107 dni / 106 dni
Urządzanie imprezy urodzinowej starszego brata i najlepszego przyjaciela w jednym w poniedziałek to horrendalnie zły pomysł, ale co ja miałam do gadania? To Jace zadecydował, a Calum został powiadomiony na ostatnią chwilę.
Tak czy owak, były urodziny i Caluma i Jace'a, a z tego co wiedziałam, to ten drugi planował jakieś wielkie wydarzenie na ten dzień. Nie powiedział mi nawet słowa, więc nie miałam bladego pojęcia o co chodzi, ale to mi powierzono kwestię zaproszenia gości. W tym można mi było zaufać, ponieważ i tak znałam znaczącą większość przyjaciół Jace'a i wiedziałam, kogo brat nie chciałby widzieć na swoim przyjęciu urodzinowym.
Przez cały dzień przygotowania szły pełną parą. Nawet Ed pomagał, a babcia zobowiązała się zabrać młodsze rodzeństwo do swojego domu poza miastem na czas imprezy. O ile Ed był dużym obciążeniem, o tyle oboje chcieliśmy, żeby Robert uczestniczył w imprezie, ale temu z kolei stanowczo zabroniła babcia, a my nie mieliśmy nic do gadania.
Większość zaproszonych osób potwierdziła swoje przybycie, co ucieszyło nas oboje. Gdy chłopcy także zobowiązali się do przyjścia uśmiech wkradł mi się na twarz. Co jak co, ale oni po pijaku to był dopiero niezły widok. Ashton zaczynał się do wszystkich przytulać i robił się nadto ckliwy, Michaelowi coś odpierdalało, Calum próbował udowodnić to, jak bardzo nie jest pijany co zazwyczaj kończyło się próbami powstrzymania go od stawania na głowie, a Luke stawał się aż za bardzo szczery. Mówił wszystko to, co mu ślina na język przyniosła. A ponieważ nie mogłam pić za dużo ze względu na wadliwą trzustkę, zazwyczaj byłam wystarczająco trzeźwa żeby to wszystko zapamiętać i się z nich bezwstydnie śmiać. Później niektórych z tych historii mogłam spokojnie użyć do przyjacielskiego szantażu.
Tak więc zapowiadał się ciekawy wieczór. Calum i chłopcy przyszli jako pierwsi ze względu na to, że ich o to poprosiłam. W końcu każdy, kto powiedział, że się pojawi został uprzedzony o tym, iż to też impreza dla Hooda, a byłoby głupio gdyby ktoś przyszedł zanim obaj solenizanci byliby na miejscu.
Pierwsze osoby zjawiły się trochę po dwudziestej, a towarzystwo zostało skompletowane niecałe pół godziny później. Wtedy przyszedł czas na torty.
Szybko odszukałam wzrokiem najbliższego przyjaciela, którym okazał się być Ashton i bez słowa zaciągnęłam go do kuchni. Dopiero tam wytłumaczyłam mu, po co mi był potrzebny.
- Ashton, musisz mi pomóc. Musimy wnieść dwa torty na raz, a są za ciężkie żebym wniosła je sama.
- Jasne, nie ma sprawy. - Irwin opowiedział z uśmiechem na twarzy odgarniając kosmyki włosów, które opadły mu na oczy. Wspólnie zapaliliśmy świeczki, a gdy wszystko było gotowe, szybko wymknęłam się do piwnicy i wyłączyłam korki. Musiałam to zrobić, gdybym po prostu zgasiła światło w salonie ktoś zaraz zapaliłby je z powrotem. Jak najszybciej wróciłam do kuchni, wzięłam tort Jace'a i w miarę równym tempie weszliśmy do salonu. W tamtym momencie jedynym źródłem światła były właśnie świeczki na ciastach, a o to chodziło. Kiwnęłam głową w stronę Irwina, co było znakiem, który wcześniej ustaliliśmy i w tym samym momencie zaczęliśmy śpiewać "So lat", tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich, co sprawiło, że goście ustawili się w mniej więcej okręgu wokół stołu zostawiając dla nas przejście i wypychając solenizantów na środek, prawie wpychając ich na stół. Wtedy wszyscy dołączyli się do naszego śpiewania, więc zrobiło się trochę głośno, ale kiedy piosenka się skończyła, zapadła cisza.
- Pomyślcie życzenia. - powiedziałam prawie szepcząc. Calum szybko zdmuchnął świeczki, ale Jace zastanawiał się przez chwilę, po czym uśmiechnął się sam do siebie i poszedł w ślady Hooda. Po pokoju rozniosła się fala oklasków, którą Jace uciszył krzykiem.
- Hej, proszę o ciszę! Chciałbym coś ogłosić! - jak na zawołanie wszyscy zamilkli, a chłopak wszedł na stół tak, żeby nie zrzucić tortów - Stwierdziłem, że nie ma co czekać, więc chcę spełnić moje urodzinowe życzenie właśnie teraz. - kilka pisków podekscytowania - Dlatego chciałbym się o coś zapytać. - poczułam, jak moje serce przyspiesza. Chyba wiedziałam, co zaraz miało paść z ust brata. Szybko obejrzałam się przez ramię, za mną stała Chandler.
- Chandler Michelle Warewick, czy wyjdziesz za mnie? - spojrzenia wszystkich skierowały się na Chan, a tłum się rozstąpił. Dziewczyna oniemiała, patrzyłam na nią cały czas. Zorientowałam się, że trzeba ją popchnąć do jakiegoś działania, bo sama by się nie ruszyła, dlatego obeszłam ją i zaprowadziłam pod sam stół, gdzie Jace pomógł jej wejść na blat. Tam uklęknął przed nią, wyciągnął pierścionek z kieszeni i ponownie się odezwał.
- Więc jak będzie, Chan? Wyjdziesz za mnie i spełnisz moje urodzinowe życzenie? - nastąpiła chwila ciszy, która po chwili została przerwana przez Chandler rzucającą się w ramiona mojego brata tym samym zrzucając ich ze stołu
- To chyba znaczy "Tak", nie? - Michael zapytał głośno, czym wywołał salwę śmiechu. Przyjaciele pomogli wstać z kanapy świeżo zaręczonym, ponieważ Chan zdołała potwierdzić, że tak, rzucenie się na mojego brata było formą powiedzenia "Tak" i impreza zaczęła się na dobre. Pokroiliśmy torty, alkohol zaczął się lać, a wszyscy zaproszeni bawili się niesamowicie.
Około pierwszej w nocy chłopcy byli już mocno wstawieni, z czego Luke ucierpiał najbardziej. Było pewne, że nie będzie nic pamiętał następnego dnia, a kac nie da mu spokoju. W końcu to, co mówił zaczęło się robić mocno żenujące, zdecydowałam, że jako osoba najbardziej trzeźwa z całego towarzystwa odprowadzę go do domu, bo w końcu od tego są przyjaciele.
Gdy już udało mi się pomóc Hemmingsowi w założeniu butów, które, na nasze nieszczęście, były wiązane i pomyślnemu założeniu kurtki przez niego, wyszliśmy na zewnątrz, gdzie Luke rozpoczął swój monolog, którego nie zamierzałam mu przerywać. Aż do pewnego momentu. Ale o tym później.
- Wiesz, lubię zimę, jest tak zimno i śnieżnie. W Australii nigdy nie ma śniegu, dlatego lubię Kansas, bo jest śnieg. Jesteśmy w Kansas, prawda? W ogóle czemu Kansas czyta się normalnie, a Arkansas nienormalnie, to nienormalne? Zima byłaby fajniejsza, gdyby było trochę cieplej, ale dalej był śnieg, nie? Wiesz, że w Australii robi się bałwany z piasku? Nie lubię piasku, jak wracam z plaży to jest wszędzie. W ogóle wszyscy mi mówią, że wyglądam, jakbym umiał surfować, a nie umiem surfować, wiesz? W ogóle nie lubię pływać. I brzydzę się ryb. Mają takie śliskie i błyszczące łuski. Jak twoje włosy, tylko twoje włosy nie są śliskie i ohydne. Są tylko błyszczące. W ogóle masz bardzo ładne włosy, wiesz, Sam? Zawsze mi się podobały. W ogóle cała jesteś ładna. Wiesz, że prawie odkąd się poznaliśmy to się w tobie podkochuję? Prawie od samego początku. Ale ćśśś, nikomu nie mów, bo to tajemnica. Wiedzą tylko chłopaki. - w tym momencie stanęłam w miejscu. Niby wiedziałam, że dla Luke'a nie jestem tylko przyjaciółką, ale jednak usłyszenie od niego samego, iż znaczę dla niego więcej to było całkowicie coś innego, no i zaskoczył mnie tym. Czułam się tak, jakby ktoś spuścił na mnie bombę z rewelacjami.
I nagle mój mózg się wyłączył. Po prostu, jakbym zignorowała zdrowy rozsądek. Jakbym nie panowała nad własnym ciałem.
Co takiego zrobiłam? Popchnęłam go na ścianę, chwyciłam go za kark i bez słowa zaczęłam go całować jakby to był mój ostatni dzień na ziemi. Luke na początku stał osłupiały, ale po chwili zaangażował się w tą szaloną sytuację tak mocno jak ja. Jego ręka szybko znalazła się w moich włosach przyciągając mnie jeszcze mocniej, a druga dłoń zaczęła błądzić po plecach. Czułam chłód bijący od kolczyka w wardze Hemmingsa, rumieńce wypływające na policzki, gorąco rozpływające się po moim ciele i przyjemne uczucie w podbrzuszu, które najczęściej określane jest mianem
"motylków". Byłam jednocześnie szczęśliwa i zdziwiona własnym zachowaniem.
Ale niestety musiał nadejść ten moment, w którym rozsądek powrócił. Kiedy to nadeszło, szybko oderwałam się od Luke'a, poprawiłam włosy i chrząknęłam.
- Wow, to było coś. Znowu chcesz, żebyśmy udawali, że nic się nie zdarzyło? - Hemmings stwierdził bawiąc się kolczykiem
- I tak jutro nie będziesz tego pamiętał.
- A co jeśli będę?
- Cóż, wtedy będzie to znaczyło, że jesteśmy parą, prawda?
- No tak. - między nami zapadła niezręczna cisza, ale nie trwała długo - Chciałbym to pamiętać.
- Też chciałabym, żebyś to pamiętał, bo mogę się nie odważyć na takie coś po raz drugi. - wyznałam zgodnie z prawdą.
Resztę spaceru kontynuowaliśmy w ciszy. Do mieszkania Hemmingsa doszliśmy w niecałe dziesięć minut. Odprowadziłam go aż do klatki schodowej, gdzie udało mu się pocałować mnie ponownie na dobranoc, jak to ujął, po czym skierowałam się prosto do domu po drodze zastanawiając się, co ja najlepszego narobiłam. Cóż, na początku byłam zdegustowana swoim impulsywnym zachowaniem, ale złapałam się na tym, że naprawdę miałam nadzieję na to, że Luke faktycznie będzie wszystko pamiętał z rana.
Chyba nie muszę dodawać, że nie, nie zapamiętał niczego z naszego spaceru, a rano dzwonił do mnie żeby się spytać, jak dostał się do domu, a ja nie miałam odwagi powiedzieć mu o tym, co się wydarzyło.
"We're going in circles again and again"
___________________________________________________________________________________
Stało się, znaczy, prawie ;) Wytrzymajcie jeszcze trochę tego kręcenia się w kółko, już naprawdę mało brakuje. Przypominam o hashtagu #Thunderff, nie ukrywam że liczę na ruch po dzisiejszym rozdziale ;) Oczywiście dziękuję wszystkim czytającym i komentującym, jesteście najlepsi, jak zawsze <3 Do niedzieli :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz