*Luke's P.O.V.*
Zaniepokojony spojrzałem na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko. Ja rozumiem, że
niektóre dziewczyny mogłyby spędzić w łazience całe swoje życie, ale nie
Sam. Gdy wyjeżdżaliśmy gdzieś razem to zawsze ona szła pierwsza do
łazienki, bo zajmowało jej to najmniej czasu. Jednak tym razem nie
wychodziła stamtąd podejrzanie długo. Ponownie spojrzałem na zegarek.
Minęło już wystarczająco dużo czasu, bym zaczął się martwić.
Postanowiłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Pewnie przesadzałem,
ale wolałem się upewnić, czy dziewczynie nic się nie stało. Ześlizgnąłem
się ze stołka barowego i ruszyłem w stronę łazienki. Przepchanie się
przez tłum mokrych od potu ludzi nie należało do przyjemnych czynności,
ale czego się nie robi dla przyjaciół?
Kilka metrów od drzwi
zacząłem biec. Powód mojego nagłego zrywu był prosty: dostrzegłem smugę
dymu wydobywającą się spod drzwi pomieszczenia, w którym znajdowała się Sam.
Coś takiego mogło łatwo ujść uwadze tańczących ludzi, ponieważ dwutlenek
węgla mieszał się ze sztuczną mgłą a uwaga tłumu i tak była zwrócona
gdzie indziej. Popychałem gości klubu, raz po raz dukając kolejne
"Przepraszam", ale wtedy mało mnie interesowały krzyki pełne
dezaprobaty. Gdy wreszcie dotarłem pod drzwi łazienki, zacząłem szarpać
za klamkę rozpaczliwie próbując dostać się do środka. Będąc tak blisko
doskonale czułem gryzący zapach spalenizny. Drzwi uparcie nie chciały
ustąpić. Ktoś musiał je zamknąć na klucz. W tym momencie tylko jedno
pytanie nasuwało się na myśl: po co?
Rozejrzałem się w
poszukiwaniu któregoś z przyjaciół, ale nikogo nie dostrzegłem.
Przerażony zdałem sobie sprawę z tego, że muszę sobie poradzić sam. Nie
mogłem otworzyć drzwi, a moja najlepsza przyjaciółka była uwięziona
pośrodku pożaru. Zacząłem panikować. Czułem się tak, jakbym w jednej
chwili stracił zdolność logicznego myślenia. W głowie kołatała mi tylko
jedna myśl: nie wiem, co robić. Poczułem, jak moje serce zaczęło
przyspieszać pompując krew w szaleńczym tempie. Gardło miałem ściśnięte;
nawet jakbym wiedział, co powiedzieć, to nie byłbym w stanie wydusić z
siebie ani jednego słowa.
Oprzytomniałem, kiedy po drugiej
stronie drzwi usłyszałem dobrze znany mi krzyk. Potrząsnąłem głową,
wziąłem kilka głębokich wdechów i opanowałem paniczne myśli. Odwróciłem
się w stronę tłumu i bez zastanowienia skierowałem się do najbliżej
osoby, która wydawała się jeszcze w miarę trzeźwa.
- Masz komórkę?
- nie udało mi się całkowicie opanować głosu po uprzednim przerażeniu,
jednak moja rozmówczyni chyba tego nie zauważyła. Dziewczyna spojrzała
się na mnie zdziwiona po czym szybko skinęła głową. Wymusiłem uśmiech i
ponownie się odezwałem.
- Zadzwoń na straż pożarną i pogotowie.
Powiedz, że wybuchł pożar i podaj adres. Jak skończysz rozmawiać to
znajdź ochronę i każ im wyprowadzić wszystkich z budynku. Jasne? -
nieznajoma kiwnęła głową i zadziwiająco spokojnie zaczęła wykonywać moje
polecenia. Starałem się zachować zimną krew. Wiedziałem, że siejąc
panikę nie pomogę Novell. Wtedy wpadłem na pomysł. Ochroniarze powinni
mieć klucze do łazienek. Moim pierwszym odruchem było zwrócenie się w
stronę baru by zebrać chłopaków do pomocy, ale szybko odwróciłem się z
powrotem w stronę łazienki. W takiej sytuacji pchanie się przez ten tłum
tylko po to, by zaraz się wracać, było stratą czasu. Podjąłem jeszcze
jedną próbę otworzenia drzwi, tym razem w odrobinę mniej tradycyjny
sposób. Cofnąłem się na tyle, na ile pozwalało mi morze ludzi za mną i
wbiegłem w drewnianą powłokę dzielącą mnie od przyjaciółki najszybciej
jak mogłem. Uderzyłem w drzwi barkiem, co, nie ukrywam, bolało. Moje
serce zaczęło bić szybciej, gdy drewno ugięło się pod ciężarem wydając
przy tym głośne skrzypnięcie ustępującego materiału. Kątem oka
zauważyłem, że klubowiczka, którą poprosiłem o pomoc właśnie wyruszyła
na poszukiwanie ochroniarza. Miałem nadzieję, że nie zajmie jej to dużo
czasu, ale przy takim tłumie nie mogłem na nią liczyć.
Nagle obok mnie zmaterializowała się cała reszta towarzystwa. No, prawie
reszta. Nigdzie nie mogłem dostrzec Fletchera, ale szczerze to w tamtym
momencie miałem go głęboko w dupie.
- Stary, co ci zrobiły te drzwi? - Ashton odezwał się pierwszy nie przepuszczając okazji do żartu. Mi nie było do śmiechu.
-
To nie jest zabawne, Ash! Tam się pali, a Sam jest w środku! -
zdenerwowany nakrzyczałem na przyjaciela. Trójka kumpli spojrzała się na
mnie pusto, jakby moja wypowiedź do nich nie dotarła. Dopiero po chwili
się opamiętali.
- Boże, jesteś idiotą, Luke! Jeśli chcesz wyważyć
drzwi, to musisz kopnąć koło zamka, a nie je taranować! - Michael
wyrzucił ręce w powietrze jednocześnie drąc się wniebogłosy. Rzadko
widywałem go tak wkurzonego. Chłopak bez słowa przeszedł obok trącając
mnie ramieniem i stanął przed przeszkodą. Szybko zlustrował ją wzrokiem,
cofnął się nieznacznie, poprawił swoją postawę i uniósł prawą nogę by
kopnąć nią w drzwi. Byłem zdziwiony tym, jak mocno to zrobił - nie
spodziewałem się po nim takiej siły. Ale z drugiej strony może pomogła
adrenalina. Dobra, to nie jest ważne. Ważne jest to, że drzwi nie
ustąpiły. Clifford jednak nie zamierzał się poddać. Użył mięśni jeszcze
trzy razy i drewniana powłoka ustąpiła z hukiem.
W nasze
twarze buchnęła fala gorąca. W środku szalał pożar, a drapiący w gardło
dym był wszędzie. Widząc, że łazienka stanęła w ogniu, tłum za nami
momentalnie zaczął pchać się do wyjścia. Przynajmniej nasze ruchy mogły
stać się bardziej swobodne. Rozejrzałem się po klubie. Mieliśmy wielkie
szczęście, bo jakieś dwa kroki od nas na jednej ze ścian wisiała
gaśnica. Szybko podbiegłem do niej, zerwałem urządzenie z uchwytów i
wróciłem do przyjaciół. Bez pytania zacząłem pryskać białą pianą prosto w
ogień. Płomienie malały bardzo szybko, a dym powoli wylatywał z
pomieszczenia przez otwarte drzwi. Ryzykowałem, wchodząc tam, ale nie
chciałem zwlekać. Szedłem w głąb łazienki przedtem gasząc płomienie
stojące nam na drodze z Cliffordem podążającym za mną. Ashton i Calum
zostali na zewnątrz.
Nie upłynęła nawet minuta, gdy
znaleźliśmy Sam. Rzuciłem gaśnicę prosto w Michaela, co spotkało się z
głośnym protestem chłopaka i podbiegłem do przyjaciółki. Za plecami
słyszałem, jak Mikey dalej walczył z żywiołem, by dalej się nie
rozprzestrzeniał. Ja natomiast uklęknąłem na jedno kolano i zacząłem się
zbierać do podniesienia jej. Odsunąłem Sammy od ściany, jedną rękę
wsunąłem pod jej plecy, a drugą umiejscowiłem w zgięciu kolan. Tak
przygotowany powoli wstałem. Gdy już się wyprostowałem, cicho stęknąłem.
Pewnie dla kogoś bardziej umięśnionego ode mnie byłaby lekka, ale nie
należałem do osób regularnie wbijających na siłownię. Clifford widząc
moje zmagania zaśmiał się pod nosem.
- Jesteś beznadziejny, Luke. Ona jest leciutka.
- Tak? To może sam ją weź? - Michael prychnął na moją odpowiedź, udając, że dla niego niesienie Sam nie stanowiłoby problemu
-
Nie widzisz, że mam odpowiedzialną funkcję gaszenia ognia? - po chwili
Mikey faktycznie powrócił do swojego zajęcia, a ja przewróciłem oczami i
szybko ruszyłem w stronę wyjścia z łazienki z przyjacielem depczącym mi
po piętach. Większość dymu już ulotniła się z pomieszczenia, ale i tak
przez większość pobytu na miejscu zdarzenia odczuwałem przeszkadzające
drapanie w gardle, a w momencie, gdy podnosiłem Sam, zaatakował mnie
kaszel. Na szczęście szybko się stamtąd wydostaliśmy.
Kiedy wyszliśmy z łazienki zauważyłem, że większość gości klubu już
wyszła na zewnątrz i czekała na przybycie służb ratunkowych. Chciałem
jak najszybciej wynieść Sam ze środka, ale gdy tylko Ash i Cal
zauważyli, że trzymam naszą przyjaciółkę w ramionach, podbiegli do mnie i
nachylili się nad nią jednocześnie wypytując mnie o rzeczy, o których
nie miałem najmniejszego pojęcia.
- Luke, masz ją?! Coś jej
się stało? - Calum pierwszy wziął mnie w krzyżowy ogień pytań, ale to
Michael udzielał wszystkich odpowiedzi. Mi zależało tylko na tym, żeby
jej pomóc.
- Calum, skąd mamy wiedzieć, czy
coś jej jest, skoro jest nieprzytomna? To może być zatrucie dymem albo
śpiączka, cholera wie! - Clifford spojrzał na Sammy i zmarszczył brwi.
Już miał otwierać usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy przerwał mu
Ashton.
- Ma osmaloną dłoń, ale palce są mocno czerwone. No i
nadpalone końcówki włosów. Wyliże się z tego. - wszyscy spojrzeliśmy się
na niego ze zwątpieniem
- Ashton, kiedy skończyłeś medycynę?
Chyba mi to umknęło. - Hood nie umiał sobie odpuścić, nawet w takim
momencie. Zdenerwowałem się.
- Cal, to nie pora na żarty! -
już sekundę po podniesieniu głosu poczułem wyrzuty sumienia, więc
spokojniej dodałem, że jest mi ciężko i należałoby wynieść Sam na
zewnątrz. Wszyscy się ze mną zgodzili. Po krótkiej chwili już byliśmy na
świeżym powietrzu. Znaczy tak bardzo świeżym, jak powietrze może być w
środku miasta. Radiowóz właśnie zatrzymał się na chodniku, kiedy wyszliśmy z budynku. Udało nam się przebrnąć przez spanikowany tłum ludzi
krzycząc, że niesiemy poszkodowaną, więc staliśmy najbliżej miejsca, w
którym prawdopodobnie zaparkowałaby karetka. Nie czekaliśmy długo,
pogotowie przyjechało zadziwiająco szybko. Ratownicy przejęli ode mnie
Sammy, a cała nasza czwórka zaczęła przygotowywać się do wejścia do
pojazdu uprzywilejowanego. Jednak kiedy jeden z nich zauważył, co
próbujemy zrobić, wziął nas na bok i zaczął nam tłumaczyć oczywiste
rzeczy.
- Chłopaki, to, że ją uratowaliście, to jeszcze nie znaczy... - Calum przerwał facetowi w pół zdania
- Proszę pana, znamy ją od sześciu lat. Jest dla nas jak siostra, więc nie damy się wyrolować. Jedziemy z nią.
-
Niestety nie mogę na to pozwolić. Do karetki może wsiąść tylko rodzina.
- ratownik poklepał Cala po ramieniu, odwrócił się w stronę swoich
kolegów i zaczął od nas odchodzić, jednak mi przyszło coś do głowy
-
Znamy ją lepiej, niż ktokolwiek inny! Możemy wam powiedzieć, jakie
choroby przeszła w ciągu ostatniego roku i jakie lekarstwa przyjmuje! -
zawołałem lekko podniesionym głosem. To, co powiedziałem, zwróciło uwagę
mężczyzny. Facet zawrócił i wlepił w nas swoje spojrzenie.
- Czyli twierdzicie, że jesteście w stanie udzielić nam wywiadu medycznego?
- Tak, proszę pana. Ze wszystkimi szczegółami.
- Ashton włączył się do rozmowy i potwierdził za mnie. Ratownik
zmierzył nas wzrokiem, po czym westchnął ciężko i wskazał ręką na
karetkę, dając nam sygnał, że możemy do niej wejść. Myślę, że bardzo im
zależało na tym, by posiąść te informacje jak najszybciej, bo normalnie
mógłby skontaktować się z jej rodzicami, ale tak było szybciej.
Sprawnie dostaliśmy się do środka pojazdu. Ratownicy właśnie skończyli
zakładać Sam maskę Venturiego służącą do tlenoterapii. Tuż za nami do
karetki wszedł facet, który zgodził się na nasze towarzystwo. Zajął
miejsce na przeciwko nas, a kiedy samochód ruszył, zasypał nas gradem
pytań, zapisując w notesie wszystkie odpowiedzi. Dojazd trwał około
pięciu minut. Pod Lawrence Memorial Hospital Sammy została przeniesiona
do budynku, my natomiast szliśmy tuż za nią spoglądając po sobie ze
zmartwieniem i zaniepokojeniem. Dziewczynę wwieziono do sali,
przeniesiono na szpitalne łóżko i wezwano lekarza, by obejrzał jak się
okazało poparzoną dłoń naszej przyjaciółki. Nam natomiast zabroniono
wejść do sali, w której leżała do momentu udzielenia wyraźnej zgody
przez doktora. Nie mając nic lepszego do roboty usiedliśmy na krzesłach
stojących na przeciwko szklanych drzwi prowadzących do Novell.
Pielęgniarka poinformowała nas, że jej rodzice zostali powiadomieni i
już są w drodze. Domyślałem się, że razem z nimi w szpitalu pojawi się
Jace, ale nie miałem nic przeciwko temu. Starszy brat Sam był naprawdę
fajnym facetem.
Usłyszałem, że chłopcy zajęli się
rozmową, jednak ja nie byłem w nastroju na odzywanie się do kogokolwiek.
Pochyliłem się, oparłem łokcie o kolana złączając dłonie i zwiesiłem
głowę. Mimo pozycji, którą zająłem, wciąż patrzyłem się na Sammy.
Martwiłem się o nią. Strasznie. Miałem wrażenie, że za moment przekręcę
się z niepokoju. Nie mogłem znieść myśli, że coś mogłoby jej się stać.
Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko. Była za cztery
północ. Wyprostowałem się na moment tylko po to, żeby po chwili zjechać
po oparciu krzesła i zatrzymać się w pozycji półleżącej. Zdjąłem czapkę
Mario z głowy i niespokojnym ruchem przeczesałem palcami włosy,
jednocześnie bawiąc się metalowym kolczykiem w wardze. Nagle poczułem
czyjąś dłoń na ramieniu. Zdezorientowany odwróciłem głowę w lewo. Osobą,
która mnie zaskoczyła okazał się być Calum.
- Nie martw się, stary. Nie z takich rzeczy wychodziła bez szwanku.
- Ty się w ogóle nie martwisz? - zmarszczyłem brwi. Tu chodziło o Sam, a on sprawiał wrażenie, jakby go to w ogóle nie obeszło
-
Nie, martwię się. Ale pomyślałem sobie, że przecież to nic wielkiego,
nie? To znaczy, ma tylko poparzoną rękę i zwęglone końcówki, ale to da
się naprawić. Więc nie martw się aż tak, bo to cię wykończy.
- To tak widać? - westchnąłem cicho i spojrzałem w oczy Hoodowi
-
Nawet nie wiesz, jak. - po tych słowach między nami zapadła cisza.
Chciałbym móc się nie martwić tak bardzo, ale nie potrafiłem. Wtedy do
głowy przyszła mi pewna myśl: gdzie się podział Fletcher? Ostatni raz
widziałem go, kiedy tańczyłem z Brooks. Siedział wtedy przy barze.
Pewnie zgubił się przy ewakuacji klubu, nie dziwię mu się. Niedługo powinien był do nas dołączyć, mogłem się założyć, że rodzice Sammy już do
niego zadzwonili. Lubiłem Caina, był miłym kolesiem i zawsze dbał o
Novell.
Mój monolog wewnętrzny
przerwał głośny huk towarzyszący otworzeniu drzwi szpitala.
Spojrzałem w stronę, z której dochodził hałas i zauważyłem rodziców dziewczyny. Wbiegli do
budynku i nie witając się z nikim wpadli do sali, w której leżała ich
córka. Tuż za nimi znaleźli się Jace i Fletcher, dokładnie tak, jak
przewidziałem. Brat Sam szybko znalazł się u boku swojej rodziny, Caina
natomiast zatrzymała pielęgniarka. Ten ze smutkiem w oczach skierował
się w naszą stronę i usiadł po mojej prawej. Zlustrowałem go wzrokiem,
wyglądał na spiętego. Widząc, że Flee także nie ma ochoty na rozmowę,
skierowałem spojrzenie na zegar.
Wskazywał minutę po północy.
___________________________________________________________________________________
Więc tak: chciałabym wam życzyć Wesołych Świąt, mnóstwa prezentów pod choinką i wspaniałych chwil podczas tegorocznych Świąt :) I przy okazji cudownego Nowego Roku, bo nie wiem, czy dam radę napisać nowy rozdział :/ Ale się postaram oczywiście ;) I dziękuję za wszystkie wyświetlenia i komentarze, jesteście najlepsi :D
I btw, od teraz rozdziały będą dodawane w niedziele albo poniedziałki.
12/24/2014
12/15/2014
Rozdział 3
31 października 2014
23 dni przed katastrofą
Halloween. Ulubione święto wszystkich Amerykanów, w tym moje. W naszym domu już od kilku dni trwały przygotowania do święta zmarłych, w których z wielką chęcią brałam udział. Miałam nadzieję, że zajmując się czymś użytecznym zapomnę chociaż na chwilę o tajemniczym liściku. Fletcher wpadł dwa razy, żeby nam pomóc, a chłopcy robili wszystko, żebym skończyła wcześniej i mogła gdzieś z nimi wyjść. Zazwyczaj kończyło się na tym, że przychodzili po mnie pod szkołę, wracali ze mną do domu i nie wychodzili dopóki nie dostałam pozwolenia na spotkanie od mamy. Wtedy szliśmy gdzieś razem.
W końcu nadszedł ten dzień. Nasz ogródek był przyozdobiony nagrobkami, sztuczne kościotrupy zwisały z drzew a efektu dopełniło stadko nietoperzy mieszkających u nas na strychu. Specjalnie je stamtąd wygoniliśmy, żeby latały po podwórku. Byłam umówiona na imprezę z Fletcherem i chłopakami, więc oczywiście musiałam się przebrać. I tutaj pojawił się problem. Byłam beznadziejna w te klocki. Nie dość, że nie miałam pomysłu na kostium to jeszcze nie umiałam się porządnie umalować. Dzięki Bogu mama kiedyś pracowała jako wizażystka, więc znała się na rzeczy. Dzięki niej miałam przebranie, które nawet mi się podobało. Założyłam starą, skórzaną, motocyklową kurtkę taty, koszulkę Metallici brata i własne spodnie z tego samego materiału co kurtka. Związałam włosy w kucyk i wtedy mama wzięła mnie w obroty. Natapirowała związane pasma i ucharakteryzowała mnie tak, jakbym zginęła w wypadku motocyklowym. Pod oczami miałam sińce, na prawym policzku udało się stworzyć głęboką ranę, natomiast na lewej ręce znajdował się bandaż zamoczony uprzednio w sztucznej krwi. Usta w ciągu pięciu minut stały się spierzchnięte a z kącika lewego oka wydobyła się strużka czerwonego płynu. Tak przebrana wybiegłam z domu żegnając się z rodziną i udałam się na umówione miejsce spotkania. Do kieszeni schowałam strzykawkę z insuliną. Nie miałam ochoty na ponowne przymieranie głodem tylko dzięki mojej głupocie i nierozgarnięciu. Zaniepokojona, że wyszłam z domu za późno, żeby dotrzeć na miejsce o czasie, spojrzałam na zegarek. Zostało mi jeszcze dwadzieścia minut na dojazd na miejsce. Kupa czasu. Zazwyczaj podróż do Replay Lounge zajmowała mi około piętnastu minut. W trzy minuty znalazłam się na przystanku autobusowym, a po kolejnych czternastu byłam na miejscu. Przed klubem jak zwykle ciągnęła się długa na milę kolejka. Już miałam próbować się gdzieś wepchnąć, gdy usłyszałam znajomy głos wykrzykujący moje imię. Obróciłam się i zobaczyłam Fletchera stojącego całkiem blisko wejścia i machającego do mnie. Uśmiechnęłam się i podeszłam do mojego chłopaka wdzięczna, że wpadł na pomysł przyjechania wcześniej i zajęcia miejsca w ogonie. Stanęłam na palcach i krótko pocałowałam go w usta na przywitanie, co wywołało uśmiech także na jego twarzy. Caine zlustrował mnie wzrokiem od stóp do głowy i kiwnął głową z aprobatą.
- Wyglądasz świetnie. Myślałem, że zrezygnujesz z przebrania. - Fletcher uśmiechnął się ukazując swoje białe zęby. Miał obsesję na punkcie swojego uzębienia, zawsze musiało być śnieżnobiałe.
- Jakżebym śmiała, Michael by mnie zlinczował gdybym nie przyszła w kostiumie. - chłopak zaczął się śmiać z mojej odpowiedzi, jednak mi nie było do śmiechu - Ja nie żartuję. Miałabym przejebane.
- Za kogo się tak właściwie przebrałaś?
- Za motocyklistkę zmarłą w wypadku. - przyjrzałam się Cainowi. Miał na sobie niebieski strój stróża nocnego, dokładnie taki sam jak ochroniarze z Instytutu Smithsonian. Od razu wiedziałam, czyim wcieleniem był dzisiaj Fletcher.
- Larry Daley?* - w zasadzie nawet nie musiałam pytać. To było oczywiste dla wszystkich, którzy dobrze znali Fletchera.
- Tak. Skąd wiedziałaś? - twarz chłopaka rozświetlił uśmiech kiedy poprawnie zgadłam za kogo się przebrał
- Flee, proszę. Każdy kto cię zna by to zgadł. - użyłam zdrobnienia, które kiedyś wymyśliła Amelia. Po jakimś czasie wszyscy zaczęliśmy go tak nazywać. Powód był bardzo prosty: "Flee" wypowiadało się szybciej niż "Fletcher".
Nagle usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i ujrzałam Michaela krzyczącego moje imię i chodzącego wzdłuż kolejki. Zachowywał się tak, jakby nie umiał korzystać z oczu. Tuż za nim podążała pozostała trójka śmiejąc się i popychając nawzajem. Przez chwilę myślałam, że są pijani, ale po chwili uświadomiłam sobie, iż po prostu przyjaźnię się z kretynami. Nad ramieniem usłyszałam głos Fletchera.
- Z kim ty się przyjaźnisz?
- Z idiotami, Flee. Ze skończonymi idiotami. - Cain zaczął się śmiać a ja rozpoczęłam proces zwracania na siebie uwagi Clifforda. Najpierw uniosłam rękę do góry i zaczęłam nią machać tak, żeby Mikey ją zobaczył, co oczywiście nie podziałało. Wtedy postanowiłam użyć strun głosowych.
- Michael! Tutaj! - ta technika zadziałała tylko w trzech czwartych. Jak? Luke, Calum i Ash mnie usłyszeli i już szli w moją stronę, jednak obiekt, który obchodził mnie najbardziej w tamtym momencie, wciąż nie reagował. Westchnęłam głośno.
- Co mu się dzisiaj stało? Nagle oślepnął? - powiedziałam sama do siebie, co Ashton oczywiście usłyszał
- Ma maskę, która zsuwa mu się na oczy a jest zbyt leniwy, żeby ją poprawić. Albo specjalnie jej nie poprawił, bo chciał ci zrobić obciach. Wybieraj. - uśmiech nie schodził z twarzy Irwina kiedy to mówił
- Chyba wolę drugą opcję, wtedy przynajmniej jest dla niego nadzieja. - mój komentarz wywołał salwę śmiechu, za którą zaczęłam dziękować Bogu. Dzięki niej Clifford wreszcie nas zauważył i ruszył w naszą stronę. Dopiero wtedy spostrzegłam, w co jest przebrany. Natychmiast nabrałam ochoty na strzelenie sobie facepalmu. Chociaż z drugiej strony mogłam się tego po nim spodziewać. Mikey wybrał się do klubu w stroju jednego z Żółwi Ninja. A maska faktycznie zsuwała mu się na oczy. Jak tylko chłopak dotarł do naszego małego kółka wzajemnej adoracji obróciłam go i zawiązałam przeszkadzają część kostiumu tak, żeby już więcej nie wchodziła mu w drogę. Zadowolona z efektu klepnęłam Michaela w ramię na znak, że może się odwrócić.
- Czy to takie trudne zawiązać dwa sznureczki w kokardkę, Donatello? - nie miałam pojęcia, za którego żółwia się przebrał. Strzelałam z tym Donatellem. Po mojej odpowiedzi wszyscy obecni wydali z siebie krótki jęk przerażenia.
- No co? Źle zawiązałam kokardkę? - wiedziałam, o co im chodzi, ale udawałam głupią
- Pomyliłaś mnie z Donatellem. - Michael spojrzał na mnie jakbym wywołała koniec świata. Przewróciłam oczami uśmiechając się i zaczęłam grać pokorną służebnicę. Upadłam na kolana przed Cliffordem jednocześnie oddając mu pokłon.
- Przepraszam za tę obrazę jego mości i przysięgam, że taka sytuacja już się nie powtórzy! Błagam o przebaczenie, mój panie! - nad sobą usłyszałam chichot chłopców zawzięcie próbujących powstrzymać się przed roześmianiem się. Kątem oka zerknęłam na ludzi stojących za nami w kolejce. Każdy bez wyjątku gapił się na mnie jak na wariatkę. W sumie to im się nie dziwię.
- Powstań, moja wierna służebnico! Udzielam ci przebaczenia za ten haniebny czyn jakim było pomylenie imion Wojowniczych Żółwi Ninja! - wtedy już nikt nie był w stanie powstrzymać się od daniu upustu radości nie zważając na decybele. Ashton oczywiście był najgłośniejszy. Sama zaczęłam się śmiać wstając z ziemi i otrzepując spodnie z brudu. Dopiero wtedy przyjrzałam się strojom reszty grupy. Luke i Calum zmówili się i przebrali się za braci Mario. Tych akurat rozróżniałam. Hemmings miał na sobie kostium Mario a Hood - Luigiego. Irwin natomiast postawił na strój własnej roboty. Natapirował włosy, więc teraz sterczały we wszystkich kierunkach. Górne pasma wystające spod nakrycia głowy spryskał zielonym sprejem. Na głowie miał czarny kapelusz z rondem, który obkleił białą taśmą klejącą tym samym tworząc różne dziwne wzory. Jego oczy zostały otoczone czarnym cieniem do powiek, który zdążył już trochę zblaknąć. Przypominał mi szopa pracza. Albo pandę. Wracając, na sobie miał czarną koszulę, na którą narzucił pelerynę tego samego koloru. Tylko kołnierzyk był czerwony. Wyglądało na to, że to właśnie Ash postarał się najbardziej z nas wszystkich, co nie było zaskakujące.
Po dwudziestominutowym staniu w kolejce udało nam się wreszcie wejść do klubu. Już od progu przytłoczył mnie duszący zapach potu i alkoholu. W klatce piersiowej czułam wibracje spowodowane zdecydowanie zbyt głośną muzyką, w powietrzu unosiła się sztuczna mgła, która u wielu osób wywoływała ból głowy. Miałam wrażenie, że w całym budynku brakuje tlenu, którym dałoby się oddychać - w środku było tyle ludzi, że ledwo można się było przecisnąć. Uśmiech natychmiast pojawił się na mojej twarzy. To było środowisko, w którym czułam się dobrze. Mogliście odnieść inne wrażenie po moim narzekaniu, ale z reguły jest tak, że jak na coś narzekam, to znaczy, że to kocham. Tym razem nie było inaczej.
- Uwielbiam tu przychodzić! - krzyknęłam do Luke'a, który szedł za mną trzymając mnie za rękę. Cała nasza szóstka szła gęsiego chwytając się za dłonie by nie zgubić się w morzu gości klubu. Hemmings zadziwiająco mocno ściskał moje palce, jakby bał się, że gdzieś mu zniknę.
- Myślałem, że nienawidzisz! Zawsze narzekasz kiedy tu jesteśmy! - chłopakowi ciężko było przekrzyczeć dudniącą muzykę. Zaśmiałam się cicho z jego odpowiedzi.
- Gdybym tego nienawidziła, to bym tutaj nie przychodziła, nie?! - usłyszałam, jak Luke parsknął śmiechem. Kontynuowaliśmy naszą podróż w głąb budynku aż do momentu znalezienia wolnych miejsc przy barze. Wchodząc tam ryzykowaliśmy, bo tylko Flee miał skończone dwadzieścia jeden lat, ale znaleźliśmy sposób i na to. To jego zawsze wysyłaliśmy po alkohol. Gdy tylko usiedliśmy, skończyła się kolejna piosenka. Na nieszczęście moich przyjaciół kolejnym utworem okazał się jeden z moich ulubionych. Natychmiast zeskoczyłam ze stołka i zaczęłam ciągnąć Caina w stronę parkietu, jednak ten konsekwentnie utrudniał mi pracę.
- Flee, proszę, chociaż tą jedną piosenkę! - krzyczałam śmiejąc się
- Brooks, wiesz doskonale, że nie potrafię tańczyć! - chłopak użył zdrobnienia pochodzącego od mojego drugiego imienia
- To po co tutaj przychodziłeś?! - odkrzyknęłam zdezorientowana
- Bo ty mnie namówiłaś! - Fletcher zaczął się śmiać z mojej krótkiej pamięci
- Racja. - mruknęłam pod nosem i ruszyłam do najbliższej ofiary. Luke miał dużego pecha bo siedział na następnym stołku. Wiedziałam, że mi nie odmówi. Podeszłam do niego z rękoma za plecami i uśmiechem na ustach.
- Luuuke... - mój przyjaciel odwrócił się do mnie przodem. Spojrzał na mnie i już wiedział, o co mi się rozchodzi. Hemmings tylko przewrócił oczami i ześlizgnął się ze stołka. Uradowana chwyciłam jego dłoń i zaczęłam go ciągnąć na parkiet. Kiedy znaleźliśmy się wystarczająco blisko środka puściłam rękę chłopaka i zaczęłam tańczyć. Nawet nie musiałam patrzeć, wiedziałam, że Luke do mnie dołączył. Wiedziałam też, że wyglądamy jak dwa nieszczęścia, bo żadne z nas nie umiało tańczyć, ale zupełnie nam to nie przeszkadzało. Ruszaliśmy się niekoniecznie w rytm muzyki uśmiechając się do siebie i co jakiś czas wyśmiewając nasze pomyłki. Piosenka skończyła się po dwóch minutach, ale my tańczyliśmy dalej. W pewnym momencie zgłodniałam. Pamiętałam o tym, że przed zjedzeniem czegokolwiek musiałam wstrzyknąć sobie insulinę. Pieprzona cukrzyca. Stanęłam na palcach i na ucho przekazałam Hemmingsowi, że muszę iść do łazienki. Ten w odpowiedzi wskazał głową na bar pokazując mi, gdzie będzie czekał. Kiwnęłam głową i ruszyłam w podróż przez ocean spoconych i nawalonych ludzi. Dotarcie do upragnionego pomieszczenia zajęło mi jeden i pół utworu, ale kiedy wreszcie weszłam do kabiny moja radość nie znała granic. Szczęśliwa wyjęłam z kieszeni strzykawkę, uniosłam róg bluzki i wyćwiczonym ruchem wbiłam igłę w ciało. Delikatnie się skrzywiłam. Fakt, że robiłam to co najmniej pięć razy dziennie nie zmieniał tego, że bolało tak samo. Kciukiem nacisnęłam na tłoczek i obserwowałam jak płyn stopniowo znika z urządzenia. Gdy opróżniłam strzykawkę wyrzuciłam ją do kosza. Opuściłam ubranie z powrotem na należne miejsce i już miałam wychodzić z kabiny, ale coś mi przeszkodziło. Poczułam znajomy zapach. Cała łazienka pachniała benzyną. Nie wiem, czemu nie zauważyłam tego wchodząc do pomieszczenia, ale odór stał się nie do zniesienia. Uniosłam rękę i ukryłam nos w rękawie kurtki, po czym wyszłam z kabiny. Oczywiście miałam wystarczającą ilość pecha by wdepnąć w sam środek ogromnej kałuży paliwa. Wtedy zobaczyłam postać w kominiarce siedzącą w oknie. Ten ktoś trzymał w ręku zapalniczkę, kciuk spoczywał na kółku trącym. Zamarłam. Chciałam uciekać, ale moje nogi zapomniały, jak się chodzi. Mogłam tylko stać w miejscu wpatrując się z przerażeniem w tajemniczego mężczyznę. O ile nie mogłam dostrzec twarzy, o tyle mogłam przynajmniej zidentyfikować płeć osobnika. Facet prześlizgnął palcem po kółeczku. Jego twarz rozświetlił mały płomień. Mężczyzna spojrzał się na mnie, rzucił zapalniczkę prosto w kałużę i zeskoczył z okna. Dosłownie ułamek sekundy przed tym, jak podpalił benzynę, udało mi się oprzytomnieć i w ostatniej chwili uciekłam pod ścianę z feralnym otworem okiennym, która znajdowała się naprzeciwko mnie. Z nadzieją spojrzałam w stronę okna, przez które przed chwilą wyskoczył podpalacz. Było zamknięte. Podbiegłam do oszklonej dziury w ścianie i próbowałam ją otworzyć, ale nic to nie dało. Wtedy rzuciłam się do drzwi i zaczęłam je szarpać. Ku mojej rozpaczy wysiłki, jakie podjęłam, nie dały żadnego rezultatu. Płomienie z sekundy na sekundę zbliżały się do mnie. Byłam odcięta od jakiejkolwiek drogi ucieczki. Nie było sensu krzyczeć, głośna muzyka w klubie zagłuszyłaby mnie bez problemu.Wtedy przyszło mi na myśl, żeby zadzwonić do któregoś z chłopaków. Szybko zaczęłam przeszukiwać kieszenie zarówno kurtki jak i spodni, ale nie było w nich nic z wyjątkiem drobnych i biletu na autobus. Spanikowana zdałam sobie sprawę, że musiałam zapomnieć o komórce wychodząc z domu.
Z każdą chwilą dym wypełniał większą powierzchnię łazienki. Zaczęłam się krztusić, a z moich oczu samoistnie wypłynęły łzy. Fakt, że pomieszczenie nie było duże tylko utrudniał sprawę. Wciąż zasłaniałam nos rękawem, ale to i tak nic nie dawało. Kątem oka dostrzegłam, że do jednego z kątów ogień jeszcze nie dotarł, więc podbiegłam tam wymijając płomienie i usiadłam w rogu opierając głowę o ścianę za mną. Wiedziałam, że zostało mi niewiele czasu, ale miałam ograniczone pole manewru. Łzy bezsilności zaczęły spływać po moich policzkach. Wtedy postanowiłam podjąć ostatnią, desperacką próbę zwrócenia na siebie uwagi. Zaczęłam krzyczeć. Jednak mimo tego, że wydzierałam się ze wszystkich sił, nic to nie dało. Drapanie w gardle nie ułatwiło mi zadania. Pozostawało mi liczyć na to, że ktoś poczuje odór spalenizny i wezwie straż pożarną. Niestety dym wypełnił większą część pokoju a mi coraz trudniej było złapać oddech. Męczył mnie kaszel spowodowany dwutlenkiem węgla unoszącym się w powietrzu. Po krótkim czasie poczułam, że odpływam. Resztkami sił walczyłam o utrzymanie przytomności, ale zawiodłam. Moja dłoń opadła na podłogę z głuchym dźwiękiem. Ostatnimi rzeczami które zapamiętałam przed osunięciem się w ramiona nieświadomości było światło i gorąco bijące od płomieni zbliżających się do ręki oraz błysk pioruna za oknem. ___________________________________________________________________________________
* Larry Daley - główny bohater trylogii "Noc w Muzeum"
Kolejny rozdział :) Przepraszam za jednodniowe opóźnienie, ale wystąpiły pewne problemy i musiałam dokonać korekty ;) I mam do was jeszcze jedną sprawę: za każdym razem, kiedy wstawiam nowy rozdział pojawia się około trzydziestu nowych wyświetleń, a mimo tego nie wiem, co myślicie. Czy to, co tworzę, wam się podoba? Nie dowiem się, dopóki nie zaczniecie komentować ;)
23 dni przed katastrofą
Halloween. Ulubione święto wszystkich Amerykanów, w tym moje. W naszym domu już od kilku dni trwały przygotowania do święta zmarłych, w których z wielką chęcią brałam udział. Miałam nadzieję, że zajmując się czymś użytecznym zapomnę chociaż na chwilę o tajemniczym liściku. Fletcher wpadł dwa razy, żeby nam pomóc, a chłopcy robili wszystko, żebym skończyła wcześniej i mogła gdzieś z nimi wyjść. Zazwyczaj kończyło się na tym, że przychodzili po mnie pod szkołę, wracali ze mną do domu i nie wychodzili dopóki nie dostałam pozwolenia na spotkanie od mamy. Wtedy szliśmy gdzieś razem.
W końcu nadszedł ten dzień. Nasz ogródek był przyozdobiony nagrobkami, sztuczne kościotrupy zwisały z drzew a efektu dopełniło stadko nietoperzy mieszkających u nas na strychu. Specjalnie je stamtąd wygoniliśmy, żeby latały po podwórku. Byłam umówiona na imprezę z Fletcherem i chłopakami, więc oczywiście musiałam się przebrać. I tutaj pojawił się problem. Byłam beznadziejna w te klocki. Nie dość, że nie miałam pomysłu na kostium to jeszcze nie umiałam się porządnie umalować. Dzięki Bogu mama kiedyś pracowała jako wizażystka, więc znała się na rzeczy. Dzięki niej miałam przebranie, które nawet mi się podobało. Założyłam starą, skórzaną, motocyklową kurtkę taty, koszulkę Metallici brata i własne spodnie z tego samego materiału co kurtka. Związałam włosy w kucyk i wtedy mama wzięła mnie w obroty. Natapirowała związane pasma i ucharakteryzowała mnie tak, jakbym zginęła w wypadku motocyklowym. Pod oczami miałam sińce, na prawym policzku udało się stworzyć głęboką ranę, natomiast na lewej ręce znajdował się bandaż zamoczony uprzednio w sztucznej krwi. Usta w ciągu pięciu minut stały się spierzchnięte a z kącika lewego oka wydobyła się strużka czerwonego płynu. Tak przebrana wybiegłam z domu żegnając się z rodziną i udałam się na umówione miejsce spotkania. Do kieszeni schowałam strzykawkę z insuliną. Nie miałam ochoty na ponowne przymieranie głodem tylko dzięki mojej głupocie i nierozgarnięciu. Zaniepokojona, że wyszłam z domu za późno, żeby dotrzeć na miejsce o czasie, spojrzałam na zegarek. Zostało mi jeszcze dwadzieścia minut na dojazd na miejsce. Kupa czasu. Zazwyczaj podróż do Replay Lounge zajmowała mi około piętnastu minut. W trzy minuty znalazłam się na przystanku autobusowym, a po kolejnych czternastu byłam na miejscu. Przed klubem jak zwykle ciągnęła się długa na milę kolejka. Już miałam próbować się gdzieś wepchnąć, gdy usłyszałam znajomy głos wykrzykujący moje imię. Obróciłam się i zobaczyłam Fletchera stojącego całkiem blisko wejścia i machającego do mnie. Uśmiechnęłam się i podeszłam do mojego chłopaka wdzięczna, że wpadł na pomysł przyjechania wcześniej i zajęcia miejsca w ogonie. Stanęłam na palcach i krótko pocałowałam go w usta na przywitanie, co wywołało uśmiech także na jego twarzy. Caine zlustrował mnie wzrokiem od stóp do głowy i kiwnął głową z aprobatą.
- Wyglądasz świetnie. Myślałem, że zrezygnujesz z przebrania. - Fletcher uśmiechnął się ukazując swoje białe zęby. Miał obsesję na punkcie swojego uzębienia, zawsze musiało być śnieżnobiałe.
- Jakżebym śmiała, Michael by mnie zlinczował gdybym nie przyszła w kostiumie. - chłopak zaczął się śmiać z mojej odpowiedzi, jednak mi nie było do śmiechu - Ja nie żartuję. Miałabym przejebane.
- Za kogo się tak właściwie przebrałaś?
- Za motocyklistkę zmarłą w wypadku. - przyjrzałam się Cainowi. Miał na sobie niebieski strój stróża nocnego, dokładnie taki sam jak ochroniarze z Instytutu Smithsonian. Od razu wiedziałam, czyim wcieleniem był dzisiaj Fletcher.
- Larry Daley?* - w zasadzie nawet nie musiałam pytać. To było oczywiste dla wszystkich, którzy dobrze znali Fletchera.
- Tak. Skąd wiedziałaś? - twarz chłopaka rozświetlił uśmiech kiedy poprawnie zgadłam za kogo się przebrał
- Flee, proszę. Każdy kto cię zna by to zgadł. - użyłam zdrobnienia, które kiedyś wymyśliła Amelia. Po jakimś czasie wszyscy zaczęliśmy go tak nazywać. Powód był bardzo prosty: "Flee" wypowiadało się szybciej niż "Fletcher".
Nagle usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i ujrzałam Michaela krzyczącego moje imię i chodzącego wzdłuż kolejki. Zachowywał się tak, jakby nie umiał korzystać z oczu. Tuż za nim podążała pozostała trójka śmiejąc się i popychając nawzajem. Przez chwilę myślałam, że są pijani, ale po chwili uświadomiłam sobie, iż po prostu przyjaźnię się z kretynami. Nad ramieniem usłyszałam głos Fletchera.
- Z kim ty się przyjaźnisz?
- Z idiotami, Flee. Ze skończonymi idiotami. - Cain zaczął się śmiać a ja rozpoczęłam proces zwracania na siebie uwagi Clifforda. Najpierw uniosłam rękę do góry i zaczęłam nią machać tak, żeby Mikey ją zobaczył, co oczywiście nie podziałało. Wtedy postanowiłam użyć strun głosowych.
- Michael! Tutaj! - ta technika zadziałała tylko w trzech czwartych. Jak? Luke, Calum i Ash mnie usłyszeli i już szli w moją stronę, jednak obiekt, który obchodził mnie najbardziej w tamtym momencie, wciąż nie reagował. Westchnęłam głośno.
- Co mu się dzisiaj stało? Nagle oślepnął? - powiedziałam sama do siebie, co Ashton oczywiście usłyszał
- Ma maskę, która zsuwa mu się na oczy a jest zbyt leniwy, żeby ją poprawić. Albo specjalnie jej nie poprawił, bo chciał ci zrobić obciach. Wybieraj. - uśmiech nie schodził z twarzy Irwina kiedy to mówił
- Chyba wolę drugą opcję, wtedy przynajmniej jest dla niego nadzieja. - mój komentarz wywołał salwę śmiechu, za którą zaczęłam dziękować Bogu. Dzięki niej Clifford wreszcie nas zauważył i ruszył w naszą stronę. Dopiero wtedy spostrzegłam, w co jest przebrany. Natychmiast nabrałam ochoty na strzelenie sobie facepalmu. Chociaż z drugiej strony mogłam się tego po nim spodziewać. Mikey wybrał się do klubu w stroju jednego z Żółwi Ninja. A maska faktycznie zsuwała mu się na oczy. Jak tylko chłopak dotarł do naszego małego kółka wzajemnej adoracji obróciłam go i zawiązałam przeszkadzają część kostiumu tak, żeby już więcej nie wchodziła mu w drogę. Zadowolona z efektu klepnęłam Michaela w ramię na znak, że może się odwrócić.
- Czy to takie trudne zawiązać dwa sznureczki w kokardkę, Donatello? - nie miałam pojęcia, za którego żółwia się przebrał. Strzelałam z tym Donatellem. Po mojej odpowiedzi wszyscy obecni wydali z siebie krótki jęk przerażenia.
- No co? Źle zawiązałam kokardkę? - wiedziałam, o co im chodzi, ale udawałam głupią
- Pomyliłaś mnie z Donatellem. - Michael spojrzał na mnie jakbym wywołała koniec świata. Przewróciłam oczami uśmiechając się i zaczęłam grać pokorną służebnicę. Upadłam na kolana przed Cliffordem jednocześnie oddając mu pokłon.
- Przepraszam za tę obrazę jego mości i przysięgam, że taka sytuacja już się nie powtórzy! Błagam o przebaczenie, mój panie! - nad sobą usłyszałam chichot chłopców zawzięcie próbujących powstrzymać się przed roześmianiem się. Kątem oka zerknęłam na ludzi stojących za nami w kolejce. Każdy bez wyjątku gapił się na mnie jak na wariatkę. W sumie to im się nie dziwię.
- Powstań, moja wierna służebnico! Udzielam ci przebaczenia za ten haniebny czyn jakim było pomylenie imion Wojowniczych Żółwi Ninja! - wtedy już nikt nie był w stanie powstrzymać się od daniu upustu radości nie zważając na decybele. Ashton oczywiście był najgłośniejszy. Sama zaczęłam się śmiać wstając z ziemi i otrzepując spodnie z brudu. Dopiero wtedy przyjrzałam się strojom reszty grupy. Luke i Calum zmówili się i przebrali się za braci Mario. Tych akurat rozróżniałam. Hemmings miał na sobie kostium Mario a Hood - Luigiego. Irwin natomiast postawił na strój własnej roboty. Natapirował włosy, więc teraz sterczały we wszystkich kierunkach. Górne pasma wystające spod nakrycia głowy spryskał zielonym sprejem. Na głowie miał czarny kapelusz z rondem, który obkleił białą taśmą klejącą tym samym tworząc różne dziwne wzory. Jego oczy zostały otoczone czarnym cieniem do powiek, który zdążył już trochę zblaknąć. Przypominał mi szopa pracza. Albo pandę. Wracając, na sobie miał czarną koszulę, na którą narzucił pelerynę tego samego koloru. Tylko kołnierzyk był czerwony. Wyglądało na to, że to właśnie Ash postarał się najbardziej z nas wszystkich, co nie było zaskakujące.
Po dwudziestominutowym staniu w kolejce udało nam się wreszcie wejść do klubu. Już od progu przytłoczył mnie duszący zapach potu i alkoholu. W klatce piersiowej czułam wibracje spowodowane zdecydowanie zbyt głośną muzyką, w powietrzu unosiła się sztuczna mgła, która u wielu osób wywoływała ból głowy. Miałam wrażenie, że w całym budynku brakuje tlenu, którym dałoby się oddychać - w środku było tyle ludzi, że ledwo można się było przecisnąć. Uśmiech natychmiast pojawił się na mojej twarzy. To było środowisko, w którym czułam się dobrze. Mogliście odnieść inne wrażenie po moim narzekaniu, ale z reguły jest tak, że jak na coś narzekam, to znaczy, że to kocham. Tym razem nie było inaczej.
- Uwielbiam tu przychodzić! - krzyknęłam do Luke'a, który szedł za mną trzymając mnie za rękę. Cała nasza szóstka szła gęsiego chwytając się za dłonie by nie zgubić się w morzu gości klubu. Hemmings zadziwiająco mocno ściskał moje palce, jakby bał się, że gdzieś mu zniknę.
- Myślałem, że nienawidzisz! Zawsze narzekasz kiedy tu jesteśmy! - chłopakowi ciężko było przekrzyczeć dudniącą muzykę. Zaśmiałam się cicho z jego odpowiedzi.
- Gdybym tego nienawidziła, to bym tutaj nie przychodziła, nie?! - usłyszałam, jak Luke parsknął śmiechem. Kontynuowaliśmy naszą podróż w głąb budynku aż do momentu znalezienia wolnych miejsc przy barze. Wchodząc tam ryzykowaliśmy, bo tylko Flee miał skończone dwadzieścia jeden lat, ale znaleźliśmy sposób i na to. To jego zawsze wysyłaliśmy po alkohol. Gdy tylko usiedliśmy, skończyła się kolejna piosenka. Na nieszczęście moich przyjaciół kolejnym utworem okazał się jeden z moich ulubionych. Natychmiast zeskoczyłam ze stołka i zaczęłam ciągnąć Caina w stronę parkietu, jednak ten konsekwentnie utrudniał mi pracę.
- Flee, proszę, chociaż tą jedną piosenkę! - krzyczałam śmiejąc się
- Brooks, wiesz doskonale, że nie potrafię tańczyć! - chłopak użył zdrobnienia pochodzącego od mojego drugiego imienia
- To po co tutaj przychodziłeś?! - odkrzyknęłam zdezorientowana
- Bo ty mnie namówiłaś! - Fletcher zaczął się śmiać z mojej krótkiej pamięci
- Racja. - mruknęłam pod nosem i ruszyłam do najbliższej ofiary. Luke miał dużego pecha bo siedział na następnym stołku. Wiedziałam, że mi nie odmówi. Podeszłam do niego z rękoma za plecami i uśmiechem na ustach.
- Luuuke... - mój przyjaciel odwrócił się do mnie przodem. Spojrzał na mnie i już wiedział, o co mi się rozchodzi. Hemmings tylko przewrócił oczami i ześlizgnął się ze stołka. Uradowana chwyciłam jego dłoń i zaczęłam go ciągnąć na parkiet. Kiedy znaleźliśmy się wystarczająco blisko środka puściłam rękę chłopaka i zaczęłam tańczyć. Nawet nie musiałam patrzeć, wiedziałam, że Luke do mnie dołączył. Wiedziałam też, że wyglądamy jak dwa nieszczęścia, bo żadne z nas nie umiało tańczyć, ale zupełnie nam to nie przeszkadzało. Ruszaliśmy się niekoniecznie w rytm muzyki uśmiechając się do siebie i co jakiś czas wyśmiewając nasze pomyłki. Piosenka skończyła się po dwóch minutach, ale my tańczyliśmy dalej. W pewnym momencie zgłodniałam. Pamiętałam o tym, że przed zjedzeniem czegokolwiek musiałam wstrzyknąć sobie insulinę. Pieprzona cukrzyca. Stanęłam na palcach i na ucho przekazałam Hemmingsowi, że muszę iść do łazienki. Ten w odpowiedzi wskazał głową na bar pokazując mi, gdzie będzie czekał. Kiwnęłam głową i ruszyłam w podróż przez ocean spoconych i nawalonych ludzi. Dotarcie do upragnionego pomieszczenia zajęło mi jeden i pół utworu, ale kiedy wreszcie weszłam do kabiny moja radość nie znała granic. Szczęśliwa wyjęłam z kieszeni strzykawkę, uniosłam róg bluzki i wyćwiczonym ruchem wbiłam igłę w ciało. Delikatnie się skrzywiłam. Fakt, że robiłam to co najmniej pięć razy dziennie nie zmieniał tego, że bolało tak samo. Kciukiem nacisnęłam na tłoczek i obserwowałam jak płyn stopniowo znika z urządzenia. Gdy opróżniłam strzykawkę wyrzuciłam ją do kosza. Opuściłam ubranie z powrotem na należne miejsce i już miałam wychodzić z kabiny, ale coś mi przeszkodziło. Poczułam znajomy zapach. Cała łazienka pachniała benzyną. Nie wiem, czemu nie zauważyłam tego wchodząc do pomieszczenia, ale odór stał się nie do zniesienia. Uniosłam rękę i ukryłam nos w rękawie kurtki, po czym wyszłam z kabiny. Oczywiście miałam wystarczającą ilość pecha by wdepnąć w sam środek ogromnej kałuży paliwa. Wtedy zobaczyłam postać w kominiarce siedzącą w oknie. Ten ktoś trzymał w ręku zapalniczkę, kciuk spoczywał na kółku trącym. Zamarłam. Chciałam uciekać, ale moje nogi zapomniały, jak się chodzi. Mogłam tylko stać w miejscu wpatrując się z przerażeniem w tajemniczego mężczyznę. O ile nie mogłam dostrzec twarzy, o tyle mogłam przynajmniej zidentyfikować płeć osobnika. Facet prześlizgnął palcem po kółeczku. Jego twarz rozświetlił mały płomień. Mężczyzna spojrzał się na mnie, rzucił zapalniczkę prosto w kałużę i zeskoczył z okna. Dosłownie ułamek sekundy przed tym, jak podpalił benzynę, udało mi się oprzytomnieć i w ostatniej chwili uciekłam pod ścianę z feralnym otworem okiennym, która znajdowała się naprzeciwko mnie. Z nadzieją spojrzałam w stronę okna, przez które przed chwilą wyskoczył podpalacz. Było zamknięte. Podbiegłam do oszklonej dziury w ścianie i próbowałam ją otworzyć, ale nic to nie dało. Wtedy rzuciłam się do drzwi i zaczęłam je szarpać. Ku mojej rozpaczy wysiłki, jakie podjęłam, nie dały żadnego rezultatu. Płomienie z sekundy na sekundę zbliżały się do mnie. Byłam odcięta od jakiejkolwiek drogi ucieczki. Nie było sensu krzyczeć, głośna muzyka w klubie zagłuszyłaby mnie bez problemu.Wtedy przyszło mi na myśl, żeby zadzwonić do któregoś z chłopaków. Szybko zaczęłam przeszukiwać kieszenie zarówno kurtki jak i spodni, ale nie było w nich nic z wyjątkiem drobnych i biletu na autobus. Spanikowana zdałam sobie sprawę, że musiałam zapomnieć o komórce wychodząc z domu.
Z każdą chwilą dym wypełniał większą powierzchnię łazienki. Zaczęłam się krztusić, a z moich oczu samoistnie wypłynęły łzy. Fakt, że pomieszczenie nie było duże tylko utrudniał sprawę. Wciąż zasłaniałam nos rękawem, ale to i tak nic nie dawało. Kątem oka dostrzegłam, że do jednego z kątów ogień jeszcze nie dotarł, więc podbiegłam tam wymijając płomienie i usiadłam w rogu opierając głowę o ścianę za mną. Wiedziałam, że zostało mi niewiele czasu, ale miałam ograniczone pole manewru. Łzy bezsilności zaczęły spływać po moich policzkach. Wtedy postanowiłam podjąć ostatnią, desperacką próbę zwrócenia na siebie uwagi. Zaczęłam krzyczeć. Jednak mimo tego, że wydzierałam się ze wszystkich sił, nic to nie dało. Drapanie w gardle nie ułatwiło mi zadania. Pozostawało mi liczyć na to, że ktoś poczuje odór spalenizny i wezwie straż pożarną. Niestety dym wypełnił większą część pokoju a mi coraz trudniej było złapać oddech. Męczył mnie kaszel spowodowany dwutlenkiem węgla unoszącym się w powietrzu. Po krótkim czasie poczułam, że odpływam. Resztkami sił walczyłam o utrzymanie przytomności, ale zawiodłam. Moja dłoń opadła na podłogę z głuchym dźwiękiem. Ostatnimi rzeczami które zapamiętałam przed osunięciem się w ramiona nieświadomości było światło i gorąco bijące od płomieni zbliżających się do ręki oraz błysk pioruna za oknem. ___________________________________________________________________________________
* Larry Daley - główny bohater trylogii "Noc w Muzeum"
Kolejny rozdział :) Przepraszam za jednodniowe opóźnienie, ale wystąpiły pewne problemy i musiałam dokonać korekty ;) I mam do was jeszcze jedną sprawę: za każdym razem, kiedy wstawiam nowy rozdział pojawia się około trzydziestu nowych wyświetleń, a mimo tego nie wiem, co myślicie. Czy to, co tworzę, wam się podoba? Nie dowiem się, dopóki nie zaczniecie komentować ;)
12/07/2014
Rozdział 2
*Pół godziny później*
Z zamyślenia wyrwało mnie szarpnięcie samochodem i głośne przekleństwo Irwina. Natychmiast wychyliłam się tak, żeby widzieć drogę przed nami. Zrobiłam to w samą porę by ujrzeć odjeżdżające już auto, które prawdopodobnie zajechało nam drogę.
- Ash, co się stało?
- Nic, jakiś ch... -w połowie słowa chłopak przypomniał sobie, że z tyłu siedzi pięcioletnie dziecko, które z niezwykłą łatwością zapamiętywało nowe słowa - chłopak zajechał nam drogę. Ledwo wyhamowałem.
- Nieostrożni kierowcy działają ci na nerwy, co? - Ashton skinął głową
- Nie wiem, kto wydaje takim prawo jazdy. - westchnęłam na znak zgody z jego opinią po czym wyjrzałam za okno
- Daleko jeszcze?
- Nie, jakieś trzy minuty i jesteśmy.
- Dzięki Bogu. Jeszcze pięć minut i bym nie wysiedział. - Hood postanowił włączyć się do rozmowy
- A co, tak bardzo przeszkadza ci nasze towarzystwo? – powiedziałam zaczepnym tonem
- Właśnie, Hood, jak coś ci nie pasuje, to masz dwie zdrowe nogi, na których możesz spokojnie dojść na piechotę. – Michael dołączył się do naszej mini wojny, oczywiście nie odrywając wzroku od ekranu swojego telefonu
- O ile trafi na miejsce. – po komentarzu Luke’a wszyscy zaczęliśmy się śmiać, Cal natomiast zrobił obrażoną minę, co mogłam dostrzec we wstecznym lusterku. Cała nasza paczka doskonale wiedziała, że Calum ma problemy z orientacją w terenie i nigdy nie przepuszczaliśmy okazji, by mu dogryźć.
- Odpierdolcie się wszyscy. – reakcja naszej ofiary wywołała jeszcze większą salwę śmiechu, a sam poszkodowany zsunął się po oparciu fotela i zaczął udawać, że jest niewidzialny
- Też cię kochamy, Cal! – ledwo udało mi się cokolwiek wykrztusić przez niekończący się napad wesołości. Niestety moja radość szybko wyparowała przez mojego brata, który jak już wcześniej wspomniałam miał niezwykłą pamięć do nowo zasłyszanych słów.
- Tak, odpierdolcie się! - zamarłam z przerażenia. Chłopcy natomiast postanowili obrócić zaistniałą sytuację by jeszcze trochę podokuczać Hoodowi. Z miłości oczywiście. Niestety nie pojmowali jednej rzeczy: jeśli moja mama dowie się o tym, że nauczyłam Eda takiego słowa, będę miała jesień średniowiecza. I nie będzie jej obchodziło, że idiota, zwany też Calumem, nie posiada czegoś takiego jak hamulec werbalny. Stąd moja przesadzona reakcja.
- Edward! Nie wolno ci tak mówić, rozumiesz?! - mały spojrzał się na mnie ze strachem w oczach. Wiedział, że skoro użyłam jego pełnego imienia ma poważne kłopoty. Jednak szybko się zreflektował i zrobił minę przejechanego szczeniaczka.
-Czemu? Calum tak powiedział. -westchnęłam głośno
- Tak, ale Calum to skończony dureń. - moja uwaga oczywiście spotkała się z jękiem protestu ze strony dzisiejszej ofiary. Po chwili namysłu musiałam sprostować jedną rzecz - Tego też nie powtarzaj.
- Ale czemu? - pięciolatek brnął w zaparte, jak to dzieci w jego wieku. Na szczęście Ash przybył mi z pomocą.
- Ponieważ takie słowa są brzydkie i jeśli będziesz ich używał, wszyscy będą cię uważali za niegrzecznego chłopca. - Irwin doskonale wiedział, że Ed ma obsesję na punkcie tego, jak postrzegają go inni ludzie. Chłopczyk zrobił wielkie oczy i spojrzał na dwudziestolatka z niepokojem.
- Naprawdę?
- Naprawdę. - Ashton przytaknął mojemu bratu, a Cal także postanowił przekonać młodego o tym, jakim jest złym przykładem
- Twoja siostra i Ash mają rację, Ed. Nie powtarzaj tych słów bo będziesz miał kłopoty. - mój brat zamilknął na chwilę po czym skinął głową i jakby to było za mało, ponownie się odezwał
- Dobrze. - w duchu dziękowałam na kolanach chłopakom za pomoc
- Obiecujesz? - musiałam wymusić na nim wymówienie magicznego słowa. To była jego kolejna obsesja - obietnica dla tego malucha to świętość. A szczególnie taka na mały palec.
- Obiecuję. - Ed spojrzał na mnie tak, jakby właśnie podpisał ustawę o oddaniu Alaski Rosji. Luke wyciągnął w stronę malca swoją dużą dłoń z wystawionym właśnie małym palcem, na którym zawsze nosił srebrny pierścionek.
- Na mały palec? - pięciolatek spojrzał podejrzliwie na chłopaka po czym z zadowoleniem zgiął swój własny palec i przypieczętował paluszkową przysięgę jednocześnie potrząsając ręką
- Na mały palec. - chłopczyk wyprostował dłoń i uśmiechnął się do Hemmingsa, który odwdzięczył mu się tym samym. Wtedy samochód zatrzymał się na parkingu.
- No, super. Kryzys przeklinania zażegnany, a my wreszcie możemy wysiąść. - Calumowi naprawdę spieszyło się do wyjścia z pojazdu
- Co cię tak przyszpiliło? - zażartowałam otwierając drzwi po mojej stronie auta. Cal odpowiedział mi już stojąc na zewnątrz
- Mój pęcherz mnie przyszpilił. - na chwilę mnie zatkało, ale szybko się ocknęłam i zaczęłam się śmiać. Ed już zdążył się zgramolić z moich kolan więc nic nie blokowało moich ruchów oprócz Luke'a. Ponieważ siedziałam bokiem gotowa do wyjścia, chłopak znajdował się za moimi plecami. Złapał mnie atak głupawki, a co za tym szło, częściowo straciłam kontrolę nad własnymi odruchami. Skończyło się na tym, że leżałam na kolanach Hemmingsa wymachując nogami jednocześnie trzymając się za brzuch i dusząc się ze śmiechu. Nawet nie wiem, czemu zareagowałam tak gwałtownie, odpowiedź Hooda wcale nie była aż tak zabawna. W tych krótkich momentach, kiedy udawało mi się otworzyć oczy, spostrzegłam, że chłopcy patrzą się na mnie jak na wariatkę, a Ed śmiał się razem ze mną. Chociaż tyle.
Kiedy po jakichś pięciu minutach udało mi się opanować głupawkę opuściłam nogi i spojrzałam się w górę na Luke'a i Michael’a, którzy mieli miny jakbym właśnie oznajmiła im, że widziałam białego królika w kamizelce.
- Ja rozumiem, że jesteś nienormalna, ale coś musi być z tobą mocno nie tak skoro śmiejesz się z tego, co powiedział Calum. - Michael nie mógł się powstrzymać i wciąż jeździł po Calumie, jednak ja postanowiłam to zakończyć.
- Ale on nie wyłysieje przez farbę do włosów, Mikey. - Michael spojrzał się na mnie z oburzeniem, ale ja zrealizowałam swój cel. Podniosłam się do pozycji siedzącej, przerzuciłam włosy przez ramię i wysiadłam z auta. Podniosłam ręce ponad głowę i wygięłam się do tyłu tym samym zmuszając zastałe mięśnie do pracy. Hemmings i Clifford szybko poszli w moje ślady i także wysiedli z samochodu. Ashton zamknął pojazd po czym ruszyliśmy w stronę kas. Ed złapał mnie za rękę i szedł wesoło podskakując. Początkowo Michael szedł za mną, ale szybko mnie dogonił i od tamtego momentu szliśmy ramię w ramię.
- Prawdziwy z ciebie party killer*, wiesz? - Mikey najwidoczniej miał do mnie pretensje o to, że przerwałam mu świetną zabawę pod tytułem "Dokucz Calumowi". Nie przeczę, sama czerpałam z tego przyjemność, ale Clifford ciągnął to za długo i żart sytuacyjny przestał być śmieszny.
- Słyszałeś kiedyś o czymś takim zwanym umiarem? - Michael spojrzał się na mnie jakby nie wiedział, o co chodzi jednocześnie unosząc lewą brew do góry. Westchnęłam pod nosem.
- Wiesz, nawet najlepsze żarty przestają być śmieszne po jakimś czasie. Nawet takie o pierdólstwie** Cala. - w tym momencie możecie stwierdzić, że jestem drętwa i nie mam poczucia humoru, ale prawda jest taka, że nienawidzę powtórek, stąd moja nieco przesadzona reakcja na kolejny żart Mikey'go. Chłopak tylko wzruszył ramionami. Jakieś dwa metry przed nami szła reszta grupy, o czym wiedzieli wszyscy znajdujący się w okręgu o promieniu mniej więcej dziesięciu metrów. Powód był bardzo prosty. Ash zaczął się śmiać z czegoś, co powiedział Luke. Nie zrozumcie mnie źle, cała nasza paczka uwielbiała ten śmiech, ale kiedy znajdowaliśmy się w miejscu publicznym nagle stawał się przeszkodą. Szczególnie w sytuacjach, kiedy staraliśmy się pozostać niezauważalnymi.
Gdy już znaleźliśmy się na terenie ZOO nawiedziło mnie dziwne uczucie. Czułam się tak, jakby ktoś mnie śledził. Ponieważ wtedy szłam obok Ashtona lekko trąciłam go w ramię zwracając jego uwagę.
- Co się stało? - starałam się zachowywać naturalnie, więc nie zaczęłam szeptać. Chciałam mieć pewność, że potencjalny stalker*** nie zacznie niczego podejrzewać.
- Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi. - Ash uniósł brwi w wyrazie zdziwienia
- Mógłbyś dyskretnie sprawdzić, czy za nami nie idzie nikt podejrzany?
- Jasne, czekaj chwilę. - Irwin obrócił głowę zagadując Eda, który aktualnie siedział na barkach Luke'a. To dało mu możliwość swobodnego rozejrzenia się. Chłopak po chwili odwrócił się z powrotem w moją stronę.
- Nie jestem pewien. Jakieś siedem metrów za nami idzie jakiś facet, ale poza tym nie zauważyłem nikogo podejrzanego.
- Jest sam? Bez żony, dzieci?
- Nie widziałem nikogo obok niego, więc chyba tak.
- Dobra, dzięki.
- Jakby coś się działo, to mów. - Ashton wydawał się lekko zaniepokojony zaistniałą sytuacją
- Tak, wiem. - Ash traktował mnie bardziej jak młodszą siostrę niż jak przyjaciółkę, ale nie przeszkadzało mi to. Powodem może być fakt, że mam starszego brata, który uwielbia się ze mną drażnić. Nie zrozumcie mnie źle, dokuczaliśmy sobie codziennie, ale jakby przyszło co do czego, oddałabym za niego życie.
Nagle Ed zaczął piszczeć, co dało mi doskonałą okazję, by się odwrócić. Obróciłam się i zaczęłam iść tyłem patrząc się na brata jednocześnie kątem oka zerkając na tajemniczego mężczyznę. Faktycznie był sam. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, bo kaptur bluzy miał nasunięty za daleko. Szybko odwróciłam się z powrotem. Moje myśli pędziły z prędkością światła. Facet był podejrzany, miałam co do tego niemalże stuprocentową pewność. Po pierwsze: jaki normalny dorosły mężczyzna przychodzi sam do ZOO? Po drugie: nie padało, a on uparcie szedł z kapturem naciągniętym na twarz, czyli chciał się zasłonić. Po trzecie: utrzymywał stały dystans między nami; kiedy my przyspieszaliśmy, on robił to samo, my zwalnialiśmy - on też. Po czwarte: kiedy zauważył, że się odwróciłam, pochylił się i wcisnął głowę między barki, co uniemożliwiło mi chociażby oszacowanie jego wzrostu. Jednak mimo wniosków, które udało mi się wyciągnąć, malutka część mojego mózgu wciąż nie mogła uwierzyć w to, że ktoś miałby nas śledzić. No bo w jakim celu? Żadne z nas nie było kimś ważnym. Byłam tak pochłonięta biciem się z własnymi myślami, że wpadłam na jakąś młodą dziewczynę. Natychmiast przeprosiłam i oddaliłam się zażenowana. Moja wpadka nie mogła ujść uwadze chłopców. Pierwszy podbiegł do mnie Luke. Musiał oddać komuś Eda, bo już nie trzymał pięciolatka. Hemmings położył swoją dużą dłoń na moim ramieniu i obrócił mnie w swoją stronę. Byłam zmuszona się zatrzymać.
- Wszystko w porządku? - zmarszczyłam brwi
- Tak.
- Na pewno? - Lukey wydawał się mocno zaniepokojony niegroźnym zderzeniem
- Tak. Jezu, Luke, wpadłam na kobietę, nie na samochód jadący z prędkością stu kilometrów na godzinę. - przewróciłam oczami, strzepnęłam rękę chłopaka z ramienia i ruszyłam przed siebie. Jednak już po kilku sekundach zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że potraktowałam przyjaciela tak oschle. Jak się okazało, nie musiałam się wracać, żeby go przeprosić. Luke podszedł do mnie już po kilku sekundach. Odezwałam się zanim zdążył otworzyć usta.
- Przepraszam. Byłam trochę za ostra. - szłam wbijając wzrok w chodnik
- Spoko. - nastąpiła chwila ciszy, którą przerwał Hemmings - Co się stało? - chłopak wepchnął dłonie do kieszeni skórzanej kurtki, którą miał na sobie
- O co ci chodzi? - uniosłam głowę i spojrzałam na mojego towarzysza
- No, co się stało, że na nią wpadłaś. Nie mogłaś po prostu jej nie zauważyć. - uniosłam pytająco
brew. Jego pytanie delikatnie zbiło mnie z pantałyku.
- A to niby czemu? Nie mam oczu dookoła głowy. - Lukey uśmiechnął się w reakcji na mój komentarz
- Nie, ale zawsze przyglądasz się ludziom dookoła. Jakbyś chciała zapamiętać każdą osobę, która mijała cię danego dnia. - zmarszczyłam brwi. Sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, musiałam to robić kompletnie podświadomie.
- Naprawdę?
- Mhm.
- Kiedy to zauważyłeś? - zadałam to pytanie poprzez czystą ciekawość
- Jakieś pół roku temu. Mieliśmy występ w parku a ty jak zawsze przyszłaś, żeby nas dopingować. Ale im więcej osób się zjawiało, tym mniej patrzyłaś na nas. Błądziłaś wzrokiem w tłumie, ale nie wyglądało to tak, jakbyś kogoś szukała, bo zatrzymywałaś się na każdej osobie z osobna.
- Co ty wtedy robiłeś, że miałeś czas na te wszystkie obserwacje? Znalazłeś czas na takie obserwacje podczas występu? - Hemmings uśmiechnął się delikatnie przygryzając dolną wargę. Nienawidziłam, kiedy to robił. Zawsze mnie to dekoncentrowało.
- Mam podzielną uwagę. - zaśmiałam się pod nosem. Doskonale wiedziałam, że ściemnia. Pamiętałam ten występ. Luke kilka razy pomylił tekst. Wtedy dowiedziałam się, co było tego powodem. Naszą rozmowę przerwała reszta chłopaków, która postanowiła się do nas dołączyć. Nie wiem, kto postawił tą tezę, ale zaczęliśmy dyskusję na temat zależności między liczbą publiczności na występie a tym, czy dzień show to sobota czy niedziela. Bardzo zaangażowałam się w naszą rozmowę, jednak myślami byłam gdzieś indziej. Wciąż rozmyślałam nad tajemniczym mężczyzną, który nadal nas śledził. Chyba nikt tego nie zauważył, ale po moim zderzeniu z nieznajomą nieznacznie zmniejszył odległość dzielącą naszą grupę i jego samego.
*Cztery godziny później*
Jazda powrotna upłynęła nam na słuchaniu opowieści Eda z przedszkola, w które szczególnie zaangażował się Calum. Ja wpatrywałam się w mijane przez nas drzewa próbując zignorować uciążliwy głód. Nie zjadłam nic od kolacji poprzedniego dnia. Pewnie chcecie wiedzieć czemu, skoro moja mama przygotowała każdemu z nas lunch? Otóż mądra Sam zapomniała wziąć ze sobą strzykawki z insuliną. I tak oto nie mogłam nic zjeść aż do momentu powrotu do domu. Wcześniejsze zakończenie wycieczki do ZOO było po części moją winą, bo w pewnym momencie zrobiło mi się słabo z głodu, więc Ashton zarządził natychmiastowy odwrót. Nie miałam nawet szansy zaprotestować. Bałam się, że Ed będzie zawiedziony, ale ku mojemu zaskoczeniu młody nawet na chwilę nie poskarżył się na to, że przeze mnie musiał zrezygnować z obejrzenia kilku gatunków.
Kiedy wreszcie dotarliśmy pod mój dom szybko otworzyłam drzwi auta, pomogłam bratu wysiąść z samochodu i sama wygramoliłam się z niego najszybciej jak umiałam. Pożegnałam się z chłopakami, a z wejściem do budynku poczekałam, aż odjadą z podjazdu. Wtedy jak błyskawica wparowałam do domu, przemierzyłam schody przeskakując po dwa stopnie naraz, wpadłam do mojego pokoju i chwyciłam strzykawkę z niezbędnym dla mnie hormonem. Natychmiast wstrzyknęłam sobie jej zawartość. Chwyciłam telefon, w którym nastawiłam minutnik na dziesięć minut. Tyle musiałam odczekać, zanim insulina zacznie działać. Odłożyłam urządzenie na łóżko jednocześnie starając się myśleć o wszystkim tylko nie o głodzie. Usiadłam na podłodze opierając się o ramę łóżka i zaczęłam wypakowywać rzeczy z torby, którą miałam dziś ze sobą. Nie wiem jakim cudem to wszystko się tam znalazło, ale udało mi się z niej wygrzebać ketchup w saszetce z KFC, działający długopis, wacik z pobrania krwi, pustą strzykawkę, opakowanie po plastrach nikotynowych, tabletki na gardło i patyczki do czyszczenia uszu. Zebrałam wszystko i już miałam wyrzucić to do kosza, ale coś przykuło moją uwagę. Na podłodze leżała zapisana karteczka, której wcześniej nie zauważyłam. Musiała wypaść mi z torby. Wrzuciłam śmieci do należnego im miejsca i podniosłam skrawek papieru z podłogi. Kartka była zapisana ładnym, równym charakterem pisma. Rozprostowałam papier i przeczytałam wiadomość.
Zamarłam. Kiedy ten facet mógł mi to włożyć do torby? Jedyny moment, w którym miałam bliższy kontakt z kimś oprócz chłopaków to zderzenie z tą kobietą. Nagle wszystko do mnie dotarło. To ona musiała wsunąć mi liścik. Miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyrwie mi się z klatki piersiowej. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Już miałam dzwonić do Luke'a, żeby mu o wszystkim powiedzieć, ale wpadłam na pomysł odwrócenia kartki na drugą stronę.
Zamknęłam oczy, Miałam wrażenie, że to jakiś zły sen. Przez moment próbowałam przekonać samą siebie, że to pewnie jakiś głupi żart, ale fakt, że ktoś nas śledził był niemożliwy do zignorowania. Nie wiedziałam, co mam robić ani jak uda mi się zataić te wiadomości przez chłopakami i przed Fletcherem. Zaczęłam panikować. Potrzebowałam pomocy, ale jednocześnie nie mogłam nikomu powiedzieć. Poczułam łzy strachu napływające do moich oczu, jednak szybko się opanowałam. Nie mogłam dać temu mężczyźnie satysfakcji z tego, że udało mu się mnie przestraszyć. Musiałam wziąć się w garść i udawać, że nic się nie stało. Wtedy zadzwonił ustawiony przeze mnie minutnik. Podeszłam do komórki, wyłączyłam alarm, wzięłam kilka głębokich oddechów i wyszłam z pokoju. Jeszcze nie wiedziałam, co zrobię, ale po mojej głowie krążyła jedna myśl, dzięki której udało mi się pokonać strach: nie mogę dać się złamać.
_________________________________________________________________
* osoba, która przerywa imprezę, dosłownie zabijacz przyjęć
** słowo wymyślone przeze mnie, myślę, że się domyślicie, o co mi chodziło ;)
*** osoba, która kogoś prześladuje: śledzi, zdobywa informacje i generalnie nie daje ci spokoju
Hej :) Więc jest nowy rozdział :) Jeszcze raz przepraszam za tą horrendalnie długą przerwę. Chciałam wstawić ten rozdział wczoraj jako prezent na Mikołajki, ale nie wyszło :/ Mimo wszystko życzę wam wspaniałego szóstego grudnia ;)
Z zamyślenia wyrwało mnie szarpnięcie samochodem i głośne przekleństwo Irwina. Natychmiast wychyliłam się tak, żeby widzieć drogę przed nami. Zrobiłam to w samą porę by ujrzeć odjeżdżające już auto, które prawdopodobnie zajechało nam drogę.
- Ash, co się stało?
- Nic, jakiś ch... -w połowie słowa chłopak przypomniał sobie, że z tyłu siedzi pięcioletnie dziecko, które z niezwykłą łatwością zapamiętywało nowe słowa - chłopak zajechał nam drogę. Ledwo wyhamowałem.
- Nieostrożni kierowcy działają ci na nerwy, co? - Ashton skinął głową
- Nie wiem, kto wydaje takim prawo jazdy. - westchnęłam na znak zgody z jego opinią po czym wyjrzałam za okno
- Daleko jeszcze?
- Nie, jakieś trzy minuty i jesteśmy.
- Dzięki Bogu. Jeszcze pięć minut i bym nie wysiedział. - Hood postanowił włączyć się do rozmowy
- A co, tak bardzo przeszkadza ci nasze towarzystwo? – powiedziałam zaczepnym tonem
- Właśnie, Hood, jak coś ci nie pasuje, to masz dwie zdrowe nogi, na których możesz spokojnie dojść na piechotę. – Michael dołączył się do naszej mini wojny, oczywiście nie odrywając wzroku od ekranu swojego telefonu
- O ile trafi na miejsce. – po komentarzu Luke’a wszyscy zaczęliśmy się śmiać, Cal natomiast zrobił obrażoną minę, co mogłam dostrzec we wstecznym lusterku. Cała nasza paczka doskonale wiedziała, że Calum ma problemy z orientacją w terenie i nigdy nie przepuszczaliśmy okazji, by mu dogryźć.
- Odpierdolcie się wszyscy. – reakcja naszej ofiary wywołała jeszcze większą salwę śmiechu, a sam poszkodowany zsunął się po oparciu fotela i zaczął udawać, że jest niewidzialny
- Też cię kochamy, Cal! – ledwo udało mi się cokolwiek wykrztusić przez niekończący się napad wesołości. Niestety moja radość szybko wyparowała przez mojego brata, który jak już wcześniej wspomniałam miał niezwykłą pamięć do nowo zasłyszanych słów.
- Tak, odpierdolcie się! - zamarłam z przerażenia. Chłopcy natomiast postanowili obrócić zaistniałą sytuację by jeszcze trochę podokuczać Hoodowi. Z miłości oczywiście. Niestety nie pojmowali jednej rzeczy: jeśli moja mama dowie się o tym, że nauczyłam Eda takiego słowa, będę miała jesień średniowiecza. I nie będzie jej obchodziło, że idiota, zwany też Calumem, nie posiada czegoś takiego jak hamulec werbalny. Stąd moja przesadzona reakcja.
- Edward! Nie wolno ci tak mówić, rozumiesz?! - mały spojrzał się na mnie ze strachem w oczach. Wiedział, że skoro użyłam jego pełnego imienia ma poważne kłopoty. Jednak szybko się zreflektował i zrobił minę przejechanego szczeniaczka.
-Czemu? Calum tak powiedział. -westchnęłam głośno
- Tak, ale Calum to skończony dureń. - moja uwaga oczywiście spotkała się z jękiem protestu ze strony dzisiejszej ofiary. Po chwili namysłu musiałam sprostować jedną rzecz - Tego też nie powtarzaj.
- Ale czemu? - pięciolatek brnął w zaparte, jak to dzieci w jego wieku. Na szczęście Ash przybył mi z pomocą.
- Ponieważ takie słowa są brzydkie i jeśli będziesz ich używał, wszyscy będą cię uważali za niegrzecznego chłopca. - Irwin doskonale wiedział, że Ed ma obsesję na punkcie tego, jak postrzegają go inni ludzie. Chłopczyk zrobił wielkie oczy i spojrzał na dwudziestolatka z niepokojem.
- Naprawdę?
- Naprawdę. - Ashton przytaknął mojemu bratu, a Cal także postanowił przekonać młodego o tym, jakim jest złym przykładem
- Twoja siostra i Ash mają rację, Ed. Nie powtarzaj tych słów bo będziesz miał kłopoty. - mój brat zamilknął na chwilę po czym skinął głową i jakby to było za mało, ponownie się odezwał
- Dobrze. - w duchu dziękowałam na kolanach chłopakom za pomoc
- Obiecujesz? - musiałam wymusić na nim wymówienie magicznego słowa. To była jego kolejna obsesja - obietnica dla tego malucha to świętość. A szczególnie taka na mały palec.
- Obiecuję. - Ed spojrzał na mnie tak, jakby właśnie podpisał ustawę o oddaniu Alaski Rosji. Luke wyciągnął w stronę malca swoją dużą dłoń z wystawionym właśnie małym palcem, na którym zawsze nosił srebrny pierścionek.
- Na mały palec? - pięciolatek spojrzał podejrzliwie na chłopaka po czym z zadowoleniem zgiął swój własny palec i przypieczętował paluszkową przysięgę jednocześnie potrząsając ręką
- Na mały palec. - chłopczyk wyprostował dłoń i uśmiechnął się do Hemmingsa, który odwdzięczył mu się tym samym. Wtedy samochód zatrzymał się na parkingu.
- No, super. Kryzys przeklinania zażegnany, a my wreszcie możemy wysiąść. - Calumowi naprawdę spieszyło się do wyjścia z pojazdu
- Co cię tak przyszpiliło? - zażartowałam otwierając drzwi po mojej stronie auta. Cal odpowiedział mi już stojąc na zewnątrz
- Mój pęcherz mnie przyszpilił. - na chwilę mnie zatkało, ale szybko się ocknęłam i zaczęłam się śmiać. Ed już zdążył się zgramolić z moich kolan więc nic nie blokowało moich ruchów oprócz Luke'a. Ponieważ siedziałam bokiem gotowa do wyjścia, chłopak znajdował się za moimi plecami. Złapał mnie atak głupawki, a co za tym szło, częściowo straciłam kontrolę nad własnymi odruchami. Skończyło się na tym, że leżałam na kolanach Hemmingsa wymachując nogami jednocześnie trzymając się za brzuch i dusząc się ze śmiechu. Nawet nie wiem, czemu zareagowałam tak gwałtownie, odpowiedź Hooda wcale nie była aż tak zabawna. W tych krótkich momentach, kiedy udawało mi się otworzyć oczy, spostrzegłam, że chłopcy patrzą się na mnie jak na wariatkę, a Ed śmiał się razem ze mną. Chociaż tyle.
Kiedy po jakichś pięciu minutach udało mi się opanować głupawkę opuściłam nogi i spojrzałam się w górę na Luke'a i Michael’a, którzy mieli miny jakbym właśnie oznajmiła im, że widziałam białego królika w kamizelce.
- Ja rozumiem, że jesteś nienormalna, ale coś musi być z tobą mocno nie tak skoro śmiejesz się z tego, co powiedział Calum. - Michael nie mógł się powstrzymać i wciąż jeździł po Calumie, jednak ja postanowiłam to zakończyć.
- Ale on nie wyłysieje przez farbę do włosów, Mikey. - Michael spojrzał się na mnie z oburzeniem, ale ja zrealizowałam swój cel. Podniosłam się do pozycji siedzącej, przerzuciłam włosy przez ramię i wysiadłam z auta. Podniosłam ręce ponad głowę i wygięłam się do tyłu tym samym zmuszając zastałe mięśnie do pracy. Hemmings i Clifford szybko poszli w moje ślady i także wysiedli z samochodu. Ashton zamknął pojazd po czym ruszyliśmy w stronę kas. Ed złapał mnie za rękę i szedł wesoło podskakując. Początkowo Michael szedł za mną, ale szybko mnie dogonił i od tamtego momentu szliśmy ramię w ramię.
- Prawdziwy z ciebie party killer*, wiesz? - Mikey najwidoczniej miał do mnie pretensje o to, że przerwałam mu świetną zabawę pod tytułem "Dokucz Calumowi". Nie przeczę, sama czerpałam z tego przyjemność, ale Clifford ciągnął to za długo i żart sytuacyjny przestał być śmieszny.
- Słyszałeś kiedyś o czymś takim zwanym umiarem? - Michael spojrzał się na mnie jakby nie wiedział, o co chodzi jednocześnie unosząc lewą brew do góry. Westchnęłam pod nosem.
- Wiesz, nawet najlepsze żarty przestają być śmieszne po jakimś czasie. Nawet takie o pierdólstwie** Cala. - w tym momencie możecie stwierdzić, że jestem drętwa i nie mam poczucia humoru, ale prawda jest taka, że nienawidzę powtórek, stąd moja nieco przesadzona reakcja na kolejny żart Mikey'go. Chłopak tylko wzruszył ramionami. Jakieś dwa metry przed nami szła reszta grupy, o czym wiedzieli wszyscy znajdujący się w okręgu o promieniu mniej więcej dziesięciu metrów. Powód był bardzo prosty. Ash zaczął się śmiać z czegoś, co powiedział Luke. Nie zrozumcie mnie źle, cała nasza paczka uwielbiała ten śmiech, ale kiedy znajdowaliśmy się w miejscu publicznym nagle stawał się przeszkodą. Szczególnie w sytuacjach, kiedy staraliśmy się pozostać niezauważalnymi.
Gdy już znaleźliśmy się na terenie ZOO nawiedziło mnie dziwne uczucie. Czułam się tak, jakby ktoś mnie śledził. Ponieważ wtedy szłam obok Ashtona lekko trąciłam go w ramię zwracając jego uwagę.
- Co się stało? - starałam się zachowywać naturalnie, więc nie zaczęłam szeptać. Chciałam mieć pewność, że potencjalny stalker*** nie zacznie niczego podejrzewać.
- Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi. - Ash uniósł brwi w wyrazie zdziwienia
- Mógłbyś dyskretnie sprawdzić, czy za nami nie idzie nikt podejrzany?
- Jasne, czekaj chwilę. - Irwin obrócił głowę zagadując Eda, który aktualnie siedział na barkach Luke'a. To dało mu możliwość swobodnego rozejrzenia się. Chłopak po chwili odwrócił się z powrotem w moją stronę.
- Nie jestem pewien. Jakieś siedem metrów za nami idzie jakiś facet, ale poza tym nie zauważyłem nikogo podejrzanego.
- Jest sam? Bez żony, dzieci?
- Nie widziałem nikogo obok niego, więc chyba tak.
- Dobra, dzięki.
- Jakby coś się działo, to mów. - Ashton wydawał się lekko zaniepokojony zaistniałą sytuacją
- Tak, wiem. - Ash traktował mnie bardziej jak młodszą siostrę niż jak przyjaciółkę, ale nie przeszkadzało mi to. Powodem może być fakt, że mam starszego brata, który uwielbia się ze mną drażnić. Nie zrozumcie mnie źle, dokuczaliśmy sobie codziennie, ale jakby przyszło co do czego, oddałabym za niego życie.
Nagle Ed zaczął piszczeć, co dało mi doskonałą okazję, by się odwrócić. Obróciłam się i zaczęłam iść tyłem patrząc się na brata jednocześnie kątem oka zerkając na tajemniczego mężczyznę. Faktycznie był sam. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, bo kaptur bluzy miał nasunięty za daleko. Szybko odwróciłam się z powrotem. Moje myśli pędziły z prędkością światła. Facet był podejrzany, miałam co do tego niemalże stuprocentową pewność. Po pierwsze: jaki normalny dorosły mężczyzna przychodzi sam do ZOO? Po drugie: nie padało, a on uparcie szedł z kapturem naciągniętym na twarz, czyli chciał się zasłonić. Po trzecie: utrzymywał stały dystans między nami; kiedy my przyspieszaliśmy, on robił to samo, my zwalnialiśmy - on też. Po czwarte: kiedy zauważył, że się odwróciłam, pochylił się i wcisnął głowę między barki, co uniemożliwiło mi chociażby oszacowanie jego wzrostu. Jednak mimo wniosków, które udało mi się wyciągnąć, malutka część mojego mózgu wciąż nie mogła uwierzyć w to, że ktoś miałby nas śledzić. No bo w jakim celu? Żadne z nas nie było kimś ważnym. Byłam tak pochłonięta biciem się z własnymi myślami, że wpadłam na jakąś młodą dziewczynę. Natychmiast przeprosiłam i oddaliłam się zażenowana. Moja wpadka nie mogła ujść uwadze chłopców. Pierwszy podbiegł do mnie Luke. Musiał oddać komuś Eda, bo już nie trzymał pięciolatka. Hemmings położył swoją dużą dłoń na moim ramieniu i obrócił mnie w swoją stronę. Byłam zmuszona się zatrzymać.
- Wszystko w porządku? - zmarszczyłam brwi
- Tak.
- Na pewno? - Lukey wydawał się mocno zaniepokojony niegroźnym zderzeniem
- Tak. Jezu, Luke, wpadłam na kobietę, nie na samochód jadący z prędkością stu kilometrów na godzinę. - przewróciłam oczami, strzepnęłam rękę chłopaka z ramienia i ruszyłam przed siebie. Jednak już po kilku sekundach zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że potraktowałam przyjaciela tak oschle. Jak się okazało, nie musiałam się wracać, żeby go przeprosić. Luke podszedł do mnie już po kilku sekundach. Odezwałam się zanim zdążył otworzyć usta.
- Przepraszam. Byłam trochę za ostra. - szłam wbijając wzrok w chodnik
- Spoko. - nastąpiła chwila ciszy, którą przerwał Hemmings - Co się stało? - chłopak wepchnął dłonie do kieszeni skórzanej kurtki, którą miał na sobie
- O co ci chodzi? - uniosłam głowę i spojrzałam na mojego towarzysza
- No, co się stało, że na nią wpadłaś. Nie mogłaś po prostu jej nie zauważyć. - uniosłam pytająco
brew. Jego pytanie delikatnie zbiło mnie z pantałyku.
- A to niby czemu? Nie mam oczu dookoła głowy. - Lukey uśmiechnął się w reakcji na mój komentarz
- Nie, ale zawsze przyglądasz się ludziom dookoła. Jakbyś chciała zapamiętać każdą osobę, która mijała cię danego dnia. - zmarszczyłam brwi. Sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, musiałam to robić kompletnie podświadomie.
- Naprawdę?
- Mhm.
- Kiedy to zauważyłeś? - zadałam to pytanie poprzez czystą ciekawość
- Jakieś pół roku temu. Mieliśmy występ w parku a ty jak zawsze przyszłaś, żeby nas dopingować. Ale im więcej osób się zjawiało, tym mniej patrzyłaś na nas. Błądziłaś wzrokiem w tłumie, ale nie wyglądało to tak, jakbyś kogoś szukała, bo zatrzymywałaś się na każdej osobie z osobna.
- Co ty wtedy robiłeś, że miałeś czas na te wszystkie obserwacje? Znalazłeś czas na takie obserwacje podczas występu? - Hemmings uśmiechnął się delikatnie przygryzając dolną wargę. Nienawidziłam, kiedy to robił. Zawsze mnie to dekoncentrowało.
- Mam podzielną uwagę. - zaśmiałam się pod nosem. Doskonale wiedziałam, że ściemnia. Pamiętałam ten występ. Luke kilka razy pomylił tekst. Wtedy dowiedziałam się, co było tego powodem. Naszą rozmowę przerwała reszta chłopaków, która postanowiła się do nas dołączyć. Nie wiem, kto postawił tą tezę, ale zaczęliśmy dyskusję na temat zależności między liczbą publiczności na występie a tym, czy dzień show to sobota czy niedziela. Bardzo zaangażowałam się w naszą rozmowę, jednak myślami byłam gdzieś indziej. Wciąż rozmyślałam nad tajemniczym mężczyzną, który nadal nas śledził. Chyba nikt tego nie zauważył, ale po moim zderzeniu z nieznajomą nieznacznie zmniejszył odległość dzielącą naszą grupę i jego samego.
*Cztery godziny później*
Jazda powrotna upłynęła nam na słuchaniu opowieści Eda z przedszkola, w które szczególnie zaangażował się Calum. Ja wpatrywałam się w mijane przez nas drzewa próbując zignorować uciążliwy głód. Nie zjadłam nic od kolacji poprzedniego dnia. Pewnie chcecie wiedzieć czemu, skoro moja mama przygotowała każdemu z nas lunch? Otóż mądra Sam zapomniała wziąć ze sobą strzykawki z insuliną. I tak oto nie mogłam nic zjeść aż do momentu powrotu do domu. Wcześniejsze zakończenie wycieczki do ZOO było po części moją winą, bo w pewnym momencie zrobiło mi się słabo z głodu, więc Ashton zarządził natychmiastowy odwrót. Nie miałam nawet szansy zaprotestować. Bałam się, że Ed będzie zawiedziony, ale ku mojemu zaskoczeniu młody nawet na chwilę nie poskarżył się na to, że przeze mnie musiał zrezygnować z obejrzenia kilku gatunków.
Kiedy wreszcie dotarliśmy pod mój dom szybko otworzyłam drzwi auta, pomogłam bratu wysiąść z samochodu i sama wygramoliłam się z niego najszybciej jak umiałam. Pożegnałam się z chłopakami, a z wejściem do budynku poczekałam, aż odjadą z podjazdu. Wtedy jak błyskawica wparowałam do domu, przemierzyłam schody przeskakując po dwa stopnie naraz, wpadłam do mojego pokoju i chwyciłam strzykawkę z niezbędnym dla mnie hormonem. Natychmiast wstrzyknęłam sobie jej zawartość. Chwyciłam telefon, w którym nastawiłam minutnik na dziesięć minut. Tyle musiałam odczekać, zanim insulina zacznie działać. Odłożyłam urządzenie na łóżko jednocześnie starając się myśleć o wszystkim tylko nie o głodzie. Usiadłam na podłodze opierając się o ramę łóżka i zaczęłam wypakowywać rzeczy z torby, którą miałam dziś ze sobą. Nie wiem jakim cudem to wszystko się tam znalazło, ale udało mi się z niej wygrzebać ketchup w saszetce z KFC, działający długopis, wacik z pobrania krwi, pustą strzykawkę, opakowanie po plastrach nikotynowych, tabletki na gardło i patyczki do czyszczenia uszu. Zebrałam wszystko i już miałam wyrzucić to do kosza, ale coś przykuło moją uwagę. Na podłodze leżała zapisana karteczka, której wcześniej nie zauważyłam. Musiała wypaść mi z torby. Wrzuciłam śmieci do należnego im miejsca i podniosłam skrawek papieru z podłogi. Kartka była zapisana ładnym, równym charakterem pisma. Rozprostowałam papier i przeczytałam wiadomość.
"Następnym razem ukrywaj lepiej fakt, że wiesz, że cię śledzę.
Powodzenia."
Powodzenia."
Zamarłam. Kiedy ten facet mógł mi to włożyć do torby? Jedyny moment, w którym miałam bliższy kontakt z kimś oprócz chłopaków to zderzenie z tą kobietą. Nagle wszystko do mnie dotarło. To ona musiała wsunąć mi liścik. Miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyrwie mi się z klatki piersiowej. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Już miałam dzwonić do Luke'a, żeby mu o wszystkim powiedzieć, ale wpadłam na pomysł odwrócenia kartki na drugą stronę.
"Nawet nie myśl o powiadamianiu kogokolwiek. Wiem, czyje życia są dla ciebie najważniejsze."
Zamknęłam oczy, Miałam wrażenie, że to jakiś zły sen. Przez moment próbowałam przekonać samą siebie, że to pewnie jakiś głupi żart, ale fakt, że ktoś nas śledził był niemożliwy do zignorowania. Nie wiedziałam, co mam robić ani jak uda mi się zataić te wiadomości przez chłopakami i przed Fletcherem. Zaczęłam panikować. Potrzebowałam pomocy, ale jednocześnie nie mogłam nikomu powiedzieć. Poczułam łzy strachu napływające do moich oczu, jednak szybko się opanowałam. Nie mogłam dać temu mężczyźnie satysfakcji z tego, że udało mu się mnie przestraszyć. Musiałam wziąć się w garść i udawać, że nic się nie stało. Wtedy zadzwonił ustawiony przeze mnie minutnik. Podeszłam do komórki, wyłączyłam alarm, wzięłam kilka głębokich oddechów i wyszłam z pokoju. Jeszcze nie wiedziałam, co zrobię, ale po mojej głowie krążyła jedna myśl, dzięki której udało mi się pokonać strach: nie mogę dać się złamać.
_________________________________________________________________
* osoba, która przerywa imprezę, dosłownie zabijacz przyjęć
** słowo wymyślone przeze mnie, myślę, że się domyślicie, o co mi chodziło ;)
*** osoba, która kogoś prześladuje: śledzi, zdobywa informacje i generalnie nie daje ci spokoju
Hej :) Więc jest nowy rozdział :) Jeszcze raz przepraszam za tą horrendalnie długą przerwę. Chciałam wstawić ten rozdział wczoraj jako prezent na Mikołajki, ale nie wyszło :/ Mimo wszystko życzę wam wspaniałego szóstego grudnia ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)