5/06/2015

Rozdział 20

24 grudnia 2014
132 dni

Przez całe życie nienawidziłam Świąt Bożego Narodzenia. Nawet jako dziecko nie cierpiałam tego święta, uważałam, że ludzie zapomnieli o tym, co tak naprawdę liczyło się w te dni. To znaczy uwielbiałam dostawać prezenty i tak dalej, ale nie lubiłam całej otoczki wokół tego. Moja rodzina nie była też zbytnio religijna, więc nie chodziliśmy na pasterkę, ale wiedziałam, że Boże Narodzenie powinno być świętem spędzanym w gronie najbliższych, nie rozumiałam komercjalizmu otaczającego te dni.

Ale w te Święta wszystko się odwróciło. Nagle Boże Narodzenie stało się moim ulubionym dniem w roku.

Tego roku chciałam zmusić chłopaków, żeby pojechali do Sydney i spędzili Święta z rodziną, ponieważ już od jakiegoś czasu spędzaliśmy ten czas roku razem, ale oni jak zwykle mieli swoją własną wizję. Zamiast wybrać się do rodziny, ściągnęli rodzinę do siebie. W ten sposób mogłam poznać ich rodziców twarzą w twarz i nie musieliśmy się rozstawać, co mi pasowało. Wolałam ich mieć przy sobie. Minusem było to, że dzięki temu razem z babcią miałyśmy dwa razy więcej roboty, ale co to dla nas. Poza tym i tak nie było gorzej niż na Dziękczynienie, bo nie zlatywała się cała rodzina, tylko jej najbliższa nam część, czyli krótko mówiąc ci, którzy byli na pogrzebie plus potomstwo oczywiście. Normalnie by mi to przeszkadzało, ale wtedy było to tylko ułatwieniem. Ed miał mieć zajęcie na czas nudnej dla dzieci kolacji Wigilijnej.

Oprócz chłopców, ich rodzin i mojej rodziny miała się zjawić Chan. Dziewczyna Jace'a już od dawna spędzała z nami Święta, a powód był bardzo prosty: jej rodzina mieszkała w Londynie. Nie było by w tym żadnego problemu, gdyby nie to, że nie zaprosili jej ani razu.

Tak więc już kilka dni przed Bożym Narodzeniem przygotowania szły pełną parą. Wszyscy mieliśmy wolne, więc staraliśmy się jak najbardziej pomóc. Nawet Ed starał się jak mógł i wykonywał czynności, które był w stanie wykonać. Robert i Jace też pomagali, a chłopcy wpadali codziennie i rezydowali w kuchni starając się nie zniszczyć tego, co udało nam się zrobić przy okazji wspierając babcię w prostych czynnościach, jak na przykład wyrabianie ciasta. Obdzwoniłam wszystkich gości by ustalić co kto ma zamiar przynieść. Przecież nie mogliśmy dopuścić do powtórek.
Wreszcie w dzień Bożego Narodzenia wszystko było gotowe. Wszyscy byliśmy już wyszykowani i siedzieliśmy w salonie czekając na pierwszych gości. Oczywiście chłopcy razem z rodzinami zjawili się jako pierwsi, następnie przyszła moja rodzina, a na końcu Chan. Wszyscy usiedliśmy do stołu już zastawionego potrawami i zaczęliśmy jeść rozmawiając między sobą. Goście zostali sobie przedstawieni jeszcze przed kolacją, więc wszyscy znali się przynajmniej z imienia. Młodzież i dorośli zostali poniekąd odseparowani - siedzieliśmy na drugim końcu stołu. Ed i reszta dzieciaków tylko coś przegryźli i polecieli się bawić do pokoju pięciolatka, co, umówmy się, pasowało wszystkim.

Kolacja przebiegła bez zbędnych zakłóceń.  Oczywiście sytuacja między mną a Hemmingsem pozostawiała wiele do życzenia, ponieważ kręciliśmy się w wiecznym kole zażenowania i zawstydzenia. Nie chciałam, żeby nasza relacja tak wyglądała, więc postanowiłam, że będę musiała z nim porozmawiać, czy tego chciałam czy nie. Poza tym po naszej stronie stołu w zasadzie nie działo się nic oprócz nie ustających żartów i jeżdżenia po sobie nawzajem.

Posiłek zakończył się około dwudziestej trzeciej. Dzieci były już zmęczone, Ed słaniał się na nogach, więc naturalną koleją rzeczy było zabranie ich przez gości i powrót do miejsc, w których zdecydowali się zostać na czas Świąt. Rodziny chłopaków też poszły do domu, ale sami przyjaciele zostali, żeby mi trochę pomóc. Chan też poszła do domu.

Gdy wynosiłam talerze do kuchni udało mi się złapać Hemmingsa, który akurat wtedy nic nie robił. To znaczy nie pomagał, bo robić to robił - oglądał zdjęcia na szafce w salonie. Odniosłam zastawę, wróciłam do salonu i chwyciłam go za ramię. Luke podskoczył, nie spodziewał się nikogo.

- Musimy porozmawiać. Jak skończymy sprzątać to przyjdź do mnie do pokoju, dobrze? - spojrzałam mu prosto w oczy czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony

- Jasne. - chłopak uśmiechnął się nieznacznie, po czym powrócił do oglądania zdjęć. Zostawiłam go samemu sobie i odeszłam w kierunku kuchni by pomóc w zmywaniu tych naczyń, które nie zmieściły się do zmywarki. Moje myśli cały czas zaprzątała perspektywa rozmowy z Hemmingsem. Próbowałam wymyślić coś, co mogłam powiedzieć żeby sprostować sprawę jednocześnie nikogo tym nie raniąc.

Zamyślona chciałam schować suchą już patelnię do szafki, więc obróciłam się, żeby to zrobić. Problem polegał na tym, że nie zauważyłam Jace'a, który akurat w tamtym momencie stał centralnie za mną, czego skutkiem było uderzenie starszego brata patelnią prosto w głowę. Jako że byłam całkowicie pewna, iż za mną nikogo nie ma, Jace oberwał dosyć mocno. Zaskoczona wypuściłam patelnię z dłoni i zaczęłam mówić do brata jednocześnie łapiąc go za ramię.

- Jace, nic ci nie jest? O Boże, przepraszam, to niechcący, mogłeś mnie tak nie podchodzić od tyłu! - wszyscy obecni od razu do nas podeszli, a Jace tylko stał w miejscu trzymając się za skroń. Nagle poderwał głowę do góry, czym zaskoczył nas wszystkich i powiedział coś, co sprawiło, że Wigilia Bożego Narodzenia stała się moim ulubionym dniem w roku.

- Sam, pamiętam wszystko. - wszyscy zamarliśmy. Jace przez tyle czasu nie miał żadnych wspomnień z przeszłości, a teraz z niczego nam oznajmił, że wspomnienia wróciły.

- Co? - jedno słowo uciekło z moich ust. Nie dowierzałam. To znaczy, jasne, bardzo chciałam brata z powrotem, ale kiedy ten moment już nadszedł, nie mogłam w to uwierzyć.

- Jak? Od uderzenia patelnią? - za sobą usłyszałam szept Michaela

- Nie, to znaczy, nie wiem. Sam mnie uderzyła, zabolało, ale to chyba nie od tego. Stanąłem jak wryty, złapałem się za głowę, postałem chwilę i nagle coś zaskoczyło. Jakby trybik wpadł we właściwą zapadkę, rozumiecie? - Jace starał się nam to wytłumaczyć, ale wszyscy pozostawaliśmy w szoku

- Na serio pamiętasz? Wszystko? - tym razem to Calum zaczął się upewniać

 - Tak, po co miałbym was okłamywać, co?

- Przepraszam, Jace, ale muszę cię sprawdzić. - stwierdziłam przestraszona, że ta chwilowa radość okaże się bezsensowna

- Pytaj o co chcesz.

- Kiedy są urodziny Chan? - to była jedna z niewielu informacji, których mu nie przekazałam. Nigdy się o to nie pytał, a ja nie widziałam potrzeby mówienia mu o tym.

- Szesnastego lipca. - odpowiedział z pewnością w głosie. Odpowiedź była poprawna.

- O mój Boże, mam brata z powrotem. - stwierdziłam nieświadoma, że wypowiedziałam to na głos, po czym nie myśląc za długo przytuliłam starszego brata z całej siły. Od tamtej pory wszystko w domu miało wracać do dawnego porządku, oczywiście wyłączając rodziców. W tamtym momencie odzyskaliśmy cząstkę dawnego życia.

- Tak, ja też się cieszę, ale mogłabyś mnie puścić, bo trochę brakuje mi tlenu. - zero reakcji z mojej strony - Sam? Sammy? Puść mnie no. Albo przynajmniej nie próbuj zabijać. - zaśmiałam się cicho, po czym faktycznie puściłam Jace'a uśmiechając się do niego

- Dobrze, że jesteś z powrotem.

- Przecież nigdzie nie byłem, to moja pamięć wyjechała na wakacje.

- Tak, ale to tak, jakbyś to nie był prawdziwy ty, rozumiesz?

- Nie, weź ze mnie zejdź, nie jestem filozofem jak ty.

- Też cię kocham, durniu. - odpowiedziałam, na co wszyscy się zaśmiali. Brat uśmiechnął się do mnie, zmierzwił mi włosy dłonią i zaczął chować naczynia szafek. Zbiorowisko jeszcze chwilę stało zaskoczone, po czym wszyscy wyrazili swoją radość w ten czy inny sposób, a następnie wrócili do swoich dawnych zajęć. Po krótkiej chwili w drzwiach pojawił się Luke.

- Co się stało? - jego twarz wyrażała czystą ciekawość. Spojrzałam na pozostałe osoby zebrane przy szafkach i zmywaku, których spojrzenia były skierowane na mnie, jakby wiedzieli o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia. Westchnęłam ciężko, odłożyłam talerze, które akurat miałam w dłoniach na blat, otarłam ręce o spodnie i wyszłam z pomieszczenia po drodze łapiąc Luke'a za nadgarstek oraz prowadząc go na górę, do mojego pokoju. Pchnęłam stopą uchylone drzwi, weszłam do środka i już puszczając przyjaciela usiadłam na łóżku. Ten nie czekając na zaproszenie przysiadł się do mnie. Czułam na sobie jego spojrzenie, nawet nie musiałam na niego patrzeć. Wlepiałam wzrok we własne dłonie, które splecione ulokowałam na kolanach.

- Jace odzyskał pamięć, dlatego było takie zamieszanie w kuchni. - powiedziałam uśmiechając się i odrywając spojrzenie od rąk jednocześnie przenosząc je na twarz Hemmingsa

- Naprawdę? Jace pamięta wszystko? - wyraz niedowierzania odmalował się na jego twarzy

- Tak. Luke, odzyskałam brata. - odpowiedziałam szczerząc się jak głupi do sera, po czym pchana emocjami przytuliłam się do przyjaciela. Ten niemalże natychmiast otoczył mnie ramionami. A jeszcze kilka minut wcześniej narzekałam na barierę między nami, która wtedy runęła. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Chwilę po tym, jak wydostałam się z jego uścisku zrobiło się niezręcznie, a bariera powróciła. Zachowywaliśmy się jak dzieci, a ja miałam tego dosyć już po kilku dniach, a co dopiero gdybyśmy mieli się tak zachowywać przez dłuższy czas.

Wstałam z łóżka i zaczęłam chodzić po pokoju raz po raz zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. w końcu zaczęłam rozmowę, którą chciałam odbyć z Luke'iem.

- Posłuchaj, aktualnie kręcimy się jak idioci. Cokolwiek nie powiemy czy nie zrobimy wywołuje to zażenowanie, a ja tego nie chcę. Nie możemy po prostu zachowywać się jak dawniej?

- Sam, jak chcesz się zachowywać jak dawniej po tym, co zrobiłem? Nie da się o tym tak po prostu zapomnieć i udawać, że nic takiego nie miało miejsca. - chłopak mówił spokojnie, nie odrywając wzroku od mojej twarzy

- Wiem, ale nie chcę tego zażenowania, rozumiesz? Nie chcę rozmawiać z tobą czy przytulać się do ciebie żeby zaraz po tym odwracać wzrok, to nie jest w porządku.

- Ja też tego nie chcę, ale to jest nieuniknione. Czy tego chcesz czy nie tak będzie przez jakiś czas, a my nic na to nie poradzimy, musimy jakoś przejść przez tą fazę.

- Luke, rozumiem, wiem, ale ty nie rozumiesz. Ja się boję, że ta faza nie minie, a nie chcę tracić najlepszego przyjaciela. - zaczynałam się denerwować, a to nie zwiastowało nic dobrego

- A kto powiedział, że mnie stracisz, co? Czemu z góry zakładasz, że cię opuszczę? Że ktokolwiek cię opuści? - Luke powiedział wstając ze swojego miejsca i podchodząc do mnie

- Bo po katastrofie uświadomiłam sobie, że każdy prędzej czy później odchodzi, a ja nie mogę nic z tym zrobić i to mnie przeraża! Przeraża mnie ta świadomość! - wściekła zaczęłam krzyczeć na przyjaciela, nie zwracając uwagi na to, że potem mogłam tego żałować

- Cóż, może ja i chłopaki nigdy nie odejdziemy, nie wzięłaś tego pod uwagę?! - Hemmings odpowiedział krzykiem, co na chwilę odebrało mi mowę, ale po chwili odzyskałam rezon

- Nie mów tak, Luke, bo prędzej czy później zrobicie to! Jeśli nie z własnej woli, to i tak kiedyś umrzecie zostawiając mnie!

- Teraz zachowujesz się jak egoistka wiesz? Każdy prędzej czy później umiera, a to, że tobie się to nie podoba, nie znaczy, że nie umrzemy! Wszyscy musimy żyć ze świadomością, że tak naprawdę nie wiemy, kiedy umrą nasi bliscy, ale ty trochę przesadzasz, wiesz? - jego słowa zabolały. Jako mój najlepszy przyjaciel wiedział, że moją wadą, z którą starałam się walczyć był okazjonalny egoizm.

- Och, dzięki za udzielone wsparcie, Hemmings, serio, właśnie takich słów oczekiwałam po przyjacielu!

- Przyjaciel przede wszystkim powinien być szczery i właśnie taki staram się być! Jeśli tego nie widzisz to już nie moja wina! - z jego niebieskich oczu biło zdenerwowanie i lekka irytacja, ale nie dało się zauważyć ani śladu chęci zranienia kogokolwiek. Nawet kłócąc się Luke nie chciał sprawić mi przykrości.

Po tych słowach uświadomiłam sobie, że Luke miał świętą rację. Wzięłam kilka głębszych oddechów, po czym ponownie się odezwałam.

- Okej, uspokójmy się, nie chcę kłótni.

- Ja też, ale chyba na to za późno. - chłopak stwierdził już trochę uspokojony

- Na czym stoimy?

- Stoimy na tym, że zachowujesz się jak rozpieszczone dziecko. - od razu po tym, jak to powiedział, na jego twarzy pojawił się wyraz zniesmaczenia, podejrzewam, że własnymi słowami

- Luke! - krzyknęłam oburzona

- Przepraszam, Sam, ale taka jest prawda! "Nie chcę, żebyście umarli.", posłuchaj tego z nie swojej perspektywy i powiedz mi, jak to brzmi! - zamilknęliśmy na chwilę, a ja zrobiłam dokładnie to, o co prosił. Miał rację, co do wszystkiego.

- Jak rozwydrzone dziecko.

- Właśnie. - Hemmings wziął kilka głębokich wdechów, pociągnął grzywkę do góry, opuścił dłoń i podszedł do mnie kładąc rękę na moim ramieniu

- Przepraszam, Sam, nie chciałem. - spojrzał na mnie wzrokiem, który spokojnie można było wsadzić do katalogu 'Wzrok przejechanego psa'.

- Nie, to ja przepraszam, miałeś rację. Zachowuję się jak rozwydrzony dzieciak. - odpowiedziałam przejeżdżając dłonią po policzku.

W pokoju zapadła niezręczna cisza, którą Luke przerwał dopiero po chwili.

- Pewnie jesteś zmęczona, pójdę już. - powiedział drapiąc się po karku i kierując się do wyjścia. Nie chciałam, żeby sobie szedł, ale stwierdziłam, że na razie to najlepsze wyjście.

- Mhm. Zadzwonię jutro rano.

- Jasne, będę czekał.

- Okej. To pa. - pożegnałam go bez żadnych emocji w głosie

- Pa. - chłopak wyszedł z pokoju, a ja rzuciłam się na łóżko i jęknęłam głośno. Byłam wściekła i na siebie i na niego, miałam serdecznie dosyć wszelkich kłótni. Jedyne, czego chciałam, to położyć się spać i udać, że nic się nie stało.

Zanim poszłam się umyć zeszłam na dół by sprawdzić, czy zostało jeszcze coś, w czym mogłabym pomóc. Okazało się, że wszystko zostało już zrobione, a ja dostałam zezwolenie na pójście spać. Wzięłam szybki prysznic, zmyłam makijaż, przebrałam się w piżamę i weszłam pod kołdrę. Jeszcze przed zaśnięciem wzięłam telefon i napisałam krótkiego sms-a do Hemmingsa, nawet nie licząc na to, że mi odpowie.

Już przysypiałam kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Otwierając jedno oko wzięłam telefon do ręki, odblokowałam ekran i przeczytałam sms-a od przyjaciela. Uśmiechnęłam się i odłożyłam telefon na stolik obok łóżka. Mogłam zasnąć spokojnie.

Do: Luke
Od: Ja

Dobranoc x

Do: Ja
Od: Luke

Dobranoc, Sammy x

___________________________________________________________________________________

Wróciłam po dłuższej przerwie :D Przepraszam za opóźnienie, ale kilka rzeczy mi przeszkodziło. Następny rozdział wstawię jutro albo w piątek, a dwudziesty pierwszy już tradycyjnie w niedzielę i wracamy do stałego rytmu. Jesteśmy mniej więcej w połowie Thundera, szybko minęło :P Oczywiście jak zawsze dziękuję za wszystkie wyświetlenia  i komentarze, jesteście >>>> No i prawie 4k wyświetleń, słyszycie mój fangirling? *_* Zapraszam do zostawiania opinii w komentarzach i do następnego, aniołki xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz