3/08/2015

Rozdział 13

24 listopada 2014
162 dni

Obudziłam się wtulona w Hemmingsa. W zasadzie to nie pamiętam, kiedy oboje odpłynęliśmy, byłam zbyt zmęczona bezsenną nocą. Przeturlałam się na bok i zerknęłam na budzik stojący na szafce. Pokazywał drugą po południu. Normalnie przyjęłabym się tym, że nie było mnie w szkole, ale wtedy miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Usiadłam uważając na to, żeby nie obudzić Luke'a. Niechcący trąciłam go łokciem, ale jedyną reakcją z jego strony było głośne chrapnięcie. Przeczesałam włosy dłonią odgarniając z twarzy przeszkadzające mi kosmyki i przejechałam ręką po czole. Wolałam nie myśleć o tym, jak musiałam wyglądać po całej nocy płakania. Położyłam się z powrotem wzdychając ciężko i zamykając oczy. W ten sposób mogłam wmówić sobie, że to był koszmar, a ja właśnie się z niego obudziłam.

Strata rodziny to był jeden z koszmarów, które prześladował mnie, gdy byłam młodsza. Panicznie bałam się tego, że kiedyś mogłam stracić rodziców. Jednocześnie wyobrażałam sobie, że oni zawsze będą przy mnie. To było jedno z moich dziecięcych marzeń, nie rozstawać się z rodziną.

Cóż, mama mi kiedyś powiedziała, że wszystkie nasze sny się spełniają, ale chyba zapomniała dodać, że koszmary to także sny.

I tym sposobem mój największy koszmar stał się rzeczywistością.

Poczułam pieczenie pod powiekami zwiastujące nadchodzące łzy. Nie chciałam moim płaczem obudzić Luke'a, więc szybko wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Zamknęłam drzwi trzęsącymi się rękoma i podeszłam do umywalki. Zacisnęłam ręce na chłodnym tworzywie tak mocno, że aż pobielały mi kłykcie. Nie chciałam znowu się rozkleić, poprzedniego dnia płakałam zdecydowanie za dużo. Odkręciłam wodę i nabierając płynu w dłonie, ochlapałam sobie twarz. Pomogło, trochę się uspokoiłam. Zakręciłam kran i popatrzyłam się w lustro wiszące nad umywalką. To, co tam ujrzałam sprawiło, że jęknęłam załamana. Nigdy nie byłam jedną z tych lasek, które jakoś bardzo przejmują się wyglądem, ale umówmy się: każda z nas by się przejęła czymś takim. Moje włosy były w totalnym nieładzie, pod oczami i na policzkach widniały czarne ślady od rozmazanej mascary. Twarz miałam napuchniętą od płaczu, białka oczu czerwone jak u królika albinosa. Mimo chwilowego przerażenia, które zostało spowodowane przez odbicie w lustrze zdecydowałam, że ogarnę się później. Miałam ważniejsze rzeczy do roboty. Przede wszystkim musiałam się dowiedzieć, co się stało z Jacem. W chwili, gdy usłyszałam o śmierci mamy i taty założyłam, że on również nie żyje, ale uświadomiłam sobie, że to wcale nie musi być prawdą. Ponownie puściłam wodę z kranu i już miałam zabrać się z mycie zębów, gdy ktoś zapukał do drzwi łazienki. Podejrzewając, że to Luke, otworzyłam drzwi.

Zamurowało mnie. Przede mną stał Fletcher. Osoba, której nie miałam ochoty oglądać w tamtym momencie.

- Chryste, Sam, tak mi przykro, jak się... - chłopak zaczął swój wywód, jednak przerwałam mu w połowie pytania

- Kto cię wpuścił? - zapytałam chłodnym tonem

- Michael, właśnie jest w kuchni. - okej, czyli to Clifford musiał zajmować się Edem podczas mojej chwilowej "niedyspozycji"

- Masz wyjść z tego domu, Fletcher. Rozumiesz? Nie chcę cię widzieć. - powiedziałam starając się zachować spokój. Nie wiedziałam, jak on miał czelność pokazywać się tutaj po tym, jak poprzedniej nocy nie raczył nawet zadzwonić i zapytać się, czy wszystko gra.

-Co? Jak to, nie rozumiem. Sam, przecież przyjechałem! - w głosie Caine'a pobrzmiewała irytacja i konsternacja

- Ty naprawdę nie wiesz, o co mi chodzi? Jesteś aż takim idiotą, Fletcher? - wykrztusiłam z siebie zaciskając zęby

- Nie, właśnie nie wiem. Sam, to, że straciłaś rodziców nie upoważnia cię do... - nie wytrzymałam. Przywaliłam mu z pięści w twarz zanim zdążył skończyć zdanie.

- Kurwa mać, Fletcher, ty jebany tłuku! Jak śmiałeś się tutaj pokazać po tym, co zrobiłeś, a raczej czego nie zrobiłeś, wczoraj?! Straciłam rodzinę, a ty nawet nie byłeś w stanie ruszyć swoim pierdolonym palcem i do mnie zadzwonić, że już nie wspomnę o przyjechaniu tutaj! Wiem, że pracowałeś i tak dalej, ale o której skończyłeś zmianę?! Godzinę po katastrofie! Musiałeś wiedzieć, co się zdarzyło, bo twój ojciec był u mnie, żeby mi o wszystkim powiedzieć! - darłam się z całej siły nie przejmując się tym, że Luke śpi w pokoju obok

- Sammy, ja...

- Nie nazywaj mnie tak, do kurwy nędzy, słyszysz?! Wiesz, kto przyszedł tutaj w tą jebaną burzę, żeby mnie wesprzeć?! Luke! Jak zawsze, kiedy tobie nie chce się pomóc! Mam cię, kurwa, po dziurki w nosie! Gdybyś się tylko starał, ale ty nie robisz kompletnie nic, rozumiesz?! I nawet nie waż się mówić, że to, że straciłam rodziców nie upoważnia mnie do furii, bo przypierdolę ci jeszcze raz! Nie rozumiesz, co się wtedy przeżywa i, wierz mi, gdybym mogła nie wiedzieć, jak się wtedy czujesz, to byłabym kurwa wdzięczna!  A TERAZ WYPIERDALAJ Z MOJEGO DOMU! - ostatnie kilka zdań wykrzyczałam przez łzy

- Sam, nie płacz... - Fletcher chciał otrzeć dłonią łzy z mojej twarzy, ale złapałam go za nadgarstek ściskając mocno jego dłoń i patrząc mu w oczy najbardziej morderczym spojrzeniem, jakie tylko umiałam wytworzyć

- Nawet. Nie. Waż. Się. Mnie. Dotknąć. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby jednocześnie odpychając Caine'a od siebie. Tym razem przekaz okazał się wystarczająco zrozumiały, by Fletcher opuścił dom. W momencie, w którym chłopak schodził po schodach w celu dotarcia do drzwi, usłyszałam skrzypienie po mojej prawej stronie. Odwróciłam się i ujrzałam Luke'a przecierającego oczy i próbującego odgarnąć włosy, które przez noc opadły mu na czoło.

- Co się stało? - zapytał zachrypniętym głosem. Szybko otarłam łzy z twarzy i przygryzłam wargę.

- Nic, pokłóciłam się z Fletcherem. - odpowiedziałam szybko. Wszystkie emocje właśnie ze mnie schodziły, więc głos drżał mi niesamowicie, a oczy ponownie się zaszkliły. Miałam wszystkiego dosyć, najchętniej wlazłabym pod kołdrę i już spod niej nie wychodziła.

- Słyszałem. Płakałaś, prawda? - Hemmings wolnym krokiem podszedł do mnie, a ja spuściłam głowę

- Nie. - nie wiem czemu, ale skłamałam. Jakbym nie chciała się przyznać, że Fletcher doprowadził mnie do płaczu, zresztą nie pierwszy raz.

- Sam, widzę przecież.

- To po co się pytałeś? - zadałam pytanie jednocześnie podrywając głowę do góry. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mogłam tym go urazić, a tego nie chciałam. Westchnęłam przecierając twarz dłonią.

- Przepraszam.

- Nic się nie stało. Tylko nie udawaj więcej, dobrze? - chłopak spojrzał się na mnie pytająco. Kiwnęłam głową, podeszłam bliżej i przytuliłam się do niego. Potrzebowałam wsparcia, a Luke mi je zapewniał. Bardzo szybko poczułam, jak Hemmings obejmuje rękoma moje ciało.

- Sam, ja rozumiem, że go kochasz, ale nie widzisz, że on cię krzywdzi? - zadarłam głowę do góry patrząc się na twarz przyjaciela

- Wiesz, sęk w tym, że ja już nie wiem, czy nadal go kocham. Ostatnio mam go dosyć, a tak chyba nie powinno być. Nie wiem, co z tym robić, bo nie chcę z nim zrywać. - ponownie oparłam głowę na klatce piersiowej Luke'a

- Czemu nie chcesz z nim zrywać? - Hemmings zaczął nami miarowo kołysać z lewa na prawo

- Bo tyle się teraz dzieje, że boję się kolejnej zmiany, rozumiesz?

- Może powinnaś popatrzeć na całą sytuację z boku. Wyobraź sobie, że ktoś inny jest na twoim miejscu, co byś temu komuś poradziła? - to pytanie naprawdę mi pomogło, ale niekoniecznie w sposób, w jaki chciałam. Pierwszą myślą, jaka mi się nasunęła, było "Poradziłabym, żeby ten ktoś z nim zerwał.". Nawet nie musiałam nad tym myśleć. Z drugiej strony wciąż nie chciałam tego robić.

- Dzięki, Luke. - wyswobodziłam się z uścisku chłopaka, stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Nerwowym ruchem założyłam włosy za ucho, odwróciłam się i na oślep łapiąc dłoń Hemmingsa, zaczęłam schodzić po schodach.

Razem poszliśmy do kuchni, gdzie Michael motał się w amoku, a Ed siedział na blacie śmiejąc się z nieporadności naszego przyjaciela. Gdy Clifford zorientował się, że weszliśmy do pokoju, uśmiechnął się drapiąc się po głowie.

- Sam, nie mogę rozkminić twojej kuchni. Gdzie trzymasz masło? - zaskoczona popatrzyłam się na niego jak na wariata

- No nie wiem, może w lodówce, żeby się nie rozpuściło?

- Sprawdzałem. Nie ma go tam. - na te słowa Michaela puściłam rękę Luke'a i zdecydowanym krokiem podeszłam do lodówki. Otworzyłam drzwi, wyjęłam masło i walnęłam nim Clifforda w głowę. Produkt wciąż był zapakowany, więc włosy tego idioty nie ucierpiały za bardzo.

- Dobra, nie denerwuj się tak. - Michael uniósł dłonie do góry w geście poddania się i przystąpił do robienia kanapek. Ja z kolei podeszłam do Eda, wzięłam go na ręce i przytuliłam. Mały był dosyć ciężki, ale jakoś to przeżyłam.

- Cześć, Sam! Czemu płakałaś? - mój brat spojrzał się na mnie z ciekawością w oczach. W tamtym momencie wyklinałam jego ciekawość.

- Bo mama i tata muszą zostać za granicą dłużej, wiesz? I mi się zrobiło przykro. - skłamałam.
 Przecież nie mogłam powiedzieć pięcioletniemu dziecku, że jego rodzice zginęli zeszłego wieczoru. Buzię Eda wykrzywił wyraz zawodu, musiałam zmienić temat.

- Jak się bawiłeś z Michaelem?

- Było super! Graliśmy w planszówki i w Guitar Hero! - oczy brata rozbłysły z entuzjazmem

- Tak? To się cieszę! - odpowiedziałam uśmiechając się

- Sam, a co z Jacem? On też zostaje? - wmurowało mnie w ziemię. Przecież nie wiedziałam, co się z nim stało. Posadziłam Eda z powrotem na blacie, prawie podbiegłam w stronę Hemmingsa, złapałam go za przedramię i pociągnęłam w stronę sypialni rodziców, która była na parterze. Gdy już weszliśmy do pokoju, zamknęłam za nami drzwi i zadałam pytanie.

- Wiesz, co się stało z Jacem?

- Co? Czekaj... Nie mów, że on też leciał tym samolotem. - Luke spojrzał się na mnie z niedowierzaniem

- Tak, był w Londynie razem z rodzicami. - na ostatnim słowie załamał mi się głos. Nie dlatego, że znowu miałam zacząć płakać, po prostu ścisnęło mnie w gardle na samą myśl o tej katastrofie. Hemmings natomiast zaczął ciągnąć swoje włosy do góry.

- Nie mam pojęcia, co się z nim stało. Dowiedziałem się tylko o twoich rodzicach.

- Myślisz, że jak zadzwonię na infolinię albo do szpitala, to mi powiedzą, co się z nim stało? - zapytałam niepewna, do kogo powinnam się zwrócić w tej sprawie. Infolinia dla rodzin ofiar, którą utworzono wczoraj wieczorem, a dowiedziałam się tego od Luke'a, zdawała się najsensowniejszą opcją.

- Chyba muszą, w końcu jesteś jego najbliższą rodziną. I zadzwoń na infolinię, bo, no wiesz... - Luke zaczął pocierać kark dłonią, jak zawsze, kiedy czuł się zakłopotany. Wiedziałam, czego nie chce powiedzieć na głos. Jace'a może nie być w szpitalu, bo mógł umrzeć.

- Tak, wiem. Mogę zadzwonić przy tobie?

- Jasne. Poczekam tutaj, a ty idź po telefon. - kiwnęłam głową i po cichu wyszłam z sypialni kierując się do mojego pokoju. Wróciłam najszybciej jak potrafiłam z telefonem w garści. Chciałam to mieć za sobą jak najszybciej. Wróciłam do pokoju, w którym czekał na mnie Luke. Chłopak siedział na brzegu łóżka patrząc się na mnie. Powoli podeszłam do mebla i usiadłam obok przyjaciela. Przekręcałam telefon w dłoniach nie mając odwagi zadzwonić. To było dziwne, jednocześnie chciałam to zrobić jak najszybciej i przedłużać tą chwilę w nieskończoność.

Luke widząc, że się waham, wyjął komórkę z moich rąk, wstukał numer i podał mi telefon.

- Wystarczy, że wciśniesz zieloną słuchawkę. - powiedział uśmiechając się pokrzepiająco. Po chwili wcisnęłam przycisk i przyłożyłam urządzenie do ucha. Czułam, jak serce bije mi niepokojąco szybko, w nerwach zacisnęłam dłoń na kołdrze. Hemmings musiał to zauważyć, bo delikatnie rozprostował moją rękę i złapał mnie za dłoń rysując kręgi na skórze. Uspokoiło mnie to, ponieważ ten prosty gest dawał mi poczucie, że on jest obok i mi pomaga.

Zesztywniałam, gdy po drugiej stronie połączenia odezwała się obca mi kobieta.

- Infolinia dla członków rodzin ofiar katastrofy, co się stało?

- Wie pani coś o tym, gdzie przetransportowano rannych i kto przeżył? Przepraszam, że zawracam głowę, ale...

- Nic się nie stało, niech pani poczeka, już sprawdzam. - jeśli było to możliwe, to mój puls przyspieszył jeszcze bardziej. Czekanie nie mogło trwać dłużej niż dwie minuty, ale miałam wrażenie, że to wszystko ciągnęło się w nieskończoność. W końcu dyspozytorka odezwała się.

- Mam listę osób, które przeżyły, kto panią interesuje?

- Jace Novell. - odpowiedziałam drżącym głosem. Usłyszałam przerzucanie kartek.

- Czy jest pani z nim spokrewniona?

- Tak, to mój starszy brat.

- Dobrze, w porządku. - znowu dźwięk przerzucania kartek - Przeżył, leży w Kindred Hospital w Springfield, Illinois. - poczułam, jak przysłowiowy kamień spadł mi z serca

- Chryste, dziękuję bardzo. - rozłączyłam się, położyłam telefon obok siebie i nie odzywałam się. Miałam wrażenie jakby ktoś zdjął ze mnie stutonową krowę. Ocknęłam się dopiero, gdy Luke trącił moje ramię.

- Hej, i co z nim? - skierowałam twarz w stronę przyjaciela i nie panując nad emocjami rzuciłam się na niego. Dosłownie. Rzuciłam mu się w ramiona przewracając go. Skończyło się na tym, że Hemmings leżał na łóżku, a ja leżałam na nim prawie płacząc ze szczęścia i uśmiechając się jak głupia. Przytuliłam go mocno i chwyciłam jego twarz w obie dłonie. Miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia,

- Przeżył, Hemmings, mój brat przeżył!

- Jezu Chryste, Sam, to świetnie! Gdzie leży?

- W Springfield! Daleko, ale mogło być gorzej. - stwierdziłam trochę tracąc rezon. Wtedy kosmyk moich włosów wyślizgnął mi się zza ucha i opadł na twarz. Już chciałam go poprawiać, ale wtedy Luke sięgnął ręką do mojej twarzy zakładając włosy z powrotem za ucho płynnym i czułym gestem. Nagle odniosłam wrażenie, że w pokoju zrobiło się bardzo gorąco, a twarz pokrywa się czerwienią. Gdyby tego było mało, poczułam te słynne motylki w brzuchu. Znaczy nie dosłownie, nie połknęłam stada owadów. Oj dobra, wiecie o co chodzi. Szybko zeszłam z przyjaciela i usiadłam obok.

- Pojedziesz ze mną? - zapytałam patrząc się w podłogę. Moja skóra płonęła od rumieńców.

- Jasne. Pójdę do siebie, ogarnę się i spotkamy się za godzinę pod twoim domem, okej?

- Okej. - gdy tylko Luke wyszedł z pokoju, przyłożyłam dłonie do czoła. Miałam gorączkę, czy co?
 Po chwili pewien pomysł wpadł mi do głowy. Zaczęłam kłócić się z samą sobą.

To nie mogło być to. Luke to tylko przyjaciel, koniec kropka, nie ma dyskusji. Głupia, masz chłopaka, prawda? No.

Szybko wyszłam z sypialni, weszłam do kuchni, gdzie Michael'a już nie było, pewnie zabrał się razem z Hemmingsem. Ed też gdzieś zniknął, więc poszłam na górę sprawdzić, czy mały na pewno jest u siebie w pokoju. Po upewnieniu się, że pięciolatek ogląda w spokoju telewizję w swoim pokoju, ponownie zeszłam do kuchni, wstrzyknęłam sobie insulinę, zjadłam śniadanie i znowu poszłam na górę, tym razem po to, żeby się ogarnąć.

Po wykonaniu wszystkich czynności potrzebnych, żeby znowu wyglądać jak człowiek miałam już wychodzić, ale przypomniałam sobie o jednej istotnej sprawie: Robert nie wrócił do domu.
Spanikowana już miałam dzwonić, ale dokładnie w tym momencie mój młodszy brat, który jest debilem jakich mało, właśnie wszedł do domu.

- Ty... Ughhhh! - nie miałam ochoty na robienie mu awantury, wszystkiego dowie się po moim powrocie. Szybko wykonałam telefon do Ashtona pytając się go, czy ma trochę czasu, żeby przypilnować rodzeństwa, przy czym on musiał wykorzystać okazję i zasypać mnie tysiącem pytań odnośnie tego, jak się czuję, czy wszystko w porządku i tym podobne. Wtedy wyszłam z domu wiedząc, że Ash przybędzie bardzo szybko. Na podjeździe już czekał Hemmings. Przytuliłam go na powitanie i wsiedliśmy do mojego samochodu. To Luke prowadził, bo mnie zajmowało odbieranie połączeń od Michaela, Ashtona i Caluma na zmianę.

Jazda do szpitala zajęła nam sześć godzin, więc na miejscu byliśmy około dwudziestej drugiej. Lekarz prowadzący nie miał najmniejszego problemu z tym, żeby wpuścić mnie do sali, w której leżał Jace, ale Luke musiał poczekać na korytarzu.

Jednej rzeczy się nie spodziewałam. Na krzesełkach ustawionych pod ścianą siedziała Chandler, dziewczyna Jace'a. Widocznie nie chcieli jej tam wpuścić. Dziewczyna mnie nie zauważyła, więc szybko do niej podeszłam i załapałam za rękę.

- Chodź, Chan, wejdziesz ze mną, powiesz, że jesteś kuzynką czy coś.

- Sam? Boże, jak dobrze cię widzieć! - dziewczyna wstała z krzesła i przytuliła mnie z zadziwiającą siłą. Potem weszłyśmy wspólnie do sali, w której leżał mój brat.

To, co zobaczyłam na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

Jace leżał na szpitalnym łóżku podpięty do niezliczonej ilości urządzeń i kroplówek. Żebra miał zapadnięte, twarz pokrywały cięcia i siniaki różnej wielkości, lewe oko było opuchnięte. Ręce też miał całe zadrapane, a lewą nogę okrywał gips. W nosie miał wąsy do transportowania tlenu. Blond włosy zabrudzone zaschniętą krwią okalały jego głowę niczym aureola. Usłyszałam, jak Chandler głośno wciąga powietrze łapiąc mnie za przedramię. Wtedy do pokoju wszedł lekarz.

- Dzień dobry paniom, rozumiem, że rodzina, tak? - zgodnie kiwnęłyśmy głowami. Facet wyglądał na takiego, który nie zawahałby się, żeby wyrzucić nas przez okno.

- Pan Novell jest w złym stanie, ale i tak ma szczęście, że przeżył coś takiego. Ma połamane kilka żeber, lewa noga też jest złamana. Miał płyn w płucach, ale już sobie z tym poradziliśmy. Poza tym nie jesteśmy pewni, czy nie ma żadnych uszkodzeń w mózgu, ale żeby to stwierdzić, musimy poczekać, aż pan Novell odzyska przytomność. Zostawiam panie same, dobranoc. - odwrócił się do nas tyłem i po prostu wyszedł. Spojrzałam na Chan, która już była cała we łzach.

- Hej, Channy, nie płacz. Jace przeżyje. Nie pozwolę umrzeć temu deklowi, słyszysz? - zaczęłam mówić do dziewczyny jednocześnie ją przytulając. Po chwili usłyszałam, jak mamrocze coś w moją kurtkę.

- Przepraszam, Sam, to nie ty powinnaś mnie pocieszać. Jak się czujesz? No wiesz, po tym wszystkim?

- Jakoś sobie radzę. Próbuję o tym zapomnieć, ale nie mogę. Wiesz, staram się udawać, że to się nie wydarzyło. Ale na razie mam dość płakania, więc ten idiota musi przeżyć. - Chandler zachichotała przez łzy

- To dobrze, że jakoś dajesz radę. Jesteś jedną z najsilniejszych i najbardziej stanowczych osób, jakie znam, więc na pewno sobie poradzisz. - aż mi się zrobiło ciepło na sercu, gdy tego słuchałam

- Chan, a skąd ty właściwie się dowiedziałaś o katastrofie?

- Fletcher do mnie zadzwonił. - zapomniałam, że ona także zna Fletchera. Po mojej głowie pędziło tysiąc myśli na raz, przy czym dominującą była "Co za chuj!". Wiedział o tym, co się stało, a jednak nawet nie zadzwonił do własnej dziewczyny. Za to żeby zadzwonić do Chandler znalazł czas. Nie winiłam to to Chan, nie byłam zimną suką, wina leżała tylko i wyłącznie po stronie Fletchera.

To był chyba ten moment, w którym zaczęłam na poważnie rozważać decyzję o zerwaniu z nim, z szalą zdecydowanie przechylającą się na stronę, która była na tak.

Razem z Channy postałyśmy jeszcze trochę gadając i patrząc na Jace'a trochę na niego narzekając, jakbyśmy się łudziły, że to wróci mu przytomność. Po pół godzinie wyszłyśmy z pokoju i usiadłyśmy obok Luke'a - ja po jego lewej, a Chandler po prawej.

- Co z nim? - Hemmings zapytał się jak tylko nas zobaczył. Znał Warewick, więc pomachał jej na przywitanie.

- Generalnie to źle, ale jeszcze nie odzyskał przytomności, więc czekamy na pełną diagnozę. - odparłam poruszając się niespokojnie na krześle

Spędziliśmy w szpitalu trzy godziny czekając na informacje o moim bracie. Około pierwszej w nocy przekazano nam pewną wiadomość.

Jace a i owszem, obudził się, ale nic nie pamiętał. Nie mówię o chwili katastrofy. Nie pamiętał nic z całego swojego życia.

Wiecie, co to oznaczało?

Że nie pamięta swojej rodziny, której część zginęła i już nigdy nie będzie w stanie jej zobaczyć ani poznać.

I to było w tym wszystkim najgorsze.

______________________________________________

Rozdział jest :) Dziękuję za wszystkie komentarze i za tyle wyświetleń, jesteście niezastąpieni ❤ Zachęcam do pisania z hashtagiem #Thunderff oraz do komentowania :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz