12 grudnia 2014 / 13 grudnia 2014
144 dni / 143 dni
Dwa dni przed wyjazdem do Austin dostałam od Caluma sms-a z informacją
na temat dnia i godziny wyjazdu. Chłopcy zaplanowali wycieczkę na piątek
około trzeciej rano, więc czekała nas podróż nocą. Lepiej dla nas,
mniej korków. Wszystko zostało ustalone z babcią, która zgodziła się na
wycieczkę pod warunkiem, że wrócę przed dwudziestą czwartą w niedzielę.
Nam to jak najbardziej pasowało, i tak mieliśmy zamiar wrócić wcześniej.
Dodatkowym plusem było to, że przy takim obrocie spraw nie mogłam iść
do szkoły w piątek.
Jeśli chodzi o
Roberta to starałam się zmienić mój stosunek do niego, co powoli dawało
efekty.
Owszem, brat dalej miał mi za złe, co nie było niczym dziwnym,
ale zauważył to, że próbowałam przezwyciężyć te wszystkie lata
pogardzania nim. Przyznaję, na początku było ciężko, ale im dłużej
traktowałam go bardziej jak człowieka, a mniej jak niechcianą rzecz, tym
łatwiej nam było dogadać się ze sobą.
Oczywiście nie powiedziałam
o całej aferze z narkotykami reszcie rodziny, zdecydowałam się kryć
Roberta. Poza tym miałam poczucie winy, że chłopak w pewnej części
przeze mnie stoczył się na dno. Dlatego milczałam.
Ale wracamy do
naszej wycieczki do Teksasu. Tak jak wspominałam wcześniej jechaliśmy
nocą. Mogłam się spodziewać tego, że w tym towarzystwie nie dane mi
będzie się chociaż zdrzemnąć. W połowie drogi chłopcy urządzili sobie
wielką bitwę na poduszki, która skończyła się postojem z powodu
latającego po całym aucie pierza, którego trzeba było się pozbyć.
Oprócz
tego cała reszta podróży upłynęła na wygłupach różnego rodzaju, a ja
już po pół godzinie nie wytrzymywałam ze śmiechu. Ale cóż, sama sobie
wybrałam takich przyjaciół i nie żałowałam. Przynajmniej było wesoło.
Celem
naszej wycieczki był dom, w którym mieszkałam przed przeprowadzką.
Oczywiście został zniszczony w pożarze, ale rodzice go odnowili jakiś
czas temu. Stwierdzili, że może być przydatny kiedy zapragną wrócić.
Cóż, raczej już tam nie wrócą.
Ale teraz przynajmniej nie musieliśmy wynajmować pokoi w hotelach.
Pomijając
to, że dojazd na miejsce trwał ponad dwanaście godzin, to całkiem
fajnie się jechało. Nie było korków, dokładnie tak, jak przewidziałam.
Nie wyobrażam sobie ile byśmy spędzili w samochodzie gdyby się okazało,
że na ulicach jest tłok. Chyba żadne z nas by tego nie wytrzymało.
Na
miejscu byliśmy około czwartej wieczorem. Gdy wysiadłam z samochodu
i ujrzałam budynek, który kojarzył mi się głównie z bliznami na plecach
poczułam gulę w gardle. Przełknęłam głośno ślinę, zabrałam z bagażnika
swoje rzeczy i wmaszerowałam do domu jako pierwsza. Miałam przywilej
posiadania kluczy, więc to do mnie należało otworzenie drzwi.
Dawno
nie ruszane zawiasy zaskrzypiały gdy pchnęłam drzwi do środka.
Niepewnie przekroczyłam próg i rozejrzałam się po przedpokoju. Wszystko
było dokładnie tak, jak zapamiętałam. Wciąż się wahając poszłam do
swojego pokoju, który w przeciwieństwie do tego, który miałam w Lawrence
znajdował się na parterze. Plakaty wciąż wisiały na swoich miejscach,
wystrój też się nie zmienił. Odłożyłam torbę na łóżko i już odrobinę
pewniej wróciłam do salonu, w którym czekali chłopcy.
- Dobra,
Calum śpi na górze w pokoju Jace'a, Ashton na dole w pokoju moich
rodziców, a Luke... ty śpisz w pokoju Roberta. Zmieścisz się, miał łóżko
normalnych rozmiarów.
- A czemu nas rozstawiasz po kątach? I czemu jako jedyny śpię na górze? - Calum zaprotestował
-
Bo po pierwsze: to ja mam klucze, a po drugie: strasznie chrapiesz i
trzeba cię odseparować. - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy. Michael,
Ash i Luke próbowali się nie roześmiać, a Hood udawał obrażonego.
- Sam, tak jakby o mnie zapomniałaś. Mam spać w budzie czy jak? - Clifford upomniał się o swoje prawa
-
Przepraszam, Mikey. - powiedziałam śmiejąc się - Na dole jest jeszcze
pokój gościnny, będziesz tam spał. - Pokazałam przyjaciołom, gdzie w tym
domu znajdują się łazienki i ich pokoje. W zasadzie miałam na tym
skończyć oprowadzanie, ale Michael domagał się, bym pokazała im kuchnię i
w ten oto sposób spędziliśmy pół godziny na siedzeniu na krzesłach przy
wysepce. Ja w końcu się poddałam i poszłam spać, uprzednio oczywiście
biorąc prysznic.
Pomimo
zmęczenia nie mogłam zasnąć. To było dla mnie strasznie dziwne, powrót
do miejsca, w którym spędziłam tyle lat. Przynajmniej w Austin panowała
normalna temperatura, a nie to co w Lawrence. W dniu, w którym
przyjechaliśmy były 62°F*, więc nie musieliśmy spać opatuleni kołdrami.
Gdy
w końcu zasnęłam, przyśnił mi się pożar. Przeżywałam to wszystko na
nowo, tą panikę, strach, ból i poczucie bezsilności. Obudziłam się zlana
potem. Nie byłam pewna, czy czasem nie krzyczałam przez sen, ale nie
usłyszałam kroków, więc mogłam spokojnie stwierdzić, że wszyscy dalej
spali. Zwlokłam się z łóżka, narzuciłam na siebie sweter, w którym
przyjechałam, założyłam buty i wyszłam przed dom. Pamiętałam, że na
lewej ścianie zawsze rosła winorośl, po której zwykłam wspinać się na
dach, więc moim pierwszym ruchem było właśnie skierowanie się w tamtą
stronę.
Moja pamięć mnie nie zawiodła. Roślina wciąż była na swoim
miejscu. Ostrożnie zaczęłam się wspinać, jak w dzieciństwie. Po
niedługim czasie udało mi się wleźć na dach, gdzie po prostu przysiadłam
na dachówce zapierając się stopami tak, aby nie spaść. Objęłam rękoma
podkurczone kolana opierając na nich brodę i po prostu siedziałam.
Chłodny, nocny wiatr rozwiewał mi włosy i suszył wciąż mokrą skórę.
Patrzyłam na otaczające mnie domy. W niektórych wciąż paliło się
światło, gdzieś pies szczekał zapamiętale. Nic się nie zmieniło.
Westchnęłam
zadowolona. Przynajmniej tam mogłam udawać, że nic się nie stało i
wszystko jest po staremu. Wtedy do głowy przyszła mi pewna myśl.
Wspomnienie tak dokładniej. Kiedy jeszcze tam mieszkałam przyjaźniłam
się z chłopcem z domu na przeciwko. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Kiedy wyjechałam próbowaliśmy podtrzymać kontakt, ale nie wyszło.
Zapragnęłam go znów zobaczyć, byłam ciekawa, czy go poznam. Nie
widzieliśmy się od pięciu, prawie sześciu lat. Jak byliśmy mali nasze
mamy były święcie przekonane, że zostaniemy parą gdy podrośniemy. Cóż,
ich niedoczekanie. Oczywiście miałam też drugiego przyjaciela, Toma. Z
nim też urwał mi się kontakt, Usłyszałam o nim ponownie dopiero z ust
Fletchera tego feralnego dnia.
Wzdrygnęłam się na to wspomnienie i szybko je od siebie odgoniłam. Nie miałam ochoty na zaprzątanie sobie głowy tym idiotą.
Podskoczyłam
w miejscu gdy usłyszałam, że ktoś wspina się na dach. Siedziałam
zmrożona strachem, niezdolna nawet wykrzyczeć jednego prostego "Pomocy".
Nie miałam gdzie uciec, w głowie już robiłam sobie wyrzuty, że tam
wlazłam.
Okazało się, że niepotrzebnie, ponieważ tajemniczą osobą
był nie kto inny, jak Michael. Chłopak bez słowa przysiadł się do mnie i
spojrzał w niebo.
- Wystraszyłeś mnie. Myślałam, że ktoś będzie chciał mnie zabić.
- Czemu tutaj weszłaś? Jest ciemno, mogłaś spaść z tej liany.
- To winorośl, debilu.
- Jeden pies, i to zielone i to zielone. No? - Clifford ponaglił mnie ciekawy mojej odpowiedzi
- Miałam zły sen, musiałam się przewietrzyć. - odpowiedziałam wzruszając ramionami
-
A no tak, nie mogłaś wyjść na ganek, bo tak jest bardziej filmowo. - za
ten komentarz zafundowałam Mikey'mu kuksańca. Nie pytałam, skąd
wiedział, jak tu wejść, bo mu kiedyś opowiadałam.
- A co ci się tak właściwie śniło?
- Nic takiego. - nie chciałam o tym mówić i tak, wiem, że to beznadziejnie głupie, ale po prostu nie chciałam i już
- Sam, nie daj się prosić. - Michael zaczął jęczeć - No weeeź no, prooooszę.
-
Michael, nie chcę o tym mówić, rozumiesz? To nic osobistego, po prostu
nie chcę. - powiedziałam wlepiając wzrok w tenisówki na moich stopach
- Okej, w takim razie po prostu posiedzę sobie tu z tobą. - chłopak stwierdził pewnym siebie głosem
- Znudzi ci się po dwóch sekundach.
-
Wcale nie, zobaczysz. - od tej wypowiedzi siedzieliśmy w ciszy. Tylko
czekałam na słowa kapitulacji z ust Clifforda, ale na nic. Ja wciąż obserwowałam domy dookoła, a on patrzył się w gwiazdy. Dobrze było mieć
kogoś bliskiego przy boku. Już myślałam, że Michael faktycznie się nie
odezwie, ale właśnie wtedy z jego ust wydobyły się te magiczne słowa.
- Możemy iść? Nudzi mi się tutaj. Tylko nie mów "a nie mówiłam". - zapytał drapiąc się po kolanie
-
Okej, schodzimy. Ja pierwsza. - stwierdziłam i ześlizgnęłam się po
roślinie, Nie wiem, jakim cudem wytrzymywała nasz ciężar, ale jakoś
nigdy się nie ułamała.
Szybko weszliśmy do środka starając się być
jak najciszej. Już byłam w swoim pokoju, gdy usłyszałam niewiarygodnie
głośny łomot w kuchni, a po chwili po całym domu rozległo się głośne
"Kurwa!" wykrzyczane przez Michaela. Szybko wskoczyłam do łóżka,
poczochrałam włosy, a kiedy usłyszałam, że Ashton też jest już w kuchni,
wstałam i udając zaspaną podążyłam na miejsce zdarzenia. W międzyczasie
Luke także zdążyłam tam dotrzeć, a Calum właśnie schodził po schodach.
- Clifford, ty spierdolino, co robisz o tej porze w kuchni? - Hood oczywiście odezwał się jako pierwszy
- Obudziłem się i zachciało mi się pić! - prawie się uśmiechnęłam, ale zamaskowałam to ziewnięciem. Udawanym oczywiście.
-
A musiałeś przy tym wszystkich budzić zwalając misę z blatu? - Ashton
przejął pałeczkę oskarżyciela kładąc wspomnianą misę na miejsce
- Samo tak wyszło. - Michael wzruszył ramionami. Czas, bym przejęła inicjatywę.
-
Dobra, chodźmy spać, nie ma po co tutaj sterczeć. - stwierdziłam
kierując się z powrotem do pokoju. Za plecami usłyszałam pomruk zgody z
moją opinią i wszyscy rozeszli się do pokoi. Położyłam się na łóżku i
nakryłam się cienkim kocem, pod którym zazwyczaj spałam gdy byłam w tym
domu. Mój ukochany kocyk miałam ze sobą, ale był za gruby, więc włożyłam
go sobie pod głowę.
Zasnęłam bardzo szybko. Na dobre obudziłam
się około pierwszej w południe. Wyciągnęłam insulinę z torby,
wstrzyknęłam ją sobie, odłożyłam strzykawkę na stolik nocny i wyszłam z
pokoju. Skierowałam się do kuchni, gdzie cała czwórka pasożytów
kuchennych już jadła śniadanie w zupełnej ciszy, co było do nich
zupełnie nie podobne.
- Co tak cicho? - zapytałam już na wejściu
- Bo nie chcieliśmy cię budzić. - Luke szybko odpowiedział
- Jakoś normalnie wam to nie przeszkadza. - wygłosiłam najświętszą prawdę
-
Bo wiesz, dzisiaj mamy dzień dobroci dla zwierząt. - Calum stwierdził
patrząc na mnie z wyzwaniem w oczach. Ja natomiast bez słowa podeszłam
do niego i wcisnęłam mu głowę w talerz pełen jajecznicy.
-
Ten dzień właśnie dobiegł końca. Kto zrobił wam śniadanie?
Przekupiliście jakąś staruszkę z dzielnicy? - wszyscy oprócz Caluma
prychnęli śmiechem. Hood w międzyczasie próbował pozbyć się jedzenia z
twarzy
- Ja. - Ashton odezwał się dumnie podnosząc rękę do góry
-
Do tej pory nawet nie sądziliśmy, że on potrafi czegoś nie spalić. -
Calum chyba niczego się nie nauczył, bo tym razem oberwał bananem w
twarz, od Irwina oczywiście. Miałam wrażenie, że ryzyko wybuchu wojny na
jedzenie jest bardzo bliskie, więc szybko podałam Hoodowi mokrą
ścierkę.
- Będziesz jadła?
-
Jasne, ale za chwilę. - musiałam jeszcze trochę poczekać, aż insulina
zacznie działać. Postanowiłam nie tracić czasu, więc poszłam wziąć
prysznic i doprowadzić się do stanu, w którym mogłabym wyjść do ludzi.
Na tamten dzień planowałam sprawdzenie, czy Dean wciąż mieszkał tam,
gdzie pięć lat temu.
Gdy już byłam gotowa
wróciłam do kuchni i zjadłam śniadanie. Szczerze to spodziewałam się, że
jajecznica będzie ledwo jadalna, ale okazała się zaskakująco dobra.
Potem spędziłam całą godzinę na wyganianiu tych czterech leni z domu.
Gdy w końcu udało nam się wyjść na zewnątrz była prawie piętnasta.
Od
razu po zamknięciu drzwi od domu przeszłam na drugą stronę ulicy,
weszłam na ganek i zadzwoniłam dzwonkiem. Czekałam na jakąś reakcję, ale
nic nie słyszałam. Już chciałam sobie iść, kiedy drzwi otworzył mi
chłopak, który mógł być w moim wieku. Jednak niepewna, czy to Dean,
grzecznie zapytałam.
- Hej, um, czy jest może Dean Weight?
- Tak, to ja. A ty to...? - uśmiechnęłam się kiedy potwierdził, że to jednak on
-
Sam. Sam Novell, bawiliśmy się razem jak jeszcze tu mieszkałam. -
wyrzuciłam to wszystko na jednym wydechu. Dean przez chwilę stał
oniemiały, a potem nagle mocno mnie przytulił. Czułam się trochę
nieswojo w takiej bliskości z nim po tak długim czasie rozłąki, dlatego w
miarę szybko wyswobodziłam się z jego uścisku i cofnęłam na wygodną dla
mnie odległość.
- To są moi najlepsi
przyjaciele. Michael, Calum, Ashton i Luke. - przedstawiłam chłopaków
wskazując dłonią na tego, którego imię właśnie padało z moich ust -
Chcesz gdzieś z nami iść?
- Jasne! Tak długo cię nie widziałem, opowiadaj co u ciebie!
-
Opowiemy ci wszystko po drodze. - stwierdziłam schodząc za chłopakami
ze schodków i machając na Deana ręką, by za nami poszedł. Ten tylko
zamknął drzwi i już był przy nas.
Naszym celem była stara
szopa stojąca niedaleko placu zabaw w centrum miasta. Ta szopa była
naszym stałym miejscem spotkań gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Po drodze
wspólnie z chłopakami opowiedziałam mu to, co działo się w moim życiu po
przeprowadzce, oczywiście pomijając bardziej osobiste rzeczy jak
amnezja Jace'a czy zerwanie z Fletcherem. Niby znaliśmy się tyle lat,
ale po tak długiej rozłące straciłam do niego zaufanie. To znaczy nie do
końca, ale wolałam nie mówić o wszystkim. Potem to Dean streścił nam
to, co działo się u niego. Wtedy kochani idioci stwierdzili, że to
idealny moment, by się ze mnie ponabijać, więc zaczęli opowiadać
najbardziej żenujące historie z mojego życia, których niestety znali
sporo, ponieważ w większości byli ich częścią. Ja oczywiście
dopowiadałam co nieco, ale to oni dzierżyli batutę. Gdy umilkli
skorzystałam z okazji na odwet i tym razem to ja ich pogrążałam.
Rozeszliśmy
się do domów około siedemnastej. Nasza ekipa musiała wcześnie wstać
następnego dnia, by wrócić do Lawrence o jakiejś ludzkiej godzinie, więc
nie było szans na dłuższe spotkanie.
Resztę
wieczoru spędziłam na graniu w Monopoly z tą czwórką dekli, którzy nie
są w stanie znieść porażki i co rusz wmawiali mi, że gram na kodach.
Oczywiście przy grze było całe mnóstwo śmiechu.
Położyliśmy
się spać około dwudziestej, czyli zadziwiająco wcześnie jak na nas. Już
leżąc w łóżku myślałam o tym, że ta wycieczka dużo mi dała i chyba taki
był zamiar przyjaciół. Odpoczęłam od tej całej sytuacji w Lawrence i
mogłam się zrelaksować.
Tak przynajmniej
myślałam, gdy obudziłam się po dwudziestej trzeciej i zachciało mi się
pić. Poszłam do kuchni, zapaliłam światło i ujrzałam białą kartkę na
blacie. Spokojna sięgnęłam po nią, myśląc, że któryś z chłopców zostawił
mi wiadomość.
Gdy ujrzałam znany mi już charakter pisma miałam ochotę zwrócić zawartość żołądka.
"Nie myśl, że jeśli wyjedziesz, to się mnie pozbędziesz. Zawsze podążam za tobą.
Doskonale wiesz, kto"
Po
przeczytaniu tego zachciało mi się płakać z frustracji, jednak
zrezygnowana wróciłam do pokoju trzymając papier w garści i kompletnie
zapominając o niedawno jeszcze palącej potrzebie napicia się. Zdałam
sobie sprawę z tego, że nie zaznam spokoju, dopóki ten człowiek nie
będzie wąchał kwiatków od spodu.
Ale nie zamierzałam go zabić. Po pierwsze nawet nie wiedziałam, kim jest, ale ważniejszy powód był inny.
Nie chciałam stać się potworem żądnym zemsty.
___________________________________________________________________________________
* 62°F = około 17°C
Więc przybywam z nowym rozdziałem, tym razem na czas :D Ale szczerze to mi się trochę odechciewa to pisać, jak widzę waszą aktywność pod rozdziałami. Znaczy dziękuję osobie, która zostawiła ten jeden komentarz, naprawdę z całego serduszka dziękuję. No i dziękuję za przekroczenie 3500 wyświetleń <3 Do następnego :*
Hahaha, jejku, żebyś widziała moją minę, jak zobaczyłam „dziękuję osobie, która zostawiła ten jeden komentarz, naprawdę z całego serduszka dziękuję”, pomyślałam wtedy „Jezu, to ja!” i od razu uśmiech na twarzy :) ale wracając do rozdziału, to jak zwykle świetny, co jak co, ale fajnie jest mieć takich przyjaciół :) mam również nadzieję, że wkrótce dowiemy się kto jest tym psycholem :P także, życzę dużo weny :)
OdpowiedzUsuń