7 grudnia 2014
149 dni
Wszystko powoli
wracało do normalnego trybu. Nie musiałam pilnować braci, babcia się tym
zajęła. Zastępowała nam rodziców, za co byłam jej bardzo wdzięczna.
Wiem, że to niby jej obowiązek, ale równie dobrze mogła nas zlać. Codziennie dbała o to, żeby Ed bezpiecznie trafiał do przedszkola, a
potem do domu. Mało tego, to ona powiedziała mu, że rodzice mogą nie
wrócić. Po tej rozmowie mały spędził u mnie na kolanach chyba dwie
godziny zalewając się łzami tym samym łamiąc mi serce, ale on nie mógł
żyć w wiecznej nadziei na powrót mamy i taty.
Jace
uczył się wszystkiego na nowo. Poznawał swoich przyjaciół, uczył się
rozkładu domu i próbował przypomnieć sobie cokolwiek ze swojego dawnego
życia. Niestety na próżno. Ustaliliśmy, że do czasu aż odzyska pamięć
miałam pełnić rolę jego kompendium wiedzy, wiedziałam o nim prawie
wszystko. Znałam go najlepiej z całej rodziny, oczywiście oprócz
rodziców, ale ich już nie było.
Przy łóżku postawiłam sobie
zdjęcie całej naszej rodziny zrobione na któryś wakacjach. Jace nie miał
wtedy kolczyka w nosie, moje zęby zdobił aparat ortodontyczny, którego
szczerze nienawidziłam, Robert jak zawsze wyglądał na wyjątkowo
znudzonego, a dwuletni wtedy Ed śmiał się do kamery. Patrzyłam na to
zdjęcie przed snem, lubiłam je. Byliśmy na nim wszyscy. Czasami jeszcze
zdarzało mi się usypiać płacząc, ale takie incydenty były już prawie
rzadkością. Kilka razy budziłam Hemmingsa telefonem, bo nie mogłam
zdzierżyć leżenia w samotni, więc rozmawiałam z nim.
Ale to
nieważne. Wszystko wracało do normy. Powoli, ale jednak. Na razie
pieniądze na środki na życie czerpaliśmy z oszczędności rodziców, ale
mimo tego, że było ich całkiem sporo, kiedyś musiały się skończyć.
Wszyscy o tym wiedzieli, dlatego już siódmego grudnia podjęłam się pracy
w małym sklepie muzycznym. Jeszcze nigdy nie pracowałam, nie było
takiej potrzeby, ale mimo wszystko cieszyłam się, że przynajmniej miałam
spędzać te kilka godzin tygodniowo w miejscu, które lubiłam.
Starałam
się obserwować zachowanie Roberta. Bałam się, że może zrobić coś
głupiego w ramach odreagowania śmierci rodziców. Pozował na takiego, po
którym wszystko spływa jak po kaczce, ale wiedziałam, że w głębi został
zraniony. Znałam go lepiej niż większość osób, w końcu to mój brat.
Zaczęłam
nabierać podejrzeń kiedy Robert nie opowiadał nam co działo się w
szkole. Zawsze był trudny w obcowaniu, ale odkąd pamiętam był bardziej
niż chętny do chwalenia się nowymi znajomościami zawartymi w murach tej
właśnie instytucji. Jednak od niedawna milczał. Nie chciał nic mówić,
zamknął się w sobie, nie pozwalał nikomu wchodzić do pokoju. Zaczęłam
coś podejrzewać, więc udałam się na małe śledztwo.
Pierwszym
krokiem było zwolnienie się z zajęć w szkole, żebym mogła prześledzić,
co robi mój brat w tygodniu. Potem zadzwoniłam do Caluma i ściągnęłam go
pod budynek liceum Roberta dołączając do przyjaciela chwilę później.
Cóż,
okazało się, że bezczynne siedzenie i czekanie, aż ktokolwiek wyjdzie
ze szkoły okazało się wyjątkowo nudne, więc zajęliśmy się rozmową tym
samym próbując odwrócić naszą uwagę od zimna.
- Sam, wytłumacz mi jeszcze raz co my tu do cholery robimy? - Calum zapytał lekko zirytowany
- Mam pewne podejrzenia co do Roberta. - odpowiedziałam zbierając włosy w kucyk i przewiązując je gumką
- Jakie dokładnie?
- Ten gówniarz chyba się wplątał w coś nielegalnego. - zdmuchnęłam niesforny kosmyk włosów z twarzy
-
Skąd wiesz? On chyba nie jest aż tak głupi. - Hood ewidentnie próbował
odwieść mnie od pomysłu inwigilowania brata, ale musiałam to sprawdzić
dla własnego spokoju ducha
- No nie wiem, Calum. Nigdy nie był zdroworozsądkowy, teraz mogło mu odpierdolić po całości.
-
Zobaczymy. Po to tu przyszliśmy. Ale wiedz, że jak się okaże, że
siedzieliśmy w tym mrozie po nic, to cię zabiję. - nastąpiła chwila
ciszy przerwana przez Hooda - A tak na serio to nie, bo za bardzo cię
lubię i chłopaki by mnie ukatrupili, a ja chcę jeszcze trochę pożyć,
dziękuję bardzo. - po jego wypowiedzi parsknęłam śmiechem
- Chłopaki to nic, Amy by cię pogrzebała żywcem. - stwierdziłam i oboje zaczęliśmy się śmiać trochę za głośno
-
A Luke by mnie odkopał, sklonował, zabił wszystkie klony z powrotem
zakopał. - Cal odparł zapożyczając kwestię z filmu "Madagaskar"
-
Co, nie! Luke by tego nie zrobił, to do niego nie pasuje. Poza tym
czemu założyłeś, że wkurzyłby się bardziej niż Amy? - zapytałam ciekawa
odpowiedzi
- Boże, Sam, ty ślepa jakaś jesteś. - Calum stwierdził wyglądając przy tym jakby wygłaszał dogmaty wiary*
- Dzięki, Calum, też cię lubię. - odpowiedziałam sarkastycznie
-
Powinienem trzymać język za zębami, dlatego nic nie powiem, ale i tak
jesteś ślepa. W chuj ślepa. - i na tym skończył się ten temat.
Wielokrotnie próbowałam wyciągnąć z niego, o co mu chodziło, ale w końcu
dałam spokój. Siedzieliśmy w ciszy, a ja myślałam nad tym co powiedział
mi Hood, Wtedy mnie olśniło.
Czy to było możliwe?
Nie.
To na pewno nie to. To nie mogło być to, o czym pomyślałam. Nie
chciałam mieć racji. Nawet nie spytałam Cala czy dobrze myślę, wolałam
nie wiedzieć. Jeszcze otrzymałabym odpowiedź twierdzącą.
Kolejne
trzy godziny spędziliśmy na graniu w gry słowne i opowiadaniu sobie
sucharów. W końcu wszyscy uczniowie zaczęli wychodzić z gmachu szkoły.
Większość szła w grupach trzyosobowych kierując się w różne strony, ale
udało mi się zauważyć, że mój brat niemalże od razu udał się na tyły
budynku. Szturchnęłam Caluma w ramię pokazując machnięciem głowy gdzie
poszedł Robert. Wstaliśmy z ławki, na której siedzieliśmy i oboje
poszliśmy w tym samym kierunku co on. Gdy zauważyłam tego gówniarza
niewiele przed nami szybko schowałam się za rogiem ciągnąc za sobą
Hooda. Udało mi się podsłuchać wystarczająco, żeby wiedzieć, jakie
zajęcie znalazł sobie mój brat.
Nie ten pierwszy raz miałam rację. Robert faktycznie robił coś nielegalnego.
Wyglądało na to, że ten gówniarz zaczął handlować narkotykami.
Mając
w nosie reakcję jego starszych kolegów wyszłam zza rogu, szybkim i
zdecydowanym krokiem podeszłam do Roberta od tyłu i pociągnęłam go za
kołnierz kurtki sprawiając, że towar, który trzymał w ręku upadł na
ziemię. Pozostali chłopcy szybko chwycili narkotyki i zwiali. Ja
natomiast przyszpiliłam brata to siatki ogradzającej teren szkoły. Byłam
wkurwiona, czułam, jak robię się czerwona od tej złości. Robert tylko
patrzył się na mnie obojętnym wzrokiem.
-
Kurwa, już zupełnie cię popierdoliło?! To jest nielegalne, czymś takim
możesz sobie przesrać przyszłość, nie rozumiesz tego?! Dilerzy bardzo
szybko sami popadają w nałóg, chcesz tego dla siebie?! Chcesz?! Pomyśl,
jak by się czuli rodzice! - krzyczałam z całych sił, musiałam odreagować
i wbić mu coś do głowy. Wiedziałam, że postępowałam żałośnie prawie
wyżywając się na własnej rodzinie, ale mnie poniosło.
Po moim ostatnim zdaniu w młodym coś pękło. Odepchnął mnie od siebie i odszedł od siatki.
-
Nawet nie waż się poruszać tematu rodziców, Sam! Zrobiłaś coś, żeby
było mi łatwiej sobie z tym poradzić?! Cokolwiek?! Nie, kurwa, nawet
palcem nie ruszyłaś, tylko obserwowałaś! Oni byli jedynymi ludźmi w tej
rodzinie, którzy jeszcze nie spisali mnie na straty i ciągle zachęcali
mnie do nauki, a ty i Jace umiecie tylko na mnie narzekać i krzyczeć w
razie czego! A ty?! Ty jesteś z nich wszystkich najgorsza, bo widzisz
tylko czubek własnego nosa! Pamiętasz dzień przed moim sprawdzianem
poprawkowym z matmy?! Zacząłem się uczyć, naprawdę chciałem zdać, ale ty
musiałaś przyprowadzić Fletchera i cały wieczór musiałem słuchać
waszych jęków! Oprócz nas nie było nikogo w domu więc stwierdziłaś, że
ci wszystko kurwa wolno!
- Robert, ja.. -
to we mnie uderzyło. Mocno. Wszystko, co mówił mój brat było prawdą i do
tamtej pory nie zwracałam na to uwagi. Czułam się z tym podle.
-
Nawet nie próbuj się tłumaczyć, Sam! Idę do domu, zostawcie mnie w
spokoju! - chłopak krzyknął i odszedł w odpowiednim kierunku, a ja
stałam tam jak słup soli. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że Robert tak
się czuł. W moich oczach zaczęły gromadzić się łzy, które szybko
spłynęły po policzkach. Płakałam ponieważ czułam się winna, ponieważ mój
własny brat mnie nienawidził i ponieważ wiedziałam, że to wszystko
prawda, a nie chciałam, żeby tak było.
Poczułam dłonie Caluma na moich ramionach. Przyjaciel obrócił mnie twarzą do siebie i widząc, że płaczę, mocno przytulił.
- Sam, nie płacz. Jeszcze można to naprawić.
-
Nie, Cal, spierdoliłam, rozumiesz? Dopuściłam do tego, że mój własny
brat mnie nienawidzi, nie
pomogłam mu, jestem kurwa samolubną dziwką. -
wymamrotałam w kurtkę Hooda ledwo panując nad drżeniem głosu
-
Sammy, hej, nieprawda. Popełniłaś kilka błędów, prawda, ale każdy
popełnia błędy. Nawet taki zajebisty człowiek jak ja. - zaśmiałam się
przez łzy. Poczułam, jak Cal sięga ręką do kieszeni ubrania,
prawdopodobnie po to, żeby wyjąć telefon.
- Brooks, posłuchaj.
Muszę iść, bo mam ważne spotkanie, ale nie zostawię cię tutaj samej.
Luke mówił, że idzie na spacer, powinien być gdzieś niedaleko. Zadzwonię
i poproszę, żeby przyszedł, okej? Poczekam z tobą, aż się pojawi. - Cal
przedstawił mi plan gry troskliwym głosem, a ja tylko skinęłam głową.
Wtedy chłopak wybrał numer i przyłożył komórkę do ucha
-
Luke, przychodź na tyły liceum. - chwila przerwy - Jak to którego?
Hemmings, jest tylko jedno liceum w tym mieście! - znowu cisza -
Awaryjna sytuacja. Bardzo awaryjna. - ponownie chwila ciszy, po której
Hood rozłączył się i schował telefon na miejsce.
-
Powiedział, że zaraz będzie. Ten idiota się mnie spytał do którego
liceum ma przyjść, rozumiesz? No debil nie człowiek. - uśmiechnęłam się
na te słowa. Cała ta czwórka wiedziała co powiedzieć, żeby mnie
rozweselić.
Odkleiłam się od Cala, otarłam
oczy wierzchem dłoni i wspólnie czekaliśmy na Hemmingsa. Hood położył mi
rękę na plecach i zaczął je pocierać pokazując mi, że mnie nie
zostawia.
Po około dziesięciu minutach Luke
pojawił się przy bramie szkoły. Z Calem specjalnie wyszliśmy przed
budynek, żeby blondyn nie miał problemu ze znalezieniem nas. Gdy tylko
Hemmings nas dostrzegł niemalże podbiegł i zaniepokojony zaczął pytać,
co się stało. Calum wziął go na bok i wytłumaczył co zaszło, ale robił
to tak głośno, że słyszałam każde słowo stojąc dwa metry dalej. Po
stosunkowo krótkim czasie podeszli do mnie, Hood się ze mną pożegnał i
udał się niewiadomo gdzie. Luke z kolei po prostu przytulił mnie tak
mocno, że prawie się dusiłam. Bez zastanowienia oplotłam ręce wokół jego
talii i zagrzebałam twarz w materiale jego kurtki. Co prawda było mi
już trochę lepiej, ale wciąż nie czułam się rewelacyjnie.
Żadne z nas nie odezwało się ani słowem, po prostu tam staliśmy wtuleni w siebie i tak w zasadzie to nam to wystarczało.
Po
jakimś czasie Luke wypuścił mnie z niedźwiedziego uścisku, którym mnie
obdarzył, złapał moją dłoń i bez słowa zaczął mnie gdzieś prowadzić.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że idziemy w stronę domu. Nie
chciałam tam iść, jeszcze nie wtedy. Robert tam był, wciąż nabuzowany, a
ja nie chciałam kolejnej kłótni, która mogła mieć dużo gorsze skutki
niż mój płacz.
Gwałtownie się zatrzymałam. Hemmings oczywiście to odczuł, więc odwrócił się w moją stronę z skonsternowaniem w oczach.
- Co się stało? Nie chcesz iść do domu? - jego głos był kojący
-
Nie. Tam jest Robert, nie chcę kolejnej kłótni. Proszę, chodźmy do
ciebie. - to najczęściej u Luke'a przesiadywała większość towarzystwa, a
ja liczyłam, że natrafię na chłopców i tym razem. Oczywiście na Caluma
nie liczyłam, przecież miał jakieś ważną rzecz do załatwienia.
- Jasne. - chłopak odpowiedział spokojnie i ruszył w przeciwnym kierunku.
Spacer
nie zajął nam długo. Gdy weszliśmy do mieszkania Hemmingsa okazało się,
że tym razem nikogo tam nie ma. Szybko zdjęłam buty ze stóp i
powiesiłam kurtkę na wieszaku, po czym wiedząc, że mogę się tam czuć jak
u siebie skierowałam się do sypialni i po prostu padłam na łóżko. Już
po chwili dołączył do mnie Luke kładąc się obok mnie.
- Chcesz herbaty czy coś? - nie odzywałam się, po prostu pokręciłam głową - Mogę coś zrobić? Cokolwiek?
-
Zadzwoń proszę do Jace'a i powiedz mu, że zostaję u ciebie. W razie
czego przedstaw się zanim zaczniesz mówić, może cię nie poznać po
głosie. - odpowiedziałam lekko zachrypniętym głosem
-
Jasne. - przyjaciel wyjął telefon z kieszeni i po odbyciu krótkiej
rozmowy z moim bratem schował urządzenie z powrotem - Więc co robimy?
-
Nie wiem. Chcę po prostu sobie poleżeć. - przekręciłam głowę tak, żeby
patrzeć nie na sufit tylko na twarz chłopaka - Poleżysz ze mną?
-
Mhm. - podparłam się na łokciach i podciągnęłam w głąb łóżka, ponieważ
do tej pory moje nogi od kolan w dół znajdowały się poza meblem.
Ułożyłam się na pościeli i przymknęłam oczy. Bardzo szybko poczułam, że
Luke zrobił to samo co ja. Musiał położyć się bardzo blisko mnie, bo
jego oddech łaskotał mnie w twarz. Rozwarłam powieki i przełknęłam
głośno ślinę. Położył się znacznie bliżej mnie niż sądziłam. Znaczy tak,
wiedziałam, że musi być blisko, ale nie spodziewałam się tego, że nasze
twarze prawie stykały się nosami. Mimo bezsensownego zdenerwowania,
które mnie ogarnęło, spojrzałam mu w oczy.
-
Sam, pomyślałem sobie, że przydałby ci się odpoczynek. - Hemmings
stwierdził lustrując moją twarz wzrokiem. Jego spojrzenie utkwiło na
dłuższą chwilę na moich wargach, a w pokoju nagle zrobiło się gorąco.
- Co ci chodzi po tej głowie, Hemmings? - postanowiłam zachowywać się tak, jakby nic się nie działo
- Zdążyłem już spytać się twojej babci, stwierdziła, że to dobry pomysł.
- Przejdź do rzeczy, inaczej dostaniesz poduszką.
-
Zorganizowaliśmy z chłopakami wycieczkę do Austin. Znaczy oni pomogli,
bo to był mój pomysł, bo chyba przydałaby ci się wycieczka do rodzinnego
stanu, prawda? - zauważyłam, że Luke był zdenerwowany tym, iż mi o tym
mówił. Jakby bał się, czy ten pomysł mi się spodoba. Uśmiechnęłam się.
- Jasne, że tak. To super pomysł, dzięki. Uściskałabym cię, ale jestem trochę zmęczona. - powiedziałam czując, że zaraz odpłynę
- Nie ma problemu. Idź spać, musisz trochę odpocząć.
- Mhm, ale zostań. - wymamrotałam już pół śpiąc
-
Nigdzie nie idę. - poczułam jego dłoń odgarniającą kosmyk włosów z
mojej twarzy. Mając wszystko gdzieś przeturlałam się na lewo tak, że
teraz leżałam do niego plecami. Luke szybko zareagował i przyciągnął
mnie do siebie, przerzucając rękę przez moją talię i opierając ją na boku
jednocześnie zagrzebując twarz w moich włosach, które zdążyłam
rozpuścić podczas naszej drogi do tego mieszkania. Skuliłam nogi
podwijając je pod siebie.
Tuż przed zaśnięciem usłyszałam, że
Luke nuci jedną z ich autorskich piosenek. Ponieważ chwilę później
odpłynęłam, nie zdążyłam skojarzyć tytułu, ale było coś tam o zasypianiu
pod tym samym niebem.
___________________________________________________________________________________
* dogmat wiary - prawda wiary
Znowu spóźniona, przepraszam :/ Dziękuję za to, że macie jeszcze do tego cierpliwość ;) I oczywiście dziękuję za wyświetlenia, stuknęło 3000 wyświetleń, wow *_* Zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzach i tweetowania pod hashtagiem #Thunderff :) A, zapomniałabym. Chciałabym wam wszystkim życzyć radosnych świąt, spełnienia marzeń, spotkania idoli, sukcesu w życiu i co tam jeszcze chcecie ;) Do następnego :*
Jeszcze jedna sprawa: skarby, spędzam nad pisaniem tego naprawdę dużo mojego wolnego czasu i byłoby mi miło, gdybyście to uszanowali i zostawili po sobie chociaż jedno słowo w komentarzu, naprawdę. To nie zajmuje wam wiele czasu i wysiłku, w przeciwieństwie do pisania rozdziałów. Nie proszę o komentarze na pół strony, tylko o chociaż jedno słowo, np. "Fajne". Cokolwiek!
Bardzo fajne :)
OdpowiedzUsuń