4/12/2015

Rozdział 18

12 grudnia 2014 / 13 grudnia 2014
144 dni / 143 dni


Dwa dni przed wyjazdem do Austin dostałam od Caluma sms-a z informacją na temat dnia i godziny wyjazdu. Chłopcy zaplanowali wycieczkę na piątek około trzeciej rano, więc czekała nas podróż nocą. Lepiej dla nas, mniej korków. Wszystko zostało ustalone z babcią, która zgodziła się na wycieczkę pod warunkiem, że wrócę przed dwudziestą czwartą w niedzielę. Nam to jak najbardziej pasowało, i tak mieliśmy zamiar wrócić wcześniej. Dodatkowym plusem było to, że przy takim obrocie spraw nie mogłam iść do szkoły w piątek.

Jeśli chodzi o Roberta to starałam się zmienić mój stosunek do niego, co powoli dawało efekty.
Owszem, brat dalej miał mi za złe, co nie było niczym dziwnym, ale zauważył to, że próbowałam przezwyciężyć te wszystkie lata pogardzania nim. Przyznaję, na początku było ciężko, ale im dłużej traktowałam go bardziej jak człowieka, a mniej jak niechcianą rzecz, tym łatwiej nam było dogadać się ze sobą.

Oczywiście nie powiedziałam o całej aferze z narkotykami reszcie rodziny, zdecydowałam się kryć Roberta. Poza tym miałam poczucie winy, że chłopak w pewnej części przeze mnie stoczył się na dno. Dlatego milczałam.

Ale wracamy do naszej wycieczki do Teksasu. Tak jak wspominałam wcześniej jechaliśmy nocą. Mogłam się spodziewać tego, że w tym towarzystwie nie dane mi będzie się chociaż zdrzemnąć. W połowie drogi chłopcy urządzili sobie wielką bitwę na poduszki, która skończyła się postojem z powodu latającego po całym aucie pierza, którego trzeba było się pozbyć.

Oprócz tego cała reszta podróży upłynęła na wygłupach różnego rodzaju, a ja już po pół godzinie nie wytrzymywałam ze śmiechu. Ale cóż, sama sobie wybrałam takich przyjaciół i nie żałowałam. Przynajmniej było wesoło.

Celem naszej wycieczki był dom, w którym mieszkałam przed przeprowadzką. Oczywiście został zniszczony w pożarze, ale rodzice go odnowili jakiś czas temu. Stwierdzili, że może być przydatny kiedy zapragną wrócić.

Cóż, raczej już tam nie wrócą.

Ale teraz przynajmniej nie musieliśmy wynajmować pokoi w hotelach.

Pomijając to, że dojazd na miejsce trwał ponad dwanaście godzin, to całkiem fajnie się jechało. Nie było korków, dokładnie tak, jak przewidziałam. Nie wyobrażam sobie ile byśmy spędzili w samochodzie gdyby się okazało, że na ulicach jest tłok. Chyba żadne z nas by tego nie wytrzymało.

Na miejscu byliśmy około czwartej wieczorem. Gdy wysiadłam z samochodu i ujrzałam budynek, który kojarzył mi się głównie z bliznami na plecach poczułam gulę w gardle. Przełknęłam głośno ślinę, zabrałam z bagażnika swoje rzeczy i wmaszerowałam do domu jako pierwsza. Miałam przywilej posiadania kluczy, więc to do mnie należało otworzenie drzwi.

Dawno nie ruszane zawiasy zaskrzypiały gdy pchnęłam drzwi do środka. Niepewnie przekroczyłam próg i rozejrzałam się po przedpokoju. Wszystko było dokładnie tak, jak zapamiętałam. Wciąż się wahając poszłam do swojego pokoju, który w przeciwieństwie do tego, który miałam w Lawrence znajdował się na parterze. Plakaty wciąż wisiały na swoich miejscach, wystrój też się nie zmienił. Odłożyłam torbę na łóżko i już odrobinę pewniej wróciłam do salonu, w którym czekali chłopcy.

- Dobra, Calum śpi na górze w pokoju Jace'a, Ashton na dole w pokoju moich rodziców, a Luke... ty śpisz w pokoju Roberta. Zmieścisz się, miał łóżko normalnych rozmiarów.

- A czemu nas rozstawiasz po kątach? I czemu jako jedyny śpię na górze? - Calum zaprotestował

- Bo po pierwsze: to ja mam klucze, a po drugie: strasznie chrapiesz i trzeba cię odseparować. - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy. Michael, Ash i Luke próbowali się nie roześmiać, a Hood udawał obrażonego.

- Sam, tak jakby o mnie zapomniałaś. Mam spać w budzie czy jak? - Clifford upomniał się o swoje prawa

- Przepraszam, Mikey. - powiedziałam śmiejąc się - Na dole jest jeszcze pokój gościnny, będziesz tam spał. - Pokazałam przyjaciołom, gdzie w tym domu znajdują się łazienki i ich pokoje. W zasadzie miałam na tym skończyć oprowadzanie, ale Michael domagał się, bym pokazała im kuchnię i w ten oto sposób spędziliśmy pół godziny na siedzeniu na krzesłach przy wysepce. Ja w końcu się poddałam i poszłam spać, uprzednio oczywiście biorąc prysznic.

Pomimo zmęczenia nie mogłam zasnąć. To było dla mnie strasznie dziwne, powrót do miejsca, w którym spędziłam tyle lat. Przynajmniej w Austin panowała normalna temperatura, a nie to co w Lawrence. W dniu, w którym przyjechaliśmy były 62°F*, więc nie musieliśmy spać opatuleni kołdrami.

Gdy w końcu zasnęłam, przyśnił mi się pożar. Przeżywałam to wszystko na nowo, tą panikę, strach, ból i poczucie bezsilności. Obudziłam się zlana potem. Nie byłam pewna, czy czasem nie krzyczałam przez sen, ale nie usłyszałam kroków, więc mogłam spokojnie stwierdzić, że wszyscy dalej spali. Zwlokłam się z łóżka, narzuciłam na siebie sweter, w którym przyjechałam, założyłam buty i wyszłam przed dom. Pamiętałam, że na lewej ścianie zawsze rosła winorośl, po której zwykłam wspinać się na dach, więc moim pierwszym ruchem było właśnie skierowanie się w tamtą stronę.

Moja pamięć mnie nie zawiodła. Roślina wciąż była na swoim miejscu. Ostrożnie zaczęłam się wspinać, jak w dzieciństwie. Po niedługim czasie udało mi się wleźć na dach, gdzie po prostu przysiadłam na dachówce zapierając się stopami tak, aby nie spaść. Objęłam rękoma podkurczone kolana opierając na nich brodę i po prostu siedziałam. Chłodny, nocny wiatr rozwiewał mi włosy i suszył wciąż mokrą skórę. Patrzyłam na otaczające mnie domy. W niektórych wciąż paliło się światło, gdzieś pies szczekał zapamiętale. Nic się nie zmieniło.

Westchnęłam zadowolona. Przynajmniej tam mogłam udawać, że nic się nie stało i wszystko jest po staremu. Wtedy do głowy przyszła mi pewna myśl. Wspomnienie tak dokładniej. Kiedy jeszcze tam mieszkałam przyjaźniłam się z chłopcem z domu na przeciwko. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy wyjechałam próbowaliśmy podtrzymać kontakt, ale nie wyszło. Zapragnęłam go znów zobaczyć, byłam ciekawa, czy go poznam. Nie widzieliśmy się od pięciu, prawie sześciu lat. Jak byliśmy mali nasze mamy były święcie przekonane, że zostaniemy parą gdy podrośniemy. Cóż, ich niedoczekanie. Oczywiście miałam też drugiego przyjaciela, Toma. Z nim też urwał mi się kontakt, Usłyszałam o nim ponownie dopiero z ust Fletchera tego feralnego dnia.

Wzdrygnęłam się na to wspomnienie i szybko je od siebie odgoniłam. Nie miałam ochoty na zaprzątanie sobie głowy tym idiotą.

Podskoczyłam w miejscu gdy usłyszałam, że ktoś wspina się na dach. Siedziałam zmrożona strachem, niezdolna nawet wykrzyczeć jednego prostego "Pomocy". Nie miałam gdzie uciec, w głowie już robiłam sobie wyrzuty, że tam wlazłam.

Okazało się, że niepotrzebnie, ponieważ tajemniczą osobą był nie kto inny, jak Michael. Chłopak bez słowa przysiadł się do mnie i spojrzał w niebo.

- Wystraszyłeś mnie. Myślałam, że ktoś będzie chciał mnie zabić.

- Czemu tutaj weszłaś? Jest ciemno, mogłaś spaść z tej liany.

- To winorośl, debilu.

- Jeden pies, i to zielone i to zielone. No? - Clifford ponaglił mnie ciekawy mojej odpowiedzi

- Miałam zły sen, musiałam się przewietrzyć. - odpowiedziałam wzruszając ramionami

- A no tak, nie mogłaś wyjść na ganek, bo tak jest bardziej filmowo. - za ten komentarz zafundowałam Mikey'mu kuksańca. Nie pytałam, skąd wiedział, jak tu wejść, bo mu kiedyś opowiadałam.

- A co ci się tak właściwie śniło?

- Nic takiego. - nie chciałam o tym mówić i tak, wiem, że to beznadziejnie głupie, ale po prostu nie chciałam i już

- Sam, nie daj się prosić. - Michael zaczął jęczeć - No weeeź no, prooooszę.

- Michael, nie chcę o tym mówić, rozumiesz? To nic osobistego, po prostu nie chcę. - powiedziałam wlepiając wzrok w tenisówki na moich stopach

- Okej, w takim razie po prostu posiedzę sobie tu z tobą. - chłopak stwierdził pewnym siebie głosem

- Znudzi ci się po dwóch sekundach.

- Wcale nie, zobaczysz. - od tej wypowiedzi siedzieliśmy w ciszy. Tylko czekałam na słowa kapitulacji z ust Clifforda, ale na nic. Ja wciąż obserwowałam domy dookoła, a on patrzył się w gwiazdy. Dobrze było mieć kogoś bliskiego przy boku. Już myślałam, że Michael faktycznie się nie odezwie, ale właśnie wtedy z jego ust wydobyły się te magiczne słowa.

- Możemy iść? Nudzi mi się tutaj. Tylko nie mów "a nie mówiłam". - zapytał drapiąc się po kolanie

- Okej, schodzimy. Ja pierwsza. - stwierdziłam i ześlizgnęłam się po roślinie, Nie wiem, jakim cudem wytrzymywała nasz ciężar, ale jakoś nigdy się nie ułamała.

Szybko weszliśmy do środka starając się być jak najciszej. Już byłam w swoim pokoju, gdy usłyszałam niewiarygodnie głośny łomot w kuchni, a po chwili po całym domu rozległo się głośne
 "Kurwa!" wykrzyczane przez Michaela. Szybko wskoczyłam do łóżka, poczochrałam włosy, a kiedy usłyszałam, że Ashton też jest już w kuchni, wstałam i udając zaspaną podążyłam na miejsce zdarzenia. W międzyczasie Luke także zdążyłam tam dotrzeć, a Calum właśnie schodził po schodach.

- Clifford, ty spierdolino, co robisz o tej porze w kuchni? - Hood oczywiście odezwał się jako pierwszy

- Obudziłem się i zachciało mi się pić! - prawie się uśmiechnęłam, ale zamaskowałam to ziewnięciem. Udawanym oczywiście.

- A musiałeś przy tym wszystkich budzić zwalając misę z blatu? - Ashton przejął pałeczkę oskarżyciela kładąc wspomnianą misę na miejsce

- Samo tak wyszło. - Michael wzruszył ramionami. Czas, bym przejęła inicjatywę.

- Dobra, chodźmy spać, nie ma po co tutaj sterczeć. - stwierdziłam kierując się z powrotem do pokoju. Za plecami usłyszałam pomruk zgody z moją opinią i wszyscy rozeszli się do pokoi. Położyłam się na łóżku i nakryłam się cienkim kocem, pod którym zazwyczaj spałam gdy byłam w tym domu. Mój ukochany kocyk miałam ze sobą, ale był za gruby, więc włożyłam go sobie pod głowę.

Zasnęłam bardzo szybko. Na dobre obudziłam się około pierwszej w południe. Wyciągnęłam insulinę z torby, wstrzyknęłam ją sobie, odłożyłam strzykawkę na stolik nocny i wyszłam z pokoju. Skierowałam się do kuchni, gdzie cała czwórka pasożytów kuchennych już jadła śniadanie w zupełnej ciszy, co było do nich zupełnie nie podobne.

- Co tak cicho? - zapytałam już na wejściu

- Bo nie chcieliśmy cię budzić. - Luke szybko odpowiedział

- Jakoś normalnie wam to nie przeszkadza. - wygłosiłam najświętszą prawdę

- Bo wiesz, dzisiaj mamy dzień dobroci dla zwierząt. - Calum stwierdził patrząc na mnie z wyzwaniem w oczach. Ja natomiast bez słowa podeszłam do niego i wcisnęłam mu głowę w talerz pełen jajecznicy.

- Ten dzień właśnie dobiegł końca. Kto zrobił wam śniadanie? Przekupiliście jakąś staruszkę z dzielnicy? - wszyscy oprócz Caluma prychnęli śmiechem. Hood w międzyczasie próbował pozbyć się jedzenia z twarzy

- Ja. - Ashton odezwał się dumnie podnosząc rękę do góry

- Do tej pory nawet nie sądziliśmy, że on potrafi czegoś nie spalić. - Calum chyba niczego się nie nauczył, bo tym razem oberwał bananem w twarz, od Irwina oczywiście. Miałam wrażenie, że ryzyko wybuchu wojny na jedzenie jest bardzo bliskie, więc szybko podałam Hoodowi mokrą ścierkę.

- Będziesz jadła?

- Jasne, ale za chwilę. - musiałam jeszcze trochę poczekać, aż insulina zacznie działać. Postanowiłam nie tracić czasu, więc poszłam wziąć prysznic i doprowadzić się do stanu, w którym mogłabym wyjść do ludzi. Na tamten dzień planowałam sprawdzenie, czy Dean wciąż mieszkał tam, gdzie pięć lat temu.

Gdy już byłam gotowa wróciłam do kuchni i zjadłam śniadanie. Szczerze to spodziewałam się, że jajecznica będzie ledwo jadalna, ale okazała się zaskakująco dobra. Potem spędziłam całą godzinę na wyganianiu tych czterech leni z domu. Gdy w końcu udało nam się wyjść na zewnątrz była prawie piętnasta.

Od razu po zamknięciu drzwi od domu przeszłam na drugą stronę ulicy, weszłam na ganek i zadzwoniłam dzwonkiem. Czekałam na jakąś reakcję, ale nic nie słyszałam. Już chciałam sobie iść, kiedy drzwi otworzył mi chłopak, który mógł być w moim wieku. Jednak niepewna, czy to Dean, grzecznie zapytałam.

- Hej, um, czy jest może Dean Weight?

- Tak, to ja. A ty to...? - uśmiechnęłam się kiedy potwierdził, że to jednak on

- Sam. Sam Novell, bawiliśmy się razem jak jeszcze tu mieszkałam. - wyrzuciłam to wszystko na jednym wydechu. Dean przez chwilę stał oniemiały, a potem nagle mocno mnie przytulił. Czułam się trochę nieswojo w takiej bliskości z nim po tak długim czasie rozłąki, dlatego w miarę szybko wyswobodziłam się z jego uścisku i cofnęłam na wygodną dla mnie odległość.

- To są moi najlepsi przyjaciele. Michael, Calum, Ashton i Luke. - przedstawiłam chłopaków wskazując dłonią na tego, którego imię właśnie padało z moich ust - Chcesz gdzieś z nami iść?

- Jasne! Tak długo cię nie widziałem, opowiadaj co u ciebie!

- Opowiemy ci wszystko po drodze. - stwierdziłam schodząc za chłopakami ze schodków i machając na Deana ręką, by za nami poszedł. Ten tylko zamknął drzwi i już był przy nas.

Naszym celem była stara szopa stojąca niedaleko placu zabaw w centrum miasta. Ta szopa była naszym stałym miejscem spotkań gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Po drodze wspólnie z chłopakami opowiedziałam mu to, co działo się w moim życiu po przeprowadzce, oczywiście pomijając bardziej osobiste rzeczy jak amnezja Jace'a czy zerwanie z Fletcherem. Niby znaliśmy się tyle lat, ale po tak długiej rozłące straciłam do niego zaufanie. To znaczy nie do końca, ale wolałam nie mówić o wszystkim. Potem to Dean streścił nam to, co działo się u niego. Wtedy kochani idioci stwierdzili, że to idealny moment, by się ze mnie ponabijać, więc zaczęli opowiadać najbardziej żenujące historie z mojego życia, których niestety znali sporo, ponieważ w większości byli ich częścią. Ja oczywiście dopowiadałam co nieco, ale to oni dzierżyli batutę. Gdy umilkli skorzystałam z okazji na odwet i tym razem to ja ich pogrążałam.

Rozeszliśmy się do domów około siedemnastej. Nasza ekipa musiała wcześnie wstać następnego dnia, by wrócić do Lawrence o jakiejś ludzkiej godzinie, więc nie było szans na dłuższe spotkanie.

Resztę wieczoru spędziłam na graniu w Monopoly z tą czwórką dekli, którzy nie są w stanie znieść porażki i co rusz wmawiali mi, że gram na kodach. Oczywiście przy grze było całe mnóstwo śmiechu.

Położyliśmy się spać około dwudziestej, czyli zadziwiająco wcześnie jak na nas. Już leżąc w łóżku myślałam o tym, że ta wycieczka dużo mi dała i chyba taki był zamiar przyjaciół. Odpoczęłam od tej całej sytuacji w Lawrence i mogłam się zrelaksować.

Tak przynajmniej myślałam, gdy obudziłam się po dwudziestej trzeciej i zachciało mi się pić. Poszłam do kuchni, zapaliłam światło i ujrzałam białą kartkę na blacie. Spokojna sięgnęłam po nią, myśląc, że któryś z chłopców zostawił mi wiadomość.

Gdy ujrzałam znany mi już charakter pisma miałam ochotę zwrócić zawartość żołądka.

"Nie myśl, że jeśli wyjedziesz, to się mnie pozbędziesz. Zawsze podążam za tobą.
                                                                                                      Doskonale wiesz, kto"


Po przeczytaniu tego zachciało mi się płakać z frustracji, jednak zrezygnowana wróciłam do pokoju trzymając papier w garści i kompletnie zapominając o niedawno jeszcze palącej potrzebie napicia się. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie zaznam spokoju, dopóki ten człowiek nie będzie wąchał kwiatków od spodu.

Ale nie zamierzałam go zabić. Po pierwsze nawet nie wiedziałam, kim jest, ale ważniejszy powód był inny.

Nie chciałam stać się potworem żądnym zemsty.

___________________________________________________________________________________

* 62°F = około 17°C

Więc przybywam z nowym rozdziałem, tym razem na czas :D  Ale szczerze to mi się trochę odechciewa to pisać, jak widzę waszą aktywność pod rozdziałami. Znaczy dziękuję osobie, która zostawiła ten jeden komentarz, naprawdę z całego serduszka dziękuję. No i dziękuję za przekroczenie 3500 wyświetleń <3 Do następnego :*

1 komentarz:

  1. Hahaha, jejku, żebyś widziała moją minę, jak zobaczyłam „dziękuję osobie, która zostawiła ten jeden komentarz, naprawdę z całego serduszka dziękuję”, pomyślałam wtedy „Jezu, to ja!” i od razu uśmiech na twarzy :) ale wracając do rozdziału, to jak zwykle świetny, co jak co, ale fajnie jest mieć takich przyjaciół :) mam również nadzieję, że wkrótce dowiemy się kto jest tym psycholem :P także, życzę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń