8 listopada 2014
15 dni przed katastrofą
Stałam
przed domem z plecakiem przerzuconym przez ramię i stojącą u moich stóp
dużą torbą. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam zirytowana. Wesoła
ferajna spóźniała się o dobre piętnaście minut, a ja nie po to wstawałam
o piątej rano żeby oni nie przyjechali na czas. Zaczęłam dreptać w
miejscu i chuchać w dłonie w nadziei, że to rozgrzeje mnie chociaż
trochę. Na zewnątrz było naprawdę zimno, przed wyjściem spojrzałam na
termometr. Słupek rtęci wskazywał 53°F*. Może dla osób, które mieszkają w
Kansas od urodzenia taka temperatura w listopadzie to zupełna norma, ba
- jak na warunki panujące w tym stanie ta wartość była uważana za
całkiem wysoką podczas późnej jesieni, ale nie dla mnie. Urodziłam się i
wychowałam w Austin w stanie Teksas, a do Lawrence przeprowadziliśmy
się dopiero pięć lat wstecz. Jeszcze nie zdążyłam przywyknąć do
panujących tam warunków i za każdym razem, gdy nadchodziło ochłodzenie,
zaczynałam narzekać. W Austin średnia temperatura o tej porze roku to
68°F**.
Czekałam na podjeździe już od dłuższego czasu, gdy
przyjaciele nareszcie raczyli się pojawić. Od razu po zatrzymaniu
samochodu Ash wysiadł, by otworzyć bagażnik i pomóc mi we włożeniu do
niego torby i plecaka. Byłam delikatnie wkurzona, więc nie odezwałam się
do niego nawet słowem. Zanim weźmiecie mnie za jakąś zadufaną w sobie
panienkę, która uważa, że wszyscy zawsze są na jej skinienie i nie wolno
jej kazać na siebie czekać, to pozwólcie, że wytłumaczę. Nie byłam zła
dlatego, że się spóźnili, rozumiałam to. Pewnie był korek albo mieli
problem z trafieniem pod dom Amelii. Zresztą sama notorycznie się
spóźniam, więc byłabym hipokrytką, gdybym wkurzyła się o taką
drobnostkę. Nie, byłam zła, bo mogli zadzwonić, że nie dotrą na czas.
Wszyscy w tym pojeździe doskonale wiedzieli, że łatwo marznę, a mimo to
żadnemu nie przyszło do głowy, żeby dać znać o opóźnieniu. Dobra, mogłam
wejść do domu z własnej inicjatywy, ale nie chciało mi się targać z
powrotem ciężkiej torby z ubraniami. Tak, jestem leniwa na potęgę i mimo
tego, że staram się z tym walczyć, to czasami moja natura wygrywa.
Wsiadłam
do samochodu i wcisnęłam się na wolne miejsce między Lukiem a
Michaelem. Normalnie usiadłabym obok Amy, ale nie w takiej sytuacji.
Wiedziałam, że zaśnie, a dziewczyna miała pewną ciekawą przypadłość:
śliniła się przez sen. Dlatego zawsze siedziała przy oknie podczas
dłuższych wypraw. Ashton zajął fotel kierowcy i ruszyliśmy w drogę.
Jechaliśmy
vanem pożyczonym od mojej dobrej znajomej, ponieważ mieliśmy do
przebycia około czterystu mil***, a ścisnąć sześć osób w aucie
któregokolwiek z nas było rzeczą niemożliwą do wykonania. Postanowiliśmy
zrobić sobie małą wycieczkę po kraju, dlatego niosło nas aż do
Arkansas. Naszym celem był Narodowy Las Quachita, znajdujący się w
zachodniej części tego stanu. Daleko, ale było to jakieś urozmaicenie.
No i tam jest cieplej.
Michael szybko zauważył, że jestem zła. Wywrócił teatralnie oczami i spojrzał się na mnie pytająco.
-
Co tym razem zrobiliśmy? Spóźniliśmy się, o to ci chodzi? Nie, czekaj -
chodzi o to, że nie zadzwoniliśmy, prawda? - jego wypowiedź mnie
przeraziła. Znał mnie aż za dobrze, wszyscy tam obecni znali mnie za
dobrze.
- Tak, Mike. Wiecie, że nie lubię takich temperatur. -
skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej i patrzyłam przed
siebie. Nie byłam aż tak wkurzona, żeby robić im nieziemską awanturę.
Gdyby kazali mi tam czekać przez dwie godziny bez kontaktu, wtedy bym
się obraziła.
- No tak, bo przecież teraz w Teksasie są teraz
22°C****, a Teksas to ukochany stan panny Novell. - Hood jak zwykle nie
umiał utrzymać języka za zębami. Przeliczyłam sobie Celsjusze na Fahrenheity w głowie - to była jedna z niewielu rzeczy, której musiałam
się nauczyć przy obcowaniu z Australijczykami. Druga to przeliczanie
kilometrów na mile, trzecia: rozumienie ich akcentu. Wykonanie działania
w myślach zajęło mi krótką chwilę, ale oczywiście przyjaciele nie są w
stanie przepuścić żadnej okazji.
- Oooo, czekajcie, musi się
skupić. Przelicza z naszego na swoje. - komentarz Amy sprawił, że
wszyscy poza mną zaczęli się rechotać. Dziewczyna była z Anglii, więc
także używała innych stopni. Oburzona popatrzyłam się w jej stronę.
-
Brutusie, i ty przeciwko mnie?! - wykrzyknęłam teatralnie kładąc dłoń na
sercu. Oczywiście lewą, prawa jeszcze nie do końca się zagoiła. Amelia
zaśmiała się i po krótkiej chwili odpowiedziała.
- To nie nasza,
lecz gwiazd naszych wina! - obie uśmiechnęłyśmy się na wspomnienie
książki Johna Greena, naszej ulubionej od dłuższego czasu. Michael wydał
z siebie dziwny dźwięk, ale zabrzmiało to tak, jakby się z nas
naśmiewał. Spojrzałyśmy się na niego z mordem w oczach.
- Masz coś do "Gwiazd Naszych Wina", Clifford? - powiedziałyśmy w dokładnie tym samym momencie
-
Uważaj, Michael, użyły twojego nazwiska! Będziesz miał problem! -
Ashton wykrzyknął udając przerażonego. Trójka debili zaczęła cicho rechotać, a my tylko prychnęłyśmy i udawałyśmy obrażone. Cała ta sytuacja
sprawiła, że zdążyłam zapomnieć o skandalicznym braku telefonu do mnie.
Wtedy Luke trącił moje ramię swoim. Co z tego, że musiał się delikatnie
pochylić, żeby to zrobić.
- Przepraszam, że nie zadzwoniliśmy. -
Hemmings patrzył się na mnie tak, jakbym przed chwilą skręciła awanturę
ćwierćwiecza, a on właśnie przyszedł przepraszać błagając o życie
- Spoko, po prostu następnym razem puśćcie sygnał. - uśmiechnęłam się delikatnie
- Okej. - chłopak radośnie odpowiedział i odwrócił się w stronę okna.
-
Boże, Luke, ale z ciebie ciota! Popsułeś zabawę! - Michael dał upust
swojemu rozczarowaniu wyrzucając przy tym ręce do góry. Wyglądał
komicznie, to trzeba mu było przyznać. Krótko się zaśmiałam, po czym
przymknęłam oczy. Byłam tak zmęczona i niewyspana, że było mi wszystko
jedno, na czyim ramieniu położę głowę. Przechyliłam się na prawą stronę i
znajdując wygodne oparcie, zasnęłam.
Biegłam przez
piaszczystą plażę. Moje nogi grzęzły w piasku, a mi coraz trudniej było
utrzymać tempo. Miałam wrażenie, że w moich płucach szaleje pożar.
Szybko obejrzałam się za siebie - zakapturzona postać była coraz bliżej,
a ja nie miałam już siły. Nagle na niebie pojawiły się burzowe chmury.
Piorun przeciął na pół ciemne niebo, ciszę zakłócaną tylko moim
niespokojnym oddechem przerwał ogłuszający grzmot. Sparaliżowana strachem
zatrzymałam się. Na ciele czułam na razie małe krople deszczu, chłodzące
rozgrzaną skórę. Patrzyłam w stronę zjawiska atmosferycznego, które
wywoływało we mnie tak wielkie przerażenie. Burza była przede mną, nie
mogłam tam biec. Zostałam otoczona. Z jednej strony psychopata, z
drugiej mój największy lęk. Niespodziewanie poczułam czyjąś chłodną rękę
na ramieniu. Obróciłam się zadziwiająco szybko i po raz pierwszy w
życiu dane mi było zobaczyć twarz prześladowcy. Zamarłam. Znałam tego
człowieka, znałam go aż za dobrze. Był ze mną od dawna, wspierał mnie i
znał wszystkie moje sekrety. Spojrzałam w niebieskie tęczówki, z którymi
miałam do czynienia od najwcześniejszych lat. Tęczówki mojego brata.
-
Jak się ze mną bawiłaś, Sammy? Fajnie było uciekać przed starszym
bratem? - nie zdążyłam odpowiedzieć. Jace wyciągnął zza paska pistolet i
wymierzył we mnie. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałam, były te zimne,
niebieskie oczy.
Obudziłam się ciężko dysząc, jakbym
faktycznie biegła. Rozejrzałam się po aucie. Wszyscy spali, oczywiście z
wyjątkiem Ashtona. Irwin usłyszał szybkie oddechy i spojrzał na mnie we
wstecznym lusterku.
- Wszystko w porządku, Sam? - jego oczy
wyrażały jedynie troskę. Były piwne, nie tak jak te z mojego snu.
Pokiwałam głową, wiedząc, że nie będę w stanie odpowiedzieć - najpierw
musiałam się uspokoić. Ash zmarszczył brwi.
- Na pewno? Jesteś
strasznie blada. Chcesz, żebym się zatrzymał? - pokręciłam głową i
machnęłam dłonią na znak, że to nic takiego. Powoli wracałam do
normalnego stanu.
- To tylko koszmar, dzięki. - nerwowo chwyciłam włosy i pociągnęłam je tak, żeby poprawić kucyka
- Jak coś się będzie działo, to mów, jasne? - Ashton nie dawał za wygraną
- Jak słońce. - zamilkłam na chwilę tylko po to, by zaraz zadać pytanie - Ile nam zostało?
- Trzy godziny i będziemy u celu.
-
Dzięki. - po uzyskaniu satysfakcjonującej mnie odpowiedzi ostrożnie
wyciągnęłam strzykawkę schowaną w wewnętrznej kieszeni mojej kurtki.
Wyćwiczonymi ruchami wykonałam zastrzyki schowałam urządzenie do
kieszeni znajdującej się na "plecach" każdego przedniego fotela. Potem
ją stamtąd zabiorę i gdzieś wyrzucę. Zapewne do kosza. Odczekałam
obowiązujące mnie dziesięć minut i z torby Amy leżącej pod jej nogami
wyjęłam kanapkę z serem. Było to dosyć ryzykowne, bo musiałam nachylić
się nad Michaelem siedzącym między mną a dziewczyną. Sprawę jeszcze
bardziej utrudniał fakt, że oboje znajdowali się po mojej prawej, czyli
musiałam użyć niedominującej ręki, której zakończenie aktualnie było
zabandażowane. Jakimś cudem udało mi się zdobyć jedzenie nie budząc
nikogo i zadowolona z siebie zaczęłam jeść upragnioną kanapkę. Po
skończonym posiłku wyjęłam z kieszeni spodni telefon i słuchawki, które
podpięłam do urządzenia wkładając je do uszu. Wybrałam losowe
odtwarzanie - pierwszą piosenką, na jaką trafiłam było "Changing" Palomy
Faith. Zadowolona oddałam się ulubionemu zajęciu - słuchaniu muzyki z
zamkniętymi oczami. Tym razem nie zasnęłam.
Na miejscu byliśmy
trzy i pół godziny później. Opóźnienie zawdzięczaliśmy Luke'owi, który
zrobił się niesamowicie głodny i nalegał na postój w Macu. W sumie było
to nam na rękę, bo większości zachciało się do łazienki, w tym mi.
Musiałam namówić Amy, by poszła ze mną, nie chciałam tam wchodzić sama
po ostatnim zdarzeniu w klubie. Właśnie wtedy przypomniałam sobie, że
nie zapytałam, kto mnie wyciągnął z pożaru, Postanowiłam dopytać się o
szczegóły przy wieczornym ognisku, które zaplanowaliśmy jeszcze
poprzedniego dnia. Po zaparkowaniu samochód na poboczu, zanieśliśmy
wszystkie bagaże trochę bardziej wgłąb lasu, ale też nie za daleko, żeby
w razie czego szybko dostać się do auta. Po godzinie wszystkie trzy
namioty stały na swoich miejscach i zajęliśmy się zbieraniem drewna na
ognisko. Wieczorem wszystko było gotowe. Przbraliśmy się w cieplejsze
rzeczy, podpaliliśmy ułożone i zabezpieczone drewno i usiedliśmy na składanych krzesłach, jedno
przy drugim. Krzesełka także należały do Gen - dziewczyny, od której
pożyczyliśmy auto. Gdy wszyscy się najedli nadszedł czas na moje pytania
odnośnie pożaru.
- Hej, chłopaki, co się działo podczas
pożaru w Replay? - wszyscy spojrzeli na Luke'a, który nagle odkrył, że
jego stopy są bardzo ciekawym widokiem. Już po ich reakcji wiedziałam,
że to on wyciągnął mnie z łazienki. A potem jeszcze miał wyrzuty
sumienia, że w ogóle coś mi się stało. Kretyn.
- Luke, opowiedz
Sam, jak to było. - powiedział Ashton zachęcająco. Hemmings tylko skinął
głową i zaczął opowiadać nie odrywając wzroku od ziemi
-
No, siedziałem przy barze i zorientowałem się, że za długo cię nie ma,
więc, ummm, poszedłem do łazienki i zauważyłem dym. Wtedy przyszli
chłopaki, Michael wyważył drzwi, a ja tylko cię wyniosłem. To nic. -
chłopak wzruszył ramionami jednocześnie nerwowo drapiąc się po karku
-
Żartujesz sobie, Hemmings?! Gdyby nie ty, Sammy by tego nie przeżyła! -
Amy zaczęła krzyczeć, a ja odniosłam wrażenie, że usłyszeli ją nawet do
drugiej stronie kuli ziemskiej
- Właśnie! Stary, jesteś za skromny, tyle ci powiem. - Calum poparł Amelię zajadając się przy tym suchym chlebem.
-
On to streścił, Brooks. Zanim przyszliśmy poprosił jakąś dziewczynę,
żeby zadzwoniła na straż pożarną i zawiadomiła ochroniarzy o całej
sytuacji. - mimo tego, że było strasznie ciemno, a nasze sylwetki
oświetlał tylko płomień ogniska, wszyscy dostrzegliśmy rumieniec Luke'a
spowodowany uwagą Irwina.
- A ty skąd to wiesz? - główny bohater opowieści chłopców spojrzał się na przyjaciela ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
-
Kiedy byłeś w łazience w szpitalu ta dziewczyna weszła do środka,
podeszła do nas i opisała nam ciebie. Powiedzieliśmy jej, że jesteś w
łazience, a ona opowiedziała nam, co zrobiłeś. Mówiła, że chciała tylko
pogratulować ci spokoju. Potem wyszła, chyba się gdzieś spieszyła.
- Czemu mi tego nie przekazaliście? - Hemmings jęknął z niezadowoleniem przejeżdżając dłonią po twarzy.
- Wyleciało nam z głowy, działy się ważniejsze rzeczy. - Calum odpowiedział przyjacielowi, a naszą dyskusję zakończył Michael.
-
Ale i tak jesteś ciotą, Luke. - wszyscy się szczerze roześmiali i temat
był skończony. Jednak mnie dręczyło jeszcze jedno: gdzie do cholery był
Fletcher podczas całego zajścia? Musiałam kogoś o to zapytać, ale nie
teraz. Potem.
Reszta wieczoru upłynęła
spokojnie. Opowiadaliśmy sobie różne "straszne" historie, które w tym
towarzystwie bardzo szybko zamieniały się w skecze kabaretowe. Calum
dostał raz w czoło, bo Amy zarzekała się, że widziała na jego twarzy
komara. I wtedy zaczęła się zabawa z owadami. Pierwszy był ten Hooda,
potem zleciały się kolejne. Niestety wybraliśmy las, który częściowo
znajduje się nad rzeką, więc tych krwiopijczych zwierząt nie brakowało. W
końcu wszyscy wynieśli się do swoich namiotów. Wszyscy oprócz mnie i
Luke'a. Ja siedziałam pod kocem popijając herbatę z termosu, a on po
prostu patrzył się w ogień.
- Luke?
- Hmm? - chłopak oderwał wzrok od płomieni i spojrzał na mnie
-
Gdzie był Fletcher podczas tego całego zamieszania? - uważnie obserwowałam jego reakcję. Hemmings najpierw zmarszczył brwi, a potem
podniósł się, chwycił swoje krzesełko i przesunął je, tak by móc usiąść
blisko mnie. Kiedy już z powrotem siedział, pochylił się, oparł łokcie o
uda i złączył dłonie między kolanami ponownie wlepiając wzrok w
ognisko.
- Mówił, że był w męskiej łazience, a podczas
ewakuacji nie mógł nas znaleźć. Potem zadzwoniła do niego twoja mama i
powiedziała mu, gdzie jesteśmy. Przyjechał równo z twoimi rodzicami.
Wydawał się zmartwiony tym wszystkim, my wszyscy byliśmy zaniepokojeni. -
Luke wyprostował się na krześle patrząc mi w oczy; płomienie odbijały
się w jego źrenicach - Nie wierzę mu, Sam. Nie bierz tego do siebie, ale
nie wydaje mi się, żeby mówił prawdę. Kiedy mi o tym opowiadał sprawiał
wrażenie, jakby chciał coś ukryć, jakby... Ugh, wiesz, o czym mówię? -
nie czekając na reakcję z mojej strony mówił dalej - Jakby był w stanie
zrobić wszystko, byle tylko prawda nie wyszła na jaw. Właśnie tak
wyglądał. I dlatego mu nie wierzę. Zrobisz z tym co będziesz chciała,
ale na twoim miejscu bym na niego uważał. - chłopak wstał z krzesełka,
przeciągnął się i ruszył w kierunku swojego namiotu, który dzielił z
Michaelem. Szybko zrzuciłam z siebie koc, postawiłam termos na ziemi i
szybkim krokiem podeszłam do przyjaciela. Złapałam go za nadgarstek i
zmusiłam, by obrócił się w moją stronę. Widziałam zaskoczenie w jego
oczach. Zmierzyłam go wzrokiem i westchnęłam. Był za wysoki.
- No co? - Hemmings nie wiedział, dlaczego go zatrzymałam, ani dlaczego tak uparcie mu się przyglądałam
-
Nienawidzę stawać na palcach. - wymamrotałam cicho pod nosem, ale na
tyle głośno, żeby usłyszał. Wspięłam się na czubki palców i pocałowałam
Luke'a w policzek. Szybko stanęłam normalnie; chłopak wyglądał na mocno
zdziwionego. Zaśmiałam się w duchu. Nie czekając, aż coś powie,
przytuliłam się do niego wtulając policzek w materiał kurtki. Po chwili
poczułam, jak oplótł mnie rękoma przyciągając mocniej do siebie, brodę
natomiast oparł na mojej głowie. Przymknęłam oczy, lubiłam przytulać się
do przyjaciół.
- Dziękuję, Luke. Nie wiem,
co mam myśleć o Fleem, ale dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. I
dziękuję za uratowanie mi życia. W ogóle to dziękuję za wszystko.
-
Nie ma za co, Sam. Od tego są przyjaciele. - Hemmings pocałował mnie
delikatnie w czubek głowy, a ja uśmiechnęłam się, czego on oczywiście
nie mógł zobaczyć. Z moich ust wyrwało się krótkie ziewnięcie, więc
ostrożnie wyswobodziłam się z przyjemnego uścisku Luke'a i chwyciłam
rękaw jego kurtki.
- Chodź, pomożesz mi zgasić ognisko. - nie miałam ochoty na męczenie się z tym samej
-
Jasne. - wzięliśmy naszykowane wcześniej butelki wody i obficie
polaliśmy ognisko płynem. Płomienie szybko zgasły, a my ostrożnie
wygrzebaliśmy niedopalone drewno i ułożyliśmy je trochę dalej tak, by
miało jakąkolwiek szansę wyschnięcia. Po wykonanej robocie otrzepałam
ręce i posłałam chłopakowi uśmiech. Już chciałam mówić mu "Dobranoc",
ale kątem oka zauważyłam błysk po niedaleko nas. Odwróciłam się i
ujrzałam ciemną postać trzymającą jasny przedmiot w dłoni. Wytężyłam
wzrok. Kiedy nieznajomy zmienił ułożenie ręki, światło księżyca odbiło
się od narzędzia. Człowiek trzymał sztylet. To mógł być myśliwy. Było to
mało prawdopodobne, ale jednak. Zdenerwowana podeszłam bliżej do
przyjaciela, złapałam go za dłoń i zaczęłam powoli się cofać. Pech
chciał, że za naszymi plecami był las, a nie namioty. W dodatku szliśmy w
złym kierunku - żeby dostać się do samochodu musielibyśmy przejść obok
nieznajomego.
- Co o tym myślisz? - szeptem spytałam przyjaciela
-
Może to myśliwy? - nasz dialog przerwał niespodziewany ruch człowieka.
Ciszę przerwał świst powietrza. Przestraszyłam się, impulsywnie kucnęłam
ciągnąc Hemmingsa za sobą. Usłyszałam tylko odgłos ostrza wbijającego
się w drzewo nad naszymi głowami. Trafiło tam, gdzie jeszcze sekundę
temu znajdowałaby się moja klatka piersiowa. Postać zaczęła iść w naszym
kierunku energicznym krokiem, zza pasa wyciągnęła kolejne narzędzie.
Tym razem duży nóż.
Poderwałam się na równe
nogi z zawrotną prędkością, odwróciłam się i zaczęłam biec. Wciąż
trzymałam przyjaciela za dłoń, więc biegł nieznacznie za mną. Nawet nie
patrzyłam, gdzie mnie niesie, po prostu omijałam drzewa. Byłam
przerażona. Potrafiłam myśleć tylko o tym, żeby wyjść z tego cało.
Jeszcze wciągnęłam w to Luke'a, teraz i on był zagrożony. Czułam, jak
moje serce biło w zastraszającym tempie, adrenalina krążyła po moim
organizmie dodając mi sił, a strach krzyczał, żebym biegła jeszcze
szybciej i szybciej. Usłyszałam kolejny świst - nóż drasnął mój policzek
wbijając się w drzewo przed nami. Przyspieszyłam jeszcze bardziej.
Czułam, jak krew ścieka mi po twarzy, czułam pulsujący ból, ale nie
zatrzymywałam się.
Nagle zahaczyłam o coś
stopą. Z łoskotem upadłam na brzuch. Niestety pociągnęłam za sobą
Hemmingsa, ale on miał więcej czasu na reakcję, bo widział, jak się
potykam. Przecież biegł za mną. Upadł na kolana i szybko się podniósł,
po czym podbiegł do mnie łapiąc za ramię.
-
Sam, wstawaj, on jest zaraz za tobą! - chłopak krzyczał na mnie, a ja
podniosłam się najszybciej, jak potrafiłam. Jednak okazało się, że nie
udało mi się wstać na czas. W momencie, w którym wróciłam do pionu, nasz
oprawca dogonił nas. Wyjął z kieszeni bluzy pistolet i przyłożył lufę
do skroni Luke'a.
I powoli, jakby nigdzie mu się nie spieszyło, uniósł drugą dłoń i odbezpieczył pistolet.
Po lesie rozniósł się krótki dźwięk oddanego strzału.
___________________________________________________________________________________
* 53°F - w USA temperaturę mierzą w Fahrenheitach. 53°F to około 12°C
** 68°F to 20°C
*** W USA odległość jest mierzona w milach. 400 mil to około 650 km.
**** Ponieważ Luke, Calum, Michael, Ash i Amelia są z Australii/Anglii (skreśl niepotrzebne), to podają temperaturę po ludzku
Więc jestem z nowym rozdziałem, który wyszedł mi dziwnie długi O.o No, ale nic xD Chyba nie będziecie na to narzekać, co? Dobra, kilka rzeczy do przekazania:
1.
Odzew na poprzedni rozdział był niesamowity. Wow, brakuje mi słów. W
notce od autora dziękowałam za ponad 400 wyświetleń, a teraz? Skoczyły
do ponad 700! No i te komentarze! I jeszcze LBA?! Uszczypnijcie mnie, bo śnię. Jezu, ludzie, kocham was! Naprawdę,
cały wieczór piszczałam ze szczęścia :D Oby tak dalej ;)
2. Kto myślał, że się pocałują, kiedy Sam powiedziała, że nienawidzi stawać na palcach? Przyznawać się, raz! :P
3. Oficjalna nazwa parringu Luke'a i Sam to Rooks. Utworzona od drugich imion, siedziałam nad tym z przyjaciółką baardzo długo, ale jest. Brzmi... inaczej, ale mi się podoba, nie wiem, jak wam ;)
4. Jak wam się podoba końcówka rozdziału? ;) Błagam, nie zabijajcie mnie za nią xD
5.
Jak wrażenia? Czekam na opinie (zachęcam do komentowania, to suuuper motywacja, przez ostatni tydzień strasznie mi
się chciało pisać dzięki temu odzewowi).
6. Kto uważa, że założenie
hashtagu na tt z tym ff to dobry pomysł, niech napisze komentarz tutaj
albo skontaktuje się ze mną na twitterze. Mój twitter: @angels_play. Spokojnie, nie gryzę.
7. Piosenka, której słuchała Sam: https://www.youtube.com/watch?v=oAeotgCHL3E
Z Twitterem, jak najbardziej - dobry dobry dobry dobry dobry (...) dobry pomysł. :D
OdpowiedzUsuńJak nie gryziesz? Jak nie gryziesz? Mnie czasem gryziesz. :D
Spider
Ale tylko ciebie ;)
Usuńkocham czytać te opowiadanie!
OdpowiedzUsuńjest cudowne *.*
ps jest już 4 rozdział na który Cię serdecznie zapraszam ! >>>>http://hemmingseight.blogspot.com/
Dzięki <3 Byłam już u ciebie i zostawiłam po sobie komentarz :) Nie wiem, czy widziałaś, ale nominowałam cię do LBA :)
Usuń