12/24/2014

Rozdział 4

*Luke's P.O.V.*
    
Zaniepokojony spojrzałem na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko. Ja rozumiem, że niektóre dziewczyny mogłyby spędzić w łazience całe swoje życie, ale nie Sam. Gdy wyjeżdżaliśmy gdzieś razem to zawsze ona szła pierwsza do łazienki, bo zajmowało jej to najmniej czasu. Jednak tym razem nie wychodziła stamtąd podejrzanie długo. Ponownie spojrzałem na zegarek. Minęło już wystarczająco dużo czasu, bym zaczął się martwić. Postanowiłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Pewnie przesadzałem, ale wolałem się upewnić, czy dziewczynie nic się nie stało. Ześlizgnąłem się ze stołka barowego i ruszyłem w stronę łazienki. Przepchanie się przez tłum mokrych od potu ludzi nie należało do przyjemnych czynności, ale czego się nie robi dla przyjaciół?
 
Kilka metrów od drzwi zacząłem biec. Powód mojego nagłego zrywu był prosty: dostrzegłem smugę dymu wydobywającą się spod drzwi pomieszczenia, w którym znajdowała się Sam. Coś takiego mogło łatwo ujść uwadze tańczących ludzi, ponieważ dwutlenek węgla mieszał się ze sztuczną mgłą a uwaga tłumu i tak była zwrócona gdzie indziej. Popychałem gości klubu, raz po raz dukając kolejne "Przepraszam", ale wtedy mało mnie interesowały krzyki pełne dezaprobaty. Gdy wreszcie dotarłem pod drzwi łazienki, zacząłem szarpać za klamkę rozpaczliwie próbując dostać się do środka. Będąc tak blisko doskonale czułem gryzący zapach spalenizny. Drzwi uparcie nie chciały ustąpić. Ktoś musiał je zamknąć na klucz. W tym momencie tylko jedno pytanie nasuwało się na myśl: po co?
 
Rozejrzałem się w poszukiwaniu któregoś z przyjaciół, ale nikogo nie dostrzegłem. Przerażony zdałem sobie sprawę z tego, że muszę sobie poradzić sam. Nie mogłem otworzyć drzwi, a moja najlepsza przyjaciółka była uwięziona pośrodku pożaru. Zacząłem panikować. Czułem się tak, jakbym w jednej chwili stracił zdolność logicznego myślenia. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: nie wiem, co robić. Poczułem, jak moje serce zaczęło przyspieszać pompując krew w szaleńczym tempie. Gardło miałem ściśnięte; nawet jakbym wiedział, co powiedzieć, to nie byłbym w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
 
Oprzytomniałem, kiedy po drugiej stronie drzwi usłyszałem dobrze znany mi krzyk. Potrząsnąłem głową, wziąłem kilka głębokich wdechów i opanowałem paniczne myśli. Odwróciłem się w stronę tłumu i bez zastanowienia skierowałem się do najbliżej osoby, która wydawała się jeszcze w miarę trzeźwa.

- Masz komórkę? - nie udało mi się całkowicie opanować głosu po uprzednim przerażeniu, jednak moja rozmówczyni chyba tego nie zauważyła. Dziewczyna spojrzała się na mnie zdziwiona po czym szybko skinęła głową. Wymusiłem uśmiech i ponownie się odezwałem.

- Zadzwoń na straż pożarną i pogotowie. Powiedz, że wybuchł pożar i podaj adres. Jak skończysz rozmawiać to znajdź ochronę i każ im wyprowadzić wszystkich z budynku. Jasne? - nieznajoma kiwnęła głową i zadziwiająco spokojnie zaczęła wykonywać moje polecenia. Starałem się zachować zimną krew. Wiedziałem, że siejąc panikę nie pomogę Novell. Wtedy wpadłem na pomysł. Ochroniarze powinni mieć klucze do łazienek. Moim pierwszym odruchem było zwrócenie się w stronę baru by zebrać chłopaków do pomocy, ale szybko odwróciłem się z powrotem w stronę łazienki. W takiej sytuacji pchanie się przez ten tłum tylko po to, by zaraz się wracać, było stratą czasu. Podjąłem jeszcze jedną próbę otworzenia drzwi, tym razem w odrobinę mniej tradycyjny sposób. Cofnąłem się na tyle, na ile pozwalało mi morze ludzi za mną i wbiegłem w drewnianą powłokę dzielącą mnie od przyjaciółki najszybciej jak mogłem. Uderzyłem w drzwi barkiem, co, nie ukrywam, bolało. Moje serce zaczęło bić szybciej, gdy drewno ugięło się pod ciężarem wydając przy tym głośne skrzypnięcie ustępującego materiału. Kątem oka zauważyłem, że klubowiczka, którą poprosiłem o pomoc właśnie wyruszyła na poszukiwanie ochroniarza. Miałem nadzieję, że nie zajmie jej to dużo czasu, ale przy takim tłumie nie mogłem na nią liczyć.
 
Nagle obok mnie zmaterializowała się cała reszta towarzystwa. No, prawie reszta. Nigdzie nie mogłem dostrzec Fletchera, ale szczerze to w tamtym momencie miałem go głęboko w dupie.

- Stary, co ci zrobiły te drzwi? - Ashton odezwał się pierwszy nie przepuszczając okazji do żartu. Mi nie było do śmiechu.

- To nie jest zabawne, Ash! Tam się pali, a Sam jest w środku! - zdenerwowany nakrzyczałem na przyjaciela. Trójka kumpli spojrzała się na mnie pusto, jakby moja wypowiedź do nich nie dotarła. Dopiero po chwili się opamiętali.

- Boże, jesteś idiotą, Luke! Jeśli chcesz wyważyć drzwi, to musisz kopnąć koło zamka, a nie je taranować! - Michael wyrzucił ręce w powietrze jednocześnie drąc się wniebogłosy. Rzadko widywałem go tak wkurzonego. Chłopak bez słowa przeszedł obok trącając mnie ramieniem i stanął przed przeszkodą. Szybko zlustrował ją wzrokiem, cofnął się nieznacznie, poprawił swoją postawę i uniósł prawą nogę by kopnąć nią w drzwi. Byłem zdziwiony tym, jak mocno to zrobił - nie spodziewałem się po nim takiej siły. Ale z drugiej strony może pomogła adrenalina. Dobra, to nie jest ważne. Ważne jest to, że drzwi nie ustąpiły. Clifford jednak nie zamierzał się poddać. Użył mięśni jeszcze trzy razy i drewniana powłoka ustąpiła z hukiem.
 
W nasze twarze buchnęła fala gorąca. W środku szalał pożar, a drapiący w gardło dym był wszędzie. Widząc, że łazienka stanęła w ogniu, tłum za nami momentalnie zaczął pchać się do wyjścia. Przynajmniej nasze ruchy mogły stać się bardziej swobodne. Rozejrzałem się po klubie. Mieliśmy wielkie szczęście, bo jakieś dwa kroki od nas na jednej ze ścian wisiała gaśnica. Szybko podbiegłem do niej, zerwałem urządzenie z uchwytów i wróciłem do przyjaciół. Bez pytania zacząłem pryskać białą pianą prosto w ogień. Płomienie malały bardzo szybko, a dym powoli wylatywał z pomieszczenia przez otwarte drzwi. Ryzykowałem, wchodząc tam, ale nie chciałem zwlekać. Szedłem w głąb łazienki przedtem gasząc płomienie stojące nam na drodze z Cliffordem podążającym za mną. Ashton i Calum zostali na zewnątrz.
 
Nie upłynęła nawet minuta, gdy znaleźliśmy Sam. Rzuciłem gaśnicę prosto w Michaela, co spotkało się z głośnym protestem chłopaka i podbiegłem do przyjaciółki. Za plecami słyszałem, jak Mikey dalej walczył z żywiołem, by dalej się nie rozprzestrzeniał. Ja natomiast uklęknąłem na jedno kolano i zacząłem się zbierać do podniesienia jej. Odsunąłem Sammy od ściany, jedną rękę wsunąłem pod jej plecy, a drugą umiejscowiłem w zgięciu kolan. Tak przygotowany powoli wstałem. Gdy już się wyprostowałem, cicho stęknąłem. Pewnie dla kogoś bardziej umięśnionego ode mnie byłaby lekka, ale nie należałem do osób regularnie wbijających na siłownię. Clifford widząc moje zmagania zaśmiał się pod nosem.

- Jesteś beznadziejny, Luke. Ona jest leciutka.

- Tak? To może sam ją weź? - Michael prychnął na moją odpowiedź, udając, że dla niego niesienie Sam nie stanowiłoby problemu

- Nie widzisz, że mam odpowiedzialną funkcję gaszenia ognia? - po chwili Mikey faktycznie powrócił do swojego zajęcia, a ja przewróciłem oczami i szybko ruszyłem w stronę wyjścia z łazienki z przyjacielem depczącym mi po piętach. Większość dymu już ulotniła się z pomieszczenia, ale i tak przez większość pobytu na miejscu zdarzenia odczuwałem przeszkadzające drapanie w gardle, a w momencie, gdy podnosiłem Sam, zaatakował mnie kaszel. Na szczęście szybko się stamtąd wydostaliśmy.
 
Kiedy wyszliśmy z łazienki zauważyłem, że większość gości klubu już wyszła na zewnątrz i czekała na przybycie służb ratunkowych. Chciałem jak najszybciej wynieść Sam ze środka, ale gdy tylko Ash i Cal zauważyli, że trzymam naszą przyjaciółkę w ramionach, podbiegli do mnie i nachylili się nad nią jednocześnie wypytując mnie o rzeczy, o których nie miałem najmniejszego pojęcia.

- Luke, masz ją?! Coś jej się stało? - Calum pierwszy wziął mnie w krzyżowy ogień pytań, ale to Michael udzielał wszystkich odpowiedzi. Mi zależało tylko na tym, żeby jej pomóc.

- Calum, skąd mamy wiedzieć, czy coś jej jest, skoro jest nieprzytomna? To może być zatrucie dymem albo śpiączka, cholera wie! - Clifford spojrzał na Sammy i zmarszczył brwi. Już miał otwierać usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy przerwał mu Ashton.

- Ma osmaloną dłoń, ale palce są mocno czerwone. No i nadpalone końcówki włosów. Wyliże się z tego. - wszyscy spojrzeliśmy się na niego ze zwątpieniem

- Ashton, kiedy skończyłeś medycynę? Chyba mi to umknęło. - Hood nie umiał sobie odpuścić, nawet w takim momencie. Zdenerwowałem się.

- Cal, to nie pora na żarty! - już sekundę po podniesieniu głosu poczułem wyrzuty sumienia, więc spokojniej dodałem, że jest mi ciężko i należałoby wynieść Sam na zewnątrz. Wszyscy się ze mną zgodzili. Po krótkiej chwili już byliśmy na świeżym powietrzu. Znaczy tak bardzo świeżym, jak powietrze może być w środku miasta. Radiowóz właśnie zatrzymał się na chodniku, kiedy wyszliśmy z budynku. Udało nam się przebrnąć przez spanikowany tłum ludzi krzycząc, że niesiemy poszkodowaną, więc staliśmy najbliżej miejsca, w którym prawdopodobnie zaparkowałaby karetka. Nie czekaliśmy długo, pogotowie przyjechało zadziwiająco szybko. Ratownicy przejęli ode mnie Sammy, a cała nasza czwórka zaczęła przygotowywać się do wejścia do pojazdu uprzywilejowanego. Jednak kiedy jeden z nich zauważył, co próbujemy zrobić, wziął nas na bok i zaczął nam tłumaczyć oczywiste rzeczy.

- Chłopaki, to, że ją uratowaliście, to jeszcze nie znaczy... - Calum przerwał facetowi w pół zdania

- Proszę pana, znamy ją od sześciu lat. Jest dla nas jak siostra, więc nie damy się wyrolować. Jedziemy z nią.

- Niestety nie mogę na to pozwolić. Do karetki może wsiąść tylko rodzina. - ratownik poklepał Cala po ramieniu, odwrócił się w stronę swoich kolegów i zaczął od nas odchodzić, jednak mi przyszło coś do głowy

- Znamy ją lepiej, niż ktokolwiek inny! Możemy wam powiedzieć, jakie choroby przeszła w ciągu ostatniego roku i jakie lekarstwa przyjmuje! - zawołałem lekko podniesionym głosem. To, co powiedziałem, zwróciło uwagę mężczyzny. Facet zawrócił i wlepił w nas swoje spojrzenie.

- Czyli twierdzicie, że jesteście w stanie udzielić nam wywiadu medycznego?

- Tak, proszę pana. Ze wszystkimi szczegółami. - Ashton włączył się do rozmowy i potwierdził za mnie. Ratownik zmierzył nas wzrokiem, po czym westchnął ciężko i wskazał ręką na karetkę, dając nam sygnał, że możemy do niej wejść. Myślę, że bardzo im zależało na tym, by posiąść te informacje jak najszybciej, bo normalnie mógłby skontaktować się z jej rodzicami, ale tak było szybciej.
 
Sprawnie dostaliśmy się do środka pojazdu. Ratownicy właśnie skończyli zakładać Sam maskę Venturiego służącą do tlenoterapii. Tuż za nami do karetki wszedł facet, który zgodził się na nasze towarzystwo. Zajął miejsce na przeciwko nas, a kiedy samochód ruszył, zasypał nas gradem pytań, zapisując w notesie wszystkie odpowiedzi. Dojazd trwał około pięciu minut. Pod Lawrence Memorial Hospital Sammy została przeniesiona do budynku, my natomiast szliśmy tuż za nią spoglądając po sobie ze zmartwieniem i zaniepokojeniem. Dziewczynę wwieziono do sali, przeniesiono na szpitalne łóżko i wezwano lekarza, by obejrzał jak się okazało poparzoną dłoń naszej przyjaciółki. Nam natomiast zabroniono wejść do sali, w której leżała do momentu udzielenia wyraźnej zgody przez doktora. Nie mając nic lepszego do roboty usiedliśmy na krzesłach stojących na przeciwko szklanych drzwi prowadzących do Novell. Pielęgniarka poinformowała nas, że jej rodzice zostali powiadomieni i już są w drodze. Domyślałem się, że razem z nimi w szpitalu pojawi się Jace, ale nie miałem nic przeciwko temu. Starszy brat Sam był naprawdę fajnym facetem.
 
Usłyszałem, że chłopcy zajęli się rozmową, jednak ja nie byłem w nastroju na odzywanie się do kogokolwiek. Pochyliłem się, oparłem łokcie o kolana złączając dłonie i zwiesiłem głowę. Mimo pozycji, którą zająłem, wciąż patrzyłem się na Sammy. Martwiłem się o nią. Strasznie. Miałem wrażenie, że za moment przekręcę się z niepokoju. Nie mogłem znieść myśli, że coś mogłoby jej się stać. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko. Była za cztery północ. Wyprostowałem się na moment tylko po to, żeby po chwili zjechać po oparciu krzesła i zatrzymać się w pozycji półleżącej. Zdjąłem czapkę Mario z głowy i niespokojnym ruchem przeczesałem palcami włosy, jednocześnie bawiąc się metalowym kolczykiem w wardze. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Zdezorientowany odwróciłem głowę w lewo. Osobą, która mnie zaskoczyła okazał się być Calum.

- Nie martw się, stary. Nie z takich rzeczy wychodziła bez szwanku.

- Ty się w ogóle nie martwisz? - zmarszczyłem brwi. Tu chodziło o Sam, a on sprawiał wrażenie, jakby go to w ogóle nie obeszło

- Nie, martwię się. Ale pomyślałem sobie, że przecież to nic wielkiego, nie? To znaczy, ma tylko poparzoną rękę i zwęglone końcówki, ale to da się naprawić. Więc nie martw się aż tak, bo to cię wykończy.

- To tak widać? - westchnąłem cicho i spojrzałem w oczy Hoodowi

- Nawet nie wiesz, jak. - po tych słowach między nami zapadła cisza. Chciałbym móc się nie martwić tak bardzo, ale nie potrafiłem. Wtedy do głowy przyszła mi pewna myśl: gdzie się podział Fletcher? Ostatni raz widziałem go, kiedy tańczyłem z Brooks. Siedział wtedy przy barze. Pewnie zgubił się przy ewakuacji klubu, nie dziwię mu się. Niedługo powinien był do nas dołączyć, mogłem się założyć, że rodzice Sammy już do niego zadzwonili. Lubiłem Caina, był miłym kolesiem i zawsze dbał o Novell.
 
Mój monolog wewnętrzny przerwał głośny huk towarzyszący otworzeniu drzwi szpitala. Spojrzałem w stronę, z której dochodził hałas i zauważyłem rodziców dziewczyny. Wbiegli do budynku i nie witając się z nikim wpadli do sali, w której leżała ich córka. Tuż za nimi znaleźli się Jace i Fletcher, dokładnie tak, jak przewidziałem. Brat Sam szybko znalazł się u boku swojej rodziny, Caina natomiast zatrzymała pielęgniarka. Ten ze smutkiem w oczach skierował się w naszą stronę i usiadł po mojej prawej. Zlustrowałem go wzrokiem, wyglądał na spiętego. Widząc, że Flee także nie ma ochoty na rozmowę, skierowałem spojrzenie na zegar.
 
Wskazywał minutę po północy.

___________________________________________________________________________________

Więc tak: chciałabym wam życzyć Wesołych Świąt, mnóstwa prezentów pod choinką i wspaniałych chwil podczas tegorocznych Świąt :) I przy okazji cudownego Nowego Roku, bo nie wiem, czy dam radę napisać nowy rozdział :/ Ale się postaram oczywiście ;) I dziękuję za wszystkie wyświetlenia i komentarze, jesteście najlepsi :D
I btw, od teraz rozdziały będą dodawane w niedziele albo poniedziałki.

1 komentarz: