10/25/2015

Rozdział 26

20 lutego 2015
81 dni

Tym razem kiedy Amy zadzwoniła z propozycją spotkania nie odmówiłam. Wolałam nie zostawać samej w domu, nie po ostatniej akcji. Poza tym Solace zaprosiła mnie na kawę do mojej ulubionej kawiarni, więc naprawdę ciężko mi było się oprzeć takiej propozycji. No i dziewczyna zaprosiła też Chan i Gen, a z drugą z nich nie widziałam się od wycieczki do lasu. Krótko mówiąc nie mogłam nie pójść.

A ponieważ przez noc napadało tyle śniegu, że rano podano, iż większość szkół została zamknięta, miałam więcej czasu na wyspanie się i ogarnięcie do szesnastej, o której to godzinie dane mi było stawić się na miejscu.

Chyba nie muszę dodawać, że jak zawsze wstałam za późno, co poskutkowało piętnastominutowym spóźnieniem na spotkanie. Dziewczyny nie były tym zadziwione, w kręgu przyjaciół byłam znana z mojego notorycznego spóźniania się zawsze i wszędzie.

Kiedy wreszcie dotarłam do kawiarni i odnalazłam stolik, który zajęły Amy i Gen, podeszłam do nich szybkim krokiem i przepraszając za spóźnienie usiadłam na wolnym krześle.

- No nareszcie, myślałam, że już nie dotrzesz! - Amy przywitała mnie tymi jakże miłymi słowami

- Dzięki, Solace, doskonale wiesz, że nie umiem stawiać się na czas. - odpowiedziałam zgryźliwie

- To może przestaw sobie zegarki w domu o pięć minut do przodu. - Gen zaproponowała rozwiązanie mojego problemu ze spóźnialstwem

- Chyba o piętnaście. Wiesz, jak w tej piosence Fall Out Boy. "I set my clocks early...

- 'Cause I know I'm always late". Wiem, znam tę piosenkę i szczerze mówiąc to już nad tym myślałam, ale jestem za leniwa żeby to zrobić. - wzruszyłam ramionami uśmiechając się. Wszyscy moi znajomi wiedzieli, że w lenistwie przoduję jak w niczym innym.

- Wiesz, czasami zastanawiam się, jak ty wstajesz z łóżka z tym swoim lenistwem.

- A myślałaś, że dlaczego się spóźniam? Bo piętnaście minut zajmuje mi zwleczenie się na podłogę.

- A no i wszystko jasne.

- Tak zmieniając temat, wiecie, co słyszałam od Anne? - Gen rozpoczęła wprowadzanie nas w szkolne plotki. Nie wiem, jak ona to robiła, ale mimo tego, że już studiowała, zawsze wiedziała co się dzieje u nas w szkole, jakby miała jakąś wtykę czy coś.

- No dajesz. - Amy zachęciła ją upijając łyk kawy

- Podobno James zamierza zaprosić Lin na bal wiosenny! - Genevieve oznajmiła to na tyle głośno, że zaczęłam się obawiać, czy nie usłyszał nas kasjer.

- Żartujesz?! Przecież do niedawna jej nienawidził! - cóż, a Solace najwyraźniej postawiła sobie za cel bycie usłyszaną po drugiej stronie ulicy

- Dziewczyny, może trochę ciszej, co? Słyszą nas w bloku na przeciwko. - sama byłam impulsywna, ale nie lubiłam mówić za głośno w miejscach publicznych

- O, racja. Może jeszcze usłyszy nas ktoś ze szkoły i będzie że obrabiamy wszystkim dupy. - Amelia zorientowała się w pobudkach mojego uciszania ich

- A nie obrabiamy wszystkim. - Gen od zawsze świetnie dogadywała się z Solace

- Nie, tylko niektórym.

- Dobra, dobra, ale co z Lin i Jamesem? - o ile cieszyłam się, iż dziewczyny przycichły, o tyle wciąż ciekawiła mnie sprawa mojej byłej przyjaciółki

- Myślicie, że się zgodzi? - Amy jak zawsze była pierwszą osobą zadającą pytania

- Żartujesz? Lin ślini się do niego od dłuższego czasu, pewnie, że się zgodzi.

Tak sobie plotkowałyśmy do późnego wieczora. Brakowało mi takich rozmów, od jakiegoś czasu nie miałam pojęcia o tym, co się dzieje w szkole. Dobrze był oto wszystko nadrobić.

Wracałam do domu, kiedy już było ciemno, co nie było niczym dziwnym zważywszy na porę roku.  Śnieg skrzypiał pod moimi butami, a w moich słuchawkach podłączonych do telefonu płynęła muzyka. Wydychałam parę i patrzyłam jak rozpływa się w powietrzu idąc zdecydowanym krokiem przed siebie.

Nagle odniosłam dziwne wrażenie, że byłam obserwowana. Szybko wyjęłam jedną słuchawkę z ucha i obejrzałam się za siebie. Nikogo nie dostrzegłam, ale uczucie nie zniknęło. Odblokowałam telefon, wyłączyłam muzykę, wyjęłam też drugą słuchawkę i szłam dalej w ciszy nasłuchując kroków, które należałyby do kogoś innego niż do mnie.

Nawet sobie nie wyobrażacie, jakiego zawału dostałam, kiedy mój telefon zdecydował się rozdzwonić na cały regulator.

Urządzenie wyślizgnęło mi się z palców i wpadło prosto w górę śniegu obok mnie. Szybko podniosłam telefon, który czekała kąpiel w ryżu tuż po powrocie do domu. Był cały przemoczony i nie chciał się z powrotem włączyć. Nawet nie zdążyłam zobaczyć, kto dzwonił.

Westchnęłam ciężko, schowałam chwilowo bezużyteczne urządzenie do kieszeni kurtki i ponownie ruszyłam przed siebie. Po tym, jak ktoś do mnie zadzwonił dziwne uczucie bycia obserwowaną zniknęło, ale niepokój, który odczuwałam wciąż nie chciał dać mi spokoju.

Gdy wreszcie doszłam do domu odetchnęłam z ulgą. Weszłam do środka, zdjęłam mokre od śniegu buty, odwiesiłam kurtkę na wieszak i wyjmując telefon z kieszeni popędziłam do kuchni by ratować niezbędne dla mnie urządzenie. Chwyciłam pierwszą lepszą miskę, nasypałam do niej ryżu i uprzednio rozkładając telefon na tyle, na ile pozwalały mi moje umiejętności, wsadziłam go do białych ziaren, Westchnęłam podpierając się pod bokami, popatrzyłam się trochę na miskę po czym witając się po drodze z babcią wdrapałam się po schodach do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku, wzięłam laptopa na kolana i kląc pod nosem na jego zepsutą baterię, podłączyłam go do ładowania. 

Dopiero wtedy mogłam go odpalić, co też zrobiłam.

Prawie od razu weszłam na facebooka. Zauważyłam, że Luke był dostępny, więc nie wiele myśląc do niego napisałam.

"Hej, to ty do mnie dzwoniłeś?"

"No tak, co się stało?"

"Telefon mi wpadł do śniegu :("

"A, dlatego nie odebrałaś?"

"No tak jakby. Jak tylko go naprawię to oddzwonię"

"Przecież możemy gadać tutaj. Na razie."

"Wiem, ale to nie to samo, bo cię nie słyszę"

"Tęsknię za tobą :-("

"Ja za tobą też :( Kiedy wracacie?"

"Wygląda na to, że jeszcze trochę tu posiedzimy"

"Ej, a u was czasem nie ma nocy i nie powinieneś spać?"

" Co? Nie, teraz jest coś koło jedenastej rano"

"Strefy czasowe są straszne :-/"

"Mów mi więcej, jet lag jest jeszcze gorszy. Ej, a co z psycholem?"

"Opowiem wam jak wrócicie"

"Czyli coś się działo. Mogłem nie wyjeżdżać :-("

"Daj spokój, stałoby się nawet gdybyś nie wyjechał"

Gadałam z Luke'iem do dwudziestej, potem reszta chłopaków pojawiła się na czasie i zaczęli wymagać od nas zaangażowania w naszej grupowej konwersacji, więc czas do dwudziestej drugiej spędziłam na żartowaniu ze wszystkiego i wszystkich. Z nimi tylko od czasu do czasu dało się porozmawiać na poważnie.

Gdy już się z nimi pożegnałam z uwagi na to, że padałam na twarz ze zmęczenia, wzięłam szybki prysznic, zeszłam na dół by sprawdzić stan mojego telefonu i poszłam spać.

Do powrotu chłopaków pozostało jeszcze trochę czasu, a ja już miałam wrażenie, że zanim wrócą, zdarzy się jeszcze kilka niekoniecznie przyjemnych rzeczy.

-

Dzisiaj krótszy, taki przerywnik. Przepraszam za obsuwę, teraz już naprawdę będę wstawiała rozdziały co dwa tygodnie, pinky promise. Musicie już mieć dosyć tych obsuw, za co przepraszam. Dajcie mi znać co myślicie o nowym rozdziale. Do za tygodnia xx

9/05/2015

Rozdział 25

17 lutego 2015
84 dni

Pierwsze kilka dni po wyjeździe chłopaków było spokojnych. Nic się nie działo, wszystko toczyło się stałym rytmem, jakby nie było żadnego zagrożenia. Chodziłam do szkoły, udawałam, że nic się nie stało, grałam rolę dobrej i posłusznej wnuczki, która dobrze się uczy.

Szesnastego zadzwoniła do mnie Amy z pytaniem, czy nie chcę gdzieś z nią wyjść, ale odmówiłam. Wolałam zostać w domu i pogadać przez chwilę na Skypie z chłopakami, o ile strefy czasowe miały nam na to pozwolić.

Tak więc od razu po powrocie ze szkoły i rzuceniu plecaka na ziemię poszłam do siebie do pokoju i odpaliłam komputer. Nikogo nie było w domu, babcia wyszła gdzieś z Edem, Robert miał zajęcia dodatkowe a Jamie pewnie włóczył się po mieście z kumplami albo z Chan. Nic nowego. Nie pierwszy raz zostawałam sama w domu.

Moje plany uległy zniweczeniu kiedy po odpaleniu laptopa okazało się, że nie mam internetu. Stwierdziłam, iż to chwilowe problemy z siecią albo z operatorem, więc zeszłam na dół, zrobiłam sobie herbaty i z kubkiem ciepłym od gorącego napoju wróciłam do pokoju.

Ku mojemu zdziwieniu internetu wciąż nie było. Zdecydowałam się przeczekać tą awarię oglądając telewizję, więc nie wyłączając komputera zeszłam z powrotem na dół, usiadłam na kanapie w salonie i nakrywając się swoim kocykiem włączyłam telewizor. Zaczęłam skakać po kanałach aż udało mi się znaleźć coś, co ewentualnie mogłam chcieć obejrzeć.

Siedziałam tak wlepiając oczy w ekran i grzejąc się pod kocem kiedy nagle światło w kuchni zaczęło migać. Już chciałam wstać żeby sprawdzić co się dzieje, ale wtedy wszystko zgasło. Przynajmniej z tego co widziałam, na całym pierwszym piętrze zgasły światła, a urządzenia elektroniczne przestały działać.

Na początku po prostu siedziałam i dalej i nie wiedziałam co robić. Za to winię dezorientację. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Otrzeźwiałam po dłuższej chwili. Wtedy też przypomniałam sobie, że mama zawsze trzymała latarkę w kuchni, właśnie na takie sytuacje. Zrzuciłam z siebie koc i ostrożnie odstawiłam herbatę na stolik obok kanapy po czym wyruszyłam po latarkę. Nie przypuszczałam, że znalezienie jej będzie dużo trudniejsze, niż mi się wydawało.

Najpierw sprawdziłam pierwszą szufladę z brzegu, w której zazwyczaj trzymaliśmy sztućce. Potem zaczęłam szukać po przypadkowych szufladach, jednak dalej nie mogłam jej znaleźć. To zaczynało być wkurzające, nie dość, że prawie nic nie widziałam to jeszcze nie mogłam zlokalizować potrzebnego źródła światła.

Kiedy wreszcie udało mi się odnaleźć tę upierdliwą latarkę wyruszyłam w podróż pełną niebezpieczeństw, czyli na górę. Jako dziecko panicznie bałam się ciemności, a wtedy wciąż odczuwałam dyskomfort na samą myśl o dłuższym przebywaniu w domu bez stałego źródła światła.

Udało mi się wdrapać po niebezpiecznej machinie zwanej schodami i dzięki Bogu, bo z moją koordynacją ruchową nawet taka potencjalnie prosta rzecz jak wejście po schodach z latarką mogła się skończyć upadkiem. Całe szczęście obyło się bez szwanku z mojej strony.

Ku mojemu przerażeniu na górze też nie było światła. Poszłam do swojego pokoju by sprawdzić, co z laptopem. Komputer się oczywiście wyłączył, ponieważ już od dawna miał popsutą baterię i bez prądu siadał po dwóch minutach.

Westchnęłam zdenerwowana i wyszłam z pokoju w celu udania się do łazienki kiedy usłyszałam hałas na dole.

Moje serce zabiło szybciej. Przestraszyłam się, w końcu byłam sama w domu a nikt z rodziny nie miał wrócić przed osiemnastą. Była siedemnasta trzydzieści, w razie czego musiałam wytrwać tylko pół godziny w mroku.

Uspokoiłam oddech i tętno po czym ostrożnie zeszłam na dół jednocześnie nasłuchując. Kiedy poświeciłam latarką na stolik okazało się, że mój kubek z herbatą z niego spadł, co wyjaśniało hałas. Problem polegał na tym, że postawiłam naczynie na środku blatu, więc nie było szansy, żeby niepotrącone przez nikogo spadło.

Dłonie zaczęły mi się trząść ze strachu. W pierwszym odruchu obiegłam cały dom sprawdzając, czy wszystkie okna i drzwi prowadzące na zewnątrz są zamknięte, po czym odkryłam, że jedno z okien było uchylone. A pamiętałam, jak je zamykałam, ponieważ było to okno w salonie. Zamknęłam je ponieważ do środka wpadało zimne powietrze z dworu które ja nie życzyłam sobie w tamtym pokoju.

Głośno przełknęłam ślinę i odwróciłam się za siebie, tak na wszelki wypadek. Całe szczęście nikt za mną nie stał, bo nie wiem, co bym wtedy zrobiła.

Wtedy przyszła mi do głowy pewna ważna rzecz.

Najciszej jak tylko mogłam ponownie weszłam na górę i od razu skierowałam się w stronę pokoju Jamiego. On zawsze brał udział w dużej ilości konkursów muzycznych, a część z nich wygrał. Pamiętałam, że na jego parapecie stały statuetki za zwycięstwa. Jeśli ktoś dostał się przez tamto okno do środka to noszenie ze sobą takiej statuetki, która, nawiasem mówiąc, była dosyć ciężka, było chyba dosyć rozsądnym pomysłem.

Kiedy byłam już w połowie drogi korytarzem do obranego przeze mnie celu poczułam powiew powietrza za sobą. Szybko się odwróciłam i ujrzałam okno na drugim końcu korytarza. Było otwarte, a przecież jakieś pięć minut wcześniej sprawdzałam wszystkie okna i to było zamknięte. Już miałam zmienić kierunek marszu i pójść w tamtą stronę zadając idiotyczne pytanie pod tytułem "Kto tam?", ale w porę się opamiętałam. Tak zawsze postępowały te bohaterki horrorów, które szybko ginęły.

Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam wycieczkę do pokoju brata jakby nic się nie stało. Kiedy udało mi się wejść do środka pomieszczenia odetchnęłam z ulgą. Chociaż tyle.

Uspokojona poczuciem bezpieczeństwa, które dawał pokój traktowany przeze mnie jako bezpieczną przystań gdy byłam jeszcze mała, podeszłam do parapetu i sięgnęłam po statuetkę. Biorąc ją do ręki stałam tyłem do wejścia.

Czując się pewniej z czymś, co mogło mi posłużyć za broń w dłoni obróciłam się na pięcie by wrócić na dół. Skierowałam latarkę na ścianę przeciwległą do drzwi i zamarłam.

Ujrzałam zamaskowaną postać ubraną na czarno odwróconą twarzą do ściany.

Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Serce biło tak mocno, że miałam wrażenie jakby za chwilę miało mi wyskoczyć z klatki piersiowej.

Na początku pomyślałam, że już po mnie. Nie mam jak wyjść z pokoju, a kwestia tożsamości tajemniczej osoby nie była problemem. Raczej oczywistym było, że to znienawidzony przeze mnie prześladowca. Nie mogłam skorzystać z okna jako wyjścia, znajdowałam się za wysoko jak na takie manewry.

Zdesperowana zdecydowałam, że podejmę próbę wydostania się stamtąd drzwiami. Miałam znikome szanse na powodzenie, ale wolałam to niż czekanie nie wiadomo ile na ruch wrogiego mi człowieka.

Najostrożniej jak mogłam zaczęłam przesuwać się w stronę drzwi jednocześnie starając się pozostać bezpiecznej ściany. Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona, czułam się jak bohaterka horroru, a, wierzcie mi, nigdy nie chciałam wystąpić w tym gatunku filmu.

Chciałam spokojnego, normalnego życia. Nieeee, po co mi to, nudno by było.

Wracając. Byłam już dwa kroki od drzwi, nadzieja na wymknięcie się stamtąd niezauważenie powróciła, kiedy mężczyzna niespodziewanie się odwrócił.

Ruch był tak nagły i niespodziewany, że prawie przestałam oddychać ze strachu. Przez kilka pierwszych sekund stałam skamieniała ze strachu, jednak kiedy dostrzegłam błysk ostrza w jego dłoni otrzeźwiałam. Wyrwałam się do przodu biegnąc jak najszybciej w kierunku schodów usiłując uciec jak najdalej od prześladowcy.

W tym pośpiechu prawie spadłam ze schodów. Gdybym faktycznie się wywaliła to już by było po mnie.

W każdym razie biegłam z taką szybkością, o jaką bym siebie nigdy nie podejrzewała.

Gdy tylko zbiegłam na dół od razu skierowałam się do kuchni, w której otworzyłam drzwi do spiżarni, wbiegłam do środka i zamknęłam je za sobą. Stwierdziłam, że tam byłabym najbezpieczniejsza.

Schowałam się za jedną z szafek i po prostu czekałam dygocąc ze strachu i walcząc o to, by nie zacząć krzyczeć. Nie mogłam zadzwonić na policję, telefon zostawiłam w salonie. Mądrze, wiem.

Chociaż nigdy nie byłam jakoś bardzo wierząca to w tamtym konkretnym momencie modliłam się więcej niż przez pozostałą część życia. Bardzo chciałam przeżyć, ale szczerze wątpiłam w to, że wyjdę z tego bez szwanku. Moim jedynym ratunkiem mógł być powrót babci.

Zostawało mi czekać. Nie mogłam wyjść, wtedy stałabym się łatwym celem. Im dłużej czekałam tym bardziej przerażona byłam i tym większą ochotę miałam na samobójcze wyjście ze spiżarni.

Nawet nie wiecie, jaką ulgę poczułam kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi frontowych i dostrzegłam łunę światła widoczną przez szparę w drzwiach. Poczekałam jeszcze moment, żeby upewnić się czy to psychol nie próbuje mnie oszukać tym samym wywabiając z kryjówki.

- Sam? Gdzie jesteś? - głos babci rozniósł się po domu. Odetchnęłam głośno, zerwałam się z podłogi i wybiegłam ze spiżarni wpadając prosto w ramiona kobiety.

- Sam, co się stało? Ktoś ci coś zrobił? Czemu chowałaś się w spiżarni? - babcia oczywiście była zmartwiona moim zachowaniem i natychmiast zaczęła przesłuchanie.

- Nic się nie stało, babciu. Naprawdę. Przysięgam. - wyrzucałam z siebie słowo za słowem drżącym z emocji głosem

- Dobrze, spokojnie, nie gorączkuj się tak tymi obietnicami. Jesteś cała w kurzu, idź do pokoju się przebrać.

- Jasne, już idę. - puściłam kobietę i już spokojnie poszłam do swojego pokoju.

Gdy tylko przeszłam przez próg, zamurowało mnie.

Mój komputer dalej był wyłączony, ale nie w tym rzecz. Na ciemnym ekranie ktoś napisał korektorem trzy słowa, które wpędziły mnie w stan nieustannej czujności aż do przyjazdu chłopaków.

"Jeszcze nie skończyliśmy"

___________________________________________________________________________________

Wróciłam po przerwie. Przepraszam za opóźnienie, ale pewnie już do tego przywykliście (niestety) :P Dajcie mi znać czy rozdział wam się podobał. Może uda mi się napisać i wstawić kolejną część jutro, ale nic nie obiecuję. Jeśli nie jutro, to kolejny rozdział za dwa tygodnie. Miłego czytania i do napisania xx

8/31/2015

COMEBACK

Wakacje się kończą, co oznacza, że Thunder powraca! Cieszycie się? ;) Ogłaszam wszem i wobec, że nowy rozdział, na który tyle czekaliście, pojawi się już jutro, tak na osłodę rozpoczęcia się roku szkolnego. Kolejny tradycyjnym rytmem w niedzielę lub poniedziałek, aczkolwiek następuje pewna smutna zmiana: rozdziały będą dodawane raz na dwa tygodnie, a nie, tak jak wcześniej, raz na tydzień. Przykro mi, ale czeka mnie najtrudniejszy rok jak do tej pory - druga klasa liceum. Brrr. Jak już mówię o częstotliwości, to Spare Me wciąż będzie się pojawiało raz na miesiąc, a 100 Days tak często, jak tylko dam radę. A, i pewnie w przyszłym tygodniu dodam odpowiedzi na pytania :D
No, miłego rozpoczęcia roku jutro, o ile coś takiego może być miłe i do napisania xx

6/22/2015

Honest time

Od miesiąca nie było rozdziału, za co przepraszam. Nie wstawiłam też odpowiedzi na pytania, które się tak zarzekałam, że wstawię, za co też przepraszam. Czuję się źle, bo was zawiodłam obiecując coś, czego nie dotrzymałam. Piszę to też dlatego, żeby wam oświadczyć, że zarówno Thunder jak i tłumaczenie 100 Days, które mam okazję prowadzić, powrócą dopiero po wakacjach. Już tłumaczę, czemu: w Thunderze nastąpiło u mnie zmęczenie materiału i brakuje mi na to ff weny, tak po ludzku, dlatego postanowiłam, że zrobię sobie przerwę od tego i wrócę po wakacjach z nową energią do tego opowiadania. Co do 100 Days, to po prostu nie za bardzo będę miała jak to tłumaczyć. Oczywiście nie zrezygnuję z pisania do końca, więc na Spare Me wciąż będą pojawiały się nowe rozdziały. Jeszcze raz was przepraszam, aniołki. Do przeczytania po wakacjach xx

6/08/2015

Rozdział 24

12 lutego 2015
89 dni
 
Przede wszystkim miałam strasznego pecha co do dat wyjazdów ważnych dla mnie osób. Zawsze był to dzień szkolny, i zawsze wyjazd odbywał się rano, więc albo zrywałam się z lekcji, albo prosiłam rodziców, żeby pozwolili mi nie iść tego dnia do miejsca tortur, co, nie oszukujmy się, zazwyczaj nie wypalało.
 
Tym razem nawet nie miałam co prosić babci o zwolnienie, nie było szans, żeby się zgodziła.
 
Musiałam więc opracować plan.
 
Moment, chyba trochę za bardzo się rozpędziłam. Kto tym razem wyjeżdżał? Chłopcy. Lecieli do Australii pobyć trochę z rodzinami, nie dziwiłam im się, że zatęsknili za domem. W dodatku u nich było lato, mieli szansę na chociaż chwilowe pozbycie się kurtek zimowych, które aktualnie w Kansas były nieodzowną częścią garderoby jeśli wychodziło się na zewnątrz.
 
Chyba nie muszę pisać, że denerwowałam się nie tylko wagarami, które miałam zamiar przeprowadzić, co było głupie, bo zrywałam się już tyle razy, że nie powinno to robić na mnie wrażenia, ale także samym faktem, że moi przyjaciele mieli lecieć samolotem. No bo czym innym? Byłam bardzo zestresowana ze względu na to, co wydarzyło się ostatnim razem, kiedy ktoś mi bliski leciał tym pomiotem diabła.
 
Ale wracając, najpierw musiałam się w ogóle dostać na lotnisko.
 
W tym celu przyszłam do szkoły już przygotowana. Najlepszym sposobem było poproszenie o wyjście do łazienki, a potem już nie wracanie, ale cały problem polegał na tym, że przy wejściu do budynku stał ochroniarz. Dlatego potrzebowałam pomocy Amelii. Musiała odwrócić uwagę. W tym celu przyszłam ze sztuczną krwią. Miałam plan.
 
Na lotnisku musiałam być o 11, więc i tak byłam na kilku pierwszych lekcjach, zrywałam się dopiero po chemii, ale już na drugiej przerwie wtajemniczyłam Amy w to, co miałam zamiar zrobić. Zaciągnęłam ją do schowku na miotły, tam mogłam liczyć na to, że nikt nas nie podsłucha.
Oczywiście Solace nie przegapiła okazji do żartów.
 
- Sam, schowek na miotły? Będziemy się ruchać? - dziewczyna zapytała chwilę potem parskając śmiechem
 
- Ta, już lecę. Słuchaj, to poważna sprawa. - oznajmiłam poważnym tonem - Muszę się zerwać z lekcji, a ty musisz mi pomóc odwrócić uwagę ochroniarza.
 
- No okej, tylko jak? Mam zacząć udawać krwotok z nosa?
 
- Czytasz w moich myślach. - uśmiechnęłam się tak, jakbym miała kogoś zabić sprawiając sobie tym przyjemność
 
- O nie. - Amelia wyglądała na zaskoczoną i niechętną jednocześnie, co wyglądało trochę zabawnie
 
- Czemu?
 
- Nie chcę sobie pobrudzić bluzki!
 
- Słuchaj, to się spiera, nie jestem głupia, okej? Masz tutaj tą krew i nie marudź, muszę jakoś dotrzeć na lotnisko. - powiedziałam stanowczo jednocześnie wpychając jej torebkę do dłoni - Dobra, idziemy do wyjścia, ale stajemy tam w kącie za kolumną, Wtedy ja pomagam ci zrobić krwotok, ty zaczynasz krzyczeć, ja się ulatniam. Kiedy ochroniarz do ciebie podejdzie, to jeszcze przez chwilę robisz zamieszanie, żeby dać mi czas na przejście do wyjścia, ok?
 
- Jasne.
 
- Super. Robimy to po chemii.
 
- Okej, ale możemy już wyjść? Trochę duszno tu. - Amy miała rację, zaczynało brakować świeżego powietrza, co odczuwałyśmy bardzo dotkliwie. Bez słowa wyszłam ze schowka ciągnąc za sobą przyjaciółkę i jednocześnie uważając na to, by nikt nas nie zauważył. Szybko podeszłyśmy pod odpowiednią salę udając, że wcale właśnie nie omawiałyśmy planu mojego zerwania się z lekcji.
Reszta zajęć, na których miałam być minęła bardzo szybko. Zanim obie się obejrzałyśmy, nadszedł czas na realizację akcji.
 
Show time.
 
Najpierw obie zakradłyśmy się tak, by ochroniarz nas nie widział. Wtedy pomogłam Amelii z charakteryzacją, a sama zwiałam do łazienki, która, dzięki Bogu, znajdowała się bardzo niedaleko miejsca zbrodni. Już z pomieszczenia usłyszałam porażający krzyk przyjaciółki, brzmiała, jakby ktoś ją obdzierał żywcem ze skóry, a nie jakby miała krwotok z nosa, ale Amy zawsze miała skłonność do przesady. Odczekałam chwilę i spojrzałam na korytarz. Ochroniarz już był przy Solace próbując się dowiedzieć, czemu krzyczy, wejście było wolne.
 
Nie zastanawiając się dłużej wyszłam z łazienki zachowując się najciszej jak potrafiłam jednocześnie poruszając się jak najsprawniej. Nie mogłam się spóźnić.
 
Byłam już przy drzwiach, kiedy facet niefortunnie odwrócił się w moją stronę. Zamarł na chwilę, po czym zerwał się na równe nogi i zaczął biec. Oczywiście zaczęłam uciekać ile sił w nogach, ale wygrana była z góry przesądzona. Ochroniarz był panem w średnim wieku z dosyć dużą nadwagą, a ja miałam jeden z lepszych czasów w biegach na lekcjach wychowania fizycznego.
 
Odpuścił bardzo szybko, więc mogłam zwolnić do tempa spacerowego. Wiedziałam, że zadzwonią do babci, tak, jak nakazywały procedury, ale w tamtym momencie mało mnie to obchodziło. 
 
Szczęśliwa i zadowolona z siebie doszłam na przystanek autobusowy, gdzie wsiadłam w odpowiedni pojazd i spokojnie dojechałam na lotnisko. Co prawda musiałam się przesiadać, ponieważ lotnisko, z którego odlatywali chłopcy znajdowało się poza miastem, ale dotarłam na miejsce o czasie. Bez wahania weszłam do dużego budynku kierując się do hali odlotów, gdzie przyjaciele już pewnie na mnie czekali.
 
Gdy tylko znalazłam się w odpowiednim miejscu, od razu zauważyłam przyjaciół rozglądających się po pomieszczeniu jak zagubione dzieci we mgle. Ciężko było ich przeoczyć, wszystko dzięki czerwonym włosom Michaela. Podeszłam do nich pewnym krokiem tak, by mnie nie zauważyli i zakryłam dłońmi oczy Caluma, ponieważ ten stał najbliżej.
 
- Zgadnij, kto to? - zapytałam zmieniając modulację głosu, chociaż wiedziałam, że i tak mnie rozpona
 
- Wujek Fester? - Cal odpowiedział pytająco nawiązując do filmu "Rodzina Addamsów", który oglądaliśmy całkiem niedawno
 
- Nie. - powiedziałam powstrzymując śmiech
 
- Sam?
 
- Brawo, Hood! - krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę obcych ludzi, po czym zdjęłam dłonie z oczu przyjaciela i dołączyłam do okręgu, który nieświadomie utworzyliśmy
 
- To co, wracacie do krokodyli? - zapytałam żartobliwie
 
- No tak jakby, trzymaj kciuki, żeby nic nas nie zjadło. - Cal odpowiedział z udawanym przerażeniem
 
- Wychowaliście się tam, powinniście być jak Steve Irwin. - stwierdziłam uśmiechając się. Już wiedziałam, że zaraz zrobi się zabawnie.
 
- Słuchaj, to, że łączy mnie z nim nazwisko jeszcze nic nie znaczy, ok? - Ashton zaprotestował także się uśmiechając
 
- I tak ty zazwyczaj zabijasz pająki. - wyznałam świętą prawdę wzruszając ramionami
 
- Tak, bo te trzęsidupy za bardzo się boją. - Ash stwierdził jednocześnie patrząc się na pozostałą trójkę z kpiną w oczach
 
- Co jest, Sam, żadnego całusa na powitanie? - nagle Michael zmienił temat w celu ponaśmiewania się ze mnie i Luke'a
 
- A co, zazdrosny? Znajdź sobie dziewczynę, wtedy ja się będę z ciebie śmiać. - Luke odpowiedział czymś w rodzaju zapowiedzi dręczenia Clifforda, o której wszyscy wiedzieli, że nie zostanie dotrzymana
 
- O, Hemmings, groźnie. Miałeś przeszkolenie u lwiątek? - Mikey nie pozostawał dłużny przyjacielowi
 
- Kłóćcie się w samolocie, ludzie będą mieli się z czego śmiać. - stwierdziłam śmiejąc się z ich bezsensownej sprzeczki, kiedy z głośników dobiegła nas informacja, że pasażerowie lotu chłopców muszą się stawić na kontrolę osobistą. To oznaczało pożegnanie na dwa tygodnie. Wiedziałam, że nie obejdzie się bez tęsknoty, ale co to dwa tygodnie? Poza tym miałam innych przyjaciół, z którymi mogłam spędzać czas, nie było tak, że bez nich stawałam się nołlajfem.
 
W każdym razie cała czwórka szybko wzięła swoje walizki z podłogi i wszyscy razem ruszyliśmy do kolejki. Zatrzymaliśmy się tuż przed początkiem, nie chciałam się z nimi żegnać w środku kolejki. Pierwszy podszedł do mnie Clifford, więc przytuliłam go mocno.
 
- Pamiętaj, żeby nie siedzieć za dużo w pokoju. - powiedziałam mu na ucho wciąż go nie puszczając
 
- Sam, ty chyba mnie nie znasz. - Mikey zażartował ze swojego ciągłego przesiadywania w jednym miejscu
 
- Ja na serio. Oczy ci wypadną. - dopowiedziałam poważnym tonem odsuwając się od niego na długość ramion
 
- Ta, jasne. Cześć, trzymaj się. - Michael odpowiedział sarkastycznie, przytulił mnie jeszcze raz i odszedł machając w moim kierunku. Odmachnęłam mu z uśmiechem. Może wróci bez zapalenia spojówek.
 
Następną osobą, która do mnie podeszła był Calum. Jego także przytuliłam, ale obeszło się bez żadnych kazań. Wtedy przyszedł czas na Ashtona. Tego z kolei musiałam prosić, żeby uważał na słońce. Ostatnim razem jak polecieli do domów to wrócił z oparzeniem słonecznym. Dopiero po przekazaniu tej niezwykle ważnej wiadomości przytuliłam go i pozwoliłam odejść do kolejki, która, nawiasem mówiąc, nie była długa. Michael był już prawie przy bramkach. Wiem, że zachowywałam się trochę jak ich matka mówiąc im to wszystko, ale po prostu nie chciałam, żeby coś im się stało. Niby byli starsi ode mnie, ale cóż, to nie znaczyło, że mądrzejsi. Mam wrażenie, że oni nigdy nie zmądrzeją.
 
Oczywiście pożegnanie z Hemmingsem trwało najdłużej, i to wcale nie z mojej winy. To on nie chciał mnie puścić.
 
Nie, żeby mi to przeszkadzało.
 
W każdym razie gdy już mnie dorwał, na serio nie chciał puścić. Przytulił mnie mocno, zagrzebał twarz w moich włosach i po prostu tak staliśmy.
 
- Luke, to tylko dwa tygodnie, nie przesadzaj, co? Nie wyjeżdżasz na rok. - powiedziałam żartobliwym tonem
 
- Będę tęsknił. - on z kolei modulował głosem tak, że sprawiał wrażenie jakbyśmy mieli się już nie zobaczyć
 
- Ja też, naprawdę. Masz tam na siebie uważać, nie chcę cię zobaczyć w gipsie za te dwa tygodnie. - już raz zrobił taki numer, wrócił z Sydney ze złamaną ręką
 
- Mhm. - wtedy Luke mnie puścił, ale za to pochylił się i krótko mnie pocałował, co, nie powiem, było urocze. Wtedy usłyszeliśmy krzyk Clifforda, który ciężko było zignorować.
 
- Co tak słabo, Hemmings?! - oboje spojrzeliśmy w jego kierunku. Mikey przechodził już przez bramki, a ochroniarz uśmiechał się pod nosem. Widocznie domyślił się, do kogo te słowa były kierowane. My sami zaczęliśmy się śmiać.
 
- No, idź już. Chyba nie chcesz się spóźnić na lot? - zapytałam poganiając chłopaka
 
- Nie.
 
- No właśnie. Pa. - szybko zakończyłam rozmowę całując go w policzek i odwracając go plecami do siebie, jednocześnie popychając w kierunku kolejki, ale Luke zdążył się na chwilę odwrócić aby pocałować mnie w nos. Następnie odszedł ode mnie kilka kroków (już samodzielnie), przy barierkach pomachał mi na pożegnanie, a gdy tylko przeszedł przez kontrolę, pomachałam mu raz jeszcze. Wtedy odwróciłam się na pięcie i skierowałam się prosto do wyjścia z lotniska. Wiedziałam, o której dokładnie ruszą z pasa startowego, co tylko potęgowało uczucie niepokoju. Oczywiście nie dałam po sobie poznać tego, że się denerwuję, żeby nie skupiać całego pożegnania na zapewnianiu mnie, że na pewno nic się nie stanie.
 
Do domu dojechałam w miarę szybko. Nie było sensu wracać do szkoły, tylko pogorszyłabym swoją sytuację. Byłam przygotowana na awanturę, o której byłam przekonana, że nastąpi jak tylko przekroczę próg domu.
 
Pomyliłam się.
 
Babcia przyjęła moje wagary bardzo spokojnie. Powiedziała mi, że rozumie dlaczego się zerwałam, ale nie miała zamiaru mi tego usprawiedliwiać.
 
Po odbyciu tej dosyć krótkiej rozmowy poszłam do swojego pokoju. Wiedziałam, że nie mam co liczyć na telefon do końca dnia, bo pewnie i tak wyląduję wtedy, kiedy u nas będzie już noc, więc pewnie nie zadzwonią żeby mnie nie budzić. Idioci, nie miałabym nic przeciwko pobudce, przynajmniej miałabym pewność, że bezpiecznie dotarli na miejsce.
 
Resztę dnia spędziłam na oglądaniu seriali, by odwrócić swoją uwagę od zamartwiania się ich lotem. 
Około szesnastej Amy wpadła na chwilę dowiedzieć się, czy dotarłam na lotnisko. Posiedziała z godzinę, a potem poszła do siebie.
 
Zasnęłam po dwudziestej trzeciej nie świadoma tego, że wraz z wyjazdem chłopców czekały mnie jedne z najgorszych dwóch tygodni mojego życia.
 
___________________________________________________________________________________
 
 Jestem spóźniona, jak zawsze. Ten rozdział to ten zaległy sprzed tygodnia, jutro wstawię ten zaległy z tego tygodnia, a dzisiaj, ewentualnie jutro pojawią się odpowiedzi na pytania z akcji reaktywacji, także opóźnione. Za co przepraszam oczywiście. Zostawiajcie po sobie komentarze, chcę wiedzieć, co myślicie ;) Do jutra :*

5/25/2015

Rozdział 23

7 lutego 2015 / 8 lutego 2015
94 dni / 93 dni
Zanim opowiem wam to, co wydarzyło się w nocy z siódmego na ósmego, to wiedzcie, że miałam gorszy dzień. Bardzo gorszy. Musiałam się wyżyć, to wszystko. Nie, nie mówię o cięciu się, ale to, co zrobiłam, było przejawem masochizmu. Teraz słuchajcie.
Była sobota, późny wieczór. Miałam naprawdę dosyć. Od poprzedniego dnia babcia robiła mi wyrzuty za kiepską ocenę z matematyki, na dodatek Jace był nie w humorze i na wszystkich warczał, Luke się do mnie nie odzywał, bo znowu się pokłóciliśmy, a Calum, Michael i Ashton byli zajęci. Amelii nie było nawet w kraju, więc nie mogłam do niej pójść.
Miałam po dziurki w nosie bezczynnego leżenia na łóżku, więc zerwałam się z pościeli, zebrałam włosy i związałam je w kucyk, po czym zeszłam na dół biorąc po drodze papierosy, zapalniczkę, telefon, portfel i strzykawkę z insuliną, założyłam buty i kurtkę ignorując natarczywe pytania ze strony babci, gdzie idę o takiej późnej porze i wyszłam z domu. Jeśli zastanawiacie się, dlaczego wzięłam tradycyjne szlugi a nie elektryka, to nie miałam już innego wyjścia: babcia znalazła e-papierosa i mi go skonfiskowała.
Wracając, nie wiedziałam nawet, gdzie chciałam iść, po prostu szłam przed siebie patrząc na własne buty. Po około pięciu minutach zapaliłam papierosa i zaczęłam się nim zaciągać następnie puszczając kółka z dymu. Wiedziałam, że robię coś głupiego wychodząc z domu tak późno zważając na to, że ten psychopata jeszcze się nie odczepił, ale wtedy o tym nie myślałam. Potrzebowałam odpocząć od wszystkich z mojego otoczenia i odetchnąć świeżym powietrzem.
Szłam tak przez około dwadzieścia minut. Nie wiem, jak, ale finalnie znalazłam się przed wejściem do jednego z pubów. Odchyliłam głowę i spojrzałam na neon nad drzwiami, po czym rzuciłam szluga na ziemię, zgasiłam go butem i weszłam do środka. W budynku było zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz, w końcu był luty. Wchodząc zdjęłam z siebie grubą kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. 
Rozejrzałam się po lokalu. W boksach siedziało kilku podejrzanych typów, a przy barze siedział facet w garniturze, który wyglądał, jakby nie był prany od wieków.
Nie zraziło mnie to. Zdecydowanym krokiem podeszłam do baru i poprosiłam barmana o drinka. Nie bałam się tego, że mnie wylegitymuje, ten bar był jednym z tych, w którym wszyscy mieli w nosie komu sprzedają alkohol. Wiedziałam o tym, ponieważ Amy mi kiedyś opowiadała.
Przesiedziałam tam dobre dwie godziny zachowując się jak rasowy mężczyzna, który topi problemy w alkoholu, ale naprawdę miałam to gdzieś. Byłam już nieźle wstawiona kiedy dosiadł się do mnie ten facet w garniturze, którego przyuważyłam wcześniej. Byłam zdziwiona, że przesiedział tyle czasu w tym pubie i jeszcze sobie nie poszedł.
- Miło cię widzieć po tak długim czasie, Sam. Co u taty? - mężczyzna zapytał patrząc prosto na mnie. Byłam tak zdziwiona, że ledwo wydukałam to, co chciałam powiedzieć.
- Skąd pan mnie zna? - na moje pytanie facet zaczął się śmiać jakbym powiedziała coś śmiesznego
- Przychodziłem do waszego domu odkąd twoja matka wyszła za Tony'ego. Nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz, byłaś malutka. - stwierdził wypijając trochę piwa ze swojego kufla
- Po co pan mnie zaczepia? - stwierdziłam, że może jeśli zachowam się jak potulne dziecko, to sobie pójdzie
- Co u twojego ojca, Sam?
- Nie żyje, po co chcesz to wiedzieć? - wkurzył mnie tym pytaniem, dlatego odpuściłam sobie formy grzecznościowe i spojrzałam mu prosto w oczy wzrokiem, po którym chłopcy zazwyczaj uciekali gdzie pieprz rośnie
- O, nagle przeszłaś na ty. Powiedziałem coś nie tak? - facet zapytał sarkastycznym tonem
- Zamknij się z łaski swojej. - już się we mnie gotowało, a alkohol, który przyswoiłam rozwiązał mi język
- Rodzice nie nauczyli cię szacunku dla starszych?
- Nie dla takich chujów jak ty.
- Oj, nieładnie! Jak to brzmi z ust takiej damy? - znów sarkazm
- Odpierdol się. - czułam, że zaraz wybuchnę
- Chcesz wiedzieć, co twój ojciec zrobił? Jaki był? Był gnojem, który uważał się za władcę wszechświata, oto cały Tony, droga Sam. Wiesz, co ten skurwysyn zrobił? Zwolnił mnie! Za nic! - mężczyzna podniósł głos i zaczął użalać się nad sobą jak pięcioletnie dziecko
- Na pewno miał powód, na przykład twoje zarozumialstwo.
- Nie, właśnie nie miał powodu. Wywalił mnie na zbity pysk z firmy bez żadnego wyjaśnienia, rozumiesz? Skurwiel jebany! Dobrze, że nie żyje, należało mu się! - w tym momencie puściły mi hamulce. Nie miałam samokontroli, nie myślałam o konsekwencjach, po prostu wstałam, zamachnęłam się i przypierdoliłam temu facetowi prosto w twarz. Mężczyzna zleciał z krzesła pod wpływem uderzenia, a ja stałam tam z uniesioną pięścią dysząc z wściekłości. Barman był na zapleczu, więc nawet się nie zorientował, że coś się działo.
Facet szybko się podniósł, otarł twarz i z uśmieszkiem samozadowolenia złapał za moje włosy i szarpnął nimi tak, że stałam zgięta w pół.
- Co, hamulce ci puściły? Nie jesteś już takim aniołkiem jak kiedyś, z resztą zawsze byłaś temperamentna. Chcesz zobaczyć, co się dzieje, kiedy mi puszczają hamulce? - nie myśląc nad tym, co robię i jakie to może pociągnąć za sobą konsekwencje, wyrwałam się i splunęłam prosto na jego twarz. Ten otarł ślinę rękawem, po czym złapał mnie za rękę nie pozwalając mi uciec. Nikogo oprócz nas nie było już w pubie, barman pewnie by mnie nie usłyszał, poza tym nie chciałam wyjść na słabą wołając o pomoc. Wiem, głupie, ale alkohol robił swoje. Kiedy wypijam za dużo zawsze mam idiotyczne pomysły i nagle robię się odważniejsza.
Mężczyzna spojrzał na mnie wściekły, po czym zamachnął się i uderzył prosto w moją twarz. 

Poczułam, jak się przewracam, a na języku rozpoznałam metaliczny posmak krwi. Musiał mi przeciąć wargę, uderzenie było naprawdę mocne.
Upadłam na podłogę z głośnym łoskotem, a facet nie zamierzał przestawać. Kopał mnie w plecy i w brzuch, okazyjnie obrywałam też w twarz. Próbując zminimalizować obrażenia zwinęłam się w kłębek i założyłam ręce na kark czekając, aż ktoś przyjdzie mi pomóc, ale nikt się nie pojawiał. W końcu usłyszałam kroki dochodzące z zaplecza, a po chwili po pomieszczeniu rozległ się krzyk barmana. Uderzenia nagle ustały, a właściciel wyrzucił tego chuja na ulicę. Nie zwracając uwagi na ból rozchodzący się po całym moim ciele podniosłam się z podłogi i udając, że nic mi nie jest pożegnałam się z barmanem i wyszłam na zewnątrz uprzednio zakładając kurtkę. Skierowałam się do domu Hemmingsa licząc na to, że pomimo stanu wojennego przyjmie mnie do siebie. Nie mogłam wrócić do domu w takim stanie, a podświadomie liczyłam na to, że alkohol rozwiąże mi język jeszcze bardziej i zbiorę się do tego, by opowiedzieć mu co wydarzyło się tamtego wieczoru, kiedy odprowadzałam go do domu. Oczywiście spacer nie mógł się odbyć bez wypalenia kolejnych dwóch szlugów na ukojenie nerwów.
Dotarłam pod mieszkanie Hemmingsa po pół godzinie. Zawahałam się przez chwilę, po czym nacisnęłam dzwonek czekając na to, aż Luke otworzy drzwi. Mentalnie przygotowywałam się na oschłe "Czego chcesz?" i błaganie go o to, żeby mnie przechował. Tak, straciłam resztki godności.
Jednak kiedy mój przyjaciel otworzył drzwi, najpierw rozchylił usta, prawdopodobnie po to, by się zapytać co tu robię o takiej porze, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć musiał zauważyć, jak wyglądałam, dlatego bez słowa przepuścił mnie w drzwiach. Kiedy już weszłam do środka, chłopak zamknął mieszkanie i spojrzał na mnie z troską.
- Zanim zaczniesz wygłaszać kazania, to to ja zaczęłam bójkę z facetem, z którym nie miałam szans, okej? Wiem, że jesteśmy skłóceni, ale nie wrócę tak do domu, a reszta gdzieś wyszła. - wyrzuciłam z siebie wszystko na jednym wydechu
- Nawet gdybyśmy byli od razu po kłótni nie wyrzuciłbym cię z mieszkania w takim stanie, Sam, pomyśl. Chodź do łazienki, musimy cię ogarnąć. - uśmiechnęłam się do niego, po czym przetrawiłam to, co powiedział i zmartwiałam
- Co, jest tak źle?
- Widziałaś się w lustrze? - Hemmings próbował być zabawny, ale mu nie wychodziło
- No nie. - odpowiedziałam niepewnie. Chyba wolałam siebie nie widzieć.
- No właśnie. Chodź. - mówiąc to Luke złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w kierunku łazienki. 
Tam posadził mnie na sedesie, przyniósł apteczkę pierwszej pomocy i uklęknął przede mną. Uważnie obserwowałam każdy jego ruch mogąc bezkarnie na niego patrzeć. Chłopak najpierw nasączył chusteczkę wodą i zaczął zmywać z mojej twarzy zaschniętą już krew jednocześnie ze mną rozmawiając.
- Jakim cudem wdałaś się w bójkę?
- Byłam w pubie i jakiś obcy facet się przypierdolił i zaczął obrażać tatę, puściły mi nerwy, więc go uderzyłam i tak jakby przeceniłam swoje możliwości samoobrony. - na moje słowa Luke zaśmiał się pod nosem
- Sam, ty nie masz żadnych umiejętności samoobrony. - najgorsze w tym wszystkim było to, że miał świętą rację
- Dlatego je przeceniłam.
- Piłaś? - to pytanie było gwoździem do mojej trumny
- Tylko trochę. - zapadła wymowna cisza, pod którą się ugięłam - Oj dobra, bardzo trochę. Ale jeszcze nie jestem wstawiona. Przynajmniej się nie chwieję. I mówię wyraźnie. - za wszelką cenę próbowałam udowodnić swoją trzeźwość
- Wiesz, że nie powinnaś dużo pić, zapomniałaś, że masz cukrzycę? - troska pobrzmiewała w głosie Hemmingsa
- Nie, ale od czasu do czasu mi wolno. - powiedziałam krzyżując ręce na klatce piersiowej i udając znawcę w sprawie cukrzycy
- Czy ja wiem, powinienem cię zabrać do lekarza.
- Oj przestań, nic mi nie będzie. Mi nigdy nic nie jest. - na moje nieszczęście Luke właśnie w tym momencie przytknął wacik nasączony wodą utlenioną do rozcięcia na moim policzku, na co syknęłam głośno
- No właśnie widzę.
- Zamknij się, to nie ty się biłeś.
- Sam, zadałaś jeden cios znając ciebie. - Luke ponownie zaśmiał się pod nosem, jakbym była bardzo zabawna
- Ale udany! Zwaliłam go z krzesła. - dyskutowałam z nim jak głupia
- Ta, jasne. - Luke stwierdził niedowierzając w moje słowa
- No tak! Żebyś to widział! - wykłócałam się niczym małe dziecko. Kolejne słowa już cisnęły mi się na usta, ale wtedy Hemmings nasączył patyczek higieniczny wodą utlenioną i przycisnął go do rozciętej wargi, co sprawiło, że zamilkłam jak zaklęta. Chłopak uniósł się do pozycji stojącej pochylając się nade mną, pewnie było mu tak wygodniej. Obserwowałam jego twarz bardzo uważnie.
W końcu Luke odłożył patyczek na półkę i spojrzał na mnie z góry. Poczułam, jak coś cieknie mi z ust i nie, nie była to moja ślina. Umiem się opanować. Przyjaciel starł tajemniczą ciecz z mojej brody i dolnej wargi, a ja zorientowałam się, że to krew cieknąca ze skaleczenia podrażnionego przez patyczek.
Moje serce waliło jak oszalałe, w końcu kciuk Hemmingsa znajdował się na moich wargach, a ja mnie powoli opuszczał zdrowy rozsądek, który nie tak łatwo było odzyskać po urodzinach Jace'a.
Nie spodziewałam się tego, że to nie ja, a Luke zrobi pierwszy krok.
I tym razem oboje byliśmy trzeźwi.
No powiedzmy, ale nie byłam tak pijana, żeby następnego dnia zapomnieć o tym, co miało miejsce.
Luke pochylił się jeszcze bardziej, zabrał rękę z moich ust, po czym zawisł na chwilę oddalony dosłownie centymetry od mojej twarzy, jakby badał, jak na to zareaguję. Siedziałam cicho jak mysz pod miotłą.
Po kilku sekundach oczekiwania, które mi wydały się wiecznością, on w końcu przycisnął swoje wargi do moich.
Straciłam wszelkie opanowanie.
Moją pierwszą reakcją było pochylenie się do przodu, następnie wplotłam dłoń w jego włosy pragnąc przysunąć go jeszcze bliżej siebie. Hemmings z kolei umiejscowił swoją rękę pomiędzy moimi łopatkami.
Po mojej głowie kołatała się jedna myśl: "Najwyższy czas."
Nawet gdyby któreś z nas jakimś cudem by tego nie zapamiętało, wtedy byłam pewna, że powtórzyłabym to bez wahania następnego dnia.
Trwaliśmy tak nie wiem jak długo, ale nie spieszyło mi się z kończeniem. Miałam wrażenie, że serce zaraz wypadnie mi z klatki piersiowej, tak mocno biło.
Nie pamiętam, które z nas oderwało się od drugiego pierwsze, ale mam wrażenie, że to byłam ja. 
Pewnie dlatego, że zabrakło mi powietrza.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z Hemmingsem, po czym odezwałam się jako pierwsza ledwo artykułując pełne zdania.
- O tym nie zapominajmy, co? - Luke przez chwilę się nie odzywał. Nie wiem, czy był zszokowany, czy co, ale nieważne
- Czyli co? - zapytał zdezorientowany
- Jak to "czyli co"? Nie pocałowałeś mnie po nic chyba, nie? - zadałam retoryczne pytanie
- No nie, ale ostatnim razem...
- Ale od ostatniego razu to ja sobie coś uświadomiłam, okej? - wyznałam prawie szeptem
- Co? - chłopaka wyraźnie zamurowało, ponieważ z trudem wydukał jedno słowo
- No to.
- Czy ja dobrze myślę? - w tamtym momencie zaczęłam go przeklinać w myślach
- Nie czytam ci w myślach, ale po twojej minie sądzę, że tak, dobrze myślisz. - na chwilę zapadła cisza, po której chłopak wydukał zdanie, którego spodziewałam się najmniej
- Jak my powiemy chłopakom? - na jego twarzy malował się wyraz czystego przerażenia
- Luke, półmózgu, to tylko zejście się, nie jestem z tobą w ciąży. - spróbowałam zażartować, co okazało się mało udanym wyjściem
- No dobra, ale mogę się założyć, że będziemy obiektem żartów przez najbliższy miesiąc.
- Wiesz co, mam to gdzieś, dzwonię do Clifforda i mu mówię. - wypowiedziałam to, co pomyślałam i zabrałam się do realizacji planu
- Co?
- To! Nie powstrzymasz mnie! - krzyknęłam łapiąc telefon i wybierając odpowiedni numer. Luke zaczął mnie gonić po mieszkaniu prawie natychmiastowo, ale miałam chwilową przewagę. Zdążyłam się połączyć i jak tylko usłyszałam głos przyjaciela po drugiej stronie słuchawki, wykrzyczałam najszybciej jak potrafiłam.
- Luke i ja się zeszliśmy, roznieś wieść, Clifford mój posłańcu!
- Sam, jesteś pijana? - Michael zapytał prawie natychmiastowo
- Zniewaga! Nie, tylko trochę pod wpływem, ale ja na serio. - nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, ponieważ Luke zaszedł mnie od tyłu, wyrwał telefon z ręki i przerwał połączenie
- Ej! - dałam upust mojemu oburzeniu
- Czyli teraz jesteś moją dziewczyną, tak? - Hemmings zadał pytanie, jakby ta sprawa nie była oczywista
- Jeszcze pytasz?
- Upewniam się. Wiesz, jak się czekało dwa lata. - Luke stwierdził prawdopodobnie będąc pewnym, że mnie to zdziwi
- Jeśli myślisz, że właśnie mnie zaskoczyłeś, to się mylisz. Powiedziałeś mi o tym jak byłeś wstawiony. - wyrzuciłam z siebie z szybkością światła
- Co?
- Przestań to tak powtarzać! - powiedziałam podniesionym głosem jednocześnie całując go w czubek nosa. To było dziwne, ale czułam się tak, jakbyśmy byli razem od dłuższego czasu, a nie od kilku minut, dlatego w ogóle się nie krępowałam. Za to Hemmings nie mógł się przemóc.
- Hej, Hemmings, przyjmij to do wiadomości, jesteśmy razem, okej? Ty łącz się z mózgiem, a ja pójdę po lód na to oko, będę miała jutro śliwę jak nic. - powiedziałam kierując się w stronę kuchni i robiąc dokładnie to, co zapowiedziałam. Po kilku minutach w progu pojawił się Lucas we własnej osobie.
- Przyswoiłeś to już? - zapytałam przykładając ściereczkę z lodem do oka. Chłopak nie odpowiedział, tylko po prostu podszedł do mnie i przytulił tak, że myślałam, że mnie udusi całując czubek mojej głowy.
- To chyba znaczy tak. - wydusiłam uśmiechając się, po czym Hemmings puścił mnie nie oddalając się nawet o centymetr. Staliśmy tak blisko siebie jak wtedy w łazience. Spontanicznie wspięłam się na palce i po raz kolejny pocałowałam go w nos. Krótko po tym ziewnęłam i bez słowa chwyciłam chłopaka za nadgarstek ciągnąc go w stronę sypialni, gdzie wciąż bez słowa rzuciłam się na pościel i wtuliłam się w niego jak w pluszaka.
Zasnęłam z nosem wtulonym w jego koszulkę, szczęśliwsza niż nigdy dotąd.

___________________________________________________________________________________

Opóźniona o jeden dzień, ale jestem z obiecanym rozdziałem. Rooks ożyło, cieszycie się? Dziękuję za wszystko, miśki, jesteście najlepsi :* Zachęcam do komentowania, do zobaczenia za tydzień xx

5/17/2015

Rozdział 21

31 grudnia 2014 / 1 stycznia 2015
125 dni / 124 dni

Im bliżej było do Nowego Roku, tym w większą paranoję wpadałam. Pamiętałam o telefonie, w którym mój prześladowca ostrzegał mnie, że wraz z Nowym Rokiem zaczną się nowe problemy, a ja miałam już zdecydowanie dosyć problemów. Na Sylwestra chciałam zostać w domu, ale oczywiście chłopcy mieli odmienne plany od moich i udało im się namówić mnie na to, żebym poleciała razem z nimi do Sydney, żeby uczcić tam Nowy Rok. Od śmierci rodziców czułam lekki dyskomfort na samą myśl o lataniu samolotem, ale przyjaciołom w końcu udało się przekonać mnie do tej wycieczki. Gdy już się zgodziłam, stwierdziłam, że w sumie chciałabym spędzić tam Sylwestra, ponieważ to właśnie w Sydney są najpiękniejsze fajerwerki na tą okazję.

Nie dałabym się przekonać do tego pomysłu gdyby nie to, że nasze relacje z Luke'iem powróciły do normalności. Nie chciałabym spędzić kilku godzin na pokładzie samolotu razem z nim gdybyśmy wciąż byli pokłóceni, ale dzięki Bogu kryzys został zażegnany już kilka dni po jego powstaniu. Jakoś udało nam się dogadać i powrócić do dawnych stosunków, co, przyznaję, nie było proste.

Wracając, trzydziestego pierwszego grudnia czekał nas długi dzień. Wszyscy przylecieliśmy na miejsce poprzedniego dnia, żeby nie przychodzić na imprezę wymęczeni lotem. Plusem było to, że przyjęcie miało odbyć się w domu jednego z przyjaciół chłopców, więc przynajmniej nie spadł na nas obowiązek sprzątania następnego dnia.

Denerwowałam się przyjęciem. Nie znałam przyjaciół chłopaków, nie wiedziałam też, gdzie znajduje się miejsce imprezy. Byłam także mocno zestresowana samym dniem zważając na ostrzeżenie, które otrzymałam wcześniej. Wiem, że się powtarzam, ale ta kwestia nie dawała mi spokoju tamtego wieczoru.

Na miejsce przybyliśmy spóźnieni około piętnaście minut. Gdy tylko weszliśmy do domu, gospodarz przywitał nas, a Luke zaczął oprowadzać mnie po domu jednocześnie przedstawiając gościom. Aż do tamtej pory nie wiedziałam, że moi przyjaciele mieli tylu znajomych w Sydney. Z tego, co zdążyłam zauważyć to z większością nie utrzymywali stałych kontaktów, widywali się tylko okazjonalnie. Mimo tego byłam pod wrażeniem tego, że Hemmings był w stanie zapamiętać wszystkie imiona.

Przyjęcie rozkręciło się na dobre dopiero kilka minut przed północą. Wszyscy zaczęli się świetnie bawić, a kiedy zostały dwie minuty do 2015, wyszliśmy na taras i odliczając czekaliśmy na fajerwerki. Razem z chłopakami staliśmy prawie przy balustradzie, więc widok mieliśmy świetny. Znalazłam się pomiędzy Luke'iem a Ashtonem. Wszyscy krzyczeliśmy jak szaleni, a liczby wymawiane przez nas tylko się zmniejszały.

Wiecie, jest taka swego rodzaju tradycja, która, z tego co wiem, funkcjonuje najlepiej w krajach anglojęzycznych. Chodzi o to, że z momentem wybicia nowego roku powinno się kogoś pocałować. W innym wypadku człowiek naraża się na rok samotności. Nigdy nie wierzyłam w te bzdury, większość ludzi których znałam także nie przywiązywała do tego zbytniej uwagi, ale tradycja całowania została. Nie przeczę, to fajna rzecz kiedy spędzasz Nowy Rok z chłopakiem czy dziewczyną, a tamtego wieczoru przekonałam się, że ten zwyczaj ma też swoje minusy. Między innymi taki, że kiedy w momencie wybicia północy stoisz obok osoby, o której wiesz, że jej się podobasz a ona podoba się tobie, a na domiar złego oboje jesteście przyjaciółmi i nie chcecie tego psuć, sytuacja robi się co najmniej niekomfortowa.

Jak tylko usłyszałam bicie zegara, które było słyszalne dzięki temu, że dom przyjaciela chłopaków znajdował się niedaleko miejsca, w którym odbywały się uroczystości, rzuciłam ukradkowe spojrzenie w stronę Luke'a. Szybko odwróciłam wzrok kiedy zorientowałam się, że on też na mnie patrzy. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu pozwalając światłu fajerwerków prześwitać przez powieki. Po chwili z powrotem otworzyłam oczy i po prostu patrzyłam na sztuczne ognie udając, że nic się nie stało.

Po tym, jak skończył się pokaz fajerwerków udaliśmy się do salonu. Przez ten cały czas nuciłam "Auld Lang Syne", starą, szkocką pieśń którą tradycyjnie śpiewa się w Sylwestra. Była śpiewana i tym razem, słyszałam ją z balkonu. Miałam wyciszony telefon, więc nie wiedziałam, że dostałam pięć sms-ów dopóki nie wyjęłam urządzenia z kieszeni spodni. Pierwsze trzy sms-y pochodziły od kolejno Jace'a, Amy i Chan, wszystkie z życzeniami noworocznymi. Najpierw odpisałam przyjaciołom, a potem odebrałam pozostałe dwie wiadomości.

Właśnie wtedy koszmar zaczął się na nowo.

Te dwa sms-y zostały wysłane z nieznanego numeru, a ich treść brzmiała kolejno:

" Pamiętasz moje ostrzeżenie? Ja zawsze dotrzymuję obietnic. Nastał Nowy Rok, szykuj się na Nowe Problemy"

" Jeśli myślisz, że twoi rodzice to jedyne osoby, które zginą, to się mylisz"

Byłam przerażona. Wiedziałam, że nie mogłam nic zrobić, bo przecież nie wiedziałam kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Zgłoszenie tego policji też nie rozwiązałoby sprawy a tylko by ją pogorszyło, a tego właśnie chciałam uniknąć. Po kilku głębszych wdechach udało mi się trochę uspokoić i postanowiłam na razie nic nikomu nie mówić o tych sms-ach, To znaczy miałam zamiar się tym podzielić z przyjaciółmi, ale nie na imprezie, nie chciałam im psuć zabawy. Zdecydowałam też, że udawanie, iż nic się nie wydarzyło do końca naszego pobytu w Australii nie jest złym rozwiązaniem, więc szybko schowałam telefon do kieszeni i dołączyłam do chłopaków. Nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, gdzie ich znaleźć, bo odpowiedź była oczywista - kuchnia. Jeśli nie było ich w salonie, to mogli być tylko tam. Dosiadłam się do nich i zaczęłam słuchać ich kłótni o, jak zwykle, rzecz, która nie była wcale ważna.

- Dobra, przyznawać się, kto zjadł ostatni kawałek pizzy. - Michael zaczął wskazując na już puste tekturowe pudełko

- Czemu zakładasz, że to któreś z nas? Tu jest z setka osób!

- Bo to wy cały czas tu siedzieliście? - Mikey odpowiedział sarkastycznie, natomiast ja sięgnęłam po miskę popcornu stojącą na blacie i słuchałam dalej

- Ale to jeszcze nie znaczy, że to my? - Ashton włączył się w dyskusję

- Nie udawaj, Irwin, masz winę wypisaną na czole.

- Nie powiem, kto tutaj ma ketchup na palcach. - Ash zrzucił podejrzenia na Luke'a

- Ej, to nie ja! Jadłem pizzę, ale nie ostatni kawałek! - Hemmings z kolei usiłował się bronić

- A masz świadków? Alibi? - Clifford podszedł do sprawy niczym policjant z dwudziestoletnim stażem, a ja dławiłam się śmiechem

- Michael, ty spierdolino arabska, alibi na czas zjedzenia pizzy? Co, dochodzenie będziesz robił? - Calum spróbował uświadomić Michaela, że to, co odwala jest zarazem śmieszne i niedorzeczne, ale ten nie dał się przekonać

- A żebyś wiedział! Chciałem zjeść chociaż jeden kawałek!

- Nie prościej zamówić kolejną pizzę zamiast się kłócić? - nie wytrzymałam i podsunęłam pomysł, który został przyjęty z entuzjazmem

- O, dobry pomysł. Dobra, podejrzani mogą się rozejść, sprawa uległa przedawnieniu. - Mikey zażartował, po czym sięgnął po telefon i odszedł na bok

- Co my byśmy bez ciebie zrobili, Sammy? - Ashton zapytał patrząc się na mnie

- Nie wiem, pewnie prowadzilibyście dochodzenie. - odpowiedziałam wzruszając ramionami i uśmiechając się. Wtedy poczułam wibracje w kieszeni i wiedząc, kto to, nie wyjęłam telefonu. Nie zamierzałam sprawdzać wiadomości przy chłopakach.

- Muszę iść do łazienki, zaraz wracam. - oznajmiłam, po czym faktycznie skierowałam się na piętro, gdzie znajdowała się łazienka. Weszłam do pomieszczenia, zamknęłam drzwi i odczytałam sms-a. Wiedziałam, że to będzie kolejna groźba lub ostrzeżenie, ale nie spodziewałam się czegoś takiego kalibru.

" Wiem, gdzie jesteś, uważaj na znajomych"

Odebrało mi mowę. Myślałam, że wylatując poza granice kraju byłam bezpieczna, ale grubo się pomyliłam. Szybko schowałam telefon i jak oparzona wpadłam do kuchni.

- Co się stało? - Luke jako pierwszy zareagował

- Muszę wam coś powiedzieć. Teraz. - powiedziałam kładąc nacisk na ostatnie słowo

- Chodźmy na zewnątrz, tutaj jest za dużo osób. - zaproponował Calum, po czym cała nasza piątka była w drodze na trawnik przed domem. Jak tylko wyszliśmy, opowiedziałam im o sms-ach, a konkretnie o tym jednym sprzed chwili.

- Nie wiem, co moglibyśmy zrobić, przeze mnie wszyscy są zagrożeni. - na koniec stwierdziłam starając się zachować spokój

- To nie twoja wina, że jakiś psychol się na ciebie uwziął, ale fakt, musimy coś zrobić bo jeszcze komuś się coś stanie. - Ashton zabrał głos w sprawie

- Wiem, ale co? Nie ewakuujemy całego domu, no bo gdzie?

- Może po prostu trzymajmy się razem i miejmy oczy dookoła głowy. - Michael zasugerował rozwiązanie

- Przecież nie ogarniemy wszystkich na raz, a nie możemy wezwać policji. - Luke odpowiedział zaniepokojonym głosem

- A masz lepszy pomysł? - Cal zapytał z nadzieją i śladem pretensji

- No... nie.

- No właśnie. Na razie trzymamy się tego, co powiedział Mikey, może potem wymyślimy coś na szerszą skalę. - Hood podjął decyzję za całą grupę, a Clifford uśmiechnął się zadowolony z powodzenia jego pomysłu

- Wracajmy do środka. - zasugerowałam przestraszona myślą, która właśnie przyszła mi do głowy. Ten facet może wciąż być na zewnątrz, a my stojąc tyłem do otwartych drzwi jesteśmy łatwym celem.

- Okej, pamiętajcie: nie rozdzielamy się, jak ktoś chce iść do łazienki, to odprowadzamy go pod drzwi i czekamy. - Ashton poinstruował nas rzeczowym tonem

- Jasne, panie generale. - Clifford zażartował tak, jakbyśmy nie ustalali czegoś, od czego mogły zależeć nasze życia

- To nie jest śmieszne, Michael.

- Wiem przecież, zluzuj. Chciałem trochę rozluźnić atmosferę, Chryste. - Clifford odpowiedział wykonując obronny gest rękoma jednocześnie wyrażając irytację głosem.

Z powrotem weszliśmy do środka pilnując siebie nawzajem. Usiedliśmy razem na stołkach barowych w kuchni i po prostu obserwowaliśmy. Szukaliśmy osoby, której zachowanie mogło nam wydać się podejrzane, ale nie udało nam się dostrzec nikogo takiego. Do czasu, aż z tarasu rozległy się strzały.

Zanim chłopcy zdążyli mnie powstrzymać, już biegłam w kierunku zamieszania. Dotarłam tam w ekspresowym tempie, przedarłam się przez tłum gapiów, a to, co zobaczyłam przyprawiło mnie o mdłości.

Na samym środku tarasu leżał gospodarz imprezy. Na samym środku jego czoła widniał ślad po kuli, a z głowy powoli sączyła się krew skapując na drewno i tworząc rozległą, czerwoną kałużę. Szybko odwróciłam głowę i wydostałam się z tłumu tylko po to, by niemal od razu wpaść w ramiona Hemmingsa. Dosłownie wpaść, bo nie widziałam, gdzie idę.

- Co tam się stało? - Luke zapytał patrząc mi w oczy z przerażeniem delikatnie mną potrząsając

- Ten skurwiel zabił gospodarza. - po moich słowach zapadła cisza, którą przerwał dopiero Calum

- Kurwa jego jebana mać! Dzwonię na policję, i tak ktoś musi to zrobić! - Hood wybuchnął, po czym odszedł na bok wyciągając telefon z kieszeni. Nie kłóciłam się z nim, wiedziałam, że i tak ktoś by to zrobił.

Policja przyjechała dosyć szybko. Ustalili, kto widział całe zajście i zabrali te osoby na komisariat żeby je przesłuchać. Nas zostawili w spokoju kiedy zeznaliśmy, że nie widzieliśmy samego morderstwa.

Wylecieliśmy z Australii najszybciej jak się dało, chcieliśmy być już w domu. Na domiar złego ten psychol wciąż katował mnie wiadomościami, z których każda kolejna była gorsza od poprzedniej.

Dzięki Bogu jak tylko przeszłam przez próg domu, sms-y się skończyły. Jakby miał mnie męczyć tylko w Sydney. Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, ale jednak było to dosyć dziwne.

Oczywiście przemilczałam całe zajście z morderstwem przed rodziną, nie mogłam im powiedzieć. Wolałam nie myśleć, jakie konsekwencje ten facet mógł z tego wyciągnąć.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za trochę więcej niż miesiąc było mi dane przeżyć jedne z bardziej niebezpiecznych i naładowanych strachem dni  mojego życia.

___________________________________________________________________________________

Powróciłam po ponownie horrendalnej przerwie, za co przepraszam. Dołożę wszelkich starań (aka przypilnuję samą siebie), żeby takich obsuw już nie było. Jutro pojawią się odpowiedzi na pytania, a w niedzielę już nowy rozdział, wracamy do normalnego toku. Oczywiście dziękuję za wszystkie wyświetlenia :* Do następnego xx