1/18/2015

Rozdział 7

WAŻNE RZECZY W NOTCE OD AUTORA, PROSZĘ O PRZECZYTANIE :*

9 listopada 2014
14 dni
przed katastrofą

Wstrzymałam oddech czekając na najgorsze. W myślach już podbiegałam do przyjaciela i płakałam nad jego zwłokami.

Jednak to nie krzyk Luke'a dotarł do moich uszu. To nie Hemmings upadł na chłodną ziemię i to nie on złapał się za krwawiącą rękę. Strzelał ktoś inny.

Stałam jak sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć, bałam się, że osoba, która właśnie uratowała życie chłopakowi, może być kolejnym psychopatą. Czułam się tak, jakby ktoś potraktował mnie Drętwotą. Z letargu wybudziła mnie dopiero czyjaś dłoń zakleszczająca się wokół mojej. Następną rzeczą, z której zdałam sobie sprawę był krzyk chłopaka.

- Sam, rusz się! - poczułam jak Luke ciągnie mnie w przeciwną stronę. Zaczęłam biec. To było raczej automatyczne, ruszyłam się z miejsca tylko dlatego, że gdybym tego nie zrobiła, straciłabym równowagę. W głowie kłębiło mi się za dużo myśli, nie byłam w stanie ich opanować. Nie przewróciłam się tylko dzięki Hemmingsowi, który wymijał wszystkie korzenie. Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce naszego campingu, usiadłam na trawie i dopiero wtedy doszło do mnie, co mogło się stać, gdyby nie nieznajomy, który postrzelił tego psychola. Mogliśmy tam zginąć. Oboje. Wiedziałam, że nie mogłam się za to obwiniać, przecież nie mogłam przewidzieć tego, co się stało. Mimo tego część mnie wciąż upierała się, że to tylko i wyłącznie moja wina. Po tym incydencie w Replay nie powinnam była wyjeżdżać do miejsca, gdzie można nas łatwo zabić bez świadków. Byłam głupia, że zgodziłam się jechać. Powinnam była zostać w domu, wtedy nikomu nic by się nie stało.

Po tej myśli powiedziałam sobie stop. Dosyć. Pozwalałam, żeby jakiś chory umysłowo człowiek przejął kontrolę nad moim życiem. Nie mogłam wiedzieć, że nas znajdzie. To nie była moja wina. Czułam się źle z tym, że przez przypadek wciągnęłam w to wszystko Luke'a, ale faktem pozostawało to, że nie byłam w stanie kontrolować wszystkiego, nieważne, jak bardzo bym chciała.

Delikatnie podskoczyłam. Przestraszył mnie Luke - położył mi rękę na ramieniu. Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. Patrzył się na mnie uważnie. Ruszał ustami, ale ja słyszałam tylko jakieś zniekształcone dźwięki. Nie rozumiałam nic. Dopiero gdy delikatnie mną potrząsnął, zaczęło do mnie coś docierać.

- Sam? Wszystko w porządku? - głos chłopaka był przepełniony troską i zmartwieniem. Wciąż dało się słyszeć ślady zadyszki powstałej na skutek długiego biegu. Zmarszczyłam brwi.

- To głupie. To ja powinnam się ciebie pytać, czy wszystko w porządku. W końcu to nie mnie prawie zabito. Wszystko w porządku? - w odpowiedzi na moje zdania bez ładu i składu Hemmings zaczął się śmiać. Wzruszyłam tylko ramionami i położyłam się na trawie. Powoli normowałam oddech, który wciąż był nierówny po wyczerpującej ucieczce. Jedyne, o czym marzyłam w tamtym momencie to położyć się spać i udawać, że nic z tego wszystkiego się nie zdarzyło. Spojrzałam w niebo. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu gwiazd, pewnie dlatego, że mieszkałam w mieście, gdzie jest zanieczyszczenie światłem. Za to w lesie wszystkie kule gazowe były doskonale widoczne. Cieszyło mnie to. Pochłaniałam ten widok starając się go zapamiętać. Wtedy poczułam, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Luke'a. Leżał obok mnie, a ja nawet nie zauważyłam, kiedy się położył.

- Nie powinniśmy zadzwonić na policję? - jak tylko chłopak skończył swoje zdanie, dziwnym zbiegiem okoliczności usłyszeliśmy dźwięk syreny policyjnej dochodzący od strony drogi

- Nie, chyba już ktoś zadzwonił. - przymknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą. Może koszmar, który trwa od października wreszcie się skończy. Może zamkną tego faceta w więzieniu i wreszcie da mi spokój. Na samą myśl o takim obrocie spraw uśmiechnęłam się.

- Myślisz, że powinniśmy powiedzieć o tym chłopakom i Amy? - z przyjemnego gdybania wyrwał mnie głos przyjaciela

- Nie. Chyba będzie lepiej, jeśli im o tym nie powiemy. Będą się tylko niepotrzebnie martwić. - nie chciałam ryzykować, że im też się coś stanie. Pamiętałam o tej karteczce i mimo tego, że policja pewnie już się zajęła tym psychopatą, to wolałam nie ryzykować. I tak już niepotrzebnie naraziłam Luke'a.

- Jak chcesz. Ty możesz im nie mówić, ale ja nie ręczę za siebie. - zdziwiło mnie, z jakim spokojem Hemmings wypowiedział to zdanie. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.

- Luke, proszę. To naprawdę nie jest dobry pomysł.

- Dlaczego? Tobie mówię wszystko, więc czemu nie mogę opowiedzieć o tym chłopakom? Są dla mnie jak bracia. - w jego głosie dało się słyszeć cień pretensji

- Dla mnie też, ale nie o to chodzi. - westchnęłam ciężko. Spodziewałam się takiej reakcji, leżący obok mnie chłopak zawsze był lojalny wobec przyjaciół. Luke przekręcił się na bok i podparł głowę ręką.

- Więc o co chodzi? - odniosłam wrażenie, że jego oczy zmieniły się w skaner. Patrzył na mnie tak, jakby chciał dotrzeć do moich najgłębszych myśli. Zaczynałam się denerwować. Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, chwyciłam jednego szluga i podpaliłam jego końcówkę. Uniosłam dłoń do ust, zaciągnęłam się tytoniem i zadowolona wypuściłam z ust chmurkę dymu. Szara substancja uniosła się ku górze powoli znikając.

- Od kiedy nie palisz elektryka? - Hemmings zapytał się mnie ewidentnie zaciekawiony

- Nie mogłam wziąć elektryka do lasu, przecież tu nie ma prądu.

- No przecież.

- Jesteś kretynem, Hemmings. - powiedziałam z delikatnym uśmiechem na twarzy.

- Nie jesteś lepsza, Novell. - Luke trącił mnie łokciem w bok, a ja westchnęłam cicho. Po mojej głowie krążyło wiele pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Powoli zaczynało mnie to męczyć. Cała ta chora sytuacja stawała się nie do zniesienia. Miałam ochotę opowiedzieć o tym wszystkim komuś zaufanemu, ale nie mogłam i świadomość tego faktu zaczynała mnie przytłaczać. Wiedziałam, że prędzej czy później nie wytrzymam i powiem komuś z naszej paczki, ale to jeszcze nie był ten moment. Mogłam to jeszcze przetrzymać. Nagle jedno pytanie wybiło się ponad wszystkie inne, ale różniło się od pozostałych jedną rzeczą. Na nie mogłam uzyskać odpowiedź bardzo szybko.

- Dlaczego jesteś taki spokojny? Przed chwilą mało co nie zginąłeś. - powiedziałam siadając i kierując wzrok na przyjaciela

- Nie wiem. Znaczy zestresowałem się i to nieźle. - Hemmings spojrzał się na mnie; musiał się zorientować, że mu nie wierzę po wyrazie mojej twarzy, bo natychmiast się poprawił - Dobra, masz mnie. Myślałem, że mnie rozsadzi ze strachu. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałem.

- To dlaczego nie panikujesz? Normalny człowiek by teraz klął jak szewc. - zadarłam głowę do tyłu by po raz kolejny tego wieczoru ulec pięknu nocnego nieba i ponownie zaciągnęłam się papierosem. Dym ulatujący z moich ust rozpłynął się w powietrzu szybując do góry. Chciałabym, aby tamta chwila trwała wiecznie. Ze świata, w którym się pogrążyłam wyciągnął mnie krótki śmiech Luke'a.

- Wiesz, śmiesznie wyglądasz jak się tak wpatrujesz w niebo. - odwróciłam się w jego stronę i rzuciłam mu pytające spojrzenie

- Jak to "śmiesznie"? - powiedziałam głosem pełnym pretensji

- Nie wiem, tak jakoś. - chłopak był uśmiechnięty od ucha do ucha

- Co cię tak bawi, Hemmings?

- Mnie? Nic, Novell, absolutnie nic. Tylko twoja mina. - wyszczerz dalej nie schodził mu z twarzy

- Mam papierosa w ręku i nie zawaham się go użyć. - odparłam, jakbym głosiła doktryny Kościoła Katolickiego. Czyli poważnie. Bardzo.

- Uważaj bo się przestraszę. - Hemmings najpierw przewrócił się na plecy tylko po to, by zaraz unieść się na łokciach. Czułam się, jakby rzucał mi jakieś śmieszne wyzwanie. Prychnęłam rozbawiona.

- No lepiej się bój, bo przecież jestem nieprzewidywalna. - po moim średnio udanym żarcie zapadła cisza, którą po krótkim czasie zdecydowałam się przerwać - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Co? - chłopak wyglądał na mocno zdezorientowanego

- Nico. Zamieniłeś się mózgami ze złotą rybką? - oczywiście jako wspaniała przyjaciółka, którą jestem (wyczujcie sarkazm), nie mogłam się powstrzymać przed drobnym dokuczeniem Luke'owi. By jeszcze bardziej go wkurzyć znów zaciągnęłam się papierosem z tą różnicą, że tym razem dym wydmuchałam prosto w twarz mojego towarzysza.

- Nie. Chyba. To było to twoje arcyważne pytanie? - chłopak spojrzał się na mnie jakbym postradała zmysły jednocześnie machając rękoma w celu pozbycia się szarego obłoczka z pola widzenia

- Boże, daj mi cierpliwość do tego idioty i jego przyjaciół. - złożyłam razem ręce i teatralnie wzniosłam oczy ku górze - Nie, Lucas, pytałam, bo wiesz, złote rybki mają trzy sekundową pamięć! Jezu, z kim ja się zadaję. - zgasiłam niedopałek o podeszwę buta, po czym schowałam go do paczki z resztą papierosów. Nie lubiłam śmiecić, dlatego to zrobiłam.

- Ze mną. Masz z tym jakiś problem? - mówił to groźnie się na mnie patrząc, co wyglądało co najmniej komicznie biorąc pod uwagę fakt, że Luke nie potrafił groźnie wyglądać, nieważne, jak się starał. W takich momentach przypominał mi zdenerwowanego pluszowego misia. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.

- Nie udawaj członka gangu, Luke, bo ci to nie wychodzi. - bardzo szybko pożałowałam swoich słów, bo Hemmings w akcie zemsty zaczął mnie łaskotać. Pokonana zaczęłam się drzeć wymachując nogami i rękoma w nadziei, że trafię mojego oprawcę chociaż w brzuch. Dzięki Bogu tortury nie trwały długo, bo po jednym z głośniejszych pisków ni z tego ni z owego dłoń Luke'a znalazła się na moich ustach. Niestety chłopak miał dosyć duże dłonie, więc częściowo przesłonił mi też nos, tym samym blokując dostęp do powietrza. Wściekła złapałam za jego rękę i odepchnęłam ją od twarzy.

- Zgłupiałeś?! Chciałeś mnie udusić czy co?! - w odpowiedzi otrzymałam tylko charakterystyczny dźwięk mający na celu ucieszenie mnie - No co?

- Sam, ciszej, błagam. Michael się chyba obudził. - Przyjaciel spojrzał się na mnie ze strachem w oczach, ja natomiast zamilkłam przerażona. Nikt nie chce mieć styczności z Michaelem, który właśnie został wyrwany ze snu. Wierzcie mi. On się wtedy zmienia w maszynę do zabijania.

Staliśmy tak w ciszy przez dobre kilka minut, ale nic się nie wydarzyło. Po pewnym czasie zaczęło mi się robić zimno, bo nie wykonywałam żadnych ruchów. Gdy już byliśmy pewni, że Clifford jednak śpi, odetchnęliśmy z ulgą.

- Całe szczęście. - Hemmings wrócił do rozmowy

- Gdyby się obudził, to nie wrócilibyśmy do domów w całości. Nie ma szans. - wtedy ponownie przypomniałam sobie o pytaniu, na które wciąż nie otrzymałam odpowiedzi - Luke, moje pytanie. Wciąż czekam na odpowiedź.

- Wiesz, że nie znam drugiej tak upartej osoby? - popatrzyłam się na niego spode łba, na co on uniósł dłonie do góry w geście niewinności - Dobra, skoro naprawdę tak bardzo chcesz wiedzieć, dlaczego nie kląłem, to zdążyłem się nawyklinać jak ty byłaś pochłonięta własnymi myślami. Tak właściwie to co ci się wtedy stało? Nie słyszałaś mnie?

- Słyszałam tylko jakieś zniekształcone dźwięki. Nie wiem, to było dziwne, jakby cały świat nagle zwolnił. - potrząsnęłam głową próbując odgonić od siebie wspomnienia niecodziennego stanu, w jakim się wtedy znalazłam

- Siedziałaś tak kilka minut. Zaczynałem się martwić, myślałem, że może uderzyłaś się w głowę czy coś.

- Nie, wszystko gra. - Luke chyba nie uwierzył w moje słowa, bo popatrzył na mnie podejrzliwie.

- Sam, masz rozwalony policzek. - miał rację. Kompletnie o tym zapomniałam, bo krew zdążyła już zaschnąć, a krwotok ustał. Nie była to głęboka rana, mogłabym to nazwać średniej głębokości draśnięciem. Uniosłam prawą rękę i przejechałam bandażem po policzku jednocześnie delikatnie go trąc. Zabolało, ale po dokładnemu przyjrzeniu się białemu materiałowi śmiało mogłam stwierdzić, że musiałam obmyć twarz zimną wodą. Podejrzewałam, że Luke także zauważył to dopiero teraz. Było strasznie ciemno, więc mu się nie dziwię.

- Zapomniałam o nim. Chodź ze mną nad rzekę, muszę przemyć twarz.

- Jasne, tylko wezmę latarkę z namiotu. - chłopak ruszył w stronę tymczasowego miejsca spoczynku, ale mi się coś przypomniało

- Luke, uważaj na Clifforda! I przynieś plaster czy coś w tym rodzaju! - krzyknęłam najciszej, jak się dało, ale jednocześnie na tyle głośno, żeby przyjaciel mnie usłyszał

- Okej! - po usłyszeniu zgody na moją prośbę spokojnie czekałam na powrót przyjaciela. W pewnym momencie przypomniałam sobie o psychopacie i zaczęłam się bać, co było irracjonalne, bo przecież słyszeliśmy syreny policyjne. Musieli przyjechać po niego, nie było innej opcji.

Hemmings wrócił po kilku minutach niosąc w jednej ręce latarkę, a w drugiej duży plaster. Delikatnie się uśmiechnęłam i podeszłam do niego.

- Dobra, chodźmy. Im szybciej tam pójdziemy tym szybciej wrócimy. - nie czekając na moje zdanie chłopak złapał moją dłoń oplatając ją swoją i ruszył przed siebie oświetlając nam drogę. Byłam bardzo wdzięczna za to, że nie musiałam iść tam sama, co oczywiście nie przeszkodziło mi w podroczeniu blondyna.

- Wow, jesteś rozsądny? Co się z tobą stało?

- Ze mną nic, to ty masz rozwaloną twarz. - spojrzał się na mnie z góry. W oczach miał te charakterystyczne ogniki, które tak uwielbiałam

- Aleś ty zabawny. no patrz, umieram ze śmiechu. - po tym zdaniu szliśmy w ciszy. Nie był to ten rodzaj ciszy, w którym obydwie osoby modlą się, żeby ktoś coś powiedział. Nie, nam nie przeszkadzało to, że żadne się nie odzywało, bo wystarczało nam, że drugie z nas jest i trzyma to pierwsze za rękę. Czuliśmy się bezpieczniej będąc razem pośrodku ciemnego lasu. To było aż tak proste. Jednak każdą ciszę kiedyś trzeba zakłócić.

- Hej, Luke? - ścisnęłam mocniej jego dłoń, nie do końca wiedziałam, czemu

- Tak?

- Dzięki, że ze mną idziesz i w ogóle.

- Nie ma za co, Sammy. Od tego jestem. - Luke uśmiechnął się do mnie i splótł nasze palce razem. Kiedy wreszcie doszliśmy do rzeki przepływającej przez las, uklękłam na brzegu i ostrożnie przemyłam ranę chłodną wodą jednocześnie zmywając zaschniętą krew z twarzy. Oczywiście nie obeszło się bez pomocy Hemmingsa, bo niestety nie dysponowałam lustrem. Chłopak nakleił mi plaster na uszkodzoną skórę i wróciliśmy do obozowiska. Weszliśmy do swoich namiotów uprzednio życząc sobie dobrych snów, ale bądźmy szczerzy. Żadne z nas nie spało dobrze tamtej nocy. Nie po tym, co wydarzyło się tak niedawno.

Następnego dnia zwinęliśmy się dosyć późno, bo wyjechaliśmy około czwartej po południu. Przespałam całą podróż oparta o ramię Luke'a, który także odsypiał wyczerpującą noc. Zmarzłam w namiocie, już wtedy przeczuwałam, że raczej nie pójdę w poniedziałek do szkoły. Do domu wróciłam o wpół do pierwszej w nocy. Weszłam najciszej jak potrafiłam i od razu czmychnęłam do swojego pokoju. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było odpalenie laptopa i sprawdzenie wiadomości. Wiedziałam, że na pewno napisali coś o sytuacji z naszego wyjazdu. Intuicja i tym razem mnie nie zawiodła. Wszystkie strony informacyjne żyły poprzednią nocą. Kliknęłam w pierwszy lepszy artykuł i zaczęłam czytać.

"Poprzedniej nocy prawie doszło do tragedii w Narodowym Lesie Quachita znajdującym się w stanie Arkansas. Mężczyzna uzbrojony w pistolet zapędził dwójkę nastolatków w głąb lasu z morderczymi zamiarami. Gdyby nie miejscowy leśniczy, który akurat wtedy wybrał się na obchód lasu, młodzi ludzie prawdopodobnie nie przeżyliby tego spotkania. Poniżej zamieszczamy relację Westa Huxley'a - wspomnianego wcześniej leśniczego.

- Wyszedłem sobie na obchód lasu, bo nie mogłem zasnąć. Wziąłem ze sobą psa, tak dla towarzystwa. Nikt nie lubi chodzić samemu po lesie nocą. No i tak sobie szedłem i nagle zobaczyłem, że jakiś wariat goni dwójkę dzieciaków. Nie uciekli daleko, bo któreś z nich się wywaliło i ten facet ich dogonił. Patrzę, a on wyciąga zza paska coś błyszczącego i przystawia do głowy jednego z tych dzieciaków. Widziałem wszystko dokładnie, bo stałem w miarę blisko, ale oni mnie nie widzieli. Stałem za drzewami, a jak jest tak ciemno jak wtedy, to ciężko cokolwiek zobaczyć. A że jeszcze miałem na sobie moro, to wiecie państwo. Jak kameleon. No, ale wracając: to jak zobaczyłem, że ten psychol przystawia temu chłopakowi coś do głowy, to pomyślałem, że to pewnie spluwa. Niewiele myśląc wyciągnąłem własny pistolet i postrzeliłem go w rękę. Te dzieci zwiały prawie od razu, nie dziwię im się. Też bym wiał, gdzie pieprz rośnie. Zadzwoniłem na policję i podszedłem do tego gościa. Popryskałem mu po oczach gazem pieprzowym. Miałem łatwiej, bo podszedłem do niego od tyłu, więc mnie nie widział. No i skułem skubańca, żeby nie uciekł czasem. Policja przyjechała i go zabrała. Nie wywinie się z tego."

Miałam wrażenie, jakby kamień spadł mi z serca. Byłam wolna, ten mężczyzna już nie mógł nic mi zrobić. Mogłam o wszystkim opowiedzieć bez obawy, że moim najbliższym stanie się krzywda.
Z uśmiechem na ustach wyłączyłam komputer i poszłam wziąć szybki prysznic. Wróciłam z łazienki już przebrana w piżamę, położyłam się na łóżku, weszłam pod kołdrę i zamknęłam oczy. Tej nocy spałam spokojnie, co ostatnio przydarzało mi się nieczęsto. Śniło mi się, że latałam ponad miastem, gdy nagle ktoś brutalnie ściągnął mnie na dół.

Wierzycie w prorocze sny?

___________________________________________________________________________________

Ja już nie wiem, jak wam dziękować. Ponad 800 wyświetleń i tyle komentarzy, przecież to się w głowie nie mieści! Jezus Maria, kocham was wszystkich za to :*
Mam nadzieję, że tym razem ktoś się odezwie na ten temat, ale na wszelki wypadek napiszę capsem ;) UWAGA: POWSTAŁA PROPOZYCJA STWORZENIA HASHTAGU Z TYM FF NA TWITTERZE. JEŚLI UWAŻASZ, ŻE TO DOBRY POMYSŁ - NAPISZ W KOMENTARZU LUB SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ TU LUB NA TWITTERZE (@angels_play, JA NIE GRYZĘ)
No, to tyle z ogłoszeń parafialnych :)
Zachęcam do komentowania :) Oby szło tak, jak dotychczas :*
Jeszcze jedno info: za tydzień rozdziału nie będzie (moje serce krwawi, wierzcie mi), ponieważ wyjeżdżam, a na telefonie pisze mi się beznadziejnie. Jeśli uda mi się napisać rozdział w terminie to wtedy oczywiście wstawię, jeśli nie - następny rozdział pojawi się dopiero 1 lutego. Przepraszam, aniołki :(
Do następnego :)

1/11/2015

Rozdział 6

8 listopada 2014
15 dni przed katastrofą

Stałam przed domem z plecakiem przerzuconym przez ramię i stojącą u moich stóp dużą torbą. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam zirytowana. Wesoła ferajna spóźniała się o dobre piętnaście minut, a ja nie po to wstawałam o piątej rano żeby oni nie przyjechali na czas. Zaczęłam dreptać w miejscu i chuchać w dłonie w nadziei, że to rozgrzeje mnie chociaż trochę. Na zewnątrz było naprawdę zimno, przed wyjściem spojrzałam na termometr. Słupek rtęci wskazywał 53°F*. Może dla osób, które mieszkają w Kansas od urodzenia taka temperatura w listopadzie to zupełna norma, ba - jak na warunki panujące w tym stanie ta wartość była uważana za całkiem wysoką podczas późnej jesieni, ale nie dla mnie. Urodziłam się i wychowałam w Austin w stanie Teksas, a do Lawrence przeprowadziliśmy się dopiero pięć lat wstecz. Jeszcze nie zdążyłam przywyknąć do panujących tam warunków i za każdym razem, gdy nadchodziło ochłodzenie, zaczynałam narzekać. W Austin średnia temperatura o tej porze roku to 68°F**.

Czekałam na podjeździe już od dłuższego czasu, gdy przyjaciele nareszcie raczyli się pojawić. Od razu po zatrzymaniu samochodu Ash wysiadł, by otworzyć bagażnik i pomóc mi we włożeniu do niego torby i plecaka. Byłam delikatnie wkurzona, więc nie odezwałam się do niego nawet słowem. Zanim weźmiecie mnie za jakąś zadufaną w sobie panienkę, która uważa, że wszyscy zawsze są na jej skinienie i nie wolno jej kazać na siebie czekać, to pozwólcie, że wytłumaczę. Nie byłam zła dlatego, że się spóźnili, rozumiałam to. Pewnie był korek albo mieli problem z trafieniem pod dom Amelii. Zresztą sama notorycznie się spóźniam, więc byłabym hipokrytką, gdybym wkurzyła się o taką drobnostkę. Nie, byłam zła, bo mogli zadzwonić, że nie dotrą na czas. Wszyscy w tym pojeździe doskonale wiedzieli, że łatwo marznę, a mimo to żadnemu nie przyszło do głowy, żeby dać znać o opóźnieniu. Dobra, mogłam wejść do domu z własnej inicjatywy, ale nie chciało mi się targać z powrotem ciężkiej torby z ubraniami. Tak, jestem leniwa na potęgę i mimo tego, że staram się z tym walczyć, to czasami moja natura wygrywa.

Wsiadłam do samochodu i wcisnęłam się na wolne miejsce między Lukiem a Michaelem. Normalnie usiadłabym obok Amy, ale nie w takiej sytuacji. Wiedziałam, że zaśnie, a dziewczyna miała pewną ciekawą przypadłość: śliniła się przez sen. Dlatego zawsze siedziała przy oknie podczas dłuższych wypraw. Ashton zajął fotel kierowcy i ruszyliśmy w drogę.

Jechaliśmy vanem pożyczonym od mojej dobrej znajomej, ponieważ mieliśmy do przebycia około czterystu mil***, a ścisnąć sześć osób w aucie któregokolwiek z nas było rzeczą niemożliwą do wykonania. Postanowiliśmy zrobić sobie małą wycieczkę po kraju, dlatego niosło nas aż do Arkansas. Naszym celem był Narodowy Las Quachita, znajdujący się w zachodniej części tego stanu. Daleko, ale było to jakieś urozmaicenie. No i tam jest cieplej.

Michael szybko zauważył, że jestem zła. Wywrócił teatralnie oczami i spojrzał się na mnie pytająco.

- Co tym razem zrobiliśmy? Spóźniliśmy się, o to ci chodzi? Nie, czekaj - chodzi o to, że nie zadzwoniliśmy, prawda? - jego wypowiedź mnie przeraziła. Znał mnie aż za dobrze, wszyscy tam obecni znali mnie za dobrze.

- Tak, Mike. Wiecie, że nie lubię takich temperatur. - skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej i patrzyłam przed siebie. Nie byłam aż tak wkurzona, żeby robić im nieziemską awanturę. Gdyby kazali mi tam czekać przez dwie godziny bez kontaktu, wtedy bym się obraziła.

- No tak, bo przecież teraz w Teksasie są teraz 22°C****, a Teksas to ukochany stan panny Novell. - Hood jak zwykle nie umiał utrzymać języka za zębami. Przeliczyłam sobie Celsjusze na Fahrenheity w głowie - to była jedna z niewielu rzeczy, której musiałam się nauczyć przy obcowaniu z Australijczykami. Druga to przeliczanie kilometrów na mile, trzecia: rozumienie ich akcentu. Wykonanie działania w myślach zajęło mi krótką chwilę, ale oczywiście przyjaciele nie są w stanie przepuścić żadnej okazji.

- Oooo, czekajcie, musi się skupić. Przelicza z naszego na swoje. - komentarz Amy sprawił, że wszyscy poza mną zaczęli się rechotać. Dziewczyna była z Anglii, więc także używała innych stopni. Oburzona popatrzyłam się w jej stronę.

- Brutusie, i ty przeciwko mnie?! - wykrzyknęłam teatralnie kładąc dłoń na sercu. Oczywiście lewą, prawa jeszcze nie do końca się zagoiła. Amelia zaśmiała się i po krótkiej chwili odpowiedziała.

- To nie nasza, lecz gwiazd naszych wina! - obie uśmiechnęłyśmy się na wspomnienie książki Johna Greena, naszej ulubionej od dłuższego czasu. Michael wydał z siebie dziwny dźwięk, ale zabrzmiało to tak, jakby się z nas naśmiewał. Spojrzałyśmy się na niego z mordem w oczach.

- Masz coś do "Gwiazd Naszych Wina", Clifford? - powiedziałyśmy w dokładnie tym samym momencie

- Uważaj, Michael, użyły twojego nazwiska! Będziesz miał problem! - Ashton wykrzyknął udając przerażonego. Trójka debili zaczęła cicho rechotać, a my tylko prychnęłyśmy i udawałyśmy obrażone. Cała ta sytuacja sprawiła, że zdążyłam zapomnieć o skandalicznym braku telefonu do mnie. Wtedy Luke trącił moje ramię swoim. Co z tego, że musiał się delikatnie pochylić, żeby to zrobić.

- Przepraszam, że nie zadzwoniliśmy. -  Hemmings patrzył się na mnie tak, jakbym przed chwilą skręciła awanturę ćwierćwiecza, a on właśnie przyszedł przepraszać błagając o życie

- Spoko, po prostu następnym razem puśćcie sygnał. - uśmiechnęłam się delikatnie

- Okej. - chłopak radośnie odpowiedział i odwrócił się w stronę okna.

- Boże, Luke, ale z ciebie ciota! Popsułeś zabawę! - Michael dał upust swojemu rozczarowaniu wyrzucając przy tym ręce do góry. Wyglądał komicznie, to trzeba mu było przyznać. Krótko się zaśmiałam, po czym przymknęłam oczy. Byłam tak zmęczona i niewyspana, że było mi wszystko jedno, na czyim ramieniu położę głowę. Przechyliłam się na prawą stronę i znajdując wygodne oparcie, zasnęłam.

Biegłam przez piaszczystą plażę. Moje nogi grzęzły w piasku, a mi coraz trudniej było utrzymać tempo. Miałam wrażenie, że w moich płucach szaleje pożar. Szybko obejrzałam się za siebie - zakapturzona postać była coraz bliżej, a ja nie miałam już siły. Nagle na niebie pojawiły się burzowe chmury. Piorun przeciął na pół ciemne niebo, ciszę zakłócaną tylko moim niespokojnym oddechem przerwał ogłuszający grzmot. Sparaliżowana strachem zatrzymałam się. Na ciele czułam na razie małe krople deszczu, chłodzące rozgrzaną skórę. Patrzyłam w stronę zjawiska atmosferycznego, które wywoływało we mnie tak wielkie przerażenie. Burza była przede mną, nie mogłam tam biec. Zostałam otoczona. Z jednej strony psychopata, z drugiej mój największy lęk. Niespodziewanie poczułam czyjąś chłodną rękę na ramieniu. Obróciłam się zadziwiająco szybko i po raz pierwszy w życiu dane mi było zobaczyć twarz prześladowcy. Zamarłam. Znałam tego człowieka, znałam go aż za dobrze. Był ze mną od dawna, wspierał mnie i znał wszystkie moje sekrety. Spojrzałam w niebieskie tęczówki, z którymi miałam do czynienia od najwcześniejszych lat. Tęczówki mojego brata.

- Jak się ze mną bawiłaś, Sammy? Fajnie było uciekać przed starszym bratem? - nie zdążyłam odpowiedzieć. Jace wyciągnął zza paska pistolet i wymierzył we mnie. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałam, były te zimne, niebieskie oczy.

Obudziłam się ciężko dysząc, jakbym faktycznie biegła. Rozejrzałam się po aucie. Wszyscy spali, oczywiście z wyjątkiem Ashtona. Irwin usłyszał szybkie oddechy i spojrzał na mnie we wstecznym lusterku.

- Wszystko w porządku, Sam? - jego oczy wyrażały jedynie troskę. Były piwne, nie tak jak te z mojego snu. Pokiwałam głową, wiedząc, że nie będę w stanie odpowiedzieć - najpierw musiałam się uspokoić. Ash zmarszczył brwi.

- Na pewno? Jesteś strasznie blada. Chcesz, żebym się zatrzymał? - pokręciłam głową i machnęłam dłonią na znak, że to nic takiego. Powoli wracałam do normalnego stanu.

- To tylko koszmar, dzięki. - nerwowo chwyciłam włosy i pociągnęłam je tak, żeby poprawić kucyka

- Jak coś się będzie działo, to mów, jasne? - Ashton nie dawał za wygraną

- Jak słońce. - zamilkłam na chwilę tylko po to, by zaraz zadać pytanie - Ile nam zostało?

- Trzy godziny i będziemy u celu.

- Dzięki. - po uzyskaniu satysfakcjonującej mnie odpowiedzi ostrożnie wyciągnęłam strzykawkę schowaną w wewnętrznej kieszeni mojej kurtki. Wyćwiczonymi ruchami wykonałam zastrzyki schowałam urządzenie do kieszeni znajdującej się na "plecach" każdego przedniego fotela. Potem ją stamtąd zabiorę i gdzieś wyrzucę. Zapewne do kosza. Odczekałam obowiązujące mnie dziesięć minut i z torby Amy leżącej pod jej nogami wyjęłam kanapkę z serem. Było to dosyć ryzykowne, bo musiałam nachylić się nad Michaelem siedzącym między mną a dziewczyną. Sprawę jeszcze bardziej utrudniał fakt, że oboje znajdowali się po mojej prawej, czyli musiałam użyć niedominującej ręki, której zakończenie aktualnie było zabandażowane. Jakimś cudem udało mi się zdobyć jedzenie nie budząc nikogo i zadowolona z siebie zaczęłam jeść upragnioną kanapkę. Po skończonym posiłku wyjęłam z kieszeni spodni telefon i słuchawki, które podpięłam do urządzenia wkładając je do uszu. Wybrałam losowe odtwarzanie - pierwszą piosenką, na jaką trafiłam było "Changing" Palomy Faith. Zadowolona oddałam się ulubionemu zajęciu - słuchaniu muzyki z zamkniętymi oczami. Tym razem nie zasnęłam.

Na miejscu byliśmy trzy i pół godziny później. Opóźnienie zawdzięczaliśmy Luke'owi, który zrobił się niesamowicie głodny i nalegał na postój w Macu. W sumie było to nam na rękę, bo większości zachciało się do łazienki, w tym mi. Musiałam namówić Amy, by poszła ze mną, nie chciałam tam wchodzić sama po ostatnim zdarzeniu w klubie. Właśnie wtedy przypomniałam sobie, że nie zapytałam, kto mnie wyciągnął z pożaru, Postanowiłam dopytać się o szczegóły przy wieczornym ognisku, które zaplanowaliśmy jeszcze poprzedniego dnia. Po zaparkowaniu samochód na poboczu, zanieśliśmy wszystkie bagaże trochę bardziej wgłąb lasu, ale też nie za daleko, żeby w razie czego szybko dostać się do auta. Po godzinie wszystkie trzy namioty stały na swoich miejscach i zajęliśmy się zbieraniem drewna na ognisko. Wieczorem wszystko było gotowe. Przbraliśmy się w cieplejsze rzeczy, podpaliliśmy ułożone i zabezpieczone drewno i usiedliśmy na składanych krzesłach, jedno przy drugim. Krzesełka także należały do Gen - dziewczyny, od której pożyczyliśmy auto. Gdy wszyscy się najedli nadszedł czas na moje pytania odnośnie pożaru.

- Hej, chłopaki, co się działo podczas pożaru w Replay? - wszyscy spojrzeli na Luke'a, który nagle odkrył, że jego stopy są bardzo ciekawym widokiem. Już po ich reakcji wiedziałam, że to on wyciągnął mnie z łazienki. A potem jeszcze miał wyrzuty sumienia, że w ogóle coś mi się stało. Kretyn.

- Luke, opowiedz Sam, jak to było. - powiedział Ashton zachęcająco. Hemmings tylko skinął głową i zaczął opowiadać nie odrywając wzroku od ziemi

- No, siedziałem przy barze i zorientowałem się, że za długo cię nie ma, więc, ummm, poszedłem do łazienki i zauważyłem dym. Wtedy przyszli chłopaki, Michael wyważył drzwi, a ja tylko cię wyniosłem. To nic. - chłopak wzruszył ramionami jednocześnie nerwowo drapiąc się po karku

- Żartujesz sobie, Hemmings?! Gdyby nie ty, Sammy by tego nie przeżyła! - Amy zaczęła krzyczeć, a ja odniosłam wrażenie, że usłyszeli ją nawet do drugiej stronie kuli ziemskiej

- Właśnie! Stary, jesteś za skromny, tyle ci powiem. - Calum poparł Amelię zajadając się przy tym suchym chlebem.

- On to streścił, Brooks. Zanim przyszliśmy poprosił jakąś dziewczynę, żeby zadzwoniła na straż pożarną i zawiadomiła ochroniarzy o całej sytuacji. - mimo tego, że było strasznie ciemno, a nasze sylwetki oświetlał tylko płomień ogniska, wszyscy dostrzegliśmy rumieniec Luke'a spowodowany uwagą Irwina.

- A ty skąd to wiesz? - główny bohater opowieści chłopców spojrzał się na przyjaciela ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

- Kiedy byłeś w łazience w szpitalu ta dziewczyna weszła do środka, podeszła do nas i opisała nam ciebie. Powiedzieliśmy jej, że jesteś w łazience, a ona opowiedziała nam, co zrobiłeś. Mówiła, że chciała tylko pogratulować ci spokoju. Potem wyszła, chyba się gdzieś spieszyła.

- Czemu mi tego nie przekazaliście? - Hemmings jęknął z niezadowoleniem przejeżdżając dłonią po twarzy.

- Wyleciało nam z głowy, działy się ważniejsze rzeczy. - Calum odpowiedział przyjacielowi, a naszą dyskusję zakończył Michael.

- Ale i tak jesteś ciotą, Luke. - wszyscy się szczerze roześmiali i temat był skończony. Jednak mnie dręczyło jeszcze jedno: gdzie do cholery był Fletcher podczas całego zajścia? Musiałam kogoś o to zapytać, ale nie teraz. Potem.

Reszta wieczoru upłynęła spokojnie. Opowiadaliśmy sobie różne "straszne" historie, które w tym towarzystwie bardzo szybko zamieniały się w skecze kabaretowe. Calum dostał raz w czoło, bo Amy zarzekała się, że widziała na jego twarzy komara. I wtedy zaczęła się zabawa z owadami. Pierwszy był ten Hooda, potem zleciały się kolejne. Niestety wybraliśmy las, który częściowo znajduje się nad rzeką, więc tych krwiopijczych zwierząt nie brakowało. W końcu wszyscy wynieśli się do swoich namiotów. Wszyscy oprócz mnie i Luke'a. Ja siedziałam pod kocem popijając herbatę z termosu, a on po prostu patrzył się w ogień.

- Luke?

- Hmm? - chłopak oderwał wzrok od płomieni i spojrzał na mnie

- Gdzie był Fletcher podczas tego całego zamieszania? - uważnie obserwowałam jego reakcję. Hemmings najpierw zmarszczył brwi, a potem podniósł się, chwycił swoje krzesełko i przesunął je, tak by móc usiąść blisko mnie. Kiedy już z powrotem siedział, pochylił się, oparł łokcie o uda i złączył dłonie między kolanami ponownie wlepiając wzrok w ognisko.

- Mówił, że był w męskiej łazience, a podczas ewakuacji nie mógł nas znaleźć. Potem zadzwoniła do niego twoja mama i powiedziała mu, gdzie jesteśmy. Przyjechał równo z twoimi rodzicami. Wydawał się zmartwiony tym wszystkim, my wszyscy byliśmy zaniepokojeni. - Luke wyprostował się na krześle patrząc mi w oczy; płomienie odbijały się w jego źrenicach - Nie wierzę mu, Sam. Nie bierz tego do siebie, ale nie wydaje mi się, żeby mówił prawdę. Kiedy mi o tym opowiadał sprawiał wrażenie, jakby chciał coś ukryć, jakby... Ugh, wiesz, o czym mówię? - nie czekając na reakcję z mojej strony mówił dalej - Jakby był w stanie zrobić wszystko, byle tylko prawda nie wyszła na jaw. Właśnie tak wyglądał. I dlatego mu nie wierzę. Zrobisz z tym co będziesz chciała, ale na twoim miejscu bym na niego uważał. - chłopak wstał z krzesełka, przeciągnął się i ruszył w kierunku swojego namiotu, który dzielił z Michaelem. Szybko zrzuciłam z siebie koc, postawiłam termos na ziemi i szybkim krokiem podeszłam do przyjaciela. Złapałam go za nadgarstek i zmusiłam, by obrócił się w moją stronę. Widziałam zaskoczenie w jego oczach. Zmierzyłam go wzrokiem i westchnęłam. Był za wysoki.

- No co? - Hemmings nie wiedział, dlaczego go zatrzymałam, ani dlaczego tak uparcie mu się przyglądałam

- Nienawidzę stawać na palcach. - wymamrotałam cicho pod nosem, ale na tyle głośno, żeby usłyszał. Wspięłam się na czubki palców i pocałowałam Luke'a w policzek. Szybko stanęłam normalnie; chłopak wyglądał na mocno zdziwionego. Zaśmiałam się w duchu. Nie czekając, aż coś powie, przytuliłam się do niego wtulając policzek w materiał kurtki. Po chwili poczułam, jak oplótł mnie rękoma przyciągając mocniej do siebie, brodę natomiast oparł na mojej głowie. Przymknęłam oczy, lubiłam przytulać się do przyjaciół.

- Dziękuję, Luke. Nie wiem, co mam myśleć o Fleem, ale dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. I dziękuję za uratowanie mi życia. W ogóle to dziękuję za wszystko.

- Nie ma za co, Sam. Od tego są przyjaciele. - Hemmings pocałował mnie delikatnie w czubek głowy, a ja uśmiechnęłam się, czego on oczywiście nie mógł zobaczyć. Z moich ust wyrwało się krótkie ziewnięcie, więc ostrożnie wyswobodziłam się z przyjemnego uścisku Luke'a i chwyciłam rękaw jego kurtki.

- Chodź, pomożesz mi zgasić ognisko. - nie miałam ochoty na męczenie się z tym samej

- Jasne. - wzięliśmy naszykowane wcześniej butelki wody i obficie polaliśmy ognisko płynem. Płomienie szybko zgasły, a my ostrożnie wygrzebaliśmy niedopalone drewno i ułożyliśmy je trochę dalej tak, by miało jakąkolwiek szansę wyschnięcia. Po wykonanej robocie otrzepałam ręce i posłałam chłopakowi uśmiech. Już chciałam mówić mu "Dobranoc", ale kątem oka zauważyłam błysk po niedaleko nas. Odwróciłam się i ujrzałam ciemną postać trzymającą jasny przedmiot w dłoni. Wytężyłam wzrok. Kiedy nieznajomy zmienił ułożenie ręki, światło księżyca odbiło się od narzędzia. Człowiek trzymał sztylet. To mógł być myśliwy. Było to mało prawdopodobne, ale jednak. Zdenerwowana podeszłam bliżej do przyjaciela, złapałam go za dłoń i zaczęłam powoli się cofać. Pech chciał, że za naszymi plecami był las, a nie namioty. W dodatku szliśmy w złym kierunku - żeby dostać się do samochodu musielibyśmy przejść obok nieznajomego.

- Co o tym myślisz? - szeptem spytałam przyjaciela

- Może to myśliwy? - nasz dialog przerwał niespodziewany ruch człowieka. Ciszę przerwał świst powietrza. Przestraszyłam się, impulsywnie kucnęłam ciągnąc Hemmingsa za sobą. Usłyszałam tylko odgłos ostrza wbijającego się w drzewo nad naszymi głowami. Trafiło tam, gdzie jeszcze sekundę temu znajdowałaby się moja klatka piersiowa. Postać zaczęła iść w naszym kierunku energicznym krokiem, zza pasa wyciągnęła kolejne narzędzie. Tym razem duży nóż.

Poderwałam się na równe nogi z zawrotną prędkością, odwróciłam się i zaczęłam biec. Wciąż trzymałam przyjaciela za dłoń, więc biegł nieznacznie za mną. Nawet nie patrzyłam, gdzie mnie niesie, po prostu omijałam drzewa. Byłam przerażona. Potrafiłam myśleć tylko o tym, żeby wyjść z tego cało. Jeszcze wciągnęłam w to Luke'a, teraz i on był zagrożony. Czułam, jak moje serce biło w zastraszającym tempie, adrenalina krążyła po moim organizmie dodając mi sił, a strach krzyczał, żebym biegła jeszcze szybciej i szybciej. Usłyszałam kolejny świst - nóż drasnął mój policzek wbijając się w drzewo przed nami. Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Czułam, jak krew ścieka mi po twarzy, czułam pulsujący ból, ale nie zatrzymywałam się.

Nagle zahaczyłam o coś stopą. Z łoskotem upadłam na brzuch. Niestety pociągnęłam za sobą Hemmingsa, ale on miał więcej czasu na reakcję, bo widział, jak się potykam. Przecież biegł za mną. Upadł na kolana i szybko się podniósł, po czym podbiegł do mnie łapiąc za ramię.

- Sam, wstawaj, on jest zaraz za tobą! - chłopak krzyczał na mnie, a ja podniosłam się najszybciej, jak potrafiłam. Jednak okazało się, że nie udało mi się wstać na czas. W momencie, w którym wróciłam do pionu, nasz oprawca dogonił nas. Wyjął z kieszeni bluzy pistolet i przyłożył lufę do skroni Luke'a.

I powoli, jakby nigdzie mu się nie spieszyło, uniósł drugą dłoń i odbezpieczył pistolet.

Po lesie rozniósł się krótki dźwięk oddanego strzału.

___________________________________________________________________________________

 * 53°F - w USA temperaturę mierzą w Fahrenheitach. 53°F to około 12°C
** 68°F to 20°C
*** W USA odległość jest mierzona w milach. 400 mil to około 650 km.
**** Ponieważ Luke, Calum, Michael, Ash i Amelia są z Australii/Anglii (skreśl niepotrzebne), to podają temperaturę po ludzku
  
Więc jestem z nowym rozdziałem, który wyszedł mi dziwnie długi O.o No, ale nic xD Chyba nie będziecie na to narzekać, co? Dobra, kilka rzeczy do przekazania:
1. Odzew na poprzedni rozdział był niesamowity. Wow, brakuje mi słów. W notce od autora dziękowałam za ponad 400 wyświetleń, a teraz? Skoczyły do ponad 700! No i te komentarze! I jeszcze LBA?! Uszczypnijcie mnie, bo śnię. Jezu, ludzie, kocham was! Naprawdę, cały wieczór piszczałam ze szczęścia :D Oby tak dalej ;)
2. Kto myślał, że się pocałują, kiedy Sam powiedziała, że nienawidzi stawać na palcach? Przyznawać się, raz! :P
3. Oficjalna nazwa parringu Luke'a i Sam to Rooks. Utworzona od drugich imion, siedziałam nad tym z przyjaciółką baardzo długo, ale jest. Brzmi... inaczej, ale mi się podoba, nie wiem, jak wam ;)
4. Jak wam się podoba końcówka rozdziału? ;) Błagam, nie zabijajcie mnie za nią xD
5. Jak wrażenia? Czekam na opinie (zachęcam do komentowania, to suuuper motywacja, przez ostatni tydzień strasznie mi się chciało pisać dzięki temu odzewowi).
6. Kto uważa, że założenie hashtagu na tt z tym ff to dobry pomysł, niech napisze komentarz tutaj albo skontaktuje się ze mną na twitterze. Mój twitter: @angels_play. Spokojnie, nie gryzę.
7. Piosenka, której słuchała Sam: https://www.youtube.com/watch?v=oAeotgCHL3E

1/04/2015

Rozdział 5

1 listopada 2014
22 dni przed katastrofą

Pierwszą rzeczą, która do mnie dotarła było uwieranie spowodowane tajemniczym przedmiotem założonym na moją twarz. Nie należało to do przyjemnych odczuć, ale przynajmniej nie krztusiłam się dymem. Wtedy do głowy przyszła mi druga myśl. Mogłam swobodnie oddychać, w powietrzu już nie czułam okropnego zapachu spalenizny towarzyszącego mi przez ostatnie chwile świadomości. Delektowałam się chwilą spokoju, którą przerwało natarczywe pulsowanie w skroniach. Dopiero wtedy powoli otworzyłam oczy.

Ostre światło pochodzące z lampy wiszącej tuż nade mną porządnie mnie oślepiło. Uniosłam lewą dłoń i przesłoniłam nią twarz. Po moim drobnym ruchu w pomieszczeniu podniosła się wrzawa.

- Tony, obudziła się! - usłyszałam radosny głos mojej matki. Już po chwili ujrzałam twarze rodziców przyglądające mi się z troską. Słabo się uśmiechnęłam.

- Skarbie, w porządku? Boli cię ręka? - głos kobiety rozniósł się po pomieszczeniu. Jej dłoń powędrowała do mojej twarzy, a po chwili dziwny ucisk zniknął. Dopiero wtedy zorientowałam się, że miałam na sobie maskę do tlenoterapii i że nie mogłam mówić z nią na ustach. Dlatego mama mi ją zdjęła. Teraz jej ręka spoczywała na moim czole.

- Co? Czemu miałaby mnie boleć? - zdezorientowana spojrzałam na na lewą dłoń. Wszystko było z nią w porządku. Oględziny przerwał mi ojczym.

- Nie ta, Sammy. Prawa ręka. Boli cię? - zmarszczyłam brwi. Nie, nie bolała. Cholera, ja jej nawet nie czułam. Spanikowana zerknęłam w stronę prawej części ciała. Moim oczom ukazała się spuchnięta dłoń szczelnie owinięta opatrunkiem chłodzącym. Odetchnęłam z ulgą. Zawsze mogło być gorzej.

- Nie boli. Nawet jej nie czuję. - wychrypiałam odpowiadając na zadane wcześniej pytania. Brzmiałam strasznie. Jakby ktoś jeździł szkłem po moich strunach głosowych. Tata odetchnął z ulgą, a ja założyłam maskę z powrotem na twarz przy pomocy zdrowej ręki.
Wtedy do pokoju wszedł lekarz z podkładką w ręku. Podejrzewałam, że trzymał moją kartę pacjenta.

Mężczyzna wyglądał na miłego, uśmiechnął się do mnie życzliwe kiedy zobaczył, że już się obudziłam.

- Jak się czuje nasza śpiąca królewna? - uśmiechnęłam się unosząc kciuk w górę. Na razie wolałam nie zdejmować maski. Po chwili zastanowienia wskazałam palcem wskazującym na głowę krzywiąc się jednocześnie.

- To normalne, że boli cię głowa. Za niedługo powinno przejść. Dostałaś miejscowe znieczulenie, żebyś nie drapała poparzenia. Leż i odpoczywaj. - popatrzyłam błagalnie na mamę niemo prosząc, by zapytała, kiedy mnie wypiszą. Moje prośby zostały wysłuchane i kobieta zaczepiła pracownika szpitala.

- Kiedy będzie mógł pan ją wypuścić? - facet najpierw zmierzył mnie wzrokiem, po czym uważnie przestudiował kartę pacjenta. Zmarszczył brwi, ponownie spojrzał na mnie zatrzymując się na poparzonej dłoni i ponownie się uśmiechnął.

- Jesteś prawo czy leworęczna? - uniosłam w górę zdrową rękę pokazując, że moją wiodącą dłonią była ta po lewej stronie ciała.

- W takim razie myślę, że już we wtorek będziesz mogła wrócić do szkoły. - na moją twarz wkradł się wyraz bezgranicznego zawodu. Po pierwsze: następnego dnia chłopaki mieli koncert w klubie, na który koniecznie chciałam pójść. Po drugie: miałam się tam nudzić przez kolejne cztery dni. Po trzecie: ja nie mogłam się nudzić, a szczególnie nie wtedy. Gdybym miała jakieś zajęcie, to przynajmniej odgoniłabym myśl od tego, że ktoś wyraźnie próbował zrobić mi krzywdę. Co najmniej. Z rozmyślań wyrwał mnie głos ojczyma.

- Jace, Sam się obudziła. Zabieraj ze sobą rodzeństwo i przyjeżdżajcie. - jeśli mam być szczera to wolałabym, żeby przyjechali tylko Jace i Ed. Mój trzeci brat, Robert, wciąż sprawiał kłopoty i krótko mówiąc był po prostu wielkim chujem. Przepraszam, ale inaczej się tego nie da opisać. Ale cóż, rodziny się nie wybiera. Już miałam ściągać maskę by spytać, co się stało z chłopakami, gdy do sali wmaszerowała cała piątka z Fletcherem włącznie. Uśmiechnęłam się na ich widok. Chłopcy mieli występ w niedzielę, a mimo to znaleźli trochę czasu, żeby wpaść i sprawdzić co ze mną. Flee natomiast musiał się urwać z pracy, żeby przyjechać. Nie byłam pewna dopóki nie spojrzałam na budzik stojący na szafce nocnej. Wskazówki były ustawione na godzinie sześć po trzynastej. Jego zmiana w kawiarni już dawno się zaczęła. Jednak taki chłopak to skarb. Gdy rodzice zobaczyli, że chłopcy skierowali się w moją stronę, odeszli od łóżka i usiedli na krzesłach pod przeciwną ścianą. Wszyscy przywitali się z mamą i tatą, po czym zgromadzili się przy mnie i zaczęli zadawać pytania jeden przez drugiego. Byli gorsi niż policja. Szybko zareagowałam unosząc lewą rękę na znak "Stop" i zdejmując maskę z twarzy. Dopiero wtedy się odezwałam.

- Zwolnijcie, jedno pytanie na raz. - na dźwięk mojego głosu wszyscy zamilkli. Zaniepokoiło mnie to. Brzmiałam aż tak źle?

- No co? Nigdy nie słyszeliście osoby po zatruciu dymem?

- Jakoś nie było okazji. - pierwszy ocknął się Calum. Tylko przewróciłam oczami i przebiegłam wzrokiem po chłopakach. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, ale już po krótkiej obserwacji mogłam dostrzec, że to Luke spał najmniej z nich wszystkich. Włosy schował pod czapką beanie, pod niebieskimi oczami pojawiły się worki spowodowane niewyspaniem i miał wyraźne problemy z koncentracją. Zrobiło mi się ich wszystkich żal. Wyglądali tak przeze mnie.

Spuściłam wzrok i w dalszym ciągu czekałam na pytania. Jeszcze przed chwilą sypali nimi jak z rękawa, a teraz sprawiali wrażenie, jakby zapomnieli jak się mówi. W końcu przytłaczającą ciszę przerwał Ashton.

- Dobrze się czujesz? - jego piwne oczy były przepełnione troską

- Powiedzmy. Boli mnie głowa i nie czuję ręki, ale poza tym jest w porządku. - uśmiechnęłam się do Asha chcąc podkreślić, że faktycznie nie było tak źle. Przeżyłam gorszy pożar. Co prawda teraz mam blizny na całych plecach i części lewego ramienia, ale dało się z tym żyć. Wracając: Irwin uśmiechnął się do mnie promiennie ukazując swoje dołeczki. Uwielbiałam je, wyglądał z nimi uroczo.

Następne pytanie zadał Fletcher.

- Co powiedział lekarz? -wzruszyłam ramionami

- We wtorek powinnam wrócić do szkoły. - zauważyłam, że Luke, Calum, Michael i Ashton zawzięcie próbowali ukryć zawód malujący się na ich twarzach, co średnio im wyszło. Uśmiechnęłam się mentalnie. Pojawię się w tym klubie choćbym miała skręcić awanturę życia. Fizycznie natomiast wykrzywiłam twarz w wyrazie złości.

- Przepraszam, ale nie będę mogła przyjść jutro. Wszystko przez tą pie... - już miałam przekląć, gdy zobaczyłam tatę posyłającego mi spojrzenie pod tytułem "A tylko spróbuj.", więc w porę się opamiętałam -...przoną zapalniczkę. - to był kiepski pomysł z tą zapalniczką. Wszystkie bliższe mi osoby wiedziały, że nie palę tradycyjnych papierosów. Jednak mimo to miałam nadzieję, że chłopaki zaczną grać razem ze mną, żebym potem mogła sprzedać to kłamstwo policji. Nie zawiodłam się.

- Mówiłem ci tyle razy, żebyś to rzuciła. Ale nie, ty oczywiście wiesz lepiej! - Cal zaczął się unosić wchodząc w swoją rolę. Wszyscy pojęli w lot, czego od nich oczekiwałam. Wszyscy oprócz Hemmingsa.

- O czym ty... - zanim chłopak zdążył dokończyć zdanie, Michael zareagował i zasłonił mu usta dłonią. Luke popatrzył się na niego skonsternowany, po czym zmienił obiekt zainteresowania na mnie. Ja natomiast posłałam mu spojrzenie, które niosło ze sobą wiadomość "Przemyśl". Dopiero wtedy oczy blondyna rozjaśniła iskierka zrozumienia. Strząsnął dłoń Clifforda ze swojej twarzy i zaczął obserwować to, co działo się za drzwiami pokoju. Nie miałam do niego pretensji o to, że prawie mnie zdekonspirował. Musiał być naprawdę wyczerpany; wyglądał tak, jakby przejechał po nim walec drogowy. Ukradkiem zerknęłam na rodziców - oboje patrzyli się na mnie z mordem w oczach. Nie zdziwiło mnie to, właśnie dowiedzieli się, że ich jedyna córka pali. Czułam kłótnię wiszącą w powietrzu gdy tylko nikogo nie będzie w sali. Dlatego moim priorytetem w tamtym momencie stało się przeciągnięcie wizyty przyjaciół do maksimum.

- Tak w zasadzie, to po co tam poszłaś? - Michael postanowił się włączyć do rozmowy, ale zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta, Luke odpowiedział za mnie.

- Musiała wstrzyknąć sobie insulinę. - chłopak nawet nie oderwał wzroku od drzwi, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zaczęłam się o niego niepokoić, jeszcze go takiego nie widziałam.

- Skąd wiesz? - Flee zadał kolejne pytanie

- Zgadywałem. Trafiłem? - Hemmings spojrzał się na mnie pytająco, na co tylko kiwnęłam głową. Przystawiłam sobie maskę z powrotem do twarzy, wzięłam kilka głębokich oddechów, odsunęłam ją i dopiero wtedy zaczęłam mówić.

- Jak już skończyłam z insuliną, zachciało mi się zapalić. Musiałam nie zauważyć, że coś było tam rozlane, bo jak tylko upuściłam zapalniczkę, to podłoga stanęła w ogniu. - po raz kolejny wzruszyłam ramionami, jakby dla podkreślenia, że w zasadzie to moja wina i że nic strasznego się nie stało. Wymyśliłam to wszystko na poczekaniu. Gdyby usłyszeli prawdę, byliby przerażeni albo wściekli. Nie widziałam innej możliwości. Ale nie mogłam im opowiedzieć o tym, co stało się w rzeczywistości, bo wystawiłabym ich na linię strzału. Ich, Amelię oraz całą moją rodzinę, a na to nie mogłam pozwolić. Wystarczyło, że ja miałam problem z psychopatą, nikt inny go nie potrzebował, dziękuję bardzo.

Po moich słowach nastała krępująca cisza. Nikt nic nie mówił, miałam wrażenie, jakby osoby obecne w pokoju nawet nie oddychały. Poruszyłam się niespokojnie pod kołdrą, co zauważył Michael. Niestety odebrał to jako sygnał, że powinni już iść.

- Chłopaki, chodźmy już. Sam musi odpocząć. - nie chciałam, żeby sobie szli. Już otwierałam usta, żeby zaprotestować, ale mama mi przerwała.

- Tak chłopcy, zadzwonimy po was jak Sammy poczuje się lepiej. - rodzicielka spojrzała się na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Moją jedyną reakcją było naciągnięcie pościeli na głowę.

- Dziękujemy, pani Cradle. Na pewno jeszcze odwiedzimy pani córkę. - poznałam Fletchera po głosie. Mama go uwielbiała, zawsze był uprzejmy i taktowny. Słyszałam, jak chłopcy po kolei opuszczają salę rzucając w drzwiach krótkie pożegnania. W pewnym momencie w pokoju został tylko Flee. Przed wyjściem z pomieszczenia zdecydował się ściągnąć ze mnie kołdrę i krótko pocałować mnie w usta.

- Trzymaj się, Brooks. - Cain posłał mi cudowny uśmiech i już go nie było. Mi natomiast pozostała konfrontacja z rodzicami. Przełknęłam ślinę, spojrzałam się na nich i wzięłam głęboki oddech. Oboje wstali z krzeseł i podeszli do łóżka. Mieli nade mną przewagę, bo leżałam, a oni stali. Czułam się jak zwierzę w pułapce.

- Może nam powiesz, co to znaczy, że "Zachciało ci się zapalić?"?! - ojczym rozpoczął atak. Nawet nie miałam zamiaru się bronić i migać, to by tylko pogorszyło sytuację. Milczałam wlepiając wzrok w palce lewej dłoni.

- Sam, twój ojciec cię o coś zapytał. - mama postanowiła wesprzeć swojego męża, a ja wciąż udawałam, że nie słyszę.

- Samantha, od kiedy palisz? No, słucham! - ojciec ponowił natarcie

- Od pół roku. - wymamrotałam pod nosem udając pokorną. Na twarzy moich opiekunów malowała się jednocześnie wściekłość i zdziwienie. Czemu zdziwienie? Pewnie spodziewali się, że skręcę nieziemską awanturę. Owszem, jestem porywcza, ale mam też swój rozum. Wiem, że w takiej sytuacji darcie mordy to jak samobójstwo. Dlatego też za wszelką cenę próbowałam nie wybuchnąć.

- Od pół roku?! Dziecko, czy ty wiesz, jakie to jest szkodliwe?! Twoi przyjaciele cię nie powstrzymywali?! Ha, jestem pewien, że sami cię do tego przekonali! Ten Clifford od początku mi wyglądał na podejrzanego! - przybrany ojciec przesadził. Mnie może obrażać, proszę bardzo. Ale nie mówi się złych rzeczy o chłopakach w mojej obecności. Poczułam, jak na twarz występują mi silne rumieńce spowodowane złością.

- Tony! Nie powinieneś... - mama podjęła starania, by załagodzić sytuację, ale było już za późno. Zdjęłam maskę spoczywającą na mojej klatce piersiowej, zerwałam się na równe nogi i podeszłam do ojczyma. Ledwo utrzymywałam pozycję pionową, bo w momencie, w którym wstałam z łóżka zaczęło mi się niesamowicie kręcić w głowie. Tata to chyba zauważył - jego wyraz twarzy złagodniał natychmiastowo, jednak ja nie zamierzałam odpuścić. Stanęłam tuż przed nim i zaczęłam się drzeć.

- Rozumiem, że się o mnie martwicie i wiem, że papierosy są szkodliwie, ale nie jestem małym dzieckiem! Wyboru dokonałam sama, dziękuję bardzo! Michael nie miał z tym nic wspólnego! Jakbyś chciał wiedzieć, to ta czwórka postawiła sobie za cel odzwyczajenie mnie od tego i, Boże, są w tym tak dobrzy, że już kilka razy chciałam to rzucać tylko dla świętego spokoju! Ash, Luke, Cal i Mikey to najlepsi przyjaciele, o których mogłam prosić i NIE POZWOLĘ, ŻEBYŚ ICH KURWA OBRAŻAŁ W MOJEJ OBECNOŚCI! - pod koniec puściły mi wszelkie hamulce, a po moja twarz była cała mokra od łez wściekłości. Krzyczałam tak głośno i intensywnie, że zaczęłam mieć problemy z oddychaniem. Sapałam, jakbym przebiegła pieprzony maraton. Na domiar złego zawroty głowy pogorszyły się. Cały  świat kręcił się jak karuzela. Rodziców wmurowało w ziemię, ja natomiast chwiejnym krokiem wyszłam z sali. Dziękowałam Bogu, że nie podłączyli mnie do kroplówki, bo wtedy musiałabym ciągnąć za sobą pierdzielony stojaczek.

Wyszłam na korytarz i zanim zdążyłam zrobić chociażby krok, poczułam, jak tracę grunt pod nogami. Mentalnie byłam już przygotowana na twarde lądowanie, ale czyjeś dłonie złapały mnie w talii w samą porę. Uniosłam wzrok i ujrzałam dobrze mi znane błękitne tęczówki. Luke. Co on tam jeszcze robił?

- Nie miałaś odpoczywać? - chłopak delikatnie pomógł mi wrócić do pionu. Gdy już stałam na własnych nogach, niemalże nie myśląc wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Byłam emocjonalnie wyczerpana kłótnią z rodzicami i potrzebowałam przyjaciela. Hemmings był już przyzwyczajony do moich nagłych zachowań, więc bez zbędnych pytań otoczył mnie swoimi ramionami. Oddychałam miarowo, wciągając nosem zapach, z którym byłam obeznana i który uwielbiałam.

Nie zdążyłam się całkowicie uspokoić przez mojego ojca. Mężczyzna wyszedł z pokoju, położył mi rękę na ramieniu i opanowanym głosem poprosił, bym wróciła do łóżka. Niechętnie oderwałam się od Luke'a i skierowałam się w stronę sali. Nie chciałam tam wracać, ale potrzebowałam maski z tlenem. Tuż przed przekroczeniem progu drzwi obejrzałam się za ramię by sprawdzić, czy chłopak poszedł do domu. Uśmiechnęłam się gdy zobaczyłam, że Hemmings siedział na krześle i wpatrywał się we mnie. Przyjaciel odwzajemnił mój gest i niemo przekazał mi, że poczeka, aż będzie mógł ze mną porozmawiać. Kiwnęłam głową tak, żeby tata tego nie zauważył i wkroczyłam do sali.

Cała awantura skończyła się nie najgorzej dla mnie. Dostałam szlaban na tydzień, więc nie było tak źle. Odbyłam długą konwersację z Lukiem - ja wyjaśniłam, o co poszło z rodzicami, a on wytłumaczył mi, dlaczego wyglądał jak siedem nieszczęść. Okazało się, że chłopaka zżerało poczucie winy. Idiota obwiniał się o to, że oparzyłam sobie rękę. Oczywiście wybiłam mu to z głowy wciskając kolejne kłamstwo o tym, że to w zupełności moja wina. Jeszcze tego samego dnia odwiedzili mnie bracia i Amelia. Robert jak zwykle siedział w kącie i rzucał obraźliwe uwagi w stronę pielęgniarek jednocześnie narzekając, że musiał tam przyjechać. No strasznie mi przykro, że ma mnie za siostrę, zaraz będę płakać. Wracając, Ed bardzo się ucieszył na mój widok, a Jace'owi mało brakowało do uduszenia mnie z radości. Serio, ten chłopak ma uścisk jak ze stali. Amelia natomiast zabawiła się w fryzjera obcinając mi zwęglone końcówki i jednocześnie przekazując najnowsze plotki. Oczywiście nie poszłam w niedzielę na koncert, nie dałam rady się wymknąć. Przyłapała mnie jedna z pielęgniarek i mój misterny plan poszedł się bujać. Do szkoły wróciłam we wtorek, dokładnie tak, jak przewidział lekarz. Tam zostałam zasypana pytaniami dotyczącymi pożaru, każdy chciał wiedzieć co i jak. Z policją rozmawiałam dopiero w środę. Przesłuchiwał mnie ojciec Fletchera, który był miejscowym szeryfem. Dzięki temu było mi trochę łatwiej zmyślać, bo często wciskałam mu kit, że nie umiem kłamać. Gówno prawda, ale przynajmniej mi uwierzył. Reszta tygodnia upłynęła spokojnie. W weekend byłam umówiona z chłopakami i Amelią na wyjazd pod namioty, na który moi rodzice zezwolili pomimo szlabanu. Tym razem jechaliśmy bez Flee'ego, chłopak musiał odrobić zaległy dzień w pracy. Miałam nadzieję, że obejdzie się bez większych problemów.

Nawet nie wiecie, jak bardzo się pomyliłam.

___________________________________________________________________________________

Jest piąty rozdział :) Jeszcze raz przepraszam za to, że nie było go tydzień temu :/ I jako że jestem tu dopiero teraz, to chciałabym wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku, wspaniałych przygód, spełnienia marzeń i cudownych przyjaciół :D No i jeszcze jedno: chciałabym wam baaardzo podziękować za wszystkie komentarze i wyświetlenia, to niesamowite :D Nawet nie wiecie, jak bardzo jestem wdzięczna za ponad 400 wyświetleń *heart-eye emoji*
Jak myślicie, co się stanie podczas campingu?
Zapraszam do komentowania, to bardzo motywuje. Jak brakuje mi weny to patrzę na wasze komentarze i od razu chce mi się pisać ;)
Kocham was :*