3/24/2015

Rozdział 15

27 listopada 2014
Święto Dziękczynienia
159 dni


Cóż, muszę się przyznać, że przy tym całym zamieszaniu spowodowanym Jacem, Fletcherem i całą katastrofą kompletnie zapomniałam o Święcie Dziękczynienia. Skończyło się to tym, że obudziłam się rano zdziwiona, że Luke'a nie ma obok mnie - przecież doskonale pamiętałam moją walkę z jego gadaniem przez sen.

Jeszcze leżąc w łóżku usłyszałam jakieś hałasy dobiegające z kuchni, więc zebrałam włosy w kucyk żeby jakoś wyglądać i zeszłam na dół. To,co tam zobaczyłam sprawiło, że stanęłam jak wryta.

Zanim opowiem wam, co działo się w kuchni gdy tam dotarłam to musimy ustalić, że zostawianie moich przyjaciół samych sobie to nie jest dobry pomysł, że nie wspomnę o zostawianiu ich sam na sam z lodówką.

W pomieszczeniu panował chaos. Michael miał żurawinę we włosach, Calum próbował coś znaleźć w szufladach wywalając wszystko na blat kuchenny, Ashton był cały w żółtku jajek a Luke uparcie próbował wygrzebać mąkę z włosów. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć, w końcu nie wiedziałam, który był dzień. Po prostu stałam tam zdziwiona, co się tak właściwie dzieje. Pierwszy zauważył mnie Calum.

- Hej, Sam! Pomożesz nam? - zabrzmiało to co najmniej dziwnie zważywszy na fakt, że chłopak mówiąc to trzymał w ręku wielki nóż kuchenny

- Cześć, Sam! Jak się czujesz? - zanim zdążyłam zapytać o cokolwiek zostałam zapytana o samopoczucie przez Ashtona i przywitana przez resztę towarzystwa, co równało się przytuleniem mnie przez każdego. Rezultatem było oczywiście było to, że skończyłam z koszulką w mące, żółtku i żurawinie.

- Co wy tak właściwie robicie? - zapytałam gdy tylko dano mi odetchnąć

- Jak to co? Przecież dzisiaj macie Święto Dziękczynienia! - Ashton uświadomił mi tą straszną prawdę

- O Chryste Panie, nie mamy nic, a pewnie zjedzie się cała rodzina! - wykrzyczałam zdenerwowana. Jak mogłam zapomnieć?!

- Lecę się ogarnąć, nie zróbcie jeszcze większego bałaganu. - szybko wbiegłam na górę, umyłam się, przebrałam i z powrotem zeszłam na dół, by wziąć się do roboty

- Dobra, powiedzcie mi, co zrobiliście do tej pory. - powiedziałam wchodząc do kuchni i podwijając rękawy swetra, który miałam na sobie

- Emmm, tak na dobrą sprawę to tylko bałagan zrobiliśmy. - Hemmings stwierdził drapiąc się po karku. Westchnęłam ciężko.

- Dobra, trudno. Czego potrzebujemy? - ironicznie to chłopcy wiedzieli lepiej, co należy mieć na stole w Święto Dziękczynienia, mnie to nigdy nie interesowało.

- Przede wszystkim potrzebujemy indyka i sosu żurawinowego. Przydałoby się jeszcze ciasto dyniowe. - Michael zaczął wyliczać na palcach

- Ciasto można kupić w cukierni niedaleko. Indyk powinien być w lodówce, zaraz pójdę po sos żurawinowy i po jakieś nadzienie. Obdzwonię rodzinę, może ktoś przywiezie coś jeszcze. Idę do sklepu, wy w międzyczasie doprowadźcie siebie i kuchnię do względnego porządku, okej?

- Tak jest, pani generał! - cała czwórka zgodnie mi zasalutowała stukając piętami, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Założyłam buty, narzuciłam na siebie kurtkę, chwyciłam trochę gotówki, która leżała na stoliku w przedpokoju i wyszłam z domu. Skierowałam się do najbliższego supermarketu, spacer zajął mi jakieś dziesięć minut. Tam zakupiłam wszystkie potrzebne rzeczy, po czym skierowałam się do cukierni, gdzie z kolei udało mi się kupić ciasto dyniowe. Obładowana siatkami wróciłam do domu, odłożyłam wszystko na blat kuchenny i poszłam na górę poszukać przyjaciół i przy okazji obudzić braci, którzy tym razem spali zadziwiająco długo. Wyobraźcie sobie moją minę gdy weszłam do mojego sanktuarium spokoju i zastałam tam czworo chłopaków grzebiących w rzeczach, które zdecydowanie nie należały do nich.

- Mogę wiedzieć czego szukacie w moich szufladach? - stanęłam w progu pokoju, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i uśmiechnęłam się tak, jakbym zaraz miała ich zabić. Na dźwięk mojego głosu wszyscy odwrócili głowy w moją stronę jednocześnie porzucając to, co właśnie trzymali w rękach i zatrzaskując szuflady udając, że nic się nie stało.

- No wiesz, nudziło nam się a mnie zainteresował fakt, gdzie trzymasz wibrator. Wiesz, tak z ciekawości. - Michael jako pierwszy odpowiedział na moje pytanie. Cóż, od zawsze zdawałam sobie sprawę z jego bezpośredniości i specyficznego poczucia humoru, ale trochę mnie tym zaskoczył. Od czego ma się przyjaciół?

- Clifford, czyś ty zgłupiał? Wyście wszyscy zgłupieli, prawda? Chyba nie myślicie, że trzymam wibrator w jednej z szafek, do których każdy ma dostęp, nie? - stwierdziłam gdy udało mi się otrząsnąć z szoku spowodowanego zdaniem Michaela, czym z kolei wywołałam zdumienie u przyjaciół

- Zostawmy ten temat zanim dowiemy się czegoś jeszcze, okej? Chodźmy na dół, trzeba się wziąć do pracy. - to Luke przemówił głosem rozsądku, co w zasadzie było trochę bardziej niż dziwne. Zgodziliśmy się z Hemmingsem i udaliśmy się do kuchni, by wszystko przygotować.

Próbowałam zaciągnąć Roberta do współpracy, ale po półgodzinnej kłótni udało mi się nakłonić go do sprzątnięcia tylko własnego pokoju, Ed z kolei dzielnie się zobowiązał do ułożenia zabawek na miejsce. Reszta leżała w interesie moim i wspaniałej czwórki, która spędzała ze mną to Święto jak co roku odkąd sprowadzili się do USA.

Po długiej walce z indykiem, po której każde z nas było wysmarowane innym składnikiem spożywczym, chłopcy poszli do siebie przebrać się i ponownie ogarnąć, ja natomiast zabrałam się za porządki. Miałam cały dom do wysprzątania, co finalnie okazało się być niczym w porównaniu do mojego pokoju. To tam miałam najwięcej pracy. Ale tak to jest, gdy jest się niereformowalną bałaganiarą. Gdy wreszcie udało mi się sprzątnąć to, co tego wymagało umyłam się już drugi raz tego dnia, przebrałam w odświętne ubranie i zaczęłam kolejną kłótnię z Robertem, tym razem o to, żeby ubrał się tak, jak przystało. Z Edem poszło mi gładko, pewnie dlatego, że pięciolatek bez wahania słuchał moich poleceń. Wtedy obdzwoniłam całą rodzinę w nadziei, że ktoś przemyślał sytuację, w której się znalazłam i wiózł ze sobą coś na obiad. Dzięki Bogu nie przeliczyłam się: większość rodziny pomyślała o tym, że mogę sobie nie poradzić z tym wszystkim i postanowiła mnie wesprzeć. Po całej stresującej procedurze przygotowań musiałam wyjść na balkon, żeby zapalić i się trochę uspokoić przed nieuchronną męczarnią, którą miało być spotkanie z rodziną. Nie zrozumcie mnie źle, kocham ich wszystkich, ale czasami ich pytania są co najmniej niewygodne.

Goście zaczęli się zjeżdżać o szesnastej. Babcia przyjechała pierwsza, nic dziwnego skoro z całej rodziny to ona mieszkała najbliżej. Poza nią nie miałam w Lawrence nikogo, reszta osób, z którymi byłam spokrewniona była rozrzucona po całym kraju. Miałam krewnych w Teksasie, Arkansas, Waszyngtonie i Luizjanie. Oczywiście wszyscy składali nam wylewne kondolencje, których po bardzo krótkim czasie miałam serdecznie dosyć. Rozumiem, wszystkim było przykro, ale nie prosiłam o niekończący się wodospad użalania się nade mną. Już po pierwszej pół godzinie spotkania chciałam uciec, a wszystko przez to, że ktoś co chwila wspominał rodziców i to, jak dobrymi ludźmi byli a mi zachciewało się płakać.

Na szczęście chłopcy nie spóźnili się tak bardzo jak to mieli w zwyczaju. Nie musiałam przechodzić przez katorgę zapoznawania ich z rodziną, bo i tak wszyscy ich znali z poprzedniego roku. Zeszłoroczne spotkanie było katastrofą, wszyscy byli święcie przekonani, że chodzę z Luke'iem. Ale te niezręczne nieporozumienia już za mną.

Spotkanie zaczęło robić się znośne kiedy zasiedliśmy do stołu. Wtedy też chłopcy nie zawiedli w rozweseleniu zmarkotniałego towarzystwa, za co oczywiście byłam niezmiernie wdzięczna. Oczywiście moja wybitnie wścibska ciotka musiała zapytać o Fletchera, co na chwilę przywołało bolesne wspomnienia z poprzedniego dnia, ale dzielnie to zniosłam i streściłam całą historię jego podbojów do powiedzenia, że po prostu mnie zdradził. Stwierdziłam, że nie będę wynurzać moich zawodów miłosnych przed całą rodziną, w dodatku przy stole.

Cóż, oczywiście nie mogło się obejść bez wpadki, której winowajcą został Calum. Co zrobił mój wielce inteligentny przyjaciel? Całkowicie 'niechcący' wylał szklankę wody prosto na bluzkę mojej kuzynki. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, iż cała nasza paczka doskonale wie, że Izzy bardzo podoba się Hoodowi. To wydarzenie stało się głównym tematem żartów przez resztę popołudnia, co oczywiście trochę zdenerwowało Cala.

Gdy obiad wreszcie się skończył i wszyscy poszli do domów ja posprzątałam ze stołów, wzięłam trochę tego, co pozostało z indyka oraz kawałek ciasta dyniowego, zapakowałam to, ubrałam się i poszłam do szpitala wiedząc, że Jace już został przeniesiony. Poinformowano mnie o tym podczas obiadu. Resztę dnia spędziłam z moim bratem opowiadając mu historie z spędzonych wspólnie Świąt Dziękczynienia licząc na chociaż drobny przebłysk pamięci. Niestety przeliczyłam się.

Wróciłam do domu wyczerpana zarówno fizycznie jak i psychicznie. Miałam serdecznie dosyć. Przynajmniej nie musiałam następnego dnia iść do szkoły, mieliśmy wolne. Nie marząc o niczym innym jak o ciepłym łóżku wtoczyłam się na górę, półprzytomna sprawdziłam, czy Ed śpi i czy Rob jest w swoim pokoju po czym weszłam do siebie do pokoju, przebrałam się w piżamę i wturlałam się na łóżko. Już przysypiałam gdy zadzwonił mój telefon.

Myślałam, że mnie coś strzeli.

Odebrałam połączenie nawet nie patrząc na wyświetlacz przykładając urządzenie do ucha.

W momencie, w którym odezwał się mój rozmówca gorzko pożałowałam tego, że nie sprawdziłam numeru.

- Witaj, Sam. Zanim powiesz cokolwiek wiedz, że to ja stoję za śmiercią twoich rodziców. Jak pamiętasz mieliśmy umowę - ty nic nie mówisz, nikomu nie dzieje się krzywda. Z wyjątkiem ciebie oczywiście. Ale ty złamałaś umowę, więc trzeba było zacząć działać. Nie panikuj, na razie dam ci jeszcze chwilę odetchnąć. Jedyne co musisz wiedzieć to to, że wraz z Nowym Rokiem przyjdą nowe kłopoty. I to nie jest ostrzeżenie. To obietnica. - nie byłam w stanie rozpoznać głosu mojego rozmówcy. Był zmodyfikowany przez jakiś specjalny program lub urządzenie, nie byłam nawet pewna tego, czy rozmawiałam z kobietą czy mężczyzną. W  dodatku nie zdążyłam powiedzieć ani słowa, ponieważ zanim zdążyłam chociażby westchnąć, mój rozmówca rozłączył się.

Odłożyłam telefon pod poduszkę martwiąc się tym, czy uda mi się zasnąć po czymś takim gdy urządzenie rozdzwoniło się ponownie. Tym razem spojrzałam na ekran. Dzwonił Ashton. Szybko odebrałam.

- Wytłumacz mi to jak wy to robicie, że dzwonicie prawie zawsze wtedy, gdy coś idzie nie tak? - pierwsza zabrałam głos

- Jak to? Coś się stało? - odpowiedział mi zaniepokojony głos Asha

- Ten psychol zadzwonił. Złożył mi obietnicę, że w Nowym Roku będę miała kolejne kłopoty. - sprostowałam wzdychając. Przez sekundę miałam wątpliwości czy mu o tym mówić, ale przypomniałam sobie, że przecież obiecałam opowiadać o wszystkim.

- Jakoś dziwnie spokojnie to przyjęłaś. Na pewno wszystko gra? Wiesz, zawsze możemy przyjechać.

- Dzięki, Ash, ale naprawdę jest okej. Nie wiem, chyba jestem zbyt zmęczona na wszczęcie paniki.

- Dasz sobie radę z zaśnięciem po czymś takim?

- Nie wiem. W zasadzie to chciałam cię prosić, żebyś zaśpiewał mi kołysankę albo cokolwiek. Mógłbyś? - wiem, że to brzmi głupio w ustach siedemnastolatki, ale piosenki śpiewane przez chłopaków zawsze działały na mnie jak dobry lek na bezsenność

- Jasne. Czekaj chwilę, Luke jest ze mną, wezmę go na głośnik. Zaraz wracam. - usłyszałam drażniące ucho dźwięki w słuchawce, potem na chwilę nastała cisza, a następnie dobiegł mnie głos Hemmingsa

- Co ci zaśpiewać, Sam? - cudownym był fakt, że oboje zachowywali się tak, jakby to była całkowicie normalna sytuacja. Nie prosiłam o coś takiego często, zazwyczaj nie miałam problemów z zasypaniem, wręcz przeciwnie.

- Nie wiem, może być "Asleep". - podałam im pierwszy utwór, który przyszedł mi do głowy. Wiedziałam, że znają tekst i melodię, wielokrotnie śpiewaliśmy to razem przy ogniskach.

W momencie w którym Irwin i Hemmings zaczęli śpiewać poczułam się o wiele lepiej, w sensie psychicznym oczywiście. Myślę, że odpłynęłam mniej więcej w połowie drugiej zwrotki, ale nie pamiętam dokładnie.

Wiecie, to jest właśnie cudowne w przyjaźni. Mogłam ich bez skrępowania poprosić, żeby zaśpiewali mi coś na dobranoc, a oni nie robili z tego żadnego problemu. Po prostu śpiewali, bo wiedzieli, że to było coś, czego potrzebowałam.

___________________________________________________________________________________

Przepraszam za duży poślizg, ale jakoś tak wyszło, ew :/ Nie lubię tego rozdziału, jest taki nijaki. Przepraszam za niego, ale idk why miałam potrzebę napisania o tym Święcie. Przypominam o #Thunderff na tt, bo dalej jest trochę cicho (mała aluzja) ;) Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, wow <3 No i tradycyjnie zachęcam do zostawiania po sobie komentarzy, wasza opinia wiele dla mnie znaczy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz