3/15/2015

Rozdział 14

26 listopada 2014
160 dni

Spędziliśmy w szpitalu dwa dni. Nie chciałam wracać, wiadomość o tym, że jedyna osoba w naszej rodzinie, która pamiętała mojego biologicznego ojca straciła pamięć była przytłaczająca. Chandler też nie wyjechała, siedziała tam z nami, czekając na jakąkolwiek poprawę. Codziennie spędzaliśmy u Jace'a kilka godzin opowiadając mu różne historie z jego życia, mając nadzieję na nagły przebłysk pamięci. Jednak nic takiego nie miało miejsca. On nie pamiętał, jak się nazywał gdy weszliśmy do niego po raz pierwszy. Musieliśmy mu streścić całe jego życie, oczywiście mówię tu o tych rzeczach, które pamiętaliśmy. Cały czas mieliśmy świadomość tego, że jeśli Jace nie odzyska pamięci, nasze i jego życia nigdy już nie będą takie same.

Chandler przeżyła to chyba najbardziej z nas wszystkich. Nie dziwię się jej. Jace naprawdę ją kochał, z tego, co wiem, to nawet planował się jej oświadczyć, a teraz to wszystko wyparowało, a do niedawna nierozłącznych ludzi otoczyła aura zakłopotania. Aż serce bolało, gdy się na nich patrzyło.

Był jeden plus tego, że byliśmy w szpitalu: nie musiałam martwić się o to, że nie wzięłam ze sobą insuliny. Pewna miła pielęgniarka wydała mi odpowiednią dawkę gdy pokazałam jej bransoletkę poświadczającą o mojej chorobie. Z moimi braćmi też nie było zbytniego problemu: dzwoniłam kilka razy, Ashton, Calum i Michael zajmowali się chłopakami na zmianę. Rzeczą, która wywołała uśmiech na mojej twarzy było ich nieustanne narzekanie na Roberta za każdym razem, gdy się z nimi kontaktowałam.

Po dwóch dniach spędzonych w budynku, którego miałam już serdecznie dość, otrzymaliśmy informację, że Jace zostanie przeniesiony do szpitala w Lawrence. Musiał zostać na obserwacji, a lekarze powiedzieli mi, że raczej go nie wypiszą z tamtego szpitala dopóki większość obrażeń się nie zagoi. Jakbym tego nie wiedziała. Dzięki przeniesieniu miałam go bliżej, co ułatwiło mi składanie mu wizyt w przyszłości.

Gdy przeniesienie mojego brata stało się pewne, zdecydowaliśmy się na powrót do domu. Nie musiałam martwić się o to, że trafimy do domu dziecka, bo opiekę nad nami pewnie przejmie babcia. Znaczy do momentu aż Jace odzyska sprawność, ponieważ tak na dobrą sprawę to on został naszym opiekunem prawnym.

Droga powrotna dłużyła mi się niemiłosiernie. Chciałam już być w domu, który bez rodziców i Jace'a był dziwnie pusty, ale jednak wciąż pozostawał domem. Tym razem to Luke prowadził.

Właśnie, Luke. Ta wycieczka sprawiła, że jeszcze bardziej pogubiłam się w tym, co czuję. Luke od zawsze był przyjacielem, to nie ulega dyskusjom. Ale coś się zmieniło, i to nie tak dawno w dodatku. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie zauważałam. Na przykład to, że dołeczek w jego prawym policzku pojawiający się przy każdym uśmiechu nagle zaczął sprawiać, że sama się uśmiechałam. Takich spostrzeżeń było jeszcze kilka, ale za każdym razem próbowałam je wytłumić, przypomnieć sobie, że nie mogłam pozwolić na to, żeby Luke był dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Bo nie był. A ja nie chciałam, żeby to się zmieniało, przynajmniej nie wtedy. Nie potrzebowałam więcej problemów i zmian. Gdyby sytuacja była inna, to nie próbowałabym odeprzeć od siebie chociażby możliwości takiego obrotu spraw, ale sytuacja nie była inna. Wniosek: Luke pozostanie moim przyjacielem. Tylko przyjacielem. Nie tylko dlatego, że nie pragnęłam zmian, był kolejny powód.

Wciąż nie wiedziałam, co do niego czuję. Moje uczucia były tak pomieszane i pogmatwane, jak to tylko było możliwe.

Podczas drogi powrotnej jeszcze jeden temat zaczął zaprzątać moje myśli. Fletcher. Wciąż byłam na niego wściekła no i nie wiedziałam, co z nim zrobić. Chciałam z nim zerwać, ale jednocześnie wolałam go mieć przy sobie. Z jednej strony faktem było to, że ostatnio zachowywał się tak, jakby miał mnie głęboko gdzieś, ale z drugiej zawsze był dodatkową osobą do pomocy w razie czego. Poza tym zanim się zeszliśmy, Flee był moim dobrym przyjacielem. Wiecie, co by się stało, gdybym z nim zerwała? Nie bylibyśmy przyjaciółmi ani wrogami. Zostalibyśmy nieznajomymi ze wspólnymi wspomnieniami. Skąd to wiem? Gadałam z jego byłymi, za każdym razem działo się to samo. Zachowywali się, jakby nigdy się nie poznali. Dlatego tak bałam się podjęcia jakiejkolwiek decyzji.

Krótko mówiąc zamiast spać i chociaż trochę odpocząć przed wejściem do domu, który miałam zastać w stanie kompletnego bałaganu, siedziałam i zadręczałam się tematami, których wcale nie miałam ochoty poruszać.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, wyszłam z samochodu zaraz po Luke'u i zabierając moją torbę skierowałam się do drzwi. Wystarczyło mi przekroczenie progu, żebym zaczęła toczyć pianę z pyska.

Na kanapie w salonie siedział Fletcher, rozgościł się, jakby nic się stało. Jakbym tuż przed wyjazdem nie dała mu jasno do zrozumienia, że mam go dosyć. Upuściłam torbę tam, gdzie stałam i podeszłam do niego zaciskając zęby.

- Co ty tu robisz? - prawie wywarczałam te słowa

- Przyszedłem się zapytać, czy już się uspokoiłaś i czy możemy wreszcie porozmawiać jak dwójka normalnych ludzi. - Caine odpowiedział niewzruszony

- Słucham? Chyba się przesłyszałam, Fletcher. Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Nawet nie zadzwoniłeś, a teraz oczekujesz ode mnie, żebym z tobą spokojnie porozmawiała i jeszcze zwalasz winę na mnie? - za wszelką cenę próbowałam nie zacząć się wydzierać

- Tak, bo to jest twoja wina. - po tym zdaniu moje starania poszły się jebać

- Wiesz co, chciałam dać ci szansę, naprawdę. Miałam taki zamiar jadąc tutaj, ale przegiąłeś. Nie zadzwoniłeś do mnie wiedząc o katastrofie, przyjeżdżasz następnego dnia i myślisz, że wpadnę ci w ramiona, bo raczyłeś ruszyć swoje tłuste dupsko a kiedy wracam od brata, który cudem przeżył katastrofę lotniczą, ty zrzucasz na mnie całą winę! Jak wielkim egoistą musisz być, żeby chociażby tak pomyśleć, Fletcher!

- Popatrz na siebie, Sam! Oczekujesz od wszystkich, żeby rzucili wszystko gdy tylko tobie dzieje się krzywda! Wiesz co?! Ja też mam swoje życie! Nie jestem na każde twoje zawołanie! - Fletcher zerwał się z kanapy jak oparzony podchodząc coraz bliżej. W pewnym momencie wystraszyłam się, że może mnie uderzyć, ale potem uświadomiłam sobie, że tego nie zrobi. Dlaczego? Hemmings przed chwilą wszedł do budynku, a wiedziałam, że Fletcher nie chce być odbierany jako gorszy od Luke'a. W momencie, w którym miałam zacząć kontratak, mój przyjaciel podszedł do mnie i zaczął odciągać. A ja jeszcze nie skończyłam.

- Luke, puść mnie, muszę to skończyć. - nawet nie odwróciłam się do niego twarzą. Chłopak zrozumiał, że naprawdę muszę to doprowadzić do końca, więc posłuchał i już po chwili ponownie stałam w niewielkiej odległości od Caine'a.

- Ale żeby zadzwonić do Channy miałeś czas, chuju. - powiedziałam z uśmiechem na twarzy

- Wiesz co, mam ciebie dosyć. Chan to też moja przyjaciółka!

- Oh, ty masz mnie dosyć?! No patrzcie, wielki hrabia Fletcher Caine ma mnie dosyć! Myślisz, że mnie to cokolwiek obchodzi?! Obeszło mnie jedynie to, że miałeś czas, żeby zadzwonić do przyjaciółki, ale żeby do swojej jebanej dziewczyny chociaż sms-a napisać, to już nie! Kurwa, ale ja byłam głupia, że się zgodziłam na chodzenie z tobą! - wykrzykiwałam słowo po słowie machając rękoma

- Sugerujesz coś? - Fletcher nagle się przestraszył, wycofał się o kilka kroków i popatrzył na mnie zlęknionym wzrokiem

- Tak, Fletcher, sugeruję coś! Zrywam z tobą, rozumiesz?! Kurwa zrywam z tobą, wynoś się z mojego pierdolonego życia! - wiem, że jeszcze wracając do domu narzekałam na to, że nie chcę go tracić, ale poniosło mnie. No i po tej akcji naprawdę nie chciałam go więcej widzieć.

- Ach tak?! To wyobraź sobie, że ciebie nie potrzebuję! - o ile Caine jeszcze przed chwilą wyglądał, jakby miał ochotę się gdzieś schować, to teraz furia wstąpiła w niego na nowo. Energicznie podszedł bliżej tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Na moje nieszczęście chłopak był ode mnie dużo wyższy.

- Jeszcze za mną zatęsknisz, zjebusie! - odkrzyknęłam tak głośno, że Fletcher aż się skrzywił

- Ha! Zabawna jesteś, Novell! Myślisz, że przez ten rok byłaś jedyną, którą przeleciałem?! - zmarszczyłam brwi. On tego nie powiedział, prawda? Kątem oka dostrzegłam, że po schodach schodzą Ashton, Calum, Michael i moje rodzeństwo.

- Kpisz sobie ze mnie, Caine!

- Chciałabyś, dziwko! Zerżnąłem z dziesięć dziewczyn, kiedy z tobą byłem! - mówił to z dumą, jakby był zadowolony z tego, że mnie zdradził nie raz, ale aż dziesięć. I pomyśleć, że byłam na tyle naiwna, że straciłam z nim dziewictwo. Może i miałam go dosyć, ale zabolało. Nawet bardzo.

- Pochwal się jeszcze bardziej! Myślisz, że to powód do dumy?! Pewnie jeszcze mi powiesz, że masz kogoś na boku, co?! - mimo woli po moich policzkach zaczęły powoli toczyć się łzy. Płakałam, bo poczułam się jak nic niewarty śmieć i zostałam zraniona.

- A jak! Od dwóch miesięcy spotykam się z Tomem! Myślałaś, że dlaczego mam tak mało czasu?! - darł się prosto w moją twarz uśmiechając się szyderczo

- Z moim Tomem? - zapytałam prawie szeptem. Nagle odechciało mi się krzyczeć. Miałam ochotę uciec, schować się gdzieś i już się nie pokazywać.

- Tak, z twoim Tomem! Z Tomem Richmondem, twoim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa! Jesteś nic nie warta, Sam, inaczej on by ci nie zrobił czegoś takiego! - zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć Luke popchnął Fletchera na ścianę. Mój były chłopak przewrócił się na ziemię, zaskoczony, że Hemmings był zdolny do czegoś takiego. Ba, ja sama byłam zaskoczona. Jeszcze nigdy nie widziałam, że Luke posunął się do rękoczynów.

Sekundy potem reszta chłopaków wkroczyła do akcji. Ashton podbiegł do Caine'a, złapał go za brzeg koszuli, uniósł go i przygwoździł do ściany. Bałam się, że zrobią mu krzywdę, chociaż w głębi duszy chciałam, żeby ten gnój nie mógł wstać z łóżka następnego dnia. Z ulgą stwierdziłam, że przyjaciele dają mu tylko surową reprymendę słowną.

Nagle wszystkie słowa, które wypowiedział Fletcher zaczęły odbijać się echem w mojej głowie. Każda obelga, którą rzucił w moją stronę, każde zdanie, które dzisiaj wykrzyczał. Nieświadoma tego, co robię, zaczęłam cofać się w kierunku drzwi. Wtedy przed oczami stanęły mi wyobrażenia tego, jak to Caine zabawia się z każdą dziewczyną z sąsiedztwa. Jak krzyczą jego imię, drapiąc palcami jego plecy. Nie wiem, po co to sobie robiłam. Nie chciałam tego, nie mogłam odgonić tych obrazów sprzed oczu, jakby mój umysł wbrew mnie zdecydował, że zasługuję na psychiczne tortury.

Miałam dosyć. Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z domu zanosząc się płaczem. W międzyczasie zdążyło się rozpadać, więc w przeciągu krótkiej chwili byłam cała mokra, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Po prostu biegłam przed siebie, nawet nie wiedząc, gdzie mnie niesie. Miałam na sobie cienką kurtkę, która bardzo szybko przemokła, więc zrobiło mi się zimno.

Stare trampki, które miałam na nogach miarowo uderzały o chodnik, który już był cały w kałużach. Ubrania lepiły mi się do skóry, a mokre włosy raz po raz chłostały mnie po szyi i twarzy.

Nie wiem, ile biegłam, ale powoli zaczynało mi brakować tchu. Nigdy nie miałam rewelacyjnej kondycji, co dawało się we znaki. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy lekko ciemne niebo przecięła błyskawica, do której szybko dołączył grzmot. Strach mnie sparaliżował, stanęłam w miejscu i nie byłam w stanie się ruszyć. Po prostu sterczałam na środku chodnika jakbym była jakaś psychiczna, w dodatku cała się trzęsłam. Dopiero kolejna błyskawica sprawiła, że trochę oprzytomniałam i schowałam się do najbliższego zaułka wciąż trzęsąc się z przerażenia. Zmęczona oparłam się plecami o ścianę i usiadłam na mokrym betonie mając w nosie to, że moim spodniom to się nie spodoba. Podkuliłam nogi pod siebie, schowałam głowę w dłoniach i po prostu siedziałam tam. Przerażona, zraniona i zagubiona. Tak właśnie się czułam.

Nie wiem, ile czasu spędziłam pod tą ścianą, ale w pewnym momencie usłyszałam najpierw czyjeś kroki, a potem dobrze mi znany głos.

- Chłopaki, jest tutaj! - chłopak był coraz bliżej, a w końcu kroki ucichły. Nie uniosłam głowy, nie chciałam. Nie do końca wiem, czemu, ale po prostu wolałam zostać w tamtej pozycji. Poczułam jego dłoń na policzku.

- Sam, spójrz na mnie. - poprosił spokojnym tonem. Nie zrobiłam tego, o czym mówił.

- Sammy, proszę. Fletcher już się do ciebie nie zbliży, obiecał nam to. Błagam, spójrz na mnie. - w jego głosie wyczułam panikę, którą starał się zamaskować. Naprawdę aż tak się martwił?

Uległam. Odsłoniłam twarz unosząc głowę i zabierając dłonie. Jego widok przyniósł mi niewysłowioną ulgę, jakbym tylko tego potrzebowała do opanowania się.

Luke był w podobnym stanie, co ja. Jego włosy spoczywały na czole, całe mokre od deszczu. Bluza, którą miał na sobie także ociekała wodą. Niebieskie oczy wpatrywały się we mnie uważnie, a usta były rozciągnięte w uśmiechu.

- Pobiegliście za mną? - zapytałam o coś, co było dosyć oczywiste

- Jasne, że tak. Chodź, wracamy do domu. - Hemmings chwycił moją dłoń i ostrożnie pomógł mi wstać. Byłam prawie nieprzytomna, jedyne o czym marzyłam w tamtym momencie to pójście spać. Nieświadoma swoich ruchów wtuliłam się w bok Luke'a zagrzebując twarz w jego mokrą koszulkę. Zachowywałam się jak ranne zwierzę szukające schronienia. To nie było do mnie podobne, nigdy nie byłam z tych chowających się, oczywiście do granic rozsądku.

Luke tylko popatrzył się na moją dłoń, którą zacisnęłam kurczowo na jego ubraniu i nic nie mówiąc rozpiął swoją bluzę, zgarnął mnie pod materiał, otoczył ramieniem przyciskając mocniej do siebie i ruszył do przodu.

Reszta chłopaków otoczyła nas, gdy tylko wyszliśmy z alejki. Byłam im wdzięczna za zaangażowanie w sprawę i szukanie mnie w taką pogodę, ale wtedy potrzebowałam przestrzeni jak jeszcze nigdy. Czułam się, jakbym była chora na klaustrofobię.

Cała czwórka odprowadziła mnie do domu uspokajając za każdym razem, gdy niebo przecinała błyskawica. Po około piętnastu minutach marszu znaleźliśmy się pod drzwiami budynku, który nazywałam domem. Wszyscy weszliśmy do środka i dopiero wtedy mogłam się rozluźnić, co pozwoliło mi przekonać przyjaciół. by zostali na noc. Nie chciałam, żeby wracali do domów w taką pogodę. Skończyło się na tym, że Calum spał na kanapie, Michael w pokoju gościnnym na górze, a Ashton w łóżku moich rodziców. Według pierwszego konceptu Hood i Irwin mieli spać razem w jednym pokoju, ale Ash stanowczo zaprotestował twierdząc, że Cal chrapie tak głośno, że się dom trzęsie w posadach. Luke spał u mnie w pokoju. Na początku uparcie twierdził, że będzie spał na podłodze, ale kiedy już położyliśmy się spać, zmienił zdanie i stwierdził, że nie może mnie zostawić samej po takim dniu. Nawet nie musiałam nic mówić. Oczywiście nie protestowałam, kiedy Hemmings wgramolił mi się do łóżka i obejmując ramieniem przyciągnął mnie do siebie. Leżałam do niego plecami, więc jego oddech łaskotał mnie w kark, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo.

Problemy zaczęły się, kiedy nie mogłam zasnąć, a Luke spał w najlepsze. Otóż okazało się, że mój przyjaciel gada przez sen, co skutecznie uniemożliwiało mi odpoczynek. W końcu po którymś obudzeniu go z prośbą o to, żeby się łaskawie zamknął, udało mi się odpłynąć przed nim. 

"'Cause right now could last forever 
Just as long as I'm with you" 

 ___________________________________________________________________________________

Jestem :) Cytat z piosenki All Time Low - Daydream Away. Chyba po raz pierwszy nie na ostatnią chwilę xD Rozdział ciut krótszy, bo tak jakoś wyszło. Pięknie dziękuję za tyle wyświetleń *_* I za wszystkie komentarze i w ogóle za wszystko :D Piszcie wrażenia w komentarzach, tweetujcie na tt pod hashtagiem #Thunderff ;) Ostatnio na tt są pustki, liczę na was ;) Do następnej niedzieli, słońca :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz