie pani zatrzymała? Nie zna mnie pani.

- To prawda, nie znam cię, ale chyba mogę ci pomóc. Co się stało w twoim życiu, Sam? - kobieta patrzyła się na mnie tak, jakby czytała w myślach

- Skąd pani wie, że cokolwiek się stało? - zapytałam podejrzliwym tonem

- Wyglądasz na zrezygnowaną i przerażoną. Tak jak ja w dniu, w którym dowiedziałam się o chorobie.

- Ja... ja nie mogę nic powiedzieć. Już raz powiedziałam za dużo. - zsunęłam się po oparciu krzesła i opuściłam głowę. Nie chciałam się żalić ze swoich problemów kobiecie, która pewnie niedługo umrze na nowotwór. Ona miała gorszą sytuację ode mnie.

- Proszę, powiedz mi, co się dzieje. I tak niedługo umrę, twój sekret będzie ze mną bezpieczny. - świdrowała mnie wzrokiem, a ja nie potrafiłam odmówić umierającemu. Tak, jestem słaba.

- Ja... Tak jakby wpędziłam najlepszych przyjaciół w kłopoty i teraz mogą zginąć. Przeze mnie. Nie mogę sobie tego wybaczyć. Chcę działać, ale nie wiem, co mam robić. - odetchnęłam, gdy skończyłam mówić. Zrobiło mi się lżej na duszy.

- Skarbie, skoro to już się stało, to nie ma co rozpaczać. Zostaw przeszłość za sobą i walcz o lepszą przyszłość. Zrób wszystko, by ochronić tych, których kochasz i nie bój się postawić osobom silniejszym od ciebie. Musisz być jak czas - niepowstrzymana i nigdy się nie cofająca. Dasz radę. - zatkało mnie. Chyba właśnie tego potrzebowałam: kogoś, kto byłby w stanie powiedzieć mi, że dam radę bez mydlenia oczu.

- Dziękuję, proszę pani. Muszę już iść, ale na pewno wrócę. - wstałam z krzesła i jeszcze raz dziękując niemalże wybiegłam z sali. Utrzymując tempo wydostałam się z budynku i pozwoliłam się nieść nogom tam, gdzie im się żywnie podobało. Nie interesowało mnie, gdzie wyląduję, po prostu biegłam. Miałam ochotę krzyczeć z całych sił, czułam się tak silna jak nigdy dotąd. Wiedziałam, że poradzę sobie ze wszystkim, że to leży w granicach moich możliwości. Więc biegłam z uśmiechem na twarzy. Chłodny wiatr targał mi włosy, wdzierał się pod skórzaną kurtkę i szczypał w policzki, ale nie było mi zimno. Miałam wrażenie, że mogłabym zrobić absolutnie wszystko. Czułam się po prostu wolna.

Zatrzymałam się dopiero przy moim domu. Nie wiem, jak tam trafiłam, bo nawet nie myślałam nad tym, gdzie mnie niesie. Dostałam niezłej zadyszki, ale było warto. Byłam wyzwolona. Weszłam do budynku zamykając za sobą drzwi. Ściągnęłam buty ze stóp i ruszyłam w stronę salonu, gdzie na kanapie siedział Jace. Chwyciłam butelkę wody stojącą na stoliku i upiłam łyk.

- Gdzie cię wyniosło? - mój brat zadał mi pytanie jednocześnie wyłączając telewizor

- Byłam w szpitalu, musiałam przemyśleć kilka spraw. Gdzie Ed?

- U siebie, jest z kolegą. Nie zapytasz się mnie, gdzie byłem? - chłopak spojrzał na mnie
wyczekująco

- Nie, bo ty nie masz życia towarzyskiego. - odparłam bez zastanowienia. Było to po części prawdą, bo tak w zasadzie to Jace wychodził z domu tylko z trzech powodów. Pierwszym były spotkania z Chandler, drugim praca w sklepie muzycznym niedaleko centrum miasta, a trzecim próby zespołu. Czemu prawie wszyscy z mojego otoczenia są w jakimś zespole?

- No tak, bo ty przecież jesteś panią popularną. Przy okazji, co u Fletchera? - najstarszy z nas rzucił mi wyzywające spojrzenie. Nie wiem czemu, ale Jace szczerze nienawidził Caina. Nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo, gdyby nie próbował mi wmówić, że powinnam być z Luke'iem. Chyba się zmówili z Amelią czy coś. Najlepsze w tym wszystkim było to, iż żadne z nich nie potrafiło zrozumieć, że z Hemmingsem łączyła mnie tylko i wyłącznie przyjaźń.

- Dobrze, rozmawialiśmy wczoraj. - odpowiedziałam, po czym ponownie napiłam się wody

- Ta, jasne. A gdzie się wybierasz wieczorem?

- A ty co, zamieniłeś się miejscami z tatą? - zapytałam delikatnie zirytowana jego zbytnią dociekliwością

- Nie, pytam, bo jako perfekcyjny starszy brat troszczę się o moją beznadziejną młodszą siostrzyczkę.

- Uważaj, możesz się jutro nie obudzić, jak tak dalej pójdzie. Ale wracając, to idę do Amy. I nie idę na matmę.

- Okej, twoja matma to nie mój interes. Zadzwoniłaś chociaż do Jessie, że cię nie będzie? - Jessie to moja korepetytorka, ale wszyscy mówimy do niej po imieniu, bo jest niewiele ode mnie starsza

- Nie, za chwilę to zrobię. - na moje stwierdzenie Jace przewrócił oczami

- Jasne. Czy u Amy będzie Luke?

- Tak, a co cię to interesuje? - natręctwo brata sprawiło, że zrobiłam się oschła

- Nic, z ciekawości się pytam. Idź dzwonić. - nie potrzebowałam zachęty. Błyskawicznie wbiegłam po schodach, wpadłam do mojego pokoju, rzuciłam się na łóżko i wybrałam numer do korepetytorki. Odebrała po trzech sygnałach.

- Cześć, Sam. Coś się stało? - przywitała mnie pogodnym, jak zawsze, tonem

- Nie, tylko nie przyjeżdżaj dzisiaj. Nie będzie mnie w domu. Możemy to przełożyć na niedzielę po południu? - musiałam mieć korki przed poniedziałkiem, bo miałam sprawdzian, do którego nic nie umiałam

- Jasne, nie ma problemu. Pogadałabym z tobą, ale muszę lecieć. Trzymaj się tam.

- Oczywiście. Dzięki, Jess. - odpowiedziałam uśmiechając się

- Nie ma sprawy. Pa! - dziewczyna rozłączyła się, a ja odsunęłam telefon od twarzy i rzuciłam go obok siebie. Miałam trochę wolnego czasu, do umówionego spotkania zostało mi dwie i pół godziny. Naprawdę nie lubię bezczynności, więc szybko sięgnęłam po komputer, który tym razem leżał pod łóżkiem. Odpaliłam urządzenie i nie czekając długo zaczęłam oglądać kolejne odcinki serialu, który zaczęłam całkiem niedawno, a zostało mi jeszcze dużo do nadrobienia. Niestety tak bardzo pochłonęły mnie losy braci Winchester i anioła Castiela, że zupełnie straciłam poczucie czasu. Z pewnego rodzaju letargu wyciągnął mnie dopiero dzwonek telefonu, który zdążyłam zmienić na utwór "21st Century Breakdown" z mojej ulubionej płyty Green Day'a. Tak, mam obsesję na ich punkcie. Z resztą mam różne dziwne obsesje.

Wracając, szybko wygrzebałam urządzenie spod kołdry i odebrałam połączenie nie patrząc na wyświetlacz.

- Halo?

- Znowu nie spojrzałaś na wyświetlacz, prawda? Sam, po to masz mój numer, żeby wiedzieć, kiedy dzwonię! - Amy zawsze się rzucała, kiedy nie wiedziałam, od kogo odbierałam połączenie

- Dobra, nie pruj się tak i mów, po co mnie męczysz. - odparłam odgarniając włosy z twarzy

- Czy ty masz zegarek w domu? Czekamy od dziesięciu minut! - przeturlałam się po łóżku, żeby lepiej widzieć zegar powieszony na przeciwległej ścianie. Faktycznie, byłam spóźniona. Ale hej, przynajmniej byłam już ubrana i wystarczyło, żebym wyszła z domu.

- Kurwa jego jebana mać! Przepraszam, za trzy minuty jestem u was! - krzyknęłam do słuchawki i jednym ruchem się rozłączyłam. Zerwałam się z łóżka, chwyciłam torbę jednocześnie chowając do niej telefon i pognałam na dół. Błyskawicznie wymknęłam się z budynku zabierając z szafki stojącej w przedpokoju kluczyki do mojego samochodu. Dotarłam na podjazd, wsiadłam do auta, włożyłam kluczyki do stacyjki i przekręciłam. Pojazd od razu obudził się do życia wydając z siebie dźwięki, które uwielbiałam. Nie jestem fanką motoryzacji ani nie znam się na tym. Ba, powiedziałabym, że jestem zielona w tym temacie, co oczywiście nie stawało mi na przeszkodzie w uwielbianiu auta, którym dane mi było jeździć. Był to cudowny Chevrolet Impala z 1967 roku, dokładnie taki sam, jakim jeździli Sam i Dean z serialu "Nie z tego świata". Samochód był mocno wcześniejszym prezentem od rodziców na moją osiemnastkę, którą miałam obchodzić dopiero w następnym roku, ale udało mi się ich przekonać, że nie przeżyję bez pojazdu. Egzamin na prawo jazdy zdałam w wieku szesnastu lat, więc w sumie czemu nie? A że odkąd zaczęłam oglądać tenże serial, Impala stała się moim autem marzeń, wybór był oczywisty.

Dobra, starczy tego rozwarstwiania się nad samochodem. Pod domem Amy byłam po trzech minutach, dokładnie tak, jak obiecałam. Zgasiłam auto, wyjęłam kluczyki i wystrzeliłam z Chevroleta niczym rakieta zgarniając torbę. Podbiegłam do drzwi domu. Nawet nie musiałam dzwonić dzwonkiem, Amelia już czekała na mnie w progu.

- Nareszcie jesteś! Co robiłaś, że straciłaś poczucie czasu? I przy okazji, Fletchera nie ma. Pracuje. - zapytała przepuszczając mnie w drzwiach

- Oglądałam serial. - odpowiedziałam ściągając buty ze stóp bez jakiegokolwiek odzewu na temat Caina. W domu Amy panował zwyczaj ściągania obuwia w przedpokoju, podobnie jak u mnie. W większości amerykańskich domostw nie istnieje taka zasada, ale nasze rodziny nie są normalne. Moja mama ma obsesję na punkcie czystości paneli, a ojciec Amelii uważa, że to niezdrowe dla stóp.

- Niech zgadnę: "Nie z tego świata?" - dziewczyna spojrzała na mnie z uśmieszkiem na twarzy. Cholera, znała mnie zdecydowanie za dobrze. Tylko pokiwałam głową i nie czekając na jej asystę ruszyłam w stronę salonu. Wiedziałam, że to tam wszyscy się zgromadzili. Bez wahania wparowałam do pokoju i zajęłam jedyny wolny fotel. Usiadłam wygodnie zakładając nogę na nogę tym samym wprawiając wszystkich obecnych w osłupienie. Chyba spodziewali się mnie zobaczyć z czerwonymi oczyma i opuchniętą twarzą. Niedoczekanie. Tylko Luke i Michael nie byli zaskoczeni moim dobrym humorem,

- Co się tak patrzycie? Myśleliście, że zwinę się w kłębek i będę rozpaczać nad okrutnym losem?

- Tak postąpiłaby większość dziewczyn w twojej sytuacji, Sam. - Amy odpowiedziała wchodząc do pomieszczenia

- Ale ja nie jestem większością. Nigdy nie byłam, nie chcę być i nigdy nie będę. - miałam bardzo prosty powód ku temu. Nie mogłam być większością, bo większość się zapomina. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś używając terminu większość wychwalał osobę. Nie, większość jest ulotna, taka sama, nie wyróżniająca się. Zapominalna. A mniejszość? Każdy pamięta o mniejszości, bo czegoś, co jest wyjątkowe nigdy się nie zapomina. Ja chciałam być taką mniejszością - niezapominalną, wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju Samanthą Novell. Chciałam coś znaczyć, coś zmienić. Sprawić, że zostanę zapamiętana nie tylko przez przyjaciół i znajomych, ale także przez kompletnie obce mi osoby. Chciałam być czyimś wzorem do naśladowania. Bałam się, że po śmierci wspomnienie o mnie uleci niczym hel z balonika. Że nie zrobię nic wartego uwagi. Że zostanę kolejną, nic nie znaczącą osobą w tłumie. Że po kilku latach po moim odejściu już nikt nie będzie znał takiej osoby jak Samantha Brooklyn Novell. Wiem, to sporo lęków jak na jedną osobę, ale taka już byłam - panicznie bałam się burz, samotności i zapomnienia.

- Wiemy. Jesteś naszą uroczą mniejszością. - z otchłani przemyśleń wyciągnął mnie głos Luke'a. Nikt nie wiedział o moich staraniach by nie należeć do większości. Nikt. Nie wiedzieli moi rodzice, rodzeństwo, chłopak i najlepsi przyjaciele. Wiedział tylko on - Luke Hemmings. Na jego słowa uśmiechnęłam się z wdzięcznością, a w podbrzuszu poczułam przyjemne uczucie rozlewające się po całym ciele. On zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby wywołać u mnie uśmiech. Nigdy nie zawodził.

- Staram się, Hemmings, staram się. Ale urocza nie jestem. Zapamiętaj sobie raz na zawsze, albo powyrywam ci zęby i użyję ich jako płotka przy ogródku. - po udzielonej przeze mnie odpowiedzi zgromadzeni wybuchnęli śmiechem.

- Ta, jasne. Za bardzo go lubisz, Brooks. Nas wszystkich za bardzo lubisz. - Michael powiedział prawdę, a ja zaśmiałam się cicho

- Bo jesteście mniejszością. A mniejszości powinny trzymać się razem. - wszyscy zgodzili się ze mną i nastała cisza, którą po pewnym czasie przerwał Ashton z propozycją ustalenia zasad bezpieczeństwa. Zabraliśmy się do pracy. Już po godzinie wiedzieliśmy, że nigdzie nie mogliśmy pójść sami, zawsze we dwójkach albo większej grupie osób. Drugą zasadą było manie oczu dookoła głowy, a trzecią - telefon do jednego z nas gdy tylko zauważyło się coś podejrzanego. Ostatnia zasada: każdy miał się zapisać na kurs samoobrony i go ukończyć. Taki stan rzeczy odpowiadał nam wszystkim - każdy dbał o bezpieczeństwo reszty grupy. Naradę skończyliśmy około dwudziestej pierwszej, po której zaczęliśmy zbierać się domów. Pierwsi wyszli Calum z Luke'iem, Michael zaraz po nich. Ja wyszłam równo z Ashtonem. Przyjaciel odprowadził mnie na podjazd. Już miałam wsiadać do auta, kiedy Irwin chwycił mnie za ramię. Obróciłam się w jego stronę zaniepokojona.

- Coś się stało, Ash?

- Nie. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała, że my zawsze będziemy cię wspierać. Mówię to za wszystkich. Nie ważne, jaki błąd popełnisz, co źle zrobisz, albo na co nas narazisz. Nie odejdziemy. - wszystko to powiedział patrząc mi w oczy. Zatkało mnie. Nie byłam w stanie wyartykułować choćby jednego spójnego zdania, więc po prostu przytuliłam się do niego. Silne ramiona perkusisty delikatnie przygarnęły moje ciało. Zawsze mogłam liczyć na każdego z nich, ale to, co powiedział Irwin przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Odsunęłam się od Ashtona posyłając mu radosny uśmiech.

- Wiesz, że skoczyłabym dla was wszystkich w ogień, prawda? Przekaż to reszcie, niech wiedzą. - mówiłam najprawdziwszą prawdę. Ci chłopcy, Amy i Fletcher byli mi wyjątkowo bliscy. Czasami zastanawiałam się, czy nie bliżsi niż rodzina.

- Wiem, Vell. Oni też wiedzą, wszyscy to wiemy. - uśmiechnęłam się na dźwięk przezwiska, które funkcjonowało tylko między mną a grupą idiotów, których nazywałam przyjaciółmi. Nikt poza nimi mnie tak nie nazywał. Twarz Asha rozświetlił uśmiech.

- To dobrze. Trzymaj się, Irwin. Nie daj się stłamsić tym pacanom.

- Jasne, Brooks. Bezpiecznej podróży do domu. - po tych słowach chłopak skierował się w swoją stronę, a ja wsiadłam do samochodu. Niedługo potem byłam w domu, gdzie przywitali mnie rodzice. Najpierw mieli do mnie pretensje, że nie było mnie w szkole i że wróciłam tak późno do domu, ale gdy tylko wytłumaczyłam im, iż rano źle się czułam, a wróciłam późno bo byłam u Amy, rozchmurzyli się. Oboje przytulili mnie zapewniając, że bardzo się stęsknili za swoją córcią. Ja przyjmowałam te drobne gesty z wdzięcznością. Nie byłam jedną z tych dziewczyn, które nie lubią okazywać uczuć swoim rodzicom, ponieważ zdawałam sobie sprawę z tego, że niektóre dzieci w ogóle nie mają rodziny, więc ja także ich przytuliłam i powiedziałam, że cieszę się, że już wrócili. Dopiero wtedy poszłam do siebie do pokoju, gdzie walnęłam się na łóżko i próbowałam oglądać serial, ale nie mogłam się skupić. W głowie cały czas kołatały mi rzeczy, które usłyszałam tamtego dnia.

"Jesteś naszą uroczą mniejszością."

"Nie ważne, jaki błąd popełnisz, co źle zrobisz, albo na co nas narazisz. Nie odejdziemy."

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za kilka dni miałam zostać sierotą, a za kilka miesięcy jeden członek naszej grupy okaże się moim największym wrogiem. 

"Raised in the era of heroes and cons 
That left me for dead or alive"*

___________________________________________________________________________________

* cytat z piosenki "21st Century Breakdown" Green Day'a. Tak, zgadliście, kocham ich xD

Dziękuję za wbicie tylu wyświetleń, wow! Kocham was :* Zachęcam do komentowania, naprawdę zależy mi na waszej opinii! Lubię ten rozdział, idk, why. Przyjemnie mi się go pisało, dlatego taki długi. Przypominam o koncie na tt: @ThunderffNews ;)

2/07/2015

Rozdział 9

17 listopada 2014
6 dni przed katastrofą

- Po co nas tu ściągnęłaś, Sam? - Fletcher odezwał się jako pierwszy ze wszystkich zgromadzonych. Cała nasza grupa siedziała u mnie w pokoju. Wszyscy zgodzili się przyjść, gdy przez telefon powiadomiłam ich, że mam coś ważnego do powiedzenia. Nadszedł czas bym wyznała prawdę. Bałam się ich reakcji, ale nie mogłam dłużej ukrywać tego wszystkiego. Tym bardziej, że realne zagrożenie tak na dobrą sprawę już nie istniało.

- Mam wam coś naprawdę ważnego do powiedzenia. - powiedziałam patrząc się na twarze zebranych. Czułam, jak moje dłonie zaczynają się trząść. Jednak mimo stresu i zwątpienia, które zawładnęły moim ciałem, patrzyłam przyjaciołom prosto w oczy. Nie mogłam pokazać, że się waham.

- Tyle już wiemy, mówiłaś przez telefon. Wyduś to z siebie, Sammy. - Amelia skierowała na mnie swoje zaniepokojone spojrzenie. Mimo ostrzejszych słów było widać, że się martwiła.

- To dłuższa historia. Ile macie czasu?

- Dla ciebie zawsze mamy czas. Opowiadaj. - Calum łagodnie dał mi do zrozumienia, że przeciągam nieuniknione. Siedzący obok Fletcher złapał moją dłoń i zaczął na niej kreślić kółka kciukiem by dodać mi odwagi. Uśmiechnęłam się do niego w wyrazie wdzięczności i zaczęłam opowiadać.

- To trwało już od dłuższego czasu, ale zaczęło się podczas naszej wycieczki do ZOO. Wtedy jak wpadłam na tą kobietę, to musiała mi podrzucić kartkę do torby, bo jak wróciłam do domu i wysypałam rzeczy, to znalazłam wiadomość. Było tam napisane, żebym następnym razem bardziej kryła się z tym, że wiem, że ktoś mnie śledzi i żebym nie mówiła nikomu, bo nadawca wie, kto jest dla mnie najważniejszy. Dlatego wam nic nie mówiłam. - wszyscy spojrzeli na mnie z przerażeniem

- Czekaj, ktoś cię tam śledził? - zdezorientowana Amy zadała pierwsze pytanie dotyczące tej historii

- Tak, taki facet w kapturze. Nie widzieliśmy jego twarzy. Mów dalej. - Ashton odpowiedział za mnie. Przełknęłam ślinę i kontynuowałam historię.

- Potem wyszliśmy do tego klubu. Wtedy jak weszłam do łazienki i był ten pożar, to nie było przez moją nieuwagę. To było podpalenie. Kiedy wyszłam z kabiny na oknie siedział zamaskowany facet z zapalniczką w ręku, a ja zorientowałam się, że stoję w kałuży benzyny. Udało mi się przeżyć tylko dlatego, że w porę zeskoczyłam z płynu.

- Chwila, ale przecież na miejscu nie znaleziono żadnej zapalniczki, a okno było zamknięte od zewnątrz. - tym razem Michael zabrał głos

- Nie znaleziono zapalniczki, bo się stopiła, to przecież plastik. Nie wiem, jak zamknął okno, byłam zbyt zajęta próbami przeżycia, ciołku! Drzwi też były zamknięte.

- Wiem, bo sami je wyważyliśmy. Musiał mieć kogoś ze swoich na sali, bo były zamknięte od naszej strony. - super. Mikey tą wiadomością tylko pogorszył mój humor. Znaczy sama doszłam do takiego wniosku wcześniej, ale kiedy usłyszałam to z ust innej osoby, dotarło do mnie, że została jeszcze przynajmniej jedna osoba. Miałam nadzieję, że nie będzie chciała zemsty, bo było już za późno na kolejne kłamstwa.

- Jasne, dzięki, Clifford, to na pewno sprawi, że Sam poczuje się lepiej. - Calum posłał przyjacielowi upominające spojrzenie

- Dobra, już się nie odzywam, opowiadaj dalej.

- Więc, ummmm, potem pojechaliśmy na ten camping. No i tam było najgorzej. Kiedy wy poszliście spać, my z Luke'iem zostaliśmy na zewnątrz i wtedy zaczął nas gonić jakiś facet ze sztyletem w ręku. Rzucił nim i drasnął mi policzek.

- Powiedziałaś, że to od gałęzi.

- A co miałam powiedzieć? "Hej, kiedy wy sobie spaliście, my uciekaliśmy przed psycholem, który rzucił we mnie nożem i dlatego mam zranioną twarz!'. - odpowiedziałam Ashtonowi i wznowiłam opowiadanie - Więc zwiewaliśmy, ale się potknęłam i pociągnęłam Luke'a za sobą, bo biegłam pierwsza. No i zanim się podniosłam, ten ktoś wyciągnął pistolet i wycelował nim w jego głowę i już odbezpieczył pistolet, ale wtedy ktoś inny do niego strzelił. Do psychola w sensie. Zamurowało mnie trochę, więc Luke pociągnął mnie i zaczęłam za nim biec. Proszę, nie obwiniajcie go, że wam nic nie powiedział, to moja wina. Poprosiłam go o to. On sam nie znał całej historii aż do teraz. - spojrzałam wyczekująco na wszystkich zebranych.

- Co dalej? - Luke odezwał się pierwszy uważnie mnie obserwując

- W zasadzie nic. Mówię to tylko dlatego, że tego faceta z lasu aresztowała policja i nic już wam nie grozi. Inaczej dalej bym siedziała cicho.

- Nie przyszło ci do głowy, żeby zadzwonić po policję? Przecież on chciał cię zabić! - Amelia wykrzyknęła wyrzucając ręce do góry

- Nie mogłam. Gdybym zadzwoniła, to mógłby wam coś zrobić. - spokojnie udzieliłam odpowiedzi. Starałam się trzymać nerwy na wodzy. Zerknęłam w stronę telewizora, który był wyciszony, ale ustawiony na kanale informacyjnym. Mówili coś o pogodzie, nic ciekawego.

- Dobra, czaję. Fajnie, że się o nas troszczysz i tak dalej, ale następnym razem o takich rzeczach masz nam mówić natychmiast, okej? Jeśli wdepnęłaś w takie bagno, chcemy być w tym bagnie razem z tobą, mam rację? - potwierdzając słowa dziewczyny męska strona zgromadzenia wydała z siebie zgodne "Tak". Aż mi się zrobiło ciepło na sercu.

- Jesteście najlepszymi przyjaciółmi, o jakich mogłam prosić. - podniosłam się i wyściskałam każdego z osobna, po czym wróciłam na swoje miejsce

- Jak to się stało, że aresztowali tego zjeba? - Michael zabrał głos

- Tą osobą, która do niego strzelała okazał się być leśniczy. Skuł go i wezwał policję. Czytałam o tym w internecie. - nagle moją uwagę przykuł żółty rozbłysk na ekranie. Podawali komunikat z ostatniej chwili. Sięgnęłam po pilota i pogłośniłam, to mogło być ciekawe.

"Nadajemy komunikat z ostatniej chwili. Człowiek, który w nocy z ósmego na dziewiątego listopada próbował zastrzelić dwójkę nastolatków znalazł się na wolności. Nikt nie wie jak, ale uciekł z więzienia, w którym go trzymano. Zalecamy wszystkim osobom wybierających się na camping szczególną ostrożność. Gdy uda nam się uzyskać jakieś informacje, od razu państwa poinformujemy. Dziękuję, to już koniec wieczornego serwisu."

Pilot wypadł mi z dłoni i uderzył o podłogę z głośnym trzaskiem. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Zanim się obejrzałam, byłam zamknięta w czyimś ciepłym uścisku. Pociągnęłam nosem i ku mojemu zdziwieniu nie poczułam wody kolońskiej, której używał Fletcher. Przytulał mnie Luke. Oparłam głowę na jego ramieniu próbując się uspokoić, jednak wszystkie starania spełzły na niczym. Mimo tego, że bardzo nie chciałam pokazać, że się boję, po moich policzkach zaczęły spływać łzy strachu i bezsilności. Cichy płacz bardzo szybko przerodził się w panikę, której towarzyszyły szybkie i urywane oddechy i potok słonego płynu wypływającego z moich oczu. Nie byłam w stanie nad sobą zapanować. Oplotłam rękoma tułów przyjaciela i przycisnęłam twarz do materiału jego koszulki. Byłam jednocześnie przerażona i zagubiona. Jak przez mgłę usłyszałam głos Hemmingsa, który usilnie prosił wszystkich, żeby wyszli z pokoju. Chyba nie wszyscy się go posłuchali, bo krótko po tym do moich uszu dotarł głos Clifforda.

- Musimy przy niej zostać, nie możemy jej tak zostawić. - niedługo po tym zdaniu poczułam jak materac niedaleko mnie się zapada, co świadczyło o tym, że Michael usiadł na łóżku. W pewnym momencie dłonie zapewne należące do Luke'a zaczęły pocieszająco pocierać moje plecy.

Trzęsłam się. Pomimo zabiegów przyjaciół nie mogłam przełamać tego błędnego koła przerażenia i paniki. Nie wiem, ile tak siedzieliśmy, ale po mojej głowie krążyły tylko dwa pytania.

Kto z moich bliskich zapłaci za to, że odważyłam się powiedzieć prawdę i ile jeszcze czasu będzie mi dane żyć w ciągłym strachu? 

"When you're at the end of the road 
And you lost all sense of control..."*

___________________________________________________________________________________

 * fragment piosenki Green Day'a - 21 Guns

Jest dziewiątka :) Dodana dzień wcześniej w ramach rekompensaty za długi czas oczekiwania na ósemkę :) A propos ósemki: było podejrzanie mało komentarzy (ja nie narzekam, ja tylko zachęcam do aktywniejszego wyrażania swojej opinii ;) ). Dziękuję za przekroczenie tysiąca pięciuset wejść *_* Jesteście niesamowici <3 Przypominam o hashtagu na tt: #Thunderff Tweetujcie, skarby ;) Odnośnie do twittera, to założyłam konto, na którym będą pojawiać się spojlery, daty dodawania nowych rozdziałów i ogólnie newsy: @ThunderffNews Tam możecie też zadawać pytania dotyczące ff :)
Rozdział specjalnie taki krótki, więc nie bijcie :P

2/04/2015

Rozdział 8

14 listopada 2014
9 dni przed katastrofą

Leżałam na łóżku przykryta kocem i zwinięta w kłębek. Był środek dnia, ale rolety w moim pokoju były zasłonięte, a światła zgaszone. Pomimo tego, że był czwartek, to zostałam w domu. Powód był bardzo prosty: rano obudziłam się ze straszliwą migreną i bólem brzucha. Wspólnie z rodzicami zgodziliśmy się, że powinnam zostać w domu. Spałam do trzynastej. Kiedy już się obudziłam, zaczęła się katorga. Żadne leki nie działały, więc pozostawało mi zagrzebać się pod kołdrą i umierać.
 Chciałam zadzwonić po Fletchera, ale w czwartki miał zmianę w kawiarni. Potem nabrałam ochoty na towarzystwo Amy, jednak ona była w szkole. Do chłopaków nawet nie próbowałam dzwonić, bo pewnie mieli próbę, a ja nie chciałam im przeszkadzać, więc po prostu leżałam i starałam się zignorować pulsujący ból.

Nagle błogą ciszę przerwał ogłuszająco głośny refren piosenki "It's Time" zespołu Imagine Dragons. Zdenerwowana wygrzebałam się spod pościeli i złapałam mój telefon jednocześnie przeciągając palcem po ekranie by odebrać połączenie. Przy całym pośpiechu, żeby wyzbyć się hałasu nie zdążyłam zarejestrować kto dzwoni. Przycisnęłam urządzenie do ucha jednocześnie masując sobie skroń wolną ręką.

- Halo? - normalnie bym się wkurzyła, ale głowa dawała o sobie znać zdecydowanie za mocno na krzyki

- Wszystko w porządku? - odpowiedział mi znajomy głos. Nie wiem, czego się spodziewałam. Kto inny mógł dzwonić?

- Nie do końca. Skąd wiedziałeś, że coś jest nie tak? - powiedziałam niemalże szeptem

- Amy do mnie napisała, że zostałaś w domu, więc pomyślałem, że coś musi być na rzeczy. Dobrze się czujesz? - w głosie chłopaka było słychać autentyczną troskę

- Pewnie ma kaca! Jak ci się balowało bez nas, Sammy? - usłyszałam stłumiony głos Ashtona. Po chwili w słuchawce rozległ się jego charakterystyczny chichot.

- Ashton, możesz być ciszej z łaski swojej? - przez śmiech dwudziestolatka przebiło się zdanie mojego rozmówcy. Chwilę później do moich uszu dobiegło westchnięcie, po którym nastąpiło trzaśnięcie drzwiami. Dopiero wtedy Luke odezwał się ponownie.

- Sorry, musiałem przejść do innego pokoju. Więc jak?

- Źle. - przejechałam dłonią po twarzy i westchnęłam ciężko

- Czemu? - nie musiałam widzieć jego twarzy, żeby wiedzieć, że właśnie zmarszczył brwi

- Mam cholerną migrenę. Najgorsze jest to, że nawet nie wiem od czego.

- Chcesz, żebym przyjechał? - spodziewałam się tego, że takie pytanie padnie podczas tej rozmowy

- Nie, dam sobie radę. Poza tym pewnie macie próbę, a ja nie chcę wam krzyżować planów tylko przez głupi ból głowy. - po mojej wypowiedzi Luke prychnął z oburzeniem

- Żartujesz sobie? Siedź w miejscu, będę u  ciebie za piętnaście minut.

- Luke, a niby gdzie mam iść? Przecież aktualnie światło słoneczne mnie drażni. - w słuchawce nastała cisza spowodowana zapewne tym, że Hemmings zdał sobie sprawę z tego, iż stwierdzenie bym "Siedziała w miejscu" w tym przypadku było co najmniej śmieszne

- Fakt. Ale tak czy siak czekaj na mnie, ok?

- Jasne. Do zobaczenia. - odsunęłam telefon od ucha i zakończyłam połączenie. Niepewnie spojrzałam w stronę drzwi od mojego pokoju, które prowadziły na korytarz. Skrzywiłam się nieznacznie i biorąc wszystkie niezbędne rzeczy w dłoń wyszłam z pomieszczenia kierując się w stronę schodów. Zeszłam nimi na dół przesuwając wolną ręką po poręczy. Nogi poniosły mnie najpierw do czarnej kanapy w salonie, gdzie odłożyłam przedmioty zabrane z góry. Następnie powędrowałam do kuchni i wzięłam drugą już tego dnia tabletkę na ból głowy. Dopiero wtedy wróciłam do siebie tylko po to, żeby przenieść koc, którym miałam zamiar się przykryć. Gdy już udało mi się dotrzeć do kanapy i wygodnie położyć, usłyszałam dźwięk wydawany przez dzwonek do drzwi. Wydałam z siebie cichy jęk zrezygnowania i zgramoliłam się z mebla, żeby wpuścić Luke'a do domu. W sumie miałam gdzieś to, że moje włosy były  w jednym wielkim nieładzie oraz to, że byłam ubrana w pogniecioną piżamę. Hemmings widział mnie w gorszym stanie.

Jednym szybkim ruchem otworzyłam drzwi, a wolną dłonią zasłoniłam twarz by ochronić oczy przed drażniącymi promieniami listopadowego słońca. Pogoda tamtego dnia była zadziwiająco dobra, ale oczywiście mam takie szczęście, że akurat tamtego dnia musiałam zachorować.

- Wchodź, szybko. - odsunęłam się w bok, żeby przepuścić przyjaciela, po czym błyskawicznie zamknęłam drzwi. Niestety za mocno odepchnęłam je od siebie, więc w rezultacie po pomieszczeniu rozszedł się głośny trzask. Skrzywiłam się zaciskając powieki jakby ten gest miałby mi pomóc w wyciszeniu hałasu, który sama spowodowałam.

- Aż tak źle, co? - gdy do moich uszu doleciał głos Luke'a powoli otworzyłam oczy

- Nawet nie pytaj. Jakby mnie ktoś napierdalał łopatą w głowę. - odpowiedziałam masując sobie czoło

- Gdzie się rozłożyłaś? - chłopak rozejrzał się po przedpokoju i spojrzał na mnie pytająco. Bez słowa wskazałam palcem na salon po czym ruszyłam w stronę kanapy. Nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że Luke szedł za mną. Zgarnęłam rzeczy, które zniosłam wcześniej i przełożyłam je na fotel stojący obok. Dopiero wtedy usiadłam podkulając kolana i przykrywając się moim ulubionym kocem, który naciągnęłam aż pod brodę.

Nagle jakimś magicznym sposobem czyjaś dłoń znalazła się na moim czole. Jeszcze w sobotę przestraszyłabym się nie na żarty, ale mężczyzna, który mnie nękał siedział w areszcie, więc nie miałam się o co martwić. Odchyliłam głowę do tyłu i ujrzałam Hemmingsa nachylającego się nade mną z zaniepokojonym wyrazem twarzy. Wyglądał trochę zabawnie. Z moich ust uleciał cichy chichot.

- Z czego się śmiejesz? - zdziwiony chłopak zadał mi pytanie zabierając rękę z mojej twarzy

- Śmiesznie wyglądasz. - uśmiechnęłam się i uniosłam lewą dłoń sięgając do czoła przyjaciela. Położyłam kciuk pomiędzy jego brwiami i delikatnie przycisnęłam palec do skóry.

- Co robisz?

- Prasuję ci zmarszczkę między brwiami, nie dziękuj. - Luke nieznacznie uniósł kąciki ust i spojrzał się na mnie z rozbawieniem w oczach

- Siedź na tej kanapie, a ja pójdę po termometr i jakieś tabletki.

- Okej. - usiadłam prosto i opatuliłam się szczelniej kocem. Nie zdziwiła mnie wiadomość, że najwidoczniej mam gorączkę. Położyłam głowę o oparcie kanapy cierpliwie czekając na powrót Hemmingsa. Oczekiwanie przerwał dzwonek telefonu. Z nieszczęśliwą miną sięgnęłam po sprzęt i spojrzałam na ekran. Gdy zobaczyłam, kto dzwonił, moją twarz natychmiast rozświetlił uśmiech. Przeciągnęłam kciukiem po ekranie i przyłożyłam urządzenie do ucha.

- Jak się czuje moja cudowna dziewczyna? - Flee rozpoczął rozmowę

- Kiepsko. Skąd wiedziałeś, że...

- Amelia. - nawet nie musiałam kończyć pytania, Fletcher udzielił odpowiedzi wcześniej

- No tak.

- Jest tam ktoś z tobą? - jego głos zdradzał jedynie troskę o moje dobro

- Tak, Luke przyjechał. Właśnie szuka termometru. - dosłownie sekundę po wypowiedzianym przeze mnie zdaniu z góry rozległo się głośne przekleństwo

- Kurwa!

- Co to było? - bluźnierstwo było na tyle głośne, że usłyszał je nawet Caine

- Luke chyba znalazł to, czego szukał. - po drugiej stronie słuchawki chłopak głośno się roześmiał, w reakcji na co skrzywiłam się nieznacznie

- Flee, możesz trochę ciszej się śmiać? Mam cię przy uchu, a głowa mnie boli.

- Oh, jasne, Przepraszam, skarbie. - tylko po tonie jego głosu byłam w stanie stwierdzić, że nie chciał, żebym przez niego cierpiała. Słabo się uśmiechnęłam.

- Nie ma sprawy. Muszę kończyć, pogadamy później, dobrze?

- Okej. Kocham cię! - chłopak zawsze mi to mówił pod koniec rozmów telefonicznych

- Ja ciebie też. - odsunęłam telefon od twarzy i zakończyłam połączenie. Powiedziałam, że nie mogę dłużej rozmawiać, bo usłyszałam Luke'a schodzącego po schodach, co łączyło się z mierzeniem temperatury. Położyłam telefon na podłokietniku mebla w tym samym momencie, w którym przyjaciel zaszedł mnie od tyłu składając pocałunek na czole. Podał mi termometr, który posłusznie wsadziłam sobie pod koszulkę. W międzyczasie Hemmings usiadł obok mnie, dopiero wtedy zauważyłam strzykawkę w jego prawej ręce.

- Po co ci to? - zapytałam zdziwiona

- No, pomyślałem, że pewnie nie jadłaś śniadania, bo wyglądasz, jakbyś dopiero co wstała, więc ummm, przyniosłem ci to, żebyś mogła coś zjeść. - zdenerwowany chłopak przekładał sprzęt z jednej dłoni do drugiej

- Dzięki. I nie denerwuj się tak, nie gryzę. - odpowiedziałam odbierając od niego plastikowy przedmiot i podwijając skrawek koszulki. Szybko wykonałam zastrzyk i odłożyłam strzykawkę na stolik stojący obok mebla, na którym siedzieliśmy.

- Wiem, ale myślałem, że się zdenerwujesz, bo grzebałem w twoich rzeczach. - Luke rozluźnił się i spojrzał na mnie zaciekawiony

- Nie mam siły na darcie się. Tak właściwie to czemu przekląłeś na górze? - Hemmings podrapał się po karku, jakby moje pytanie było dla niego niewygodne

- Będziesz się śmiać.

- Będę, ale i tak powiedz. - blondyn spojrzał na mnie z wyrzutem, po czym westchnął i wymruczał coś tak cicho, że nie usłyszałam ani słowa - Musisz powtórzyć.

- Nie. Powiedziałem raz, starczy. - na jego twarzy pojawiła się naburmuszona mina, ale ja wiedziałam, jak temu zaradzić. Zaczęłam go łaskotać w szyję. Luke prawie natychmiast przycisnął głowę do ciała w geście obronnym, jednocześnie przygniatając mi palce. Siłą wyszarpnęłam dłoń i uśmiechnęłam się przebiegle.

- Powiesz mi, albo będę cię dalej łaskotać. - zagroziłam pewnym głosem. Przyjaciel spojrzał na mnie szczerząc się jak głupi do sera.

- Nie zrobisz tego, bo masz migrenę, a ja zawsze się drę jak mnie łaskoczesz. - tu mnie miał. Wydałam z siebie jęk zrezygnowania.

- No weź mi powiedz, proszę. - Hemmings wciąż trzymał język za zębami, więc przybliżyłam się do niego uważając na termometr - Luke? Lukeeey? Błagam! - zrobiłam minkę przejechanego szczeniaczka, na niego zawsze to działało. Nie pomyliłam się. Już po kilku sekundach zmiękł.

- Oj no dobra! Zapomniałem, że u was w łazience jest skos i jak się prostowałem, to walnąłem się z całej siły w głowę i upuściłem telefon, więc się po niego pochyliłem i znowu się wyprostowałem i...

- Znowu walnąłeś głową w skos?

- Tak. - parsknęłam śmiechem i powoli wstałam z kanapy. Obeszłam ją dookoła przystając dopiero wtedy, gdy zaszłam chłopaka od tyłu. Położyłam dłonie na jego głowie przeczesując włosy palcami.

- Co robisz? - zdezorientowany Luke postanowił się dowiedzieć, co mi odbiło

- Szukam guza. Albo siniaka. - odpowiedziałam chichocząc

- Ha ha, bardzo zabawne. - naburmuszony głos zdradzał niezadowolenie z tego, że się wyśmiewałam z jego niezdarności

- A żebyś wiedział, że tak. - ostatni raz zmierzwiłam mu włosy i pocałowałam go w czubek głowy - Nic ci nie będzie - wróciłam na swoje miejsce na kanapie. Niemalże w tym samym momencie, w którym usiadłam, termometr zapiszczał. Szybko wyjęłam go spod bluzki i odczytałam wartość liczbową

- 38,3°C. Skąd ty wytrzasnąłeś termometr z Celsjuszami? - zaciekawiona wpatrywałam się w urządzenie

- Był u was w łazience. - Hemmings podał mi opakowanie od urządzenia, do którego je włożyłam, po czym odłożyłam na stolik. Po krótkiej chwili Luke poderwał się z kanapy i ni z tego ni z owego ruszył w stronę kuchni. Niedługo potem wrócił do pokoju z talerzem kanapek w lewej ręce i kubkiem herbaty w prawej. Podszedł do mnie i postawił jedzenie obok mnie wręczając mi napój do ręki. Wdzięczna odebrałam to wszystko i zajęłam się jedzeniem.

- Dziękuję. - powiedziałam biorąc pierwszy gryz kanapki

- Nie ma za co, przecież nie przyszedłem tutaj po nic. Jak twoja głowa?

- Jest trochę lepiej. Proszki chyba zaczęły działać. - udzieliłam odpowiedzi zgodnie z prawdą. Następnie zapadła cisza, którą przerwałam dopiero po skończeniu posiłku. Aż do tamtego momentu nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo byłam głodna.

- To co robimy? - zapytałam upijając łyk herbaty i połykając lekarstwa przeciwgorączkowe, które Luke przyniósł wcześniej

- Jak to co? Jesteś chora, zostajemy w domu. Możemy coś obejrzeć jak chcesz. - na te słowa odrzuciłam koc obok siebie i zaczęłam wstawać, żeby pójść po komputer na górę, ale przyjaciel złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w dół.

- Siedź pod kocem, ja pójdę po laptopa. Gdzie jest? - chłopak wstał z kanapy i patrzył się na mnie wyczekująco

- W moim pokoju, powinien być na biurku.

- Okej. Zaraz wracam, nie zrób sobie nic. - uśmiechnął się delikatnie i skierował się w stronę schodów. Zostałam sama, przynajmniej na jakiś czas. Miałam możliwość zadzwonienia do Amy. Sięgnęłam po telefon, jednak zanim wybrałam jej numer spojrzałam na godzinę w prawym górnym rogu ekranu. Po upewnieniu się, że w szkole jest przerwa, weszłam w kontakty i zadzwoniłam. Dziewczyna odebrała po dwóch sygnałach.

- Witaj, leniuchu! Jak się czujesz?

- Byłoby lepiej, gdybyś nie darła się do słuchawki. - odpowiedziałam uśmiechając się

- Tylko się nie popłacz. I jak tam? - pierwsza część jej wypowiedzi była wyraźnie sarkastyczna

- Nie jest źle, Luke przyjechał i się mną zajmuje. - powiedziałam spoglądając w stronę schodów

- Super, po to do niego napisałam. A gdzie Fletcher?

- W kawiarni. Zadzwonił do mnie jakiś czas temu. Przecież do niego pisałaś.

- Fakt. Muszę kończyć, mam pracę domową do spisania. Kuruj się tam! - Amy rozłączyła się zanim zdążyłam odpowiedzieć choćby słowem. Zaśmiałam się pod nosem. Cała Solace, jak zawsze gdzieś goni. Położyłam urządzenie na kolanach i cierpliwie czekałam na Luke'a. Chłopak pojawił się w pokoju dopiero po kilku minutach.

- Co ci tyle zajęło? - zapytałam obserwując plecy przyjaciela, który aktualnie był zajęty ustawianiem komputera na stoliku tak, żeby było nam wygodnie

- Twój pierdolnik w pokoju mi tyle zajął. Mogłabyś czasem posprzątać, już u Clifforda jest czyściej. - oczami wyobraźni ujrzałam, jak Hemmings szczerzy się na myśl, że mnie zdenerwuje

- To mój pokój. Jeśli chcę mieć w nim burdel, to tobie nic do tego. - skrzyżowałam ręce opierając je na klatce piersiowej

- Dobra, bałagan bałaganem, ale dziwek tam nie było. - Luke odwrócił głowę, puścił do mnie oczko i wrócił do swojego poprzedniego zajęcia. Wydałam z siebie krótki jęk udawanego oburzenia, jednak nie pozostałam mu dłużna.

- To sprawdź swój pokój, mądralo. - prawie natychmiast pożałowałam swoich słów. Blondyn w zaskakującym tempie doskoczył do mnie i zaczął mnie łaskotać.

- Zemsta jest słodka, Sammy! - oczywiście kretyn wykrzyknął to niemalże do mojego ucha, więc skrzywiłam się z bólu pogłębionego nagłym hałasem, przy czym oczywiście nie byłam w stanie przestać się dusić ze śmiechu. Zaczęłam go okładać rękoma w nadziei, że odpuści.

- Puszczaj! Luke, błagam! - wydusiłam z siebie z wielkim trudem

- Pod warunkiem, że obiecasz, że będziesz grzeczna! - na jego twarzy malował się szeroki uśmiech

- Obiecuję! - po magicznym słowie tortury ustały. Zaczęłam głęboko oddychać próbując się uspokoić. Gdy ta sztuka już mi się udała, zajęłam moje poprzednie miejsce i klepnęłam Hemmingsa w ramię.

- To za to, że mi wrzasnąłeś prosto do ucha. Mam migrenę, pacanie!

- Przepraszam, poniosło mnie. Chodź tu. - mówiąc to poklepał dłonią miejsce bliżej siebie patrząc na
mnie wyczekująco. Spojrzałam na niego podejrzliwie.

- Oj no chodź, nie będę więcej krzyczał, okej? - dopiero po jego zapewnieniu uniosłam kąciki ust i przysunęłam się do chłopaka wtulając się w jego bok. Tak było mi zdecydowanie wygodniej i przyjemniej.

- To co oglądamy?

- "Strażników Galaktyki". Marvel?
- Marvel. - to była nasza tradycja, coś jak "Okej? Okej." z "Gwiazd Naszych Wina". Różnica polegała na tym, że my mówiliśmy to przed każdym filmem wytwórni Marvela, który mieliśmy oglądać. No i nie byliśmy parą. Tak czy siak, oboje zaśmialiśmy się cicho, po czym Luke pochylił się do klawiatury i wcisnął "Play".

Przez resztę dnia oglądaliśmy filmy. Po południu dołączyła do nas reszta chłopaków i Amy, więc na kanapie zrobiło się dosyć tłoczno, mało tego - prawie nie dało się niczego obejrzeć, bo wszyscy komentowali to, co działo się na ekranie. Na którymś seansie z rzędu zasnęłam oparta o ramię Hemmingsa.

Ten dzień dał mi poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebowałam od dawna.

A może powinnam była powiedzieć "iluzję bezpieczeństwa"?

___________________________________________________________________________________

Taki trochę zapychacz ze spojlerem na końcu xD Słońca, przepraszam za to opóźnienie, nawet nie będę się tłumaczyć :( Ale spójrzcie na to z tej strony: nowy rozdział już w niedzielę! :D Już nie wiem, jak wam dziękować. Ponad 1000 wyświetleń i ponad 30 komentarzy, wow *_* Jesteście najlepsi, oby tak dalej ;) Zostawiajcie po sobie komentarze, bo zależy mi na waszej opinii :* Niestety nie przygotowałam nic na podziękowanie za 1000 wyświetleń, ale coś skombinuję, więc stay tuned ;)
 

WAŻNE: JEST HASHTAG NA TT: #Thunderff TWEETUJCIE, DAJCIE O SOBIE ZNAĆ ;)