27 listopada 2014
Święto Dziękczynienia
159 dni
Cóż,
muszę się przyznać, że przy tym całym zamieszaniu spowodowanym Jacem,
Fletcherem i całą katastrofą kompletnie zapomniałam o Święcie
Dziękczynienia. Skończyło się to tym, że obudziłam się rano zdziwiona,
że Luke'a nie ma obok mnie - przecież doskonale pamiętałam moją walkę z
jego gadaniem przez sen.
Jeszcze leżąc w łóżku usłyszałam jakieś
hałasy dobiegające z kuchni, więc zebrałam włosy w kucyk żeby jakoś
wyglądać i zeszłam na dół. To,co tam zobaczyłam sprawiło, że stanęłam
jak wryta.
Zanim opowiem wam, co działo się w kuchni gdy tam
dotarłam to musimy ustalić, że zostawianie moich przyjaciół samych sobie
to nie jest dobry pomysł, że nie wspomnę o zostawianiu ich sam na sam z
lodówką.
W pomieszczeniu panował chaos. Michael miał żurawinę we
włosach, Calum próbował coś znaleźć w szufladach wywalając wszystko na
blat kuchenny, Ashton był cały w żółtku jajek a Luke uparcie próbował
wygrzebać mąkę z włosów. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć, w
końcu nie wiedziałam, który był dzień. Po prostu stałam tam zdziwiona,
co się tak właściwie dzieje. Pierwszy zauważył mnie Calum.
- Hej,
Sam! Pomożesz nam? - zabrzmiało to co najmniej dziwnie zważywszy na fakt,
że chłopak mówiąc to trzymał w ręku wielki nóż kuchenny
- Cześć,
Sam! Jak się czujesz? - zanim zdążyłam zapytać o cokolwiek zostałam
zapytana o samopoczucie przez Ashtona i przywitana przez resztę
towarzystwa, co równało się przytuleniem mnie przez każdego. Rezultatem
było oczywiście było to, że skończyłam z koszulką w mące, żółtku i
żurawinie.
- Co wy tak właściwie robicie? - zapytałam gdy tylko dano mi odetchnąć
- Jak to co? Przecież dzisiaj macie Święto Dziękczynienia! - Ashton uświadomił mi tą straszną prawdę
- O Chryste Panie, nie mamy nic, a pewnie zjedzie się cała rodzina! - wykrzyczałam zdenerwowana. Jak mogłam zapomnieć?!
-
Lecę się ogarnąć, nie zróbcie jeszcze większego bałaganu. - szybko
wbiegłam na górę, umyłam się, przebrałam i z powrotem zeszłam na dół, by
wziąć się do roboty
- Dobra, powiedzcie mi, co zrobiliście do tej
pory. - powiedziałam wchodząc do kuchni i podwijając rękawy swetra,
który miałam na sobie
- Emmm, tak na dobrą sprawę to tylko bałagan zrobiliśmy. - Hemmings stwierdził drapiąc się po karku. Westchnęłam ciężko.
-
Dobra, trudno. Czego potrzebujemy? - ironicznie to chłopcy wiedzieli
lepiej, co należy mieć na stole w Święto Dziękczynienia, mnie to nigdy
nie interesowało.
- Przede wszystkim potrzebujemy indyka i sosu
żurawinowego. Przydałoby się jeszcze ciasto dyniowe. - Michael zaczął
wyliczać na palcach
- Ciasto można kupić w cukierni niedaleko.
Indyk powinien być w lodówce, zaraz pójdę po sos żurawinowy i po jakieś
nadzienie. Obdzwonię rodzinę, może ktoś przywiezie coś jeszcze. Idę do
sklepu, wy w międzyczasie doprowadźcie siebie i kuchnię do względnego
porządku, okej?
- Tak jest, pani generał! - cała czwórka zgodnie mi
zasalutowała stukając piętami, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
Założyłam buty, narzuciłam na siebie kurtkę, chwyciłam trochę gotówki,
która leżała na stoliku w przedpokoju i wyszłam z domu. Skierowałam się
do najbliższego supermarketu, spacer zajął mi jakieś dziesięć minut. Tam
zakupiłam wszystkie potrzebne rzeczy, po czym skierowałam się do
cukierni, gdzie z kolei udało mi się kupić ciasto dyniowe. Obładowana
siatkami wróciłam do domu, odłożyłam wszystko na blat kuchenny i poszłam
na górę poszukać przyjaciół i przy okazji obudzić braci, którzy tym
razem spali zadziwiająco długo. Wyobraźcie sobie moją minę gdy weszłam do
mojego sanktuarium spokoju i zastałam tam czworo chłopaków grzebiących w
rzeczach, które zdecydowanie nie należały do nich.
- Mogę
wiedzieć czego szukacie w moich szufladach? - stanęłam w progu pokoju,
skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i uśmiechnęłam się tak, jakbym
zaraz miała ich zabić. Na dźwięk mojego głosu wszyscy odwrócili głowy w
moją stronę jednocześnie porzucając to, co właśnie trzymali w rękach i
zatrzaskując szuflady udając, że nic się nie stało.
- No wiesz,
nudziło nam się a mnie zainteresował fakt, gdzie trzymasz wibrator.
Wiesz, tak z ciekawości. - Michael jako pierwszy odpowiedział na moje
pytanie. Cóż, od zawsze zdawałam sobie sprawę z jego bezpośredniości i
specyficznego poczucia humoru, ale trochę mnie tym zaskoczył. Od czego
ma się przyjaciół?
- Clifford, czyś ty zgłupiał? Wyście wszyscy
zgłupieli, prawda? Chyba nie myślicie, że trzymam wibrator w jednej z
szafek, do których każdy ma dostęp, nie? - stwierdziłam gdy udało mi się
otrząsnąć z szoku spowodowanego zdaniem Michaela, czym z kolei
wywołałam zdumienie u przyjaciół
- Zostawmy ten temat zanim
dowiemy się czegoś jeszcze, okej? Chodźmy na dół, trzeba się wziąć do
pracy. - to Luke przemówił głosem rozsądku, co w zasadzie było trochę
bardziej niż dziwne. Zgodziliśmy się z Hemmingsem i udaliśmy się do
kuchni, by wszystko przygotować.
Próbowałam zaciągnąć Roberta do
współpracy, ale po półgodzinnej kłótni udało mi się nakłonić go do
sprzątnięcia tylko własnego pokoju, Ed z kolei dzielnie się zobowiązał
do ułożenia zabawek na miejsce. Reszta leżała w interesie moim i
wspaniałej czwórki, która spędzała ze mną to Święto jak co roku odkąd
sprowadzili się do USA.
Po długiej walce z indykiem, po której
każde z nas było wysmarowane innym składnikiem spożywczym, chłopcy
poszli do siebie przebrać się i ponownie ogarnąć, ja natomiast zabrałam
się za porządki. Miałam cały dom do wysprzątania, co finalnie okazało
się być niczym w porównaniu do mojego pokoju. To tam miałam najwięcej
pracy. Ale tak to jest, gdy jest się niereformowalną bałaganiarą. Gdy
wreszcie udało mi się sprzątnąć to, co tego wymagało umyłam się już
drugi raz tego dnia, przebrałam w odświętne ubranie i zaczęłam kolejną
kłótnię z Robertem, tym razem o to, żeby ubrał się tak, jak przystało. Z
Edem poszło mi gładko, pewnie dlatego, że pięciolatek bez wahania
słuchał moich poleceń. Wtedy obdzwoniłam całą rodzinę w nadziei, że ktoś
przemyślał sytuację, w której się znalazłam i wiózł ze sobą coś na
obiad. Dzięki Bogu nie przeliczyłam się: większość rodziny pomyślała o
tym, że mogę sobie nie poradzić z tym wszystkim i postanowiła mnie
wesprzeć. Po całej stresującej procedurze przygotowań musiałam wyjść na balkon,
żeby zapalić i się trochę uspokoić przed nieuchronną męczarnią, którą
miało być spotkanie z rodziną. Nie zrozumcie mnie źle, kocham ich
wszystkich, ale czasami ich pytania są co najmniej niewygodne.
Goście zaczęli się zjeżdżać o szesnastej. Babcia
przyjechała pierwsza, nic dziwnego skoro z całej rodziny to ona
mieszkała najbliżej. Poza nią nie miałam w Lawrence nikogo, reszta osób,
z którymi byłam spokrewniona była rozrzucona po całym kraju. Miałam
krewnych w Teksasie, Arkansas, Waszyngtonie i Luizjanie. Oczywiście
wszyscy składali nam wylewne kondolencje, których po bardzo krótkim
czasie miałam serdecznie dosyć. Rozumiem, wszystkim było przykro, ale
nie prosiłam o niekończący się wodospad użalania się nade mną. Już po
pierwszej pół godzinie spotkania chciałam uciec, a wszystko przez to, że
ktoś co chwila wspominał rodziców i to, jak dobrymi ludźmi byli a mi
zachciewało się płakać.
Na szczęście chłopcy nie spóźnili się tak
bardzo jak to mieli w zwyczaju. Nie musiałam przechodzić przez katorgę
zapoznawania ich z rodziną, bo i tak wszyscy ich znali z poprzedniego
roku. Zeszłoroczne spotkanie było katastrofą, wszyscy byli święcie
przekonani, że chodzę z Luke'iem. Ale te niezręczne nieporozumienia już
za mną.
Spotkanie zaczęło robić się znośne kiedy zasiedliśmy do
stołu. Wtedy też chłopcy nie zawiedli w rozweseleniu zmarkotniałego
towarzystwa, za co oczywiście byłam niezmiernie wdzięczna. Oczywiście
moja wybitnie wścibska ciotka musiała zapytać o Fletchera, co na chwilę
przywołało bolesne wspomnienia z poprzedniego dnia, ale dzielnie to
zniosłam i streściłam całą historię jego podbojów do powiedzenia, że po
prostu mnie zdradził. Stwierdziłam, że nie będę wynurzać moich zawodów
miłosnych przed całą rodziną, w dodatku przy stole.
Cóż,
oczywiście nie mogło się obejść bez wpadki, której winowajcą został
Calum. Co zrobił mój wielce inteligentny przyjaciel? Całkowicie
'niechcący' wylał szklankę wody prosto na bluzkę mojej kuzynki. Nie
byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, iż cała nasza paczka doskonale
wie, że Izzy bardzo podoba się Hoodowi. To wydarzenie stało się głównym
tematem żartów przez resztę popołudnia, co oczywiście trochę
zdenerwowało Cala.
Gdy obiad wreszcie się skończył i wszyscy
poszli do domów ja posprzątałam ze stołów, wzięłam trochę tego, co
pozostało z indyka oraz kawałek ciasta dyniowego, zapakowałam to,
ubrałam się i poszłam do szpitala wiedząc, że Jace już został
przeniesiony. Poinformowano mnie o tym podczas obiadu. Resztę dnia
spędziłam z moim bratem opowiadając mu historie z spędzonych wspólnie
Świąt Dziękczynienia licząc na chociaż drobny przebłysk pamięci.
Niestety przeliczyłam się.
Wróciłam do domu wyczerpana zarówno
fizycznie jak i psychicznie. Miałam serdecznie dosyć. Przynajmniej nie
musiałam następnego dnia iść do szkoły, mieliśmy wolne. Nie marząc o
niczym innym jak o ciepłym łóżku wtoczyłam się na górę, półprzytomna
sprawdziłam, czy Ed śpi i czy Rob jest w swoim pokoju po czym weszłam do
siebie do pokoju, przebrałam się w piżamę i wturlałam się na łóżko. Już
przysypiałam gdy zadzwonił mój telefon.
Myślałam, że mnie coś strzeli.
Odebrałam połączenie nawet nie patrząc na wyświetlacz przykładając urządzenie do ucha.
W momencie, w którym odezwał się mój rozmówca gorzko pożałowałam tego, że nie sprawdziłam numeru.
-
Witaj, Sam. Zanim powiesz cokolwiek wiedz, że to ja stoję za śmiercią
twoich rodziców. Jak pamiętasz mieliśmy umowę - ty nic nie mówisz,
nikomu nie dzieje się krzywda. Z wyjątkiem ciebie oczywiście. Ale ty
złamałaś umowę, więc trzeba było zacząć działać. Nie panikuj, na razie
dam ci jeszcze chwilę odetchnąć. Jedyne co musisz wiedzieć to to, że
wraz z Nowym Rokiem przyjdą nowe kłopoty. I to nie jest ostrzeżenie. To
obietnica. - nie byłam w stanie rozpoznać głosu mojego rozmówcy. Był
zmodyfikowany przez jakiś specjalny program lub urządzenie, nie byłam
nawet pewna tego, czy rozmawiałam z kobietą czy mężczyzną. W dodatku
nie zdążyłam powiedzieć ani słowa, ponieważ zanim zdążyłam chociażby
westchnąć, mój rozmówca rozłączył się.
Odłożyłam telefon pod
poduszkę martwiąc się tym, czy uda mi się zasnąć po czymś takim gdy
urządzenie rozdzwoniło się ponownie. Tym razem spojrzałam na ekran.
Dzwonił Ashton. Szybko odebrałam.
- Wytłumacz mi to jak wy to robicie, że dzwonicie prawie zawsze wtedy, gdy coś idzie nie tak? - pierwsza zabrałam głos
- Jak to? Coś się stało? - odpowiedział mi zaniepokojony głos Asha
-
Ten psychol zadzwonił. Złożył mi obietnicę, że w Nowym Roku będę miała
kolejne kłopoty. - sprostowałam wzdychając. Przez sekundę miałam
wątpliwości czy mu o tym mówić, ale przypomniałam sobie, że przecież obiecałam opowiadać o wszystkim.
- Jakoś dziwnie spokojnie to przyjęłaś. Na pewno wszystko gra? Wiesz, zawsze możemy przyjechać.
- Dzięki, Ash, ale naprawdę jest okej. Nie wiem, chyba jestem zbyt zmęczona na wszczęcie paniki.
- Dasz sobie radę z zaśnięciem po czymś takim?
-
Nie wiem. W zasadzie to chciałam cię prosić, żebyś zaśpiewał mi
kołysankę albo cokolwiek. Mógłbyś? - wiem, że to brzmi głupio w ustach
siedemnastolatki, ale piosenki śpiewane przez chłopaków zawsze działały
na mnie jak dobry lek na bezsenność
- Jasne. Czekaj chwilę, Luke
jest ze mną, wezmę go na głośnik. Zaraz wracam. - usłyszałam drażniące
ucho dźwięki w słuchawce, potem na chwilę nastała cisza, a następnie
dobiegł mnie głos Hemmingsa
- Co ci zaśpiewać, Sam? - cudownym był
fakt, że oboje zachowywali się tak, jakby to była całkowicie normalna
sytuacja. Nie prosiłam o coś takiego często, zazwyczaj nie miałam
problemów z zasypaniem, wręcz przeciwnie.
- Nie wiem, może być
"Asleep". - podałam im pierwszy utwór, który przyszedł mi do głowy.
Wiedziałam, że znają tekst i melodię, wielokrotnie śpiewaliśmy to razem
przy ogniskach.
W momencie w którym Irwin i Hemmings zaczęli
śpiewać poczułam się o wiele lepiej, w sensie psychicznym oczywiście.
Myślę, że odpłynęłam mniej więcej w połowie drugiej zwrotki, ale nie
pamiętam dokładnie.
Wiecie, to jest właśnie cudowne w przyjaźni.
Mogłam ich bez skrępowania poprosić, żeby zaśpiewali mi coś na dobranoc,
a oni nie robili z tego żadnego problemu. Po prostu śpiewali, bo
wiedzieli, że to było coś, czego potrzebowałam.
___________________________________________________________________________________
Przepraszam za duży poślizg, ale jakoś tak wyszło, ew :/ Nie
lubię tego rozdziału, jest taki nijaki. Przepraszam za niego, ale idk
why miałam potrzebę napisania o tym Święcie. Przypominam o #Thunderff na
tt, bo dalej jest trochę cicho (mała aluzja) ;) Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, wow <3 No i tradycyjnie zachęcam do zostawiania po sobie komentarzy, wasza opinia wiele dla mnie znaczy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz