WAŻNE RZECZY W NOTCE OD AUTORA, PROSZĘ O PRZECZYTANIE :*
9 listopada 2014
14 dni przed katastrofą
Wstrzymałam oddech czekając na najgorsze. W myślach już podbiegałam do przyjaciela i płakałam nad jego zwłokami.
Jednak to nie krzyk Luke'a dotarł do moich uszu. To nie Hemmings upadł na chłodną ziemię i to nie on złapał się za krwawiącą rękę. Strzelał ktoś inny.
Stałam jak sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć, bałam się, że osoba, która właśnie uratowała życie chłopakowi, może być kolejnym psychopatą. Czułam się tak, jakby ktoś potraktował mnie Drętwotą. Z letargu wybudziła mnie dopiero czyjaś dłoń zakleszczająca się wokół mojej. Następną rzeczą, z której zdałam sobie sprawę był krzyk chłopaka.
- Sam, rusz się! - poczułam jak Luke ciągnie mnie w przeciwną stronę. Zaczęłam biec. To było raczej automatyczne, ruszyłam się z miejsca tylko dlatego, że gdybym tego nie zrobiła, straciłabym równowagę. W głowie kłębiło mi się za dużo myśli, nie byłam w stanie ich opanować. Nie przewróciłam się tylko dzięki Hemmingsowi, który wymijał wszystkie korzenie. Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce naszego campingu, usiadłam na trawie i dopiero wtedy doszło do mnie, co mogło się stać, gdyby nie nieznajomy, który postrzelił tego psychola. Mogliśmy tam zginąć. Oboje. Wiedziałam, że nie mogłam się za to obwiniać, przecież nie mogłam przewidzieć tego, co się stało. Mimo tego część mnie wciąż upierała się, że to tylko i wyłącznie moja wina. Po tym incydencie w Replay nie powinnam była wyjeżdżać do miejsca, gdzie można nas łatwo zabić bez świadków. Byłam głupia, że zgodziłam się jechać. Powinnam była zostać w domu, wtedy nikomu nic by się nie stało.
Po tej myśli powiedziałam sobie stop. Dosyć. Pozwalałam, żeby jakiś chory umysłowo człowiek przejął kontrolę nad moim życiem. Nie mogłam wiedzieć, że nas znajdzie. To nie była moja wina. Czułam się źle z tym, że przez przypadek wciągnęłam w to wszystko Luke'a, ale faktem pozostawało to, że nie byłam w stanie kontrolować wszystkiego, nieważne, jak bardzo bym chciała.
Delikatnie podskoczyłam. Przestraszył mnie Luke - położył mi rękę na ramieniu. Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. Patrzył się na mnie uważnie. Ruszał ustami, ale ja słyszałam tylko jakieś zniekształcone dźwięki. Nie rozumiałam nic. Dopiero gdy delikatnie mną potrząsnął, zaczęło do mnie coś docierać.
- Sam? Wszystko w porządku? - głos chłopaka był przepełniony troską i zmartwieniem. Wciąż dało się słyszeć ślady zadyszki powstałej na skutek długiego biegu. Zmarszczyłam brwi.
- To głupie. To ja powinnam się ciebie pytać, czy wszystko w porządku. W końcu to nie mnie prawie zabito. Wszystko w porządku? - w odpowiedzi na moje zdania bez ładu i składu Hemmings zaczął się śmiać. Wzruszyłam tylko ramionami i położyłam się na trawie. Powoli normowałam oddech, który wciąż był nierówny po wyczerpującej ucieczce. Jedyne, o czym marzyłam w tamtym momencie to położyć się spać i udawać, że nic z tego wszystkiego się nie zdarzyło. Spojrzałam w niebo. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu gwiazd, pewnie dlatego, że mieszkałam w mieście, gdzie jest zanieczyszczenie światłem. Za to w lesie wszystkie kule gazowe były doskonale widoczne. Cieszyło mnie to. Pochłaniałam ten widok starając się go zapamiętać. Wtedy poczułam, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Luke'a. Leżał obok mnie, a ja nawet nie zauważyłam, kiedy się położył.
- Nie powinniśmy zadzwonić na policję? - jak tylko chłopak skończył swoje zdanie, dziwnym zbiegiem okoliczności usłyszeliśmy dźwięk syreny policyjnej dochodzący od strony drogi
- Nie, chyba już ktoś zadzwonił. - przymknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą. Może koszmar, który trwa od października wreszcie się skończy. Może zamkną tego faceta w więzieniu i wreszcie da mi spokój. Na samą myśl o takim obrocie spraw uśmiechnęłam się.
- Myślisz, że powinniśmy powiedzieć o tym chłopakom i Amy? - z przyjemnego gdybania wyrwał mnie głos przyjaciela
- Nie. Chyba będzie lepiej, jeśli im o tym nie powiemy. Będą się tylko niepotrzebnie martwić. - nie chciałam ryzykować, że im też się coś stanie. Pamiętałam o tej karteczce i mimo tego, że policja pewnie już się zajęła tym psychopatą, to wolałam nie ryzykować. I tak już niepotrzebnie naraziłam Luke'a.
- Jak chcesz. Ty możesz im nie mówić, ale ja nie ręczę za siebie. - zdziwiło mnie, z jakim spokojem Hemmings wypowiedział to zdanie. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.
- Luke, proszę. To naprawdę nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego? Tobie mówię wszystko, więc czemu nie mogę opowiedzieć o tym chłopakom? Są dla mnie jak bracia. - w jego głosie dało się słyszeć cień pretensji
- Dla mnie też, ale nie o to chodzi. - westchnęłam ciężko. Spodziewałam się takiej reakcji, leżący obok mnie chłopak zawsze był lojalny wobec przyjaciół. Luke przekręcił się na bok i podparł głowę ręką.
- Więc o co chodzi? - odniosłam wrażenie, że jego oczy zmieniły się w skaner. Patrzył na mnie tak, jakby chciał dotrzeć do moich najgłębszych myśli. Zaczynałam się denerwować. Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, chwyciłam jednego szluga i podpaliłam jego końcówkę. Uniosłam dłoń do ust, zaciągnęłam się tytoniem i zadowolona wypuściłam z ust chmurkę dymu. Szara substancja uniosła się ku górze powoli znikając.
- Od kiedy nie palisz elektryka? - Hemmings zapytał się mnie ewidentnie zaciekawiony
- Nie mogłam wziąć elektryka do lasu, przecież tu nie ma prądu.
- No przecież.
- Jesteś kretynem, Hemmings. - powiedziałam z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Nie jesteś lepsza, Novell. - Luke trącił mnie łokciem w bok, a ja westchnęłam cicho. Po mojej głowie krążyło wiele pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Powoli zaczynało mnie to męczyć. Cała ta chora sytuacja stawała się nie do zniesienia. Miałam ochotę opowiedzieć o tym wszystkim komuś zaufanemu, ale nie mogłam i świadomość tego faktu zaczynała mnie przytłaczać. Wiedziałam, że prędzej czy później nie wytrzymam i powiem komuś z naszej paczki, ale to jeszcze nie był ten moment. Mogłam to jeszcze przetrzymać. Nagle jedno pytanie wybiło się ponad wszystkie inne, ale różniło się od pozostałych jedną rzeczą. Na nie mogłam uzyskać odpowiedź bardzo szybko.
- Dlaczego jesteś taki spokojny? Przed chwilą mało co nie zginąłeś. - powiedziałam siadając i kierując wzrok na przyjaciela
- Nie wiem. Znaczy zestresowałem się i to nieźle. - Hemmings spojrzał się na mnie; musiał się zorientować, że mu nie wierzę po wyrazie mojej twarzy, bo natychmiast się poprawił - Dobra, masz mnie. Myślałem, że mnie rozsadzi ze strachu. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałem.
- To dlaczego nie panikujesz? Normalny człowiek by teraz klął jak szewc. - zadarłam głowę do tyłu by po raz kolejny tego wieczoru ulec pięknu nocnego nieba i ponownie zaciągnęłam się papierosem. Dym ulatujący z moich ust rozpłynął się w powietrzu szybując do góry. Chciałabym, aby tamta chwila trwała wiecznie. Ze świata, w którym się pogrążyłam wyciągnął mnie krótki śmiech Luke'a.
- Wiesz, śmiesznie wyglądasz jak się tak wpatrujesz w niebo. - odwróciłam się w jego stronę i rzuciłam mu pytające spojrzenie
- Jak to "śmiesznie"? - powiedziałam głosem pełnym pretensji
- Nie wiem, tak jakoś. - chłopak był uśmiechnięty od ucha do ucha
- Co cię tak bawi, Hemmings?
- Mnie? Nic, Novell, absolutnie nic. Tylko twoja mina. - wyszczerz dalej nie schodził mu z twarzy
- Mam papierosa w ręku i nie zawaham się go użyć. - odparłam, jakbym głosiła doktryny Kościoła Katolickiego. Czyli poważnie. Bardzo.
- Uważaj bo się przestraszę. - Hemmings najpierw przewrócił się na plecy tylko po to, by zaraz unieść się na łokciach. Czułam się, jakby rzucał mi jakieś śmieszne wyzwanie. Prychnęłam rozbawiona.
- No lepiej się bój, bo przecież jestem nieprzewidywalna. - po moim średnio udanym żarcie zapadła cisza, którą po krótkim czasie zdecydowałam się przerwać - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Co? - chłopak wyglądał na mocno zdezorientowanego
- Nico. Zamieniłeś się mózgami ze złotą rybką? - oczywiście jako wspaniała przyjaciółka, którą jestem (wyczujcie sarkazm), nie mogłam się powstrzymać przed drobnym dokuczeniem Luke'owi. By jeszcze bardziej go wkurzyć znów zaciągnęłam się papierosem z tą różnicą, że tym razem dym wydmuchałam prosto w twarz mojego towarzysza.
- Nie. Chyba. To było to twoje arcyważne pytanie? - chłopak spojrzał się na mnie jakbym postradała zmysły jednocześnie machając rękoma w celu pozbycia się szarego obłoczka z pola widzenia
- Boże, daj mi cierpliwość do tego idioty i jego przyjaciół. - złożyłam razem ręce i teatralnie wzniosłam oczy ku górze - Nie, Lucas, pytałam, bo wiesz, złote rybki mają trzy sekundową pamięć! Jezu, z kim ja się zadaję. - zgasiłam niedopałek o podeszwę buta, po czym schowałam go do paczki z resztą papierosów. Nie lubiłam śmiecić, dlatego to zrobiłam.
- Ze mną. Masz z tym jakiś problem? - mówił to groźnie się na mnie patrząc, co wyglądało co najmniej komicznie biorąc pod uwagę fakt, że Luke nie potrafił groźnie wyglądać, nieważne, jak się starał. W takich momentach przypominał mi zdenerwowanego pluszowego misia. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Nie udawaj członka gangu, Luke, bo ci to nie wychodzi. - bardzo szybko pożałowałam swoich słów, bo Hemmings w akcie zemsty zaczął mnie łaskotać. Pokonana zaczęłam się drzeć wymachując nogami i rękoma w nadziei, że trafię mojego oprawcę chociaż w brzuch. Dzięki Bogu tortury nie trwały długo, bo po jednym z głośniejszych pisków ni z tego ni z owego dłoń Luke'a znalazła się na moich ustach. Niestety chłopak miał dosyć duże dłonie, więc częściowo przesłonił mi też nos, tym samym blokując dostęp do powietrza. Wściekła złapałam za jego rękę i odepchnęłam ją od twarzy.
- Zgłupiałeś?! Chciałeś mnie udusić czy co?! - w odpowiedzi otrzymałam tylko charakterystyczny dźwięk mający na celu ucieszenie mnie - No co?
- Sam, ciszej, błagam. Michael się chyba obudził. - Przyjaciel spojrzał się na mnie ze strachem w oczach, ja natomiast zamilkłam przerażona. Nikt nie chce mieć styczności z Michaelem, który właśnie został wyrwany ze snu. Wierzcie mi. On się wtedy zmienia w maszynę do zabijania.
Staliśmy tak w ciszy przez dobre kilka minut, ale nic się nie wydarzyło. Po pewnym czasie zaczęło mi się robić zimno, bo nie wykonywałam żadnych ruchów. Gdy już byliśmy pewni, że Clifford jednak śpi, odetchnęliśmy z ulgą.
- Całe szczęście. - Hemmings wrócił do rozmowy
- Gdyby się obudził, to nie wrócilibyśmy do domów w całości. Nie ma szans. - wtedy ponownie przypomniałam sobie o pytaniu, na które wciąż nie otrzymałam odpowiedzi - Luke, moje pytanie. Wciąż czekam na odpowiedź.
- Wiesz, że nie znam drugiej tak upartej osoby? - popatrzyłam się na niego spode łba, na co on uniósł dłonie do góry w geście niewinności - Dobra, skoro naprawdę tak bardzo chcesz wiedzieć, dlaczego nie kląłem, to zdążyłem się nawyklinać jak ty byłaś pochłonięta własnymi myślami. Tak właściwie to co ci się wtedy stało? Nie słyszałaś mnie?
- Słyszałam tylko jakieś zniekształcone dźwięki. Nie wiem, to było dziwne, jakby cały świat nagle zwolnił. - potrząsnęłam głową próbując odgonić od siebie wspomnienia niecodziennego stanu, w jakim się wtedy znalazłam
- Siedziałaś tak kilka minut. Zaczynałem się martwić, myślałem, że może uderzyłaś się w głowę czy coś.
- Nie, wszystko gra. - Luke chyba nie uwierzył w moje słowa, bo popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Sam, masz rozwalony policzek. - miał rację. Kompletnie o tym zapomniałam, bo krew zdążyła już zaschnąć, a krwotok ustał. Nie była to głęboka rana, mogłabym to nazwać średniej głębokości draśnięciem. Uniosłam prawą rękę i przejechałam bandażem po policzku jednocześnie delikatnie go trąc. Zabolało, ale po dokładnemu przyjrzeniu się białemu materiałowi śmiało mogłam stwierdzić, że musiałam obmyć twarz zimną wodą. Podejrzewałam, że Luke także zauważył to dopiero teraz. Było strasznie ciemno, więc mu się nie dziwię.
- Zapomniałam o nim. Chodź ze mną nad rzekę, muszę przemyć twarz.
- Jasne, tylko wezmę latarkę z namiotu. - chłopak ruszył w stronę tymczasowego miejsca spoczynku, ale mi się coś przypomniało
- Luke, uważaj na Clifforda! I przynieś plaster czy coś w tym rodzaju! - krzyknęłam najciszej, jak się dało, ale jednocześnie na tyle głośno, żeby przyjaciel mnie usłyszał
- Okej! - po usłyszeniu zgody na moją prośbę spokojnie czekałam na powrót przyjaciela. W pewnym momencie przypomniałam sobie o psychopacie i zaczęłam się bać, co było irracjonalne, bo przecież słyszeliśmy syreny policyjne. Musieli przyjechać po niego, nie było innej opcji.
Hemmings wrócił po kilku minutach niosąc w jednej ręce latarkę, a w drugiej duży plaster. Delikatnie się uśmiechnęłam i podeszłam do niego.
- Dobra, chodźmy. Im szybciej tam pójdziemy tym szybciej wrócimy. - nie czekając na moje zdanie chłopak złapał moją dłoń oplatając ją swoją i ruszył przed siebie oświetlając nam drogę. Byłam bardzo wdzięczna za to, że nie musiałam iść tam sama, co oczywiście nie przeszkodziło mi w podroczeniu blondyna.
- Wow, jesteś rozsądny? Co się z tobą stało?
- Ze mną nic, to ty masz rozwaloną twarz. - spojrzał się na mnie z góry. W oczach miał te charakterystyczne ogniki, które tak uwielbiałam
- Aleś ty zabawny. no patrz, umieram ze śmiechu. - po tym zdaniu szliśmy w ciszy. Nie był to ten rodzaj ciszy, w którym obydwie osoby modlą się, żeby ktoś coś powiedział. Nie, nam nie przeszkadzało to, że żadne się nie odzywało, bo wystarczało nam, że drugie z nas jest i trzyma to pierwsze za rękę. Czuliśmy się bezpieczniej będąc razem pośrodku ciemnego lasu. To było aż tak proste. Jednak każdą ciszę kiedyś trzeba zakłócić.
- Hej, Luke? - ścisnęłam mocniej jego dłoń, nie do końca wiedziałam, czemu
- Tak?
- Dzięki, że ze mną idziesz i w ogóle.
- Nie ma za co, Sammy. Od tego jestem. - Luke uśmiechnął się do mnie i splótł nasze palce razem. Kiedy wreszcie doszliśmy do rzeki przepływającej przez las, uklękłam na brzegu i ostrożnie przemyłam ranę chłodną wodą jednocześnie zmywając zaschniętą krew z twarzy. Oczywiście nie obeszło się bez pomocy Hemmingsa, bo niestety nie dysponowałam lustrem. Chłopak nakleił mi plaster na uszkodzoną skórę i wróciliśmy do obozowiska. Weszliśmy do swoich namiotów uprzednio życząc sobie dobrych snów, ale bądźmy szczerzy. Żadne z nas nie spało dobrze tamtej nocy. Nie po tym, co wydarzyło się tak niedawno.
Następnego dnia zwinęliśmy się dosyć późno, bo wyjechaliśmy około czwartej po południu. Przespałam całą podróż oparta o ramię Luke'a, który także odsypiał wyczerpującą noc. Zmarzłam w namiocie, już wtedy przeczuwałam, że raczej nie pójdę w poniedziałek do szkoły. Do domu wróciłam o wpół do pierwszej w nocy. Weszłam najciszej jak potrafiłam i od razu czmychnęłam do swojego pokoju. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było odpalenie laptopa i sprawdzenie wiadomości. Wiedziałam, że na pewno napisali coś o sytuacji z naszego wyjazdu. Intuicja i tym razem mnie nie zawiodła. Wszystkie strony informacyjne żyły poprzednią nocą. Kliknęłam w pierwszy lepszy artykuł i zaczęłam czytać.
"Poprzedniej nocy prawie doszło do tragedii w Narodowym Lesie Quachita znajdującym się w stanie Arkansas. Mężczyzna uzbrojony w pistolet zapędził dwójkę nastolatków w głąb lasu z morderczymi zamiarami. Gdyby nie miejscowy leśniczy, który akurat wtedy wybrał się na obchód lasu, młodzi ludzie prawdopodobnie nie przeżyliby tego spotkania. Poniżej zamieszczamy relację Westa Huxley'a - wspomnianego wcześniej leśniczego.
- Wyszedłem sobie na obchód lasu, bo nie mogłem zasnąć. Wziąłem ze sobą psa, tak dla towarzystwa. Nikt nie lubi chodzić samemu po lesie nocą. No i tak sobie szedłem i nagle zobaczyłem, że jakiś wariat goni dwójkę dzieciaków. Nie uciekli daleko, bo któreś z nich się wywaliło i ten facet ich dogonił. Patrzę, a on wyciąga zza paska coś błyszczącego i przystawia do głowy jednego z tych dzieciaków. Widziałem wszystko dokładnie, bo stałem w miarę blisko, ale oni mnie nie widzieli. Stałem za drzewami, a jak jest tak ciemno jak wtedy, to ciężko cokolwiek zobaczyć. A że jeszcze miałem na sobie moro, to wiecie państwo. Jak kameleon. No, ale wracając: to jak zobaczyłem, że ten psychol przystawia temu chłopakowi coś do głowy, to pomyślałem, że to pewnie spluwa. Niewiele myśląc wyciągnąłem własny pistolet i postrzeliłem go w rękę. Te dzieci zwiały prawie od razu, nie dziwię im się. Też bym wiał, gdzie pieprz rośnie. Zadzwoniłem na policję i podszedłem do tego gościa. Popryskałem mu po oczach gazem pieprzowym. Miałem łatwiej, bo podszedłem do niego od tyłu, więc mnie nie widział. No i skułem skubańca, żeby nie uciekł czasem. Policja przyjechała i go zabrała. Nie wywinie się z tego."
Miałam wrażenie, jakby kamień spadł mi z serca. Byłam wolna, ten mężczyzna już nie mógł nic mi zrobić. Mogłam o wszystkim opowiedzieć bez obawy, że moim najbliższym stanie się krzywda.
Z uśmiechem na ustach wyłączyłam komputer i poszłam wziąć szybki prysznic. Wróciłam z łazienki już przebrana w piżamę, położyłam się na łóżku, weszłam pod kołdrę i zamknęłam oczy. Tej nocy spałam spokojnie, co ostatnio przydarzało mi się nieczęsto. Śniło mi się, że latałam ponad miastem, gdy nagle ktoś brutalnie ściągnął mnie na dół.
Wierzycie w prorocze sny?
___________________________________________________________________________________
Ja już nie wiem, jak wam dziękować. Ponad 800 wyświetleń i tyle komentarzy, przecież to się w głowie nie mieści! Jezus Maria, kocham was wszystkich za to :*
Mam nadzieję, że tym razem ktoś się odezwie na ten temat, ale na wszelki wypadek napiszę capsem ;) UWAGA: POWSTAŁA PROPOZYCJA STWORZENIA HASHTAGU Z TYM FF NA TWITTERZE. JEŚLI UWAŻASZ, ŻE TO DOBRY POMYSŁ - NAPISZ W KOMENTARZU LUB SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ TU LUB NA TWITTERZE (@angels_play, JA NIE GRYZĘ)
No, to tyle z ogłoszeń parafialnych :)
Zachęcam do komentowania :) Oby szło tak, jak dotychczas :*
Jeszcze jedno info: za tydzień rozdziału nie będzie (moje serce krwawi, wierzcie mi), ponieważ wyjeżdżam, a na telefonie pisze mi się beznadziejnie. Jeśli uda mi się napisać rozdział w terminie to wtedy oczywiście wstawię, jeśli nie - następny rozdział pojawi się dopiero 1 lutego. Przepraszam, aniołki :(
Do następnego :)