12 lutego 2015
89 dni
Przede wszystkim miałam strasznego pecha co do dat wyjazdów ważnych dla mnie osób. Zawsze był to dzień szkolny, i zawsze wyjazd odbywał się rano, więc albo zrywałam się z lekcji, albo prosiłam rodziców, żeby pozwolili mi nie iść tego dnia do miejsca tortur, co, nie oszukujmy się, zazwyczaj nie wypalało.
Tym razem nawet nie miałam co prosić babci o zwolnienie, nie było szans, żeby się zgodziła.
Musiałam więc opracować plan.
Moment, chyba trochę za bardzo się rozpędziłam. Kto tym razem wyjeżdżał? Chłopcy. Lecieli do Australii pobyć trochę z rodzinami, nie dziwiłam im się, że zatęsknili za domem. W dodatku u nich było lato, mieli szansę na chociaż chwilowe pozbycie się kurtek zimowych, które aktualnie w Kansas były nieodzowną częścią garderoby jeśli wychodziło się na zewnątrz.
Chyba nie muszę pisać, że denerwowałam się nie tylko wagarami, które miałam zamiar przeprowadzić, co było głupie, bo zrywałam się już tyle razy, że nie powinno to robić na mnie wrażenia, ale także samym faktem, że moi przyjaciele mieli lecieć samolotem. No bo czym innym? Byłam bardzo zestresowana ze względu na to, co wydarzyło się ostatnim razem, kiedy ktoś mi bliski leciał tym pomiotem diabła.
Ale wracając, najpierw musiałam się w ogóle dostać na lotnisko.
W tym celu przyszłam do szkoły już przygotowana. Najlepszym sposobem było poproszenie o wyjście do łazienki, a potem już nie wracanie, ale cały problem polegał na tym, że przy wejściu do budynku stał ochroniarz. Dlatego potrzebowałam pomocy Amelii. Musiała odwrócić uwagę. W tym celu przyszłam ze sztuczną krwią. Miałam plan.
Na lotnisku musiałam być o 11, więc i tak byłam na kilku pierwszych lekcjach, zrywałam się dopiero po chemii, ale już na drugiej przerwie wtajemniczyłam Amy w to, co miałam zamiar zrobić. Zaciągnęłam ją do schowku na miotły, tam mogłam liczyć na to, że nikt nas nie podsłucha.
Oczywiście Solace nie przegapiła okazji do żartów.
- Sam, schowek na miotły? Będziemy się ruchać? - dziewczyna zapytała chwilę potem parskając śmiechem
- Ta, już lecę. Słuchaj, to poważna sprawa. - oznajmiłam poważnym tonem - Muszę się zerwać z lekcji, a ty musisz mi pomóc odwrócić uwagę ochroniarza.
- No okej, tylko jak? Mam zacząć udawać krwotok z nosa?
- Czytasz w moich myślach. - uśmiechnęłam się tak, jakbym miała kogoś zabić sprawiając sobie tym przyjemność
- O nie. - Amelia wyglądała na zaskoczoną i niechętną jednocześnie, co wyglądało trochę zabawnie
- Czemu?
- Nie chcę sobie pobrudzić bluzki!
- Słuchaj, to się spiera, nie jestem głupia, okej? Masz tutaj tą krew i nie marudź, muszę jakoś dotrzeć na lotnisko. - powiedziałam stanowczo jednocześnie wpychając jej torebkę do dłoni - Dobra, idziemy do wyjścia, ale stajemy tam w kącie za kolumną, Wtedy ja pomagam ci zrobić krwotok, ty zaczynasz krzyczeć, ja się ulatniam. Kiedy ochroniarz do ciebie podejdzie, to jeszcze przez chwilę robisz zamieszanie, żeby dać mi czas na przejście do wyjścia, ok?
- Jasne.
- Super. Robimy to po chemii.
- Okej, ale możemy już wyjść? Trochę duszno tu. - Amy miała rację, zaczynało brakować świeżego powietrza, co odczuwałyśmy bardzo dotkliwie. Bez słowa wyszłam ze schowka ciągnąc za sobą przyjaciółkę i jednocześnie uważając na to, by nikt nas nie zauważył. Szybko podeszłyśmy pod odpowiednią salę udając, że wcale właśnie nie omawiałyśmy planu mojego zerwania się z lekcji.
Reszta zajęć, na których miałam być minęła bardzo szybko. Zanim obie się obejrzałyśmy, nadszedł czas na realizację akcji.
Show time.
Najpierw obie zakradłyśmy się tak, by ochroniarz nas nie widział. Wtedy pomogłam Amelii z charakteryzacją, a sama zwiałam do łazienki, która, dzięki Bogu, znajdowała się bardzo niedaleko miejsca zbrodni. Już z pomieszczenia usłyszałam porażający krzyk przyjaciółki, brzmiała, jakby ktoś ją obdzierał żywcem ze skóry, a nie jakby miała krwotok z nosa, ale Amy zawsze miała skłonność do przesady. Odczekałam chwilę i spojrzałam na korytarz. Ochroniarz już był przy Solace próbując się dowiedzieć, czemu krzyczy, wejście było wolne.
Nie zastanawiając się dłużej wyszłam z łazienki zachowując się najciszej jak potrafiłam jednocześnie poruszając się jak najsprawniej. Nie mogłam się spóźnić.
Byłam już przy drzwiach, kiedy facet niefortunnie odwrócił się w moją stronę. Zamarł na chwilę, po czym zerwał się na równe nogi i zaczął biec. Oczywiście zaczęłam uciekać ile sił w nogach, ale wygrana była z góry przesądzona. Ochroniarz był panem w średnim wieku z dosyć dużą nadwagą, a ja miałam jeden z lepszych czasów w biegach na lekcjach wychowania fizycznego.
Odpuścił bardzo szybko, więc mogłam zwolnić do tempa spacerowego. Wiedziałam, że zadzwonią do babci, tak, jak nakazywały procedury, ale w tamtym momencie mało mnie to obchodziło.
Szczęśliwa i zadowolona z siebie doszłam na przystanek autobusowy, gdzie wsiadłam w odpowiedni pojazd i spokojnie dojechałam na lotnisko. Co prawda musiałam się przesiadać, ponieważ lotnisko, z którego odlatywali chłopcy znajdowało się poza miastem, ale dotarłam na miejsce o czasie. Bez wahania weszłam do dużego budynku kierując się do hali odlotów, gdzie przyjaciele już pewnie na mnie czekali.
Gdy tylko znalazłam się w odpowiednim miejscu, od razu zauważyłam przyjaciół rozglądających się po pomieszczeniu jak zagubione dzieci we mgle. Ciężko było ich przeoczyć, wszystko dzięki czerwonym włosom Michaela. Podeszłam do nich pewnym krokiem tak, by mnie nie zauważyli i zakryłam dłońmi oczy Caluma, ponieważ ten stał najbliżej.
- Zgadnij, kto to? - zapytałam zmieniając modulację głosu, chociaż wiedziałam, że i tak mnie rozpona
- Wujek Fester? - Cal odpowiedział pytająco nawiązując do filmu "Rodzina Addamsów", który oglądaliśmy całkiem niedawno
- Nie. - powiedziałam powstrzymując śmiech
- Sam?
- Brawo, Hood! - krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę obcych ludzi, po czym zdjęłam dłonie z oczu przyjaciela i dołączyłam do okręgu, który nieświadomie utworzyliśmy
- To co, wracacie do krokodyli? - zapytałam żartobliwie
- No tak jakby, trzymaj kciuki, żeby nic nas nie zjadło. - Cal odpowiedział z udawanym przerażeniem
- Wychowaliście się tam, powinniście być jak Steve Irwin. - stwierdziłam uśmiechając się. Już wiedziałam, że zaraz zrobi się zabawnie.
- Słuchaj, to, że łączy mnie z nim nazwisko jeszcze nic nie znaczy, ok? - Ashton zaprotestował także się uśmiechając
- I tak ty zazwyczaj zabijasz pająki. - wyznałam świętą prawdę wzruszając ramionami
- Tak, bo te trzęsidupy za bardzo się boją. - Ash stwierdził jednocześnie patrząc się na pozostałą trójkę z kpiną w oczach
- Co jest, Sam, żadnego całusa na powitanie? - nagle Michael zmienił temat w celu ponaśmiewania się ze mnie i Luke'a
- A co, zazdrosny? Znajdź sobie dziewczynę, wtedy ja się będę z ciebie śmiać. - Luke odpowiedział czymś w rodzaju zapowiedzi dręczenia Clifforda, o której wszyscy wiedzieli, że nie zostanie dotrzymana
- O, Hemmings, groźnie. Miałeś przeszkolenie u lwiątek? - Mikey nie pozostawał dłużny przyjacielowi
- Kłóćcie się w samolocie, ludzie będą mieli się z czego śmiać. - stwierdziłam śmiejąc się z ich bezsensownej sprzeczki, kiedy z głośników dobiegła nas informacja, że pasażerowie lotu chłopców muszą się stawić na kontrolę osobistą. To oznaczało pożegnanie na dwa tygodnie. Wiedziałam, że nie obejdzie się bez tęsknoty, ale co to dwa tygodnie? Poza tym miałam innych przyjaciół, z którymi mogłam spędzać czas, nie było tak, że bez nich stawałam się nołlajfem.
W każdym razie cała czwórka szybko wzięła swoje walizki z podłogi i wszyscy razem ruszyliśmy do kolejki. Zatrzymaliśmy się tuż przed początkiem, nie chciałam się z nimi żegnać w środku kolejki. Pierwszy podszedł do mnie Clifford, więc przytuliłam go mocno.
- Pamiętaj, żeby nie siedzieć za dużo w pokoju. - powiedziałam mu na ucho wciąż go nie puszczając
- Sam, ty chyba mnie nie znasz. - Mikey zażartował ze swojego ciągłego przesiadywania w jednym miejscu
- Ja na serio. Oczy ci wypadną. - dopowiedziałam poważnym tonem odsuwając się od niego na długość ramion
- Ta, jasne. Cześć, trzymaj się. - Michael odpowiedział sarkastycznie, przytulił mnie jeszcze raz i odszedł machając w moim kierunku. Odmachnęłam mu z uśmiechem. Może wróci bez zapalenia spojówek.
Następną osobą, która do mnie podeszła był Calum. Jego także przytuliłam, ale obeszło się bez żadnych kazań. Wtedy przyszedł czas na Ashtona. Tego z kolei musiałam prosić, żeby uważał na słońce. Ostatnim razem jak polecieli do domów to wrócił z oparzeniem słonecznym. Dopiero po przekazaniu tej niezwykle ważnej wiadomości przytuliłam go i pozwoliłam odejść do kolejki, która, nawiasem mówiąc, nie była długa. Michael był już prawie przy bramkach. Wiem, że zachowywałam się trochę jak ich matka mówiąc im to wszystko, ale po prostu nie chciałam, żeby coś im się stało. Niby byli starsi ode mnie, ale cóż, to nie znaczyło, że mądrzejsi. Mam wrażenie, że oni nigdy nie zmądrzeją.
Oczywiście pożegnanie z Hemmingsem trwało najdłużej, i to wcale nie z mojej winy. To on nie chciał mnie puścić.
Nie, żeby mi to przeszkadzało.
W każdym razie gdy już mnie dorwał, na serio nie chciał puścić. Przytulił mnie mocno, zagrzebał twarz w moich włosach i po prostu tak staliśmy.
- Luke, to tylko dwa tygodnie, nie przesadzaj, co? Nie wyjeżdżasz na rok. - powiedziałam żartobliwym tonem
- Będę tęsknił. - on z kolei modulował głosem tak, że sprawiał wrażenie jakbyśmy mieli się już nie zobaczyć
- Ja też, naprawdę. Masz tam na siebie uważać, nie chcę cię zobaczyć w gipsie za te dwa tygodnie. - już raz zrobił taki numer, wrócił z Sydney ze złamaną ręką
- Mhm. - wtedy Luke mnie puścił, ale za to pochylił się i krótko mnie pocałował, co, nie powiem, było urocze. Wtedy usłyszeliśmy krzyk Clifforda, który ciężko było zignorować.
- Co tak słabo, Hemmings?! - oboje spojrzeliśmy w jego kierunku. Mikey przechodził już przez bramki, a ochroniarz uśmiechał się pod nosem. Widocznie domyślił się, do kogo te słowa były kierowane. My sami zaczęliśmy się śmiać.
- No, idź już. Chyba nie chcesz się spóźnić na lot? - zapytałam poganiając chłopaka
- Nie.
- No właśnie. Pa. - szybko zakończyłam rozmowę całując go w policzek i odwracając go plecami do siebie, jednocześnie popychając w kierunku kolejki, ale Luke zdążył się na chwilę odwrócić aby pocałować mnie w nos. Następnie odszedł ode mnie kilka kroków (już samodzielnie), przy barierkach pomachał mi na pożegnanie, a gdy tylko przeszedł przez kontrolę, pomachałam mu raz jeszcze. Wtedy odwróciłam się na pięcie i skierowałam się prosto do wyjścia z lotniska. Wiedziałam, o której dokładnie ruszą z pasa startowego, co tylko potęgowało uczucie niepokoju. Oczywiście nie dałam po sobie poznać tego, że się denerwuję, żeby nie skupiać całego pożegnania na zapewnianiu mnie, że na pewno nic się nie stanie.
Do domu dojechałam w miarę szybko. Nie było sensu wracać do szkoły, tylko pogorszyłabym swoją sytuację. Byłam przygotowana na awanturę, o której byłam przekonana, że nastąpi jak tylko przekroczę próg domu.
Pomyliłam się.
Babcia przyjęła moje wagary bardzo spokojnie. Powiedziała mi, że rozumie dlaczego się zerwałam, ale nie miała zamiaru mi tego usprawiedliwiać.
Po odbyciu tej dosyć krótkiej rozmowy poszłam do swojego pokoju. Wiedziałam, że nie mam co liczyć na telefon do końca dnia, bo pewnie i tak wyląduję wtedy, kiedy u nas będzie już noc, więc pewnie nie zadzwonią żeby mnie nie budzić. Idioci, nie miałabym nic przeciwko pobudce, przynajmniej miałabym pewność, że bezpiecznie dotarli na miejsce.
Resztę dnia spędziłam na oglądaniu seriali, by odwrócić swoją uwagę od zamartwiania się ich lotem.
Około szesnastej Amy wpadła na chwilę dowiedzieć się, czy dotarłam na lotnisko. Posiedziała z godzinę, a potem poszła do siebie.
Zasnęłam po dwudziestej trzeciej nie świadoma tego, że wraz z wyjazdem chłopców czekały mnie jedne z najgorszych dwóch tygodni mojego życia.
___________________________________________________________________________________
Jestem spóźniona, jak zawsze. Ten rozdział to ten zaległy sprzed tygodnia, jutro wstawię ten zaległy z tego tygodnia, a dzisiaj, ewentualnie jutro pojawią się odpowiedzi na pytania z akcji reaktywacji, także opóźnione. Za co przepraszam oczywiście. Zostawiajcie po sobie komentarze, chcę wiedzieć, co myślicie ;) Do jutra :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz