1 listopada 2014
22 dni przed katastrofą
Pierwszą
rzeczą, która do mnie dotarła było uwieranie spowodowane tajemniczym
przedmiotem założonym na moją twarz. Nie należało to do przyjemnych
odczuć, ale przynajmniej nie krztusiłam się dymem. Wtedy do głowy
przyszła mi druga myśl. Mogłam swobodnie oddychać, w powietrzu już nie
czułam okropnego zapachu spalenizny towarzyszącego mi przez ostatnie
chwile świadomości. Delektowałam się chwilą spokoju, którą przerwało
natarczywe pulsowanie w skroniach. Dopiero wtedy powoli otworzyłam oczy.
Ostre
światło pochodzące z lampy wiszącej tuż nade mną porządnie mnie
oślepiło. Uniosłam lewą dłoń i przesłoniłam nią twarz. Po moim drobnym
ruchu w pomieszczeniu podniosła się wrzawa.
- Tony, obudziła się! -
usłyszałam radosny głos mojej matki. Już po chwili ujrzałam twarze
rodziców przyglądające mi się z troską. Słabo się uśmiechnęłam.
-
Skarbie, w porządku? Boli cię ręka? - głos kobiety rozniósł się po
pomieszczeniu. Jej dłoń powędrowała do mojej twarzy, a po chwili dziwny
ucisk zniknął. Dopiero wtedy zorientowałam się, że miałam na sobie maskę
do tlenoterapii i że nie mogłam mówić z nią na ustach. Dlatego mama mi
ją zdjęła. Teraz jej ręka spoczywała na moim czole.
- Co? Czemu
miałaby mnie boleć? - zdezorientowana spojrzałam na na lewą dłoń.
Wszystko było z nią w porządku. Oględziny przerwał mi ojczym.
-
Nie ta, Sammy. Prawa ręka. Boli cię? - zmarszczyłam brwi. Nie, nie
bolała. Cholera, ja jej nawet nie czułam. Spanikowana zerknęłam w stronę
prawej części ciała. Moim oczom ukazała się spuchnięta dłoń
szczelnie owinięta opatrunkiem chłodzącym. Odetchnęłam z ulgą. Zawsze
mogło być gorzej.
- Nie boli. Nawet jej nie czuję. - wychrypiałam
odpowiadając na zadane wcześniej pytania. Brzmiałam strasznie. Jakby
ktoś jeździł szkłem po moich strunach głosowych. Tata odetchnął z ulgą, a
ja założyłam maskę z powrotem na twarz przy pomocy zdrowej ręki.
Wtedy
do pokoju wszedł lekarz z podkładką w ręku. Podejrzewałam, że trzymał
moją kartę pacjenta.
Mężczyzna wyglądał na miłego, uśmiechnął się do
mnie życzliwe kiedy zobaczył, że już się obudziłam.
- Jak się
czuje nasza śpiąca królewna? - uśmiechnęłam się unosząc kciuk w górę. Na
razie wolałam nie zdejmować maski. Po chwili zastanowienia wskazałam
palcem wskazującym na głowę krzywiąc się jednocześnie.
- To
normalne, że boli cię głowa. Za niedługo powinno przejść. Dostałaś
miejscowe znieczulenie, żebyś nie drapała poparzenia. Leż i odpoczywaj. -
popatrzyłam błagalnie na mamę niemo prosząc, by zapytała, kiedy mnie
wypiszą. Moje prośby zostały wysłuchane i kobieta zaczepiła pracownika
szpitala.
- Kiedy będzie mógł pan ją wypuścić? - facet najpierw
zmierzył mnie wzrokiem, po czym uważnie przestudiował kartę pacjenta.
Zmarszczył brwi, ponownie spojrzał na mnie zatrzymując się na poparzonej
dłoni i ponownie się uśmiechnął.
- Jesteś prawo czy leworęczna? - uniosłam w górę zdrową rękę pokazując, że moją wiodącą dłonią była ta po lewej stronie ciała.
-
W takim razie myślę, że już we wtorek będziesz mogła wrócić do szkoły. -
na moją twarz wkradł się wyraz bezgranicznego zawodu. Po pierwsze: następnego dnia chłopaki mieli koncert w klubie, na który koniecznie
chciałam pójść. Po drugie: miałam się tam nudzić przez kolejne cztery
dni. Po trzecie: ja nie mogłam się nudzić, a szczególnie nie wtedy.
Gdybym miała jakieś zajęcie, to przynajmniej odgoniłabym myśl od tego,
że ktoś wyraźnie próbował zrobić mi krzywdę. Co najmniej. Z rozmyślań
wyrwał mnie głos ojczyma.
- Jace, Sam się obudziła. Zabieraj ze
sobą rodzeństwo i przyjeżdżajcie. - jeśli mam być szczera to wolałabym,
żeby przyjechali tylko Jace i Ed. Mój trzeci brat, Robert, wciąż
sprawiał kłopoty i krótko mówiąc był po prostu wielkim chujem.
Przepraszam, ale inaczej się tego nie da opisać. Ale cóż, rodziny się
nie wybiera. Już miałam ściągać maskę by spytać, co się stało z
chłopakami, gdy do sali wmaszerowała cała piątka z Fletcherem włącznie.
Uśmiechnęłam się na ich widok. Chłopcy mieli występ w niedzielę, a mimo
to znaleźli trochę czasu, żeby wpaść i sprawdzić co ze mną. Flee
natomiast musiał się urwać z pracy, żeby przyjechać. Nie byłam pewna
dopóki nie spojrzałam na budzik stojący na szafce nocnej. Wskazówki były
ustawione na godzinie sześć po trzynastej. Jego zmiana w kawiarni już
dawno się zaczęła. Jednak taki chłopak to skarb. Gdy rodzice zobaczyli,
że chłopcy skierowali się w moją stronę, odeszli od łóżka i usiedli na
krzesłach pod przeciwną ścianą. Wszyscy przywitali się z mamą i tatą, po
czym zgromadzili się przy mnie i zaczęli zadawać pytania jeden przez
drugiego. Byli gorsi niż policja. Szybko zareagowałam unosząc lewą rękę
na znak "Stop" i zdejmując maskę z twarzy. Dopiero wtedy się odezwałam.
- Zwolnijcie, jedno pytanie na raz. - na dźwięk mojego głosu wszyscy zamilkli. Zaniepokoiło mnie to. Brzmiałam aż tak źle?
- No co? Nigdy nie słyszeliście osoby po zatruciu dymem?
-
Jakoś nie było okazji. - pierwszy ocknął się Calum. Tylko przewróciłam
oczami i przebiegłam wzrokiem po chłopakach. Wszyscy wyglądali na
zmęczonych, ale już po krótkiej obserwacji mogłam dostrzec, że to Luke
spał najmniej z nich wszystkich. Włosy schował pod czapką beanie, pod
niebieskimi oczami pojawiły się worki spowodowane niewyspaniem i miał
wyraźne problemy z koncentracją. Zrobiło mi się ich wszystkich żal.
Wyglądali tak przeze mnie.
Spuściłam wzrok i w dalszym ciągu
czekałam na pytania. Jeszcze przed chwilą sypali nimi jak z rękawa, a
teraz sprawiali wrażenie, jakby zapomnieli jak się mówi. W końcu
przytłaczającą ciszę przerwał Ashton.
- Dobrze się czujesz? - jego piwne oczy były przepełnione troską
-
Powiedzmy. Boli mnie głowa i nie czuję ręki, ale poza tym jest w
porządku. - uśmiechnęłam się do Asha chcąc podkreślić, że faktycznie nie
było tak źle. Przeżyłam gorszy pożar. Co prawda teraz mam blizny na
całych plecach i części lewego ramienia, ale dało się z tym żyć.
Wracając: Irwin uśmiechnął się do mnie promiennie ukazując swoje
dołeczki. Uwielbiałam je, wyglądał z nimi uroczo.
Następne pytanie zadał Fletcher.
- Co powiedział lekarz? -wzruszyłam ramionami
-
We wtorek powinnam wrócić do szkoły. - zauważyłam, że Luke, Calum,
Michael i Ashton zawzięcie próbowali ukryć zawód malujący się na ich
twarzach, co średnio im wyszło. Uśmiechnęłam się mentalnie. Pojawię się w
tym klubie choćbym miała skręcić awanturę życia. Fizycznie natomiast
wykrzywiłam twarz w wyrazie złości.
- Przepraszam, ale nie będę
mogła przyjść jutro. Wszystko przez tą pie... - już miałam przekląć,
gdy zobaczyłam tatę posyłającego mi spojrzenie pod tytułem "A tylko
spróbuj.", więc w porę się opamiętałam -...przoną zapalniczkę. - to był
kiepski pomysł z tą zapalniczką. Wszystkie bliższe mi osoby wiedziały,
że nie palę tradycyjnych papierosów. Jednak mimo to miałam nadzieję, że
chłopaki zaczną grać razem ze mną, żebym potem mogła sprzedać to
kłamstwo policji. Nie zawiodłam się.
- Mówiłem ci tyle razy, żebyś
to rzuciła. Ale nie, ty oczywiście wiesz lepiej! - Cal zaczął się
unosić wchodząc w swoją rolę. Wszyscy pojęli w lot, czego od nich
oczekiwałam. Wszyscy oprócz Hemmingsa.
- O czym ty... - zanim
chłopak zdążył dokończyć zdanie, Michael zareagował i zasłonił mu usta
dłonią. Luke popatrzył się na niego skonsternowany, po czym zmienił
obiekt zainteresowania na mnie. Ja natomiast posłałam mu spojrzenie,
które niosło ze sobą wiadomość "Przemyśl". Dopiero wtedy oczy blondyna
rozjaśniła iskierka zrozumienia. Strząsnął dłoń Clifforda ze swojej
twarzy i zaczął obserwować to, co działo się za drzwiami pokoju. Nie
miałam do niego pretensji o to, że prawie mnie zdekonspirował. Musiał
być naprawdę wyczerpany; wyglądał tak, jakby przejechał po nim walec
drogowy. Ukradkiem zerknęłam na rodziców - oboje patrzyli się na mnie z
mordem w oczach. Nie zdziwiło mnie to, właśnie dowiedzieli się, że ich
jedyna córka pali. Czułam kłótnię wiszącą w powietrzu gdy tylko nikogo
nie będzie w sali. Dlatego moim priorytetem w tamtym momencie stało się
przeciągnięcie wizyty przyjaciół do maksimum.
- Tak w zasadzie, to
po co tam poszłaś? - Michael postanowił się włączyć do rozmowy, ale
zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta, Luke odpowiedział za mnie.
-
Musiała wstrzyknąć sobie insulinę. - chłopak nawet nie oderwał wzroku
od drzwi, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zaczęłam się o niego
niepokoić, jeszcze go takiego nie widziałam.
- Skąd wiesz? - Flee zadał kolejne pytanie
-
Zgadywałem. Trafiłem? - Hemmings spojrzał się na mnie pytająco, na co
tylko kiwnęłam głową. Przystawiłam sobie maskę z powrotem do twarzy,
wzięłam kilka głębokich oddechów, odsunęłam ją i dopiero wtedy zaczęłam
mówić.
- Jak już skończyłam z insuliną, zachciało mi się zapalić.
Musiałam nie zauważyć, że coś było tam rozlane, bo jak tylko upuściłam
zapalniczkę, to podłoga stanęła w ogniu. - po raz kolejny wzruszyłam
ramionami, jakby dla podkreślenia, że w zasadzie to moja wina i że nic
strasznego się nie stało. Wymyśliłam to wszystko na poczekaniu. Gdyby
usłyszeli prawdę, byliby przerażeni albo wściekli. Nie widziałam innej
możliwości. Ale nie mogłam im opowiedzieć o tym, co stało się w
rzeczywistości, bo wystawiłabym ich na linię strzału. Ich, Amelię oraz
całą moją rodzinę, a na to nie mogłam pozwolić. Wystarczyło, że ja
miałam problem z psychopatą, nikt inny go nie potrzebował, dziękuję
bardzo.
Po moich słowach nastała krępująca cisza. Nikt nic nie
mówił, miałam wrażenie, jakby osoby obecne w pokoju nawet nie oddychały.
Poruszyłam się niespokojnie pod kołdrą, co zauważył Michael. Niestety
odebrał to jako sygnał, że powinni już iść.
- Chłopaki, chodźmy
już. Sam musi odpocząć. - nie chciałam, żeby sobie szli. Już otwierałam
usta, żeby zaprotestować, ale mama mi przerwała.
- Tak chłopcy,
zadzwonimy po was jak Sammy poczuje się lepiej. - rodzicielka spojrzała
się na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. Moją jedyną reakcją było
naciągnięcie pościeli na głowę.
- Dziękujemy, pani Cradle. Na
pewno jeszcze odwiedzimy pani córkę. - poznałam Fletchera po głosie.
Mama go uwielbiała, zawsze był uprzejmy i taktowny. Słyszałam, jak
chłopcy po kolei opuszczają salę rzucając w drzwiach krótkie pożegnania.
W pewnym momencie w pokoju został tylko Flee. Przed wyjściem z
pomieszczenia zdecydował się ściągnąć ze mnie kołdrę i krótko pocałować
mnie w usta.
- Trzymaj się, Brooks. - Cain posłał mi cudowny
uśmiech i już go nie było. Mi natomiast pozostała konfrontacja z
rodzicami. Przełknęłam ślinę, spojrzałam się na nich i wzięłam głęboki
oddech. Oboje wstali z krzeseł i podeszli do łóżka. Mieli nade mną
przewagę, bo leżałam, a oni stali. Czułam się jak zwierzę w pułapce.
-
Może nam powiesz, co to znaczy, że "Zachciało ci się zapalić?"?! -
ojczym rozpoczął atak. Nawet nie miałam zamiaru się bronić i migać, to
by tylko pogorszyło sytuację. Milczałam wlepiając wzrok w palce lewej
dłoni.
- Sam, twój ojciec cię o coś zapytał. - mama postanowiła wesprzeć swojego męża, a ja wciąż udawałam, że nie słyszę.
- Samantha, od kiedy palisz? No, słucham! - ojciec ponowił natarcie
-
Od pół roku. - wymamrotałam pod nosem udając pokorną. Na twarzy moich
opiekunów malowała się jednocześnie wściekłość i zdziwienie. Czemu
zdziwienie? Pewnie spodziewali się, że skręcę nieziemską awanturę.
Owszem, jestem porywcza, ale mam też swój rozum. Wiem, że w takiej
sytuacji darcie mordy to jak samobójstwo. Dlatego też za wszelką cenę
próbowałam nie wybuchnąć.
- Od pół roku?! Dziecko, czy ty wiesz,
jakie to jest szkodliwe?! Twoi przyjaciele cię nie powstrzymywali?! Ha,
jestem pewien, że sami cię do tego przekonali! Ten Clifford od początku
mi wyglądał na podejrzanego! - przybrany ojciec przesadził. Mnie może
obrażać, proszę bardzo. Ale nie mówi się złych rzeczy o chłopakach w
mojej obecności. Poczułam, jak na twarz występują mi silne rumieńce
spowodowane złością.
- Tony! Nie powinieneś... - mama podjęła
starania, by załagodzić sytuację, ale było już za późno. Zdjęłam maskę
spoczywającą na mojej klatce piersiowej, zerwałam się na równe nogi i
podeszłam do ojczyma. Ledwo utrzymywałam pozycję pionową, bo w momencie,
w którym wstałam z łóżka zaczęło mi się niesamowicie kręcić w głowie.
Tata to chyba zauważył - jego wyraz twarzy złagodniał natychmiastowo,
jednak ja nie zamierzałam odpuścić. Stanęłam tuż przed nim i zaczęłam
się drzeć.
- Rozumiem, że się o mnie martwicie i wiem, że
papierosy są szkodliwie, ale nie jestem małym dzieckiem! Wyboru
dokonałam sama, dziękuję bardzo! Michael nie miał z tym nic wspólnego!
Jakbyś chciał wiedzieć, to ta czwórka postawiła sobie za cel
odzwyczajenie mnie od tego i, Boże, są w tym tak dobrzy, że już kilka
razy chciałam to rzucać tylko dla świętego spokoju! Ash, Luke, Cal i
Mikey to najlepsi przyjaciele, o których mogłam prosić i NIE POZWOLĘ,
ŻEBYŚ ICH KURWA OBRAŻAŁ W MOJEJ OBECNOŚCI! - pod koniec puściły mi
wszelkie hamulce, a po moja twarz była cała mokra od łez wściekłości.
Krzyczałam tak głośno i intensywnie, że zaczęłam mieć problemy z
oddychaniem. Sapałam, jakbym przebiegła pieprzony maraton. Na domiar
złego zawroty głowy pogorszyły się. Cały świat kręcił się jak karuzela.
Rodziców wmurowało w ziemię, ja natomiast chwiejnym krokiem wyszłam z
sali. Dziękowałam Bogu, że nie podłączyli mnie do kroplówki, bo wtedy
musiałabym ciągnąć za sobą pierdzielony stojaczek.
Wyszłam na
korytarz i zanim zdążyłam zrobić chociażby krok, poczułam, jak tracę
grunt pod nogami. Mentalnie byłam już przygotowana na twarde lądowanie,
ale czyjeś dłonie złapały mnie w talii w samą porę. Uniosłam wzrok i
ujrzałam dobrze mi znane błękitne tęczówki. Luke. Co on tam jeszcze
robił?
- Nie miałaś odpoczywać? - chłopak delikatnie pomógł mi
wrócić do pionu. Gdy już stałam na własnych nogach, niemalże nie myśląc
wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Byłam emocjonalnie wyczerpana
kłótnią z rodzicami i potrzebowałam przyjaciela. Hemmings był już
przyzwyczajony do moich nagłych zachowań, więc bez zbędnych pytań
otoczył mnie swoimi ramionami. Oddychałam miarowo, wciągając nosem
zapach, z którym byłam obeznana i który uwielbiałam.
Nie zdążyłam
się całkowicie uspokoić przez mojego ojca. Mężczyzna wyszedł z pokoju,
położył mi rękę na ramieniu i opanowanym głosem poprosił, bym wróciła do
łóżka. Niechętnie oderwałam się od Luke'a i skierowałam się w stronę
sali. Nie chciałam tam wracać, ale potrzebowałam maski z tlenem. Tuż
przed przekroczeniem progu drzwi obejrzałam się za ramię by sprawdzić,
czy chłopak poszedł do domu. Uśmiechnęłam się gdy zobaczyłam, że
Hemmings siedział na krześle i wpatrywał się we mnie. Przyjaciel
odwzajemnił mój gest i niemo przekazał mi, że poczeka, aż będzie mógł ze
mną porozmawiać. Kiwnęłam głową tak, żeby tata tego nie zauważył i
wkroczyłam do sali.
Cała awantura skończyła się nie najgorzej dla
mnie. Dostałam szlaban na tydzień, więc nie było tak źle. Odbyłam długą
konwersację z Lukiem - ja wyjaśniłam, o co poszło z rodzicami, a on
wytłumaczył mi, dlaczego wyglądał jak siedem nieszczęść. Okazało się, że
chłopaka zżerało poczucie winy. Idiota obwiniał się o to, że oparzyłam
sobie rękę. Oczywiście wybiłam mu to z głowy wciskając kolejne kłamstwo o
tym, że to w zupełności moja wina. Jeszcze tego samego dnia odwiedzili
mnie bracia i Amelia. Robert jak zwykle siedział w kącie i rzucał
obraźliwe uwagi w stronę pielęgniarek jednocześnie narzekając, że musiał
tam przyjechać. No strasznie mi przykro, że ma mnie za siostrę, zaraz
będę płakać. Wracając, Ed bardzo się ucieszył na mój widok, a Jace'owi
mało brakowało do uduszenia mnie z radości. Serio, ten chłopak ma uścisk
jak ze stali. Amelia natomiast zabawiła się w fryzjera obcinając mi
zwęglone końcówki i jednocześnie przekazując najnowsze plotki.
Oczywiście nie poszłam w niedzielę na koncert, nie dałam rady się wymknąć. Przyłapała mnie jedna z pielęgniarek i mój misterny plan
poszedł się bujać. Do szkoły wróciłam we wtorek, dokładnie tak, jak
przewidział lekarz. Tam zostałam zasypana pytaniami dotyczącymi pożaru,
każdy chciał wiedzieć co i jak. Z policją rozmawiałam dopiero w środę.
Przesłuchiwał mnie ojciec Fletchera, który był miejscowym szeryfem.
Dzięki temu było mi trochę łatwiej zmyślać, bo często wciskałam mu kit,
że nie umiem kłamać. Gówno prawda, ale przynajmniej mi uwierzył. Reszta
tygodnia upłynęła spokojnie. W weekend byłam umówiona z chłopakami i
Amelią na wyjazd pod namioty, na który moi rodzice zezwolili pomimo
szlabanu. Tym razem jechaliśmy bez Flee'ego, chłopak musiał odrobić
zaległy dzień w pracy. Miałam nadzieję, że obejdzie się bez większych
problemów.
Nawet nie wiecie, jak bardzo się pomyliłam.
___________________________________________________________________________________
Jest piąty rozdział :) Jeszcze raz przepraszam za to, że nie było
go tydzień temu :/ I jako że jestem tu dopiero teraz, to chciałabym wam
życzyć Szczęśliwego Nowego Roku, wspaniałych przygód, spełnienia marzeń
i cudownych przyjaciół :D No i jeszcze jedno: chciałabym wam baaardzo
podziękować za wszystkie komentarze i wyświetlenia, to
niesamowite :D Nawet nie wiecie, jak bardzo jestem wdzięczna za ponad 400 wyświetleń *heart-eye
emoji*
Jak myślicie, co się stanie podczas campingu?
Zapraszam
do komentowania, to bardzo motywuje. Jak brakuje mi weny
to patrzę na wasze komentarze i od razu chce mi się pisać ;)
Kocham was :*
Omfg jak tu genialnie! Fantastycznie piszesz, fabuła mega wkręca. Muszę przeczytać poprzednie rozdziały, już kocham to opowiadanie! *.*
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i zapraszam do mnie ff o Luke'u w głownej roli :)
http://scar-never-fade.blogspot.com/
Dziękuję i już lecę czytać :*
UsuńWow
OdpowiedzUsuńPo prostu jesteś genialna
Ten blog jest świetny
Masz ogromny talent
Będę czekać na kolejny
Buziaki Mela :*
Boże, dziękuję! Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczą takie słowa <3
UsuńDodałam Cię do "Poleconych" u mnie. ;)
OdpowiedzUsuńMoja bliska osoba, laska z talentem... :D
Dżisas, dziękuję <3 Fangirluję teraz xD Powodzenia, moja bliska osobo z talentem ;)
UsuńHa! Ha! I dalej jestem na jasno czerwono! Wyróżniam się :D
UsuńPrzychodzę z takim LBA :P
OdpowiedzUsuńNie bić :*
http://one-direction-el-amor.blogspot.com/
Ps.nominuj ile chcesz ,lub też odp. tylko na pytania
Jeśli wgl chcesz
Buziaki:*
Jej, dzięki, że podałaś linka!
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie!
Coś się wydarzy!
Czekam na kolejny!!
Dzięki wielkie :*
Usuń