1/11/2015

Rozdział 6

8 listopada 2014
15 dni przed katastrofą

Stałam przed domem z plecakiem przerzuconym przez ramię i stojącą u moich stóp dużą torbą. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam zirytowana. Wesoła ferajna spóźniała się o dobre piętnaście minut, a ja nie po to wstawałam o piątej rano żeby oni nie przyjechali na czas. Zaczęłam dreptać w miejscu i chuchać w dłonie w nadziei, że to rozgrzeje mnie chociaż trochę. Na zewnątrz było naprawdę zimno, przed wyjściem spojrzałam na termometr. Słupek rtęci wskazywał 53°F*. Może dla osób, które mieszkają w Kansas od urodzenia taka temperatura w listopadzie to zupełna norma, ba - jak na warunki panujące w tym stanie ta wartość była uważana za całkiem wysoką podczas późnej jesieni, ale nie dla mnie. Urodziłam się i wychowałam w Austin w stanie Teksas, a do Lawrence przeprowadziliśmy się dopiero pięć lat wstecz. Jeszcze nie zdążyłam przywyknąć do panujących tam warunków i za każdym razem, gdy nadchodziło ochłodzenie, zaczynałam narzekać. W Austin średnia temperatura o tej porze roku to 68°F**.

Czekałam na podjeździe już od dłuższego czasu, gdy przyjaciele nareszcie raczyli się pojawić. Od razu po zatrzymaniu samochodu Ash wysiadł, by otworzyć bagażnik i pomóc mi we włożeniu do niego torby i plecaka. Byłam delikatnie wkurzona, więc nie odezwałam się do niego nawet słowem. Zanim weźmiecie mnie za jakąś zadufaną w sobie panienkę, która uważa, że wszyscy zawsze są na jej skinienie i nie wolno jej kazać na siebie czekać, to pozwólcie, że wytłumaczę. Nie byłam zła dlatego, że się spóźnili, rozumiałam to. Pewnie był korek albo mieli problem z trafieniem pod dom Amelii. Zresztą sama notorycznie się spóźniam, więc byłabym hipokrytką, gdybym wkurzyła się o taką drobnostkę. Nie, byłam zła, bo mogli zadzwonić, że nie dotrą na czas. Wszyscy w tym pojeździe doskonale wiedzieli, że łatwo marznę, a mimo to żadnemu nie przyszło do głowy, żeby dać znać o opóźnieniu. Dobra, mogłam wejść do domu z własnej inicjatywy, ale nie chciało mi się targać z powrotem ciężkiej torby z ubraniami. Tak, jestem leniwa na potęgę i mimo tego, że staram się z tym walczyć, to czasami moja natura wygrywa.

Wsiadłam do samochodu i wcisnęłam się na wolne miejsce między Lukiem a Michaelem. Normalnie usiadłabym obok Amy, ale nie w takiej sytuacji. Wiedziałam, że zaśnie, a dziewczyna miała pewną ciekawą przypadłość: śliniła się przez sen. Dlatego zawsze siedziała przy oknie podczas dłuższych wypraw. Ashton zajął fotel kierowcy i ruszyliśmy w drogę.

Jechaliśmy vanem pożyczonym od mojej dobrej znajomej, ponieważ mieliśmy do przebycia około czterystu mil***, a ścisnąć sześć osób w aucie któregokolwiek z nas było rzeczą niemożliwą do wykonania. Postanowiliśmy zrobić sobie małą wycieczkę po kraju, dlatego niosło nas aż do Arkansas. Naszym celem był Narodowy Las Quachita, znajdujący się w zachodniej części tego stanu. Daleko, ale było to jakieś urozmaicenie. No i tam jest cieplej.

Michael szybko zauważył, że jestem zła. Wywrócił teatralnie oczami i spojrzał się na mnie pytająco.

- Co tym razem zrobiliśmy? Spóźniliśmy się, o to ci chodzi? Nie, czekaj - chodzi o to, że nie zadzwoniliśmy, prawda? - jego wypowiedź mnie przeraziła. Znał mnie aż za dobrze, wszyscy tam obecni znali mnie za dobrze.

- Tak, Mike. Wiecie, że nie lubię takich temperatur. - skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej i patrzyłam przed siebie. Nie byłam aż tak wkurzona, żeby robić im nieziemską awanturę. Gdyby kazali mi tam czekać przez dwie godziny bez kontaktu, wtedy bym się obraziła.

- No tak, bo przecież teraz w Teksasie są teraz 22°C****, a Teksas to ukochany stan panny Novell. - Hood jak zwykle nie umiał utrzymać języka za zębami. Przeliczyłam sobie Celsjusze na Fahrenheity w głowie - to była jedna z niewielu rzeczy, której musiałam się nauczyć przy obcowaniu z Australijczykami. Druga to przeliczanie kilometrów na mile, trzecia: rozumienie ich akcentu. Wykonanie działania w myślach zajęło mi krótką chwilę, ale oczywiście przyjaciele nie są w stanie przepuścić żadnej okazji.

- Oooo, czekajcie, musi się skupić. Przelicza z naszego na swoje. - komentarz Amy sprawił, że wszyscy poza mną zaczęli się rechotać. Dziewczyna była z Anglii, więc także używała innych stopni. Oburzona popatrzyłam się w jej stronę.

- Brutusie, i ty przeciwko mnie?! - wykrzyknęłam teatralnie kładąc dłoń na sercu. Oczywiście lewą, prawa jeszcze nie do końca się zagoiła. Amelia zaśmiała się i po krótkiej chwili odpowiedziała.

- To nie nasza, lecz gwiazd naszych wina! - obie uśmiechnęłyśmy się na wspomnienie książki Johna Greena, naszej ulubionej od dłuższego czasu. Michael wydał z siebie dziwny dźwięk, ale zabrzmiało to tak, jakby się z nas naśmiewał. Spojrzałyśmy się na niego z mordem w oczach.

- Masz coś do "Gwiazd Naszych Wina", Clifford? - powiedziałyśmy w dokładnie tym samym momencie

- Uważaj, Michael, użyły twojego nazwiska! Będziesz miał problem! - Ashton wykrzyknął udając przerażonego. Trójka debili zaczęła cicho rechotać, a my tylko prychnęłyśmy i udawałyśmy obrażone. Cała ta sytuacja sprawiła, że zdążyłam zapomnieć o skandalicznym braku telefonu do mnie. Wtedy Luke trącił moje ramię swoim. Co z tego, że musiał się delikatnie pochylić, żeby to zrobić.

- Przepraszam, że nie zadzwoniliśmy. -  Hemmings patrzył się na mnie tak, jakbym przed chwilą skręciła awanturę ćwierćwiecza, a on właśnie przyszedł przepraszać błagając o życie

- Spoko, po prostu następnym razem puśćcie sygnał. - uśmiechnęłam się delikatnie

- Okej. - chłopak radośnie odpowiedział i odwrócił się w stronę okna.

- Boże, Luke, ale z ciebie ciota! Popsułeś zabawę! - Michael dał upust swojemu rozczarowaniu wyrzucając przy tym ręce do góry. Wyglądał komicznie, to trzeba mu było przyznać. Krótko się zaśmiałam, po czym przymknęłam oczy. Byłam tak zmęczona i niewyspana, że było mi wszystko jedno, na czyim ramieniu położę głowę. Przechyliłam się na prawą stronę i znajdując wygodne oparcie, zasnęłam.

Biegłam przez piaszczystą plażę. Moje nogi grzęzły w piasku, a mi coraz trudniej było utrzymać tempo. Miałam wrażenie, że w moich płucach szaleje pożar. Szybko obejrzałam się za siebie - zakapturzona postać była coraz bliżej, a ja nie miałam już siły. Nagle na niebie pojawiły się burzowe chmury. Piorun przeciął na pół ciemne niebo, ciszę zakłócaną tylko moim niespokojnym oddechem przerwał ogłuszający grzmot. Sparaliżowana strachem zatrzymałam się. Na ciele czułam na razie małe krople deszczu, chłodzące rozgrzaną skórę. Patrzyłam w stronę zjawiska atmosferycznego, które wywoływało we mnie tak wielkie przerażenie. Burza była przede mną, nie mogłam tam biec. Zostałam otoczona. Z jednej strony psychopata, z drugiej mój największy lęk. Niespodziewanie poczułam czyjąś chłodną rękę na ramieniu. Obróciłam się zadziwiająco szybko i po raz pierwszy w życiu dane mi było zobaczyć twarz prześladowcy. Zamarłam. Znałam tego człowieka, znałam go aż za dobrze. Był ze mną od dawna, wspierał mnie i znał wszystkie moje sekrety. Spojrzałam w niebieskie tęczówki, z którymi miałam do czynienia od najwcześniejszych lat. Tęczówki mojego brata.

- Jak się ze mną bawiłaś, Sammy? Fajnie było uciekać przed starszym bratem? - nie zdążyłam odpowiedzieć. Jace wyciągnął zza paska pistolet i wymierzył we mnie. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałam, były te zimne, niebieskie oczy.

Obudziłam się ciężko dysząc, jakbym faktycznie biegła. Rozejrzałam się po aucie. Wszyscy spali, oczywiście z wyjątkiem Ashtona. Irwin usłyszał szybkie oddechy i spojrzał na mnie we wstecznym lusterku.

- Wszystko w porządku, Sam? - jego oczy wyrażały jedynie troskę. Były piwne, nie tak jak te z mojego snu. Pokiwałam głową, wiedząc, że nie będę w stanie odpowiedzieć - najpierw musiałam się uspokoić. Ash zmarszczył brwi.

- Na pewno? Jesteś strasznie blada. Chcesz, żebym się zatrzymał? - pokręciłam głową i machnęłam dłonią na znak, że to nic takiego. Powoli wracałam do normalnego stanu.

- To tylko koszmar, dzięki. - nerwowo chwyciłam włosy i pociągnęłam je tak, żeby poprawić kucyka

- Jak coś się będzie działo, to mów, jasne? - Ashton nie dawał za wygraną

- Jak słońce. - zamilkłam na chwilę tylko po to, by zaraz zadać pytanie - Ile nam zostało?

- Trzy godziny i będziemy u celu.

- Dzięki. - po uzyskaniu satysfakcjonującej mnie odpowiedzi ostrożnie wyciągnęłam strzykawkę schowaną w wewnętrznej kieszeni mojej kurtki. Wyćwiczonymi ruchami wykonałam zastrzyki schowałam urządzenie do kieszeni znajdującej się na "plecach" każdego przedniego fotela. Potem ją stamtąd zabiorę i gdzieś wyrzucę. Zapewne do kosza. Odczekałam obowiązujące mnie dziesięć minut i z torby Amy leżącej pod jej nogami wyjęłam kanapkę z serem. Było to dosyć ryzykowne, bo musiałam nachylić się nad Michaelem siedzącym między mną a dziewczyną. Sprawę jeszcze bardziej utrudniał fakt, że oboje znajdowali się po mojej prawej, czyli musiałam użyć niedominującej ręki, której zakończenie aktualnie było zabandażowane. Jakimś cudem udało mi się zdobyć jedzenie nie budząc nikogo i zadowolona z siebie zaczęłam jeść upragnioną kanapkę. Po skończonym posiłku wyjęłam z kieszeni spodni telefon i słuchawki, które podpięłam do urządzenia wkładając je do uszu. Wybrałam losowe odtwarzanie - pierwszą piosenką, na jaką trafiłam było "Changing" Palomy Faith. Zadowolona oddałam się ulubionemu zajęciu - słuchaniu muzyki z zamkniętymi oczami. Tym razem nie zasnęłam.

Na miejscu byliśmy trzy i pół godziny później. Opóźnienie zawdzięczaliśmy Luke'owi, który zrobił się niesamowicie głodny i nalegał na postój w Macu. W sumie było to nam na rękę, bo większości zachciało się do łazienki, w tym mi. Musiałam namówić Amy, by poszła ze mną, nie chciałam tam wchodzić sama po ostatnim zdarzeniu w klubie. Właśnie wtedy przypomniałam sobie, że nie zapytałam, kto mnie wyciągnął z pożaru, Postanowiłam dopytać się o szczegóły przy wieczornym ognisku, które zaplanowaliśmy jeszcze poprzedniego dnia. Po zaparkowaniu samochód na poboczu, zanieśliśmy wszystkie bagaże trochę bardziej wgłąb lasu, ale też nie za daleko, żeby w razie czego szybko dostać się do auta. Po godzinie wszystkie trzy namioty stały na swoich miejscach i zajęliśmy się zbieraniem drewna na ognisko. Wieczorem wszystko było gotowe. Przbraliśmy się w cieplejsze rzeczy, podpaliliśmy ułożone i zabezpieczone drewno i usiedliśmy na składanych krzesłach, jedno przy drugim. Krzesełka także należały do Gen - dziewczyny, od której pożyczyliśmy auto. Gdy wszyscy się najedli nadszedł czas na moje pytania odnośnie pożaru.

- Hej, chłopaki, co się działo podczas pożaru w Replay? - wszyscy spojrzeli na Luke'a, który nagle odkrył, że jego stopy są bardzo ciekawym widokiem. Już po ich reakcji wiedziałam, że to on wyciągnął mnie z łazienki. A potem jeszcze miał wyrzuty sumienia, że w ogóle coś mi się stało. Kretyn.

- Luke, opowiedz Sam, jak to było. - powiedział Ashton zachęcająco. Hemmings tylko skinął głową i zaczął opowiadać nie odrywając wzroku od ziemi

- No, siedziałem przy barze i zorientowałem się, że za długo cię nie ma, więc, ummm, poszedłem do łazienki i zauważyłem dym. Wtedy przyszli chłopaki, Michael wyważył drzwi, a ja tylko cię wyniosłem. To nic. - chłopak wzruszył ramionami jednocześnie nerwowo drapiąc się po karku

- Żartujesz sobie, Hemmings?! Gdyby nie ty, Sammy by tego nie przeżyła! - Amy zaczęła krzyczeć, a ja odniosłam wrażenie, że usłyszeli ją nawet do drugiej stronie kuli ziemskiej

- Właśnie! Stary, jesteś za skromny, tyle ci powiem. - Calum poparł Amelię zajadając się przy tym suchym chlebem.

- On to streścił, Brooks. Zanim przyszliśmy poprosił jakąś dziewczynę, żeby zadzwoniła na straż pożarną i zawiadomiła ochroniarzy o całej sytuacji. - mimo tego, że było strasznie ciemno, a nasze sylwetki oświetlał tylko płomień ogniska, wszyscy dostrzegliśmy rumieniec Luke'a spowodowany uwagą Irwina.

- A ty skąd to wiesz? - główny bohater opowieści chłopców spojrzał się na przyjaciela ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

- Kiedy byłeś w łazience w szpitalu ta dziewczyna weszła do środka, podeszła do nas i opisała nam ciebie. Powiedzieliśmy jej, że jesteś w łazience, a ona opowiedziała nam, co zrobiłeś. Mówiła, że chciała tylko pogratulować ci spokoju. Potem wyszła, chyba się gdzieś spieszyła.

- Czemu mi tego nie przekazaliście? - Hemmings jęknął z niezadowoleniem przejeżdżając dłonią po twarzy.

- Wyleciało nam z głowy, działy się ważniejsze rzeczy. - Calum odpowiedział przyjacielowi, a naszą dyskusję zakończył Michael.

- Ale i tak jesteś ciotą, Luke. - wszyscy się szczerze roześmiali i temat był skończony. Jednak mnie dręczyło jeszcze jedno: gdzie do cholery był Fletcher podczas całego zajścia? Musiałam kogoś o to zapytać, ale nie teraz. Potem.

Reszta wieczoru upłynęła spokojnie. Opowiadaliśmy sobie różne "straszne" historie, które w tym towarzystwie bardzo szybko zamieniały się w skecze kabaretowe. Calum dostał raz w czoło, bo Amy zarzekała się, że widziała na jego twarzy komara. I wtedy zaczęła się zabawa z owadami. Pierwszy był ten Hooda, potem zleciały się kolejne. Niestety wybraliśmy las, który częściowo znajduje się nad rzeką, więc tych krwiopijczych zwierząt nie brakowało. W końcu wszyscy wynieśli się do swoich namiotów. Wszyscy oprócz mnie i Luke'a. Ja siedziałam pod kocem popijając herbatę z termosu, a on po prostu patrzył się w ogień.

- Luke?

- Hmm? - chłopak oderwał wzrok od płomieni i spojrzał na mnie

- Gdzie był Fletcher podczas tego całego zamieszania? - uważnie obserwowałam jego reakcję. Hemmings najpierw zmarszczył brwi, a potem podniósł się, chwycił swoje krzesełko i przesunął je, tak by móc usiąść blisko mnie. Kiedy już z powrotem siedział, pochylił się, oparł łokcie o uda i złączył dłonie między kolanami ponownie wlepiając wzrok w ognisko.

- Mówił, że był w męskiej łazience, a podczas ewakuacji nie mógł nas znaleźć. Potem zadzwoniła do niego twoja mama i powiedziała mu, gdzie jesteśmy. Przyjechał równo z twoimi rodzicami. Wydawał się zmartwiony tym wszystkim, my wszyscy byliśmy zaniepokojeni. - Luke wyprostował się na krześle patrząc mi w oczy; płomienie odbijały się w jego źrenicach - Nie wierzę mu, Sam. Nie bierz tego do siebie, ale nie wydaje mi się, żeby mówił prawdę. Kiedy mi o tym opowiadał sprawiał wrażenie, jakby chciał coś ukryć, jakby... Ugh, wiesz, o czym mówię? - nie czekając na reakcję z mojej strony mówił dalej - Jakby był w stanie zrobić wszystko, byle tylko prawda nie wyszła na jaw. Właśnie tak wyglądał. I dlatego mu nie wierzę. Zrobisz z tym co będziesz chciała, ale na twoim miejscu bym na niego uważał. - chłopak wstał z krzesełka, przeciągnął się i ruszył w kierunku swojego namiotu, który dzielił z Michaelem. Szybko zrzuciłam z siebie koc, postawiłam termos na ziemi i szybkim krokiem podeszłam do przyjaciela. Złapałam go za nadgarstek i zmusiłam, by obrócił się w moją stronę. Widziałam zaskoczenie w jego oczach. Zmierzyłam go wzrokiem i westchnęłam. Był za wysoki.

- No co? - Hemmings nie wiedział, dlaczego go zatrzymałam, ani dlaczego tak uparcie mu się przyglądałam

- Nienawidzę stawać na palcach. - wymamrotałam cicho pod nosem, ale na tyle głośno, żeby usłyszał. Wspięłam się na czubki palców i pocałowałam Luke'a w policzek. Szybko stanęłam normalnie; chłopak wyglądał na mocno zdziwionego. Zaśmiałam się w duchu. Nie czekając, aż coś powie, przytuliłam się do niego wtulając policzek w materiał kurtki. Po chwili poczułam, jak oplótł mnie rękoma przyciągając mocniej do siebie, brodę natomiast oparł na mojej głowie. Przymknęłam oczy, lubiłam przytulać się do przyjaciół.

- Dziękuję, Luke. Nie wiem, co mam myśleć o Fleem, ale dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. I dziękuję za uratowanie mi życia. W ogóle to dziękuję za wszystko.

- Nie ma za co, Sam. Od tego są przyjaciele. - Hemmings pocałował mnie delikatnie w czubek głowy, a ja uśmiechnęłam się, czego on oczywiście nie mógł zobaczyć. Z moich ust wyrwało się krótkie ziewnięcie, więc ostrożnie wyswobodziłam się z przyjemnego uścisku Luke'a i chwyciłam rękaw jego kurtki.

- Chodź, pomożesz mi zgasić ognisko. - nie miałam ochoty na męczenie się z tym samej

- Jasne. - wzięliśmy naszykowane wcześniej butelki wody i obficie polaliśmy ognisko płynem. Płomienie szybko zgasły, a my ostrożnie wygrzebaliśmy niedopalone drewno i ułożyliśmy je trochę dalej tak, by miało jakąkolwiek szansę wyschnięcia. Po wykonanej robocie otrzepałam ręce i posłałam chłopakowi uśmiech. Już chciałam mówić mu "Dobranoc", ale kątem oka zauważyłam błysk po niedaleko nas. Odwróciłam się i ujrzałam ciemną postać trzymającą jasny przedmiot w dłoni. Wytężyłam wzrok. Kiedy nieznajomy zmienił ułożenie ręki, światło księżyca odbiło się od narzędzia. Człowiek trzymał sztylet. To mógł być myśliwy. Było to mało prawdopodobne, ale jednak. Zdenerwowana podeszłam bliżej do przyjaciela, złapałam go za dłoń i zaczęłam powoli się cofać. Pech chciał, że za naszymi plecami był las, a nie namioty. W dodatku szliśmy w złym kierunku - żeby dostać się do samochodu musielibyśmy przejść obok nieznajomego.

- Co o tym myślisz? - szeptem spytałam przyjaciela

- Może to myśliwy? - nasz dialog przerwał niespodziewany ruch człowieka. Ciszę przerwał świst powietrza. Przestraszyłam się, impulsywnie kucnęłam ciągnąc Hemmingsa za sobą. Usłyszałam tylko odgłos ostrza wbijającego się w drzewo nad naszymi głowami. Trafiło tam, gdzie jeszcze sekundę temu znajdowałaby się moja klatka piersiowa. Postać zaczęła iść w naszym kierunku energicznym krokiem, zza pasa wyciągnęła kolejne narzędzie. Tym razem duży nóż.

Poderwałam się na równe nogi z zawrotną prędkością, odwróciłam się i zaczęłam biec. Wciąż trzymałam przyjaciela za dłoń, więc biegł nieznacznie za mną. Nawet nie patrzyłam, gdzie mnie niesie, po prostu omijałam drzewa. Byłam przerażona. Potrafiłam myśleć tylko o tym, żeby wyjść z tego cało. Jeszcze wciągnęłam w to Luke'a, teraz i on był zagrożony. Czułam, jak moje serce biło w zastraszającym tempie, adrenalina krążyła po moim organizmie dodając mi sił, a strach krzyczał, żebym biegła jeszcze szybciej i szybciej. Usłyszałam kolejny świst - nóż drasnął mój policzek wbijając się w drzewo przed nami. Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Czułam, jak krew ścieka mi po twarzy, czułam pulsujący ból, ale nie zatrzymywałam się.

Nagle zahaczyłam o coś stopą. Z łoskotem upadłam na brzuch. Niestety pociągnęłam za sobą Hemmingsa, ale on miał więcej czasu na reakcję, bo widział, jak się potykam. Przecież biegł za mną. Upadł na kolana i szybko się podniósł, po czym podbiegł do mnie łapiąc za ramię.

- Sam, wstawaj, on jest zaraz za tobą! - chłopak krzyczał na mnie, a ja podniosłam się najszybciej, jak potrafiłam. Jednak okazało się, że nie udało mi się wstać na czas. W momencie, w którym wróciłam do pionu, nasz oprawca dogonił nas. Wyjął z kieszeni bluzy pistolet i przyłożył lufę do skroni Luke'a.

I powoli, jakby nigdzie mu się nie spieszyło, uniósł drugą dłoń i odbezpieczył pistolet.

Po lesie rozniósł się krótki dźwięk oddanego strzału.

___________________________________________________________________________________

 * 53°F - w USA temperaturę mierzą w Fahrenheitach. 53°F to około 12°C
** 68°F to 20°C
*** W USA odległość jest mierzona w milach. 400 mil to około 650 km.
**** Ponieważ Luke, Calum, Michael, Ash i Amelia są z Australii/Anglii (skreśl niepotrzebne), to podają temperaturę po ludzku
  
Więc jestem z nowym rozdziałem, który wyszedł mi dziwnie długi O.o No, ale nic xD Chyba nie będziecie na to narzekać, co? Dobra, kilka rzeczy do przekazania:
1. Odzew na poprzedni rozdział był niesamowity. Wow, brakuje mi słów. W notce od autora dziękowałam za ponad 400 wyświetleń, a teraz? Skoczyły do ponad 700! No i te komentarze! I jeszcze LBA?! Uszczypnijcie mnie, bo śnię. Jezu, ludzie, kocham was! Naprawdę, cały wieczór piszczałam ze szczęścia :D Oby tak dalej ;)
2. Kto myślał, że się pocałują, kiedy Sam powiedziała, że nienawidzi stawać na palcach? Przyznawać się, raz! :P
3. Oficjalna nazwa parringu Luke'a i Sam to Rooks. Utworzona od drugich imion, siedziałam nad tym z przyjaciółką baardzo długo, ale jest. Brzmi... inaczej, ale mi się podoba, nie wiem, jak wam ;)
4. Jak wam się podoba końcówka rozdziału? ;) Błagam, nie zabijajcie mnie za nią xD
5. Jak wrażenia? Czekam na opinie (zachęcam do komentowania, to suuuper motywacja, przez ostatni tydzień strasznie mi się chciało pisać dzięki temu odzewowi).
6. Kto uważa, że założenie hashtagu na tt z tym ff to dobry pomysł, niech napisze komentarz tutaj albo skontaktuje się ze mną na twitterze. Mój twitter: @angels_play. Spokojnie, nie gryzę.
7. Piosenka, której słuchała Sam: https://www.youtube.com/watch?v=oAeotgCHL3E

4 komentarze:

  1. Z Twitterem, jak najbardziej - dobry dobry dobry dobry dobry (...) dobry pomysł. :D
    Jak nie gryziesz? Jak nie gryziesz? Mnie czasem gryziesz. :D

    Spider

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham czytać te opowiadanie!
    jest cudowne *.*
    ps jest już 4 rozdział na który Cię serdecznie zapraszam ! >>>>http://hemmingseight.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki <3 Byłam już u ciebie i zostawiłam po sobie komentarz :) Nie wiem, czy widziałaś, ale nominowałam cię do LBA :)

      Usuń