5/17/2015

Rozdział 21

31 grudnia 2014 / 1 stycznia 2015
125 dni / 124 dni

Im bliżej było do Nowego Roku, tym w większą paranoję wpadałam. Pamiętałam o telefonie, w którym mój prześladowca ostrzegał mnie, że wraz z Nowym Rokiem zaczną się nowe problemy, a ja miałam już zdecydowanie dosyć problemów. Na Sylwestra chciałam zostać w domu, ale oczywiście chłopcy mieli odmienne plany od moich i udało im się namówić mnie na to, żebym poleciała razem z nimi do Sydney, żeby uczcić tam Nowy Rok. Od śmierci rodziców czułam lekki dyskomfort na samą myśl o lataniu samolotem, ale przyjaciołom w końcu udało się przekonać mnie do tej wycieczki. Gdy już się zgodziłam, stwierdziłam, że w sumie chciałabym spędzić tam Sylwestra, ponieważ to właśnie w Sydney są najpiękniejsze fajerwerki na tą okazję.

Nie dałabym się przekonać do tego pomysłu gdyby nie to, że nasze relacje z Luke'iem powróciły do normalności. Nie chciałabym spędzić kilku godzin na pokładzie samolotu razem z nim gdybyśmy wciąż byli pokłóceni, ale dzięki Bogu kryzys został zażegnany już kilka dni po jego powstaniu. Jakoś udało nam się dogadać i powrócić do dawnych stosunków, co, przyznaję, nie było proste.

Wracając, trzydziestego pierwszego grudnia czekał nas długi dzień. Wszyscy przylecieliśmy na miejsce poprzedniego dnia, żeby nie przychodzić na imprezę wymęczeni lotem. Plusem było to, że przyjęcie miało odbyć się w domu jednego z przyjaciół chłopców, więc przynajmniej nie spadł na nas obowiązek sprzątania następnego dnia.

Denerwowałam się przyjęciem. Nie znałam przyjaciół chłopaków, nie wiedziałam też, gdzie znajduje się miejsce imprezy. Byłam także mocno zestresowana samym dniem zważając na ostrzeżenie, które otrzymałam wcześniej. Wiem, że się powtarzam, ale ta kwestia nie dawała mi spokoju tamtego wieczoru.

Na miejsce przybyliśmy spóźnieni około piętnaście minut. Gdy tylko weszliśmy do domu, gospodarz przywitał nas, a Luke zaczął oprowadzać mnie po domu jednocześnie przedstawiając gościom. Aż do tamtej pory nie wiedziałam, że moi przyjaciele mieli tylu znajomych w Sydney. Z tego, co zdążyłam zauważyć to z większością nie utrzymywali stałych kontaktów, widywali się tylko okazjonalnie. Mimo tego byłam pod wrażeniem tego, że Hemmings był w stanie zapamiętać wszystkie imiona.

Przyjęcie rozkręciło się na dobre dopiero kilka minut przed północą. Wszyscy zaczęli się świetnie bawić, a kiedy zostały dwie minuty do 2015, wyszliśmy na taras i odliczając czekaliśmy na fajerwerki. Razem z chłopakami staliśmy prawie przy balustradzie, więc widok mieliśmy świetny. Znalazłam się pomiędzy Luke'iem a Ashtonem. Wszyscy krzyczeliśmy jak szaleni, a liczby wymawiane przez nas tylko się zmniejszały.

Wiecie, jest taka swego rodzaju tradycja, która, z tego co wiem, funkcjonuje najlepiej w krajach anglojęzycznych. Chodzi o to, że z momentem wybicia nowego roku powinno się kogoś pocałować. W innym wypadku człowiek naraża się na rok samotności. Nigdy nie wierzyłam w te bzdury, większość ludzi których znałam także nie przywiązywała do tego zbytniej uwagi, ale tradycja całowania została. Nie przeczę, to fajna rzecz kiedy spędzasz Nowy Rok z chłopakiem czy dziewczyną, a tamtego wieczoru przekonałam się, że ten zwyczaj ma też swoje minusy. Między innymi taki, że kiedy w momencie wybicia północy stoisz obok osoby, o której wiesz, że jej się podobasz a ona podoba się tobie, a na domiar złego oboje jesteście przyjaciółmi i nie chcecie tego psuć, sytuacja robi się co najmniej niekomfortowa.

Jak tylko usłyszałam bicie zegara, które było słyszalne dzięki temu, że dom przyjaciela chłopaków znajdował się niedaleko miejsca, w którym odbywały się uroczystości, rzuciłam ukradkowe spojrzenie w stronę Luke'a. Szybko odwróciłam wzrok kiedy zorientowałam się, że on też na mnie patrzy. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu pozwalając światłu fajerwerków prześwitać przez powieki. Po chwili z powrotem otworzyłam oczy i po prostu patrzyłam na sztuczne ognie udając, że nic się nie stało.

Po tym, jak skończył się pokaz fajerwerków udaliśmy się do salonu. Przez ten cały czas nuciłam "Auld Lang Syne", starą, szkocką pieśń którą tradycyjnie śpiewa się w Sylwestra. Była śpiewana i tym razem, słyszałam ją z balkonu. Miałam wyciszony telefon, więc nie wiedziałam, że dostałam pięć sms-ów dopóki nie wyjęłam urządzenia z kieszeni spodni. Pierwsze trzy sms-y pochodziły od kolejno Jace'a, Amy i Chan, wszystkie z życzeniami noworocznymi. Najpierw odpisałam przyjaciołom, a potem odebrałam pozostałe dwie wiadomości.

Właśnie wtedy koszmar zaczął się na nowo.

Te dwa sms-y zostały wysłane z nieznanego numeru, a ich treść brzmiała kolejno:

" Pamiętasz moje ostrzeżenie? Ja zawsze dotrzymuję obietnic. Nastał Nowy Rok, szykuj się na Nowe Problemy"

" Jeśli myślisz, że twoi rodzice to jedyne osoby, które zginą, to się mylisz"

Byłam przerażona. Wiedziałam, że nie mogłam nic zrobić, bo przecież nie wiedziałam kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Zgłoszenie tego policji też nie rozwiązałoby sprawy a tylko by ją pogorszyło, a tego właśnie chciałam uniknąć. Po kilku głębszych wdechach udało mi się trochę uspokoić i postanowiłam na razie nic nikomu nie mówić o tych sms-ach, To znaczy miałam zamiar się tym podzielić z przyjaciółmi, ale nie na imprezie, nie chciałam im psuć zabawy. Zdecydowałam też, że udawanie, iż nic się nie wydarzyło do końca naszego pobytu w Australii nie jest złym rozwiązaniem, więc szybko schowałam telefon do kieszeni i dołączyłam do chłopaków. Nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, gdzie ich znaleźć, bo odpowiedź była oczywista - kuchnia. Jeśli nie było ich w salonie, to mogli być tylko tam. Dosiadłam się do nich i zaczęłam słuchać ich kłótni o, jak zwykle, rzecz, która nie była wcale ważna.

- Dobra, przyznawać się, kto zjadł ostatni kawałek pizzy. - Michael zaczął wskazując na już puste tekturowe pudełko

- Czemu zakładasz, że to któreś z nas? Tu jest z setka osób!

- Bo to wy cały czas tu siedzieliście? - Mikey odpowiedział sarkastycznie, natomiast ja sięgnęłam po miskę popcornu stojącą na blacie i słuchałam dalej

- Ale to jeszcze nie znaczy, że to my? - Ashton włączył się w dyskusję

- Nie udawaj, Irwin, masz winę wypisaną na czole.

- Nie powiem, kto tutaj ma ketchup na palcach. - Ash zrzucił podejrzenia na Luke'a

- Ej, to nie ja! Jadłem pizzę, ale nie ostatni kawałek! - Hemmings z kolei usiłował się bronić

- A masz świadków? Alibi? - Clifford podszedł do sprawy niczym policjant z dwudziestoletnim stażem, a ja dławiłam się śmiechem

- Michael, ty spierdolino arabska, alibi na czas zjedzenia pizzy? Co, dochodzenie będziesz robił? - Calum spróbował uświadomić Michaela, że to, co odwala jest zarazem śmieszne i niedorzeczne, ale ten nie dał się przekonać

- A żebyś wiedział! Chciałem zjeść chociaż jeden kawałek!

- Nie prościej zamówić kolejną pizzę zamiast się kłócić? - nie wytrzymałam i podsunęłam pomysł, który został przyjęty z entuzjazmem

- O, dobry pomysł. Dobra, podejrzani mogą się rozejść, sprawa uległa przedawnieniu. - Mikey zażartował, po czym sięgnął po telefon i odszedł na bok

- Co my byśmy bez ciebie zrobili, Sammy? - Ashton zapytał patrząc się na mnie

- Nie wiem, pewnie prowadzilibyście dochodzenie. - odpowiedziałam wzruszając ramionami i uśmiechając się. Wtedy poczułam wibracje w kieszeni i wiedząc, kto to, nie wyjęłam telefonu. Nie zamierzałam sprawdzać wiadomości przy chłopakach.

- Muszę iść do łazienki, zaraz wracam. - oznajmiłam, po czym faktycznie skierowałam się na piętro, gdzie znajdowała się łazienka. Weszłam do pomieszczenia, zamknęłam drzwi i odczytałam sms-a. Wiedziałam, że to będzie kolejna groźba lub ostrzeżenie, ale nie spodziewałam się czegoś takiego kalibru.

" Wiem, gdzie jesteś, uważaj na znajomych"

Odebrało mi mowę. Myślałam, że wylatując poza granice kraju byłam bezpieczna, ale grubo się pomyliłam. Szybko schowałam telefon i jak oparzona wpadłam do kuchni.

- Co się stało? - Luke jako pierwszy zareagował

- Muszę wam coś powiedzieć. Teraz. - powiedziałam kładąc nacisk na ostatnie słowo

- Chodźmy na zewnątrz, tutaj jest za dużo osób. - zaproponował Calum, po czym cała nasza piątka była w drodze na trawnik przed domem. Jak tylko wyszliśmy, opowiedziałam im o sms-ach, a konkretnie o tym jednym sprzed chwili.

- Nie wiem, co moglibyśmy zrobić, przeze mnie wszyscy są zagrożeni. - na koniec stwierdziłam starając się zachować spokój

- To nie twoja wina, że jakiś psychol się na ciebie uwziął, ale fakt, musimy coś zrobić bo jeszcze komuś się coś stanie. - Ashton zabrał głos w sprawie

- Wiem, ale co? Nie ewakuujemy całego domu, no bo gdzie?

- Może po prostu trzymajmy się razem i miejmy oczy dookoła głowy. - Michael zasugerował rozwiązanie

- Przecież nie ogarniemy wszystkich na raz, a nie możemy wezwać policji. - Luke odpowiedział zaniepokojonym głosem

- A masz lepszy pomysł? - Cal zapytał z nadzieją i śladem pretensji

- No... nie.

- No właśnie. Na razie trzymamy się tego, co powiedział Mikey, może potem wymyślimy coś na szerszą skalę. - Hood podjął decyzję za całą grupę, a Clifford uśmiechnął się zadowolony z powodzenia jego pomysłu

- Wracajmy do środka. - zasugerowałam przestraszona myślą, która właśnie przyszła mi do głowy. Ten facet może wciąż być na zewnątrz, a my stojąc tyłem do otwartych drzwi jesteśmy łatwym celem.

- Okej, pamiętajcie: nie rozdzielamy się, jak ktoś chce iść do łazienki, to odprowadzamy go pod drzwi i czekamy. - Ashton poinstruował nas rzeczowym tonem

- Jasne, panie generale. - Clifford zażartował tak, jakbyśmy nie ustalali czegoś, od czego mogły zależeć nasze życia

- To nie jest śmieszne, Michael.

- Wiem przecież, zluzuj. Chciałem trochę rozluźnić atmosferę, Chryste. - Clifford odpowiedział wykonując obronny gest rękoma jednocześnie wyrażając irytację głosem.

Z powrotem weszliśmy do środka pilnując siebie nawzajem. Usiedliśmy razem na stołkach barowych w kuchni i po prostu obserwowaliśmy. Szukaliśmy osoby, której zachowanie mogło nam wydać się podejrzane, ale nie udało nam się dostrzec nikogo takiego. Do czasu, aż z tarasu rozległy się strzały.

Zanim chłopcy zdążyli mnie powstrzymać, już biegłam w kierunku zamieszania. Dotarłam tam w ekspresowym tempie, przedarłam się przez tłum gapiów, a to, co zobaczyłam przyprawiło mnie o mdłości.

Na samym środku tarasu leżał gospodarz imprezy. Na samym środku jego czoła widniał ślad po kuli, a z głowy powoli sączyła się krew skapując na drewno i tworząc rozległą, czerwoną kałużę. Szybko odwróciłam głowę i wydostałam się z tłumu tylko po to, by niemal od razu wpaść w ramiona Hemmingsa. Dosłownie wpaść, bo nie widziałam, gdzie idę.

- Co tam się stało? - Luke zapytał patrząc mi w oczy z przerażeniem delikatnie mną potrząsając

- Ten skurwiel zabił gospodarza. - po moich słowach zapadła cisza, którą przerwał dopiero Calum

- Kurwa jego jebana mać! Dzwonię na policję, i tak ktoś musi to zrobić! - Hood wybuchnął, po czym odszedł na bok wyciągając telefon z kieszeni. Nie kłóciłam się z nim, wiedziałam, że i tak ktoś by to zrobił.

Policja przyjechała dosyć szybko. Ustalili, kto widział całe zajście i zabrali te osoby na komisariat żeby je przesłuchać. Nas zostawili w spokoju kiedy zeznaliśmy, że nie widzieliśmy samego morderstwa.

Wylecieliśmy z Australii najszybciej jak się dało, chcieliśmy być już w domu. Na domiar złego ten psychol wciąż katował mnie wiadomościami, z których każda kolejna była gorsza od poprzedniej.

Dzięki Bogu jak tylko przeszłam przez próg domu, sms-y się skończyły. Jakby miał mnie męczyć tylko w Sydney. Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, ale jednak było to dosyć dziwne.

Oczywiście przemilczałam całe zajście z morderstwem przed rodziną, nie mogłam im powiedzieć. Wolałam nie myśleć, jakie konsekwencje ten facet mógł z tego wyciągnąć.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za trochę więcej niż miesiąc było mi dane przeżyć jedne z bardziej niebezpiecznych i naładowanych strachem dni  mojego życia.

___________________________________________________________________________________

Powróciłam po ponownie horrendalnej przerwie, za co przepraszam. Dołożę wszelkich starań (aka przypilnuję samą siebie), żeby takich obsuw już nie było. Jutro pojawią się odpowiedzi na pytania, a w niedzielę już nowy rozdział, wracamy do normalnego toku. Oczywiście dziękuję za wszystkie wyświetlenia :* Do następnego xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz